piątek, 12 stycznia 2024

krem Vilgain Edible Cookie Dough Caramel Nuts & Chocolate Chips

Jakiś czas temu zupełnie przypadkiem trafiłam w internecie na markę m.in. kremów orzechowych Vilgain. Z tego co poczytałam to w zasadzie projekt. Vilgain powstał jako marka Aktin w Czechach, początkowo sprzedająca inne marki w sklepie internetowym. Potem jednak, gdy zebrali odpowiednie fundusze, zaczęli tworzyć własne zdrowe produkty - takie, których na rynku brakuje. Biorąc pod uwagę, że znalazłam ich właśnie szukając w internecie "jakiegoś cookie dough" (w zasadzie myślałam o przepisie, inspiracji do swoich jogurtów / deserów)... ofertę mają niepospolitą. Zamówiłam kilka kremów z różnych linii, by złapać ogląd na ofertę. Wybierałam raczej mniej słodkie warianty, ale i tak najpierw sięgnęłam po dzisiaj prezentowany. Kolejność zwyczajnie podyktowały daty ważności. Nie jadłam nigdy kremu orzechowego o smaku karmelu, bo taki wariant do mnie nie przemawia. Na ten jednak się zdecydowałam, bo w składzie nie znalazłam niczego zbyt ewidentnie karmelowego, a właśnie taki wydawał się być najbliżej masy na ciasto, tzw. cookie dough. 

Vilgain Edible Cookie Dough Caramel Nuts & Chocolate Chips to krem orzechowy z orzechów nerkowca i migdałów z płatkami owsianymi i czekoladą mleczną, stylizowany na karmelowe cookie dough (masę ciasteczkową).

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach palonego karmelu i karmelowo-korzennych ciastek maślanych oraz ciastek pełnoziarnistych, zbożowych - wcale nie masy na nie, nie "cookie dough", a zaskakująco sowicie wypieczonych. Takich zahaczających nawet o słonawe krakersy? Do tego skojarzenia dołożyły się migdały, z kolei jakby prażono-karmelizowane. Za maślaność odpowiadały nerkowce, ale wpisały się właśnie w maślaną ciastkowość, wyraźnie jako one same się nie pokazując. Całość była bardzo słodka, nieco waniliowo-cukrowa. Cukrowość wplotła nieśmiała nutka tandetnej czekolady mlecznej, mleczno-cukrowo ulepkowatej (którą czuć zwłaszcza po zruszeniu masy, w trakcie jedzenia).

Po otwarciu trochę się zdziwiłam, bo masa wyglądała na zupełnie suchą, że aż popękaną jak pustynia. Wystarczyło tylko dotknąć ją łyżeczką, by usłyszeć, że wręcz plaska. Okazała się bowiem bardzo wilgotnie-tłusta. Cechowała ją gęsta miękkość. Kojarzyła się trochę z lepką masą na ciasto lub już właśnie samym, jakby nieco rozmokłym, bardzo tłustym ciastem.
Zatopiono w niej mnóstwo dropsów czekolady w kształcie kulek nie większych niż centymetr. Nieco nadtopiła je masa, że były dość maziste jeszcze zanim trafiły do ust. Kształt jednak trzymały.
W ustach krem potwierdził swoją miękką tłustość. Był gęsty, ale brak mu konkretu kremów bardziej orzechowych (a już na pewno 100%); rozpływał się w tempie umiarkowanym i w zasadzie łatwo. Okazał się nieco lepkawy jak papkowate, rozmokłe ciasto o wysokiej, przesadzonej tłustości. Wykazywał nieprzyjemną gumiastość. Wydał mi się nie miazgowy, a ziarniście-proszkowy. Za silna tłustość była jakby połączeniem tłustości orzechowej oraz masła z odrobiną oleju. Nakręcały ją kulki czekolady o tragicznej konsystencji. Rozpływały się wraz z bazą, wykazując niemal śliską, mazistą tłustość. Czekolada okazała się ulepkowato-wodnista, pozbawiona czekoladowej kremowości.
Pozostałe na koniec drobinki i kawałki w większości były twarde. To głównie drobno zmielone płatki owsiane. Drobinek orzechów trafiło mi się dosłownie parę. Wolałam to-to gryźć na koniec, choć trochę czasem podgryzałam już w trakcie rozpływania się całości.

