No, i to oznaczało wreszcie koniec z czekoladami ze sklepu, który... przestał istnieć.
Chocolate and Love Mint 67 % Dark Chocolate & Mint Crunch to ciemna czekolada o zawartości 67 % z Peru i Republiki Dominikany z chrupiącymi kawałkami o smaku miętowym z naturalnym olejkiem.
Matowa i niezbyt ciemna tabliczka pachniała przede wszystkim miętą, ale jakby olejkiem z ziół. Było to słodkie, goryczkowate i... naturalne tylko do pewnego stopnia. Mięta prawie zupełnie zdominowała czekoladę, ale wszystko to było zwiewne i lekkie, takie jak kwiaty.
Już mi się to nie spodobało. A szkoda, bo wyglądała jak Idilio Origins, sreberko zaś miała takie samo jak Original Beans, więc w pierwszej chwili przypomniała mi jedne z ukochanych marek. Lśniące w przekroju zło zepsuło dobre wrażenie.
W ustach sama czekolada okazała się idealnie kremowo-gładka, tylko że... no właśnie, jakby po prostu wtopionym cukrem. On trzeszczał / chrupał / skrzypiał - coś pomiędzy, ale i rozpływał się. Nie gryzę czekolad, więc w moim przypadku oparło się to na tej drugiej właściwości. I niestety, dodało to tabliczce wodnistego efektu. Sama w sobie nie była tłusta, pozostawiała tylko gładkie smugi i soczystość, a ten cukier... przeszkadzał i tyle. Ona rozpływała się w średnim tempie, cukier jakby ją pospieszał. Drażnił język i podniebienie swoją obecnością. "Miętowy krokant"? Chyba raczej cukier o smaku mięty.
W smaku już od pierwszej chwili słodycz grała nadrzędną rolę, ale nie była taka silna, a po prostu płynąca z wielu nut.
Szybko ukazała maślany karmel, za którym trochę olejkowy smak mięty nadmienił o swojej obecności.
Wraz z miętowym cukrem, a więc już po kilku sekundach, nasilał się smak mięty właśnie. Nie był napastliwy, a jak delikatny, hojnie posłodzony napar z mięty. Mięta wyszła tu więc słodko, wciąż do pewnego stopnia olejkowo. Karmelowo-maślany smak dyktował cukierkowość, ale kakao podkreśliło też cierpko-palono-ziołowy smak. Niosło to rześkość i delikatny chłodek, niewątpliwie osłabiające ogólne poczucie słodyczy.
Zza nich popłynęła w drugiej połowie kolejna, lekko owocowa sugestia. Z racji orzeźwienia i wodnistości, właśnie takie owoce to przypominało. Jakieś mdłe gruszki, być może lychee czy melony. Egzotyczne i wręcz mgliste, trochę roślinne. Kwiatowe?
Pod koniec, jakby obok, nasilała się słodycz miętowa: najbardziej to olejkowa, cierpkawa, ale i ziołowo-"kwiatowa", także cukrowo-miętówkowa. Była lekka, rześka i zestawiona z nagle ziemiście kakaową, soczystą bazą. Wydaje mi się, że to te czerwonawo-cytrusowe tony tak nagle paloność ku ziemistości popchnęły.
Pozostawiło to słodko-miętowy, rześki posmak. Owoce też gdzieś tam były, nie zabrakło i paloności (mieszanina orzechowo-maślanego kakao, karmelu i ziół). Nie było jednak gorzko, a już na pewno kwaśno. Czułam delikatną, chłodną słodycz zestawioną z ciepłymi nutami.
Całość wyszła bardzo delikatnie, nienachalnie. Smaki wyważone i pasujące do siebie, niczym kółka literacko-dyskusyjne (mogą być fani różnych gatunków, ale wszystkich łączy literatura). Łagodna czekolada, której maślaność, karmel, orzechy i paloność mieszały się ze zwiewną, niemal kwiatową (za słodko-przystępna na ziołowość; zakładam, że płynęła z kakao) miętą, której cukier nadał cukierkowych cech. Ta zwiewność i rześkość współgrały z niejednoznacznymi, rześko-lekkimi, wodnistymi owocami czy zawoalowanymi czerwonymi. Żadnego kwasku, gorzkawość uładzona, za to złożona słodycz. Mi tak ogólnie trochę za słodko było, ale nie mogę powiedzieć, by tabliczka była przesłodzona. Chodzi o to, że to było po prostu głównie słodkie - choć szlachetnie.
Czekolada mogłaby mnie zachwycić, gdyby nie to, że jedzenie jej nie było przyjemne. Od zacnego smaku uwagę odciągała struktura. To było tak subtelne, że potrzebowało większego skupienia się, a nie... Okropne było poczucie, że cukier po prostu nie rozpuścił się. Szorował język i irytował. Nie wiem, może producent uznał, że smak jest na tyle delikatny i nudny, że potrzeba urozmaicenia konsystencji. Ja tam wolałabym móc utonąć w takiej nudzie, pogrążyć się w letargu, niż czuć kryształki cukru na języku i podniebieniu.
Kostkę dałam Mamie, bo opowiadałam jej o tej czekoladzie i trochę nie mogła pojąć mojego problemu. Nienawidzi ciemnej czekolady, ale uległa mi. Posmakowała jej! Doceniła jej łagodny, niegorzki i niekwaśny, a słodki, nie za mocny smak, ale co? "No tak, ten cukier zupełnie niepotrzebny". Dokładnie! Ten "miętowy krokant" tylko wszystko popsuł. Gdyby nie on, na pewno dałabym 9 (kto wie, czy gdyby nie było tak słodko, a bardziej kakaowo, to i do 10 by to nie dobiło?), bo zaburzał i smak (odwracał uwagę od nut), i strukturę (sama czekolada wydaje się cudowna, tak między kryształkami), a do tego odbierał komfort jedzenia.
ocena: 7/10
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, krokant miętowy 10% (cukier trzcinowy, naturalny olejek miętowy), pełny cukier trzcinowy, ziarna wanilii
Ja czasami lubie jak chrzęści cukier ale też mi czasem przeszkadza :p ale mięty z czekoladą nie znoszę więc i tak bym nie zjadla tej tabliczki... Bardzo podoba mi się porównanie do kółka literacko dyskusyjnego :D
OdpowiedzUsuńJak można lubić chrzęszczenie cukru? W czym na przykład?
UsuńW oreo :D
UsuńSame herbatniki Oreo uważam za smaczne, ale właśnie cukier w nich zawsze mi przeszkadzał.
UsuńPoczątkowo wszystko zajebiście. Smak i konsystencja czekolady, mmm. Nawet miętowe drobinki byłyby zacne, gdyby nie fakt, że to a la cukrowe dziadostwo. Zjadłabym maksymalnie rządek i byłabym wkurzona. Taki potencjał... yff.
OdpowiedzUsuńZmarnowany potencjał chyba boli najbardziej. Nie cierpię, jak np. coś ma piękny zapach i wydaje się boskie, porobię zdjęcia, nastawię się, przychodzi pora jedzenia i...
UsuńPróbowałem kiedyś (dawno, bardzo dawno temu) ich tabliczek, nie smakowały mi. Miętowa była fatalna i mięta jakaś strasznie sztuczna, ale nie było w niej takiego cukru. Wygląda na to, że zmienili skład, ale i ta nie mam zamiaru wracać do tej marki.
OdpowiedzUsuńWidać nikomu nie smakowała. Oj próbują, próbują, ale też bym nie wracała.
Usuń