niedziela, 21 maja 2023

krem Sticky Blenders Pistacja Vegan

Po paru mniej i niezbyt moich kremach poczułam potrzebę sięgnięcia po czysty 100%. Wybrałam jeden z kremów z wielkiego zamówienia od Sticky Blenders, na które zdecydowałam się po poznaniu cudnie fistaszkowej bazy Arachid Karmel z Banana i po wczytaniu się w opisy, że wszystkie pasty robią z delikatnie prażonych orzechów. Bardzo bowiem nie lubię prażonych mocno. A pistacji byłam bardzo ciekawa, bo to właśnie ona często występuje w połączeniach z białą czekoladą (które raczej omijam, oprócz Grizly Gold Krem pistacjowy z białą czekoladą, migdałami i kokosem, który pokazał mi, że pistacja całkiem przyjemnie wychodzi na bardzo słodko), ale też potrafi wyjść bardzo wytrawnie.  Swoją drogą, urzekło mnie, że w nazwy past Sticky Blenders wkomponowują malutki obrazek orzecha, z którego dana jest zrobiona.

Sticky Blenders Pistacja Vegan to "naturalny krem z lekko prażonych pistacji kalifornijskich"; produkt wegański.

przed i po uporaniu się z olejem
Po odkręceniu poczułam świeżo pistacjowy zapach o wyraziście, naturalnie słodkim charakterze. Wydał mi się lekko maślany, bardzo minimalnie prażony... niemal świeży. Trochę dziwnie świeży, bo ta świeżość wpisała się jakby w miodowo-roślinną słodziuteńkość. Zapach był silny, mimo łagodnego wydźwięku.

Olej prawie się nie wydzielił - jedynie parę kropelek, które niedbale wymieszałam (w zasadzie krem już był jednolity). Masa okazała się ciągnąca i gęsta. Była tłusta w widocznie oleisty sposób, jednak w kontakcie i w trakcie jedzenia ta oleistość chowała się zupełnie. Mnóstwo w niej drobinek, w tym ciemnych skórek i w sumie nawet malutkich kawałeczków.
W trakcie jedzenia krem potwierdził swoją zwartą gęstość. Okazał się gęstszy niż wyglądał i wydawał się przy mieszaniu. Rozpływał się leniwie i zalepiał, dosłownie zaklejał zupełnie. Przyklejał się do zębów jak guma, właśnie nawet pewną ciągnącą gumiastość wykazując. Był tłusty, ale nie ciężki. Wydał mi się za to żujny i jędrny.
Mimo bazowej, jakby umownej kremowości, nie był gładki. Rozpływał się w umiarkowanym tempie i zmieniał właściwie w gęstawy zlepek drobinek i kawałków. Cały czas czuć w nim lekki miazgowy element i malutkie kawałeczki, a także twarde drobinki.
Na koniec ciamkałam i gryzłam kawałeczki - miałam czym się zająć! Oprócz mikroskopijnych, niewymagających zupełnie, trafiłam na sporo większych i delikatnych kawałków o świeżo miękkawej, sporadycznie trzeszczącej, strukturze. Było także całkiem sporo ciemnych, twardych drobinek skórek.

W smaku najpierw poczułam wysoką i uroczą słodycz. Krem aż zaskoczył mnie tym, jak wręcz słodziutko-miodowy był. Mimo łagodnego charakteru, ta naturalna słodycz pistacji wydawała się nieskończona. Utworzyła świeży klimat - mimo złudnej miodowości. To było jakby... bardzo roślinny miód, miód z pistacji.

Zaraz pomyślałam o pistacjach świeżych, wyłuskiwanych ze skorupek, niosących świeżo-rześką mgiełkę. Wydawały się wręcz soczyste, przejrzyste i takie... czyste. Prażenie było na minimalnym poziomie; tak znikome, że dałabym sobie wmówić, iż żadne.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach pomyślałam raczej o pistacjach, jakby takie świeże zamiast prażyć, po prostu wyłożyć na silne słońce. Pistacje miały jedynie lekko ciepły charakter.

To chyba jeszcze podkręciło ich słodycz. Tym razem wystąpiła w towarzystwie maślaności. Pomyślałam o wilgotnym cieście pistacjowym (może z kremem?), które sowicie posłodzono miodem. Ciepło, to minimalne prażenie, właśnie w słodko-maślanej ciastowości się odnalazło. Ta w pewnym momencie wydała mi się aż miodowo-waniliowa, niewiarygodnie słodka. Myśli wciąż krążyły przy "orzechowym miodzie" z pistacji (wyobrażenie, bo na pewno nie istnieje coś takiego).

Kontrastowo do słodyczy, gdy krem już znikał lub gdy już to zrobił, rozgrywane drobinki częściowo wydały mi się wyraźnie bardziej gorzkie, też w taki sucho-ciepły sposób (te twarde, ciemne). To naturalna, przyjemna gorzkawość, przełamująca słodycz i nakręcająca pistacjowość - bo właśnie i ona je reprezentowała. Niektóre z kolei cechowała lekka, prażona nuta, a inne wydawały się słodko-świeże (i miały uroczo seledynowy kolor).

Posmak należał do słodziutkich, ciastowo-miodowych pistacji, lekkiego, ciepłego prażenia i jakby maślano-oleistego echa. Także ono miało ewidentnie pistacjowy charakter.

Całość zachwyciła mnie w każdym aspekcie. Gęsta, ale nie przesadnie, ciągnąca konsystencja z miazgowym elementem to idealny złoty środek. Z kawałeczkami do gryzienia nie przesadzili, miały przyjemnie delikatną strukturę. Co prawda, może dla mnie efekt zlepka z nich mógłby być mniejszy na rzecz kremo-miazgowości, ale to szczegół. Smak za to... po prostu powalił mnie na kolana (w zasadzie już zapach to zrobił). Czysty, pistacjowy obłęd, z niezaburzoną prażeniem (cudownie minimalne!) słodyczą - czego chcieć więcej? Wydawała się interesująco świeża, niemal miodowa. Ciemne, charakterniejsze punkciki subtelnie ją przełamywały, co budowało złożoność w zasadzie prostego smaku.


ocena: 10/10
kupiłam: stickyblenders.com
cena: 45,90 zł za 200g
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: pistacje kalifornijskie lekko prażone (100%)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.