W smaku najpierw poczułam delikatną, słodką maślaność o orzechowym charakterze. Nerkowce utworzyły bazę, po czym z tła wsparła je ogólna maślaność, bardziej konwencjonalna. Pomyślałam o maślano-mlecznym karmelu, bo i słodycz tego typu zawitała. Do tego po prostu drobna cukrowość. Karmel przedstawił się jako mocno palony.

Mocy prażony wątek dopowiedziały migdały chwilę później. Pomyślałam o prażono-karmelizowanych migdałach lekko posolonych. Odnotowałam też drobną ciastkowość, mączność, sporadycznie nasuwającą na myśl krakersy - zwłaszcza, gdy akurat zaplątała się szczypta soli. A zdarzało jej się, acz nie przy każdym zagarnięciu; chwilami. Nerkowce na pewien czas odchodziły na tyły, dbając tylko o to, by maślaność pozostała niewzruszona.

Ciastkowy motyw mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach rozgościł się na dobre. I bynajmniej nie była to surowa masa na ciasto, popularne cookie dough. W głowie miałam sowicie wypieczone, wręcz krakersowe, nieco wytrawniejsze ciastka. Ciastka... karmelowo-korzenne? Nieco zbożowe, pełnoziarniste. Twarde i charakterne.

Czekolada, która rozpływająca się wraz z masą drastycznie, skokowo podwyższała słodycz. To były cukrowe uderzenia taniej i plastikowej czekolady mlecznej. Mleczność zgrała się z maślaną bazą, ale kawałki te wprowadzały tandetę, nie pasującą do czegokolwiek. Nie pomogło nawet echo wanilii - chyba też rozchodzące się od czekolady, acz wydaje mi się, że cała masa lekko nią przesiąkła. Czekolada chyba też nieco podkreśliła migdałowy wątek w bazie.

Nerkowce z czasem znów się nieco wyłoniły, acz już nie tak wyraźnie, jak na początku. Smak, mimo że intensywnie prażony, karmelowo-ciastkowy, nawet złudnie korzenny, wydał mi się ogólnie jakby czymś rozbity - obstawiam, że to przez płatki owsiane, które same od siebie niewiele wniosły. Osłabiły za to inne elementy. Maślane nerkowce na końcówce przemieszały się z migdałami na mniej więcej równych prawach, ustępując przesadzonej słodyczy cukru, karmelu i ciastek mocno wypieczonych, w których epizodycznie pojawiała się sól.

Wyłaniające się kawałeczki płatków, zwłaszcza gryzione na koniec (choć sporadycznie podgryzałam je już w trakcie rozpływania się kremu) okazały się faktycznie smakować trochę owsiano. Podtrzymały myśl o ciastkach - właśnie owsianych, mącznych. Nie był to jednak mocny smak. Drobinki wyszły trochę nijako.

Po zjedzeniu został posmak karmelizowanych i solonych migdałów oraz taniej, cukrowej czekolady mlecznej. Te nuty zarysowały się na maślanej bazie. Nerkowce prawie zupełnie się zatraciły. Czułam za to ciastkowość - i to ciastek sowicie wypieczonych, karmelowych nie zaś surowej masy na ciastka czy cookie dough.

Krem bardzo mnie rozczarował. Przede wszystkim tym, że ani trochę nie kojarzył się z cookie dough, masą na ciastka czy ciasto. Wyszedł zupełnie opozycyjnie do tego smaku, bo kojarzył się z mocno wypieczonymi ciastkami. Ciastkami maślanymi, karmelowymi i trochę korzennymi, wręcz chwilami krakersowymi. Sól pojawiająca się raz po raz mi przeszkadzała, podobnie jak nijakość, którą wprowadziły płatki owsiane, rozbijając smak. Nakręciły skojarzenie z pełnoziarnistymi ciastkami, ale wciąż nie z cookie dough. Nerkowce były wyczuwalne, mimo że wtapiały się w maślaność. Ta była mi za wysoka, taka "niepotrzebnie dodana", a nie tylko orzechowa. Migdały trochę przełamały przesadzoną słodycz. Ta denerwowała, zwłaszcza, gdy do głosu dochodziły kawałki czekolady. Były kpiną, nie czekoladą. Tandetne, cukrowo-plastikowe i ślisko-tłuste dropsy nie wniosły niczego dobrego.

