Kiedy zobaczyłam dziś przedstawianą czekoladę na stronie producenta, wiedziałam, że muszę ją kupić. Kostaryka to bardzo lubiany przeze mnie region, a Chapon po prostu uwielbiam. Z opakowania dowiedziałam się, że tę czekoladę zrobiono z kakao z plantacji Hacienda Azul, która leży w środkowej Kostaryce. Kakaowce rosną tam w systemie agro-leśnym, czyli w otoczeniu lasu o zróżnicowanym siedlisku biologicznym. Po zbiorze ziarna są fermentowane w drewnianych skrzyniach, potem suszone i sortowane, a następnie wysyłane do fabryki czekolady.
Tylko tak patrząc na opakowanie, jakoś mi nie pasowało do regionu. Nie wiem dlaczego, ale leniwce nie kojarzyły mi się z Kostaryką. Aż się zainteresowałam i znalazłam, że Park Narodowy Manuel Antonio, położony wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, to ponoć najlepsze miejsce na obserwowanie tych zwierzaków.
Chapon Costa Rica Cacao Rare to ciemna czekolada o zawartości 75% kakao z Kostaryki, z regionu miasta Turrialby.
Po otwarciu poczułam ogólnie delikatny, bardzo słodki zapach czysto słodkich suszonych śliwek kalifornijskich, przechodzących dosłownie w uroczo słodziutki dżemik śliwkowy. Za nimi podążały bardzo słodkie suszone morele. Do głowy przyszedł mi też lukier oraz keks ze śliwkami i migdałami, które to wreszcie i trochę powagi dodały kompozycji. Migdały zawarty w sobie lekko pieczony motyw, ale nie przełamały dominującej słodyczy. Wyobraziłam sobie keks oblany lukrem, a wypełniony owocami chyba kandyzowanymi. W śliwkach, w morelach trochę mniej, przewijało się bowiem jeszcze kandyzowanie, pewna pudrowość; były to owoce jakieś cukiernicze. W oddali zaznaczyły się jeszcze cytryny, acz też pudrowo-landrynkowe.
Tabliczka była masywne twarda i głośno trzaskała, gdy ją łamałam. Wydawała się ogólnie pełna i masywna, a w dotyku lekko pyliście-aksamitna.
W ustach rozpływała w średnio-powolnym tempie, wykazując gęstość i kremowość. Miękła i zmieniała się w lekko pylisty, bardzo aksamitny, ale coraz rzadszy budyń.
W smaku pierwsza pojawiła się wysoka, ale nie nachalna słodycz. Było wręcz słodziusio. Do głowy przyszedł mi lukier i... pianki (marshmallow)?
Już po chwili słodycz wzbogaciły śliwki o wręcz zasładzająco-mulącej słodyczy. Wpierw pomyślałam o landrynkach i cukierkach pudrowych w wariancie śliwkowym, ale zaraz zrobiło się nieco bardziej owocowo. Śliwki jakby nie patrzeć były nieco soczystsze niż lukier i pianki. Obok zaznaczyły się też bardzo słodkie suszone morele - bardzo naturalne, o ciemnobrązowym kolorze.
Za słodyczą pokazały się migdały. Wprowadziły pewną powagę i delikatną gorzkość dzięki swym skórkom. Tym samym zahamowały rozprzestrzenianie się słodyczy. Ta nie rosła już jakoś szczególnie, raczej trzymała wysoki poziom, ale tak tak, by jednak nie przesadzić.
Przez myśl przeszły mi czekoladowe lody z migdałami i piankami (kiedyś jadłam takie Haagen-Dazs rocky road). Czekoladowość podkręciły charakterniejsze skórki migdałów. Gorzkość zaznaczyła się bardzo subtelnie i powoli rosła.
Śliwki poszły w wyraźnie owocowym kierunku. W głowie siedziały mi bardzo słodkie suszone śliwki kalifornijskie oraz dżem śliwkowy, ale też trochę moreli. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa doleciał do nich akcent cytryny, acz nie kwaśność. Była to cytryna raczej jakaś... pudrowa? Kwasek pojawiał się tylko na zasadzie domniemania, jedynie chwilami nieśmiało się wychylając.
Na całą tę słodycz w końcu obruszyła się gorzkość. Obudziła ziemistość i nagle gorzkość mocno wzrosła. Pomyślałam o zamszowo-skórzanej odzieży, którą podkręcały coraz to kolejne nakłady ziemi. Zrobiło się wręcz siekierowo - chyba zadziałał kontrast.
Słodycz jednak nie osłabła. Owoce, których mocno się trzymała, ułożyły się w dość mocno wypieczony keks z kandyzowanymi śliwkami, suszonymi morelami i kawałkami skórki cytryny. Skórka już i do słodyczy podprowadziła trochę goryczki. Do keksu wpadło też trochę migdałów - ogólnie gdzie indziej trochę się bowiem zatracały.
Słodycz lukru i pianek po tym wszystkim za sprawą palonych akcentów zmieniła się w... pianki pieczone nad ogniskiem i palony karmel. Na samej końcówce wyraźnie więcej karmelu.
Po zjedzeniu został posmak keksu z kandyzowanymi śliwkami i migdałami oraz karmelowym lukrem. Zaplątały się też bardzo słodkie suszone morele, acz niekoniecznie jako element keksu. Było bardzo słodko, ale nie czułam się przesłodzona dzięki wyrazistej nucie ziemi i zamszu, może też odrobiny skóry.
Czekolada bardzo mi smakowała. W pierwszej chwili trochę wystraszyła mnie ta słodycz, w zasadzie jej wydźwięk: ogrom kandyzowania, lukier, pianki, pudrowość i wręcz cukierkowość, jednak to, jak potem słodycz podkreśliła gorzkość, ziemię, zamsz i skórę, było świetne. Motyw keksu z dodatkami i odrobina skórki cytryny ciekawie ograły słodycz, a wizja pianek na ognisku i w końcu karmel naprowadziły ją na przyjemniejszy tor. Bardzo ciekawa, a jednocześnie prosta, kompozycja. Gdyby była mniej słodka, miałaby maksymalną ocenę. Za nic nie zgadła bym, że miała 75%, upierała bym się, że miała 70%; że to taka charakterna 70-72%. I w sumie... zdziwiłam się, że wydała mi się aż tak wciągająca! Było blisko wystawieniu 10.
Mimo jednak ciągle powtarzających się śliwek i moreli, nie wyszła bardzo owocowo. A region ten (m.in. za sprawą Beskid Costa Rica Nahua 70 % z czy 20) właśnie z owocami bardzo mi się kojarzy.
ocena: 9/10
kupiłam: chocolat-chapon.com
cena: €8 (33 zł; za 75g)
kaloryczność: 558 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym wrócić
Skład: ziarna kakaowe, cukier
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.