Mama po dwóch ostatnich kremach jakie mi nie smakowały i wpadły jej powiedziała, że długo nie chce już żadnych kremów, więc postanowiłam kombinować, jak ten zmęczyć.

Producent zasugerował, że krem po dodaniu proszku do pieczenia, jajek można upiec. Pomyślałam, że może to jakiś sposób i spróbowałam w kokilce jedno ciastko zrobić. Wymieszałam masę tylko z odrobiną proszku do pieczenia. Piekłam niecałe 15 min w ok. 160 stopniach.
Wyszło coś dziwnego. Ciastko kompletnie się posypało, ale to raczej mój błąd, bo nie dodałam jajek. Miejscami się przypaliło od papieru do pieczenia, ale mimo to nie było kruche, suche czy coś. Sypało się, bo nie kruszyło. Zachowało wysoką, tłustą wilgotność. Połączyło w sobie miękkość z twardością. Wciąż było to ziarniste, ale bardziej w kontekście ciastek zbożowych. Czekoladowe dropsy się w masie roztopiły. Smakowało to... po prostu upieczonym, nieciekawym ciastkiem z orzechowo-migdałowym charakterem. Słodycz wydała mi się nieco bardziej stonowana i jakby uzasadniona, a czekolada zgubiła taniość. Sól natomiast została. Wciąż jednak było to coś kompletnie niewartego uwagi. A tylko no... faktycznie można i tak kombinować z tym kremem. Do jedzenia łyżeczką osobno - wbrew zapewnieniom producenta - się to w moim świecie na pewno nie nadaje. Inna sprawa, że ciastek nie lubię, więc nijakie, przeciętne ciastko też mnie nie ucieszyło. Myślę, że nietrudno samemu zrobić lepsze.

Niestety więc, mimo szczerych chęci nie podołałam temu kremowi. Summa summarum zjadłam jakieś 75 gramów. Skończyło się tak, że Mama spróbowała trochę tego i osobno, i z kruchymi ciastkami maślanymi z Kauflandu, a końcowo większość oddałyśmy ojcu. Mamy opinia: "Łyżeczką tego się nie da jeść. Nie czuć w tym kremie bazowych składników, a więc tych konkretnych orzechów. Wyszedł po prostu tak słodko-maślano i ciastkowo. Pachnie bardzo intensywnie za mocno wypieczonymi ciastkami, a smakuje podobnie. W smaku też ta czekolada się wyłaniała. Przeszkadzała. Wyszła natarczywie. Za słodko i tandetnie, nawet konsystencję miała nieprzyjemną, jak i całość. To było takie rozmuziane. W kremie czuć sól, przez większość czasu mi nie przeszkadzała, aż trafiłam na większe skupiska. Wtedy było okropnie. Na ciastkach trudno rozsmarować, ale jakoś się dało, czekolada się mieszała z resztą, no, ale na ciastkach przynajmniej jakoś w miarę to smakowało. Nie, żeby było smacznie, ale przynajmniej zjadliwie. Koło cookie dough czy zakalca nie stoi, a i kremu orzechowego nie przypomina".


ocena: 3/10
kupiłam: Vilgain.pl
cena: 39,90 zł (za 350 g)
kaloryczność: 562 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy 51% (nerkowce, migdały), fińskie bezglutenowe płatki owsiane 19%, cukier kokosowy, tłuszcz kakaowy, czekolada mleczna 8% (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, ziarna kakaowca, mielona wanilia Bourbon), tłuszcz maślany, sól himalajska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.