Markę Paradai pierwszy raz na oczy w internecie zobaczyłam bardzo niedawno. To niewielka manufaktura z Tajlandii, której dwójka założycieli zajmowała się głównie prażeniem kawy. Bardzo mnie zaintrygowała, bo nigdy dotąd nie jadłam ani czekolady tajlandzkiej marki, ani z kakao z Tajlandii. Już ciekawe, bogate w detale opakowania przyciągają wzrok. I dobrze! O marce i czekoladach poczytałam jednak niewiele - Tajlandia ciekawiła tak, że co by nie napisali, jedną na próbę zamówiłam. Dwójka założycieli marki, jak się okazało, zajmuje się w zasadzie prażeniem kawy. W pewnym momencie jednak zainteresowali się kakao i zaczęli z nim eksperymentować. Na południu Tajlandii pracuje sporo farmerów kakao (o czym nie miałam pojęcia), więc z jego kupnem nie mieli problemu. Tę czekoladę zrobiono z ziaren z regionu Nakhon Si Thammarat. Efekty ponoć od razu zrobiły wrażenie na Akademii Czekolady i Paradai obsypano nagrodami. Zacnie było móc sprawdzić, czy zasłużenie.
Paradai Thai Craft Chocolate Nakhon Si Thammarat 75% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao z Tajlandii, z regionu Nakhon Si Thammarat.
Po otwarciu poczułam kwaśny nabiał i soczyste, mocno winne nibsy kakaowe, mieszające się z soczystymi owocami czerwonymi. Przewodziły im wiśnie, choć czułam też jakiś nieokreślony, egzotyczny splot. Zaplątała się tam słodsza, bardziej rześka pitaja i coś kwiatowego... Albo w ogóle soczyste kwiaty, np. hibiskus? Wytrawność zapewniły za to cierpko-gorzkie zioła, nieokreślone przyprawy i stare, suche drewno. Do głowy przyszedł mi jeszcze wiśniowy marcepan. Przy nim też znalazła się pewna rześkość, nasuwająca na myśl wiórki kokosowe i niedopieczone, mało słodkie kokosanki.
Mała tabliczka była bardzo twarda masywna i przy łamaniu trzaskała głośno, jakby była bardzo pełna i... nieco zawilgocona?
W ustach rozpływała się powoli i maziście. Obklejała podniebienie, dając się poznać jako gęsta i kremowo-masywna. Była bardzo tłusta i idealnie gładka. Doszła do tego soczystość, ale nie zaburzyła gęstości i konkretu. Końcowo czekolada zostawiała lekkie ściągnięcie.
W smaku pierwsze pojawiły się słodycz i wiśnie, układające się w wiśniowy marcepan. Słodko-kwaśny splot wystąpił w harmonii, jednak zaraz zaczął się rozchodzić i pokazywać swoją złożoność.
Słodycz na pewno należała do palonego karmelu, jednak takiego, któremu otoczenie dopowiada rześkość. Przełożyły się na to niemal kwiatowe owoce, np. pitaja i same rześkie, egzotyczne kwiaty. Słodka część rosła lekko, ale konsekwentnie i równo.
Kwaśność zaś rosła obok słodyczy w tym samym czasie, ale inaczej, bo skokowo. A tym samym łatwiej przyciągała uwagę Soczyste, charakterne wiśnie wsparły inne czerwone owoce, jakieś egzotyczne, niedookreślone. Rozgościła się cierpkość wiśni i... świeżych, soczystych miechunek. Miechunki na chwilę wyszły prawie na przód, po czym jednak schowały się za wiśniami.
Za tym wszystkim pojawiła się delikatna gorzkość. Ona z kolei wydała mi się wręcz leniwa. Zaserwowała trochę starego, ale jakże wonnego drewna. Pomyślałam o drewnie zbutwiałym i... porośniętym mchem? Z ukrytym, ziemistym półechem?
Gorzkość po chwili otuliły maślaność i nabiał. Przez pewien czas przechwytywał kwaśność czerwonych owoców, więc w głowie siedział mi nabiał kwaśny. Jakiś twarożek, maślanka...? Zaraz jednak zaczął nieco łagodnieć... pomógł mu chyba kokos.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa także kwiaty podchwyciły kwaśność. Oczami wyobraźni zobaczyłam hibiskusa o intensywnie czerwonym kolorze i równie intensywnym smaku.
W tle czułam do tego bardziej rześką niż maślana łagodność... Kokosa? Wiórków i miazgi z kokosa, acz ze względu na lekką, karmelową słodycz zawitały też trochę niedopieczone kokosanki.
Bukiet czerwonych owoców wciąż się lekko zmieniał. Dominowały wiśnie, ale w oddali przemknęły maliny, coś bardziej porzeczkowego... Na pewno czerwone porzeczki! A po chwili już niekoniecznie... Może jeszcze niezbyt dojrzały granat?
W gorzkości pojawiła się lekko palona nutka - może nibsy kakaowe? Acz nawet one zgarnęły trochę kwasku, podając mi go jako wręcz winny, poważniejszy motyw. Owoce zaś wydały mi się lekko... podbuzowane? Właśnie winne?
Nagle jednak na znaczeniu przybrał nabiał... a konkretniej maślaność? Maślaność bardziej orzechowa? Przyczynił się do łagodnienia kwaśności.
Owoce zaczęły się osładzać. Czułam więcej karmelu, chyba mniej jednoznaczne kwiaty... Aż kwaśność prawie zupełnie się wycofała. Wtedy wyszło na jaw, że ta maślaność to orzechy nerkowca.
Gorzkość szybko skorzystała z okazji i wybiła się jako mieszanka cierpkich ziół i przypraw. Na języku zaznaczyła się pikanteria pieprzu i gałki muszkatołowej. Dziwnie na zasadzie kontrastu nakręciły się z łagodnymi, naturalnie słodkawymi nerkowcami.
W posmaku wróciły jednak kwaśne wiśnie, acz wtłoczone w bardziej nabiałowo-maślane i nerkowcowe otoczenie, w którym sporo było pikantnawych ziół i przypraw, ale też jakby uspokajającego wszystko starego drewna. Tym razem już suchego. Pokazała się też ziemia.
Czekolada była bardzo smaczna, ale trochę za mało gorzka jak dla mnie. Potrafię jej jednak to wybaczyć ze względu na to, jak bogata i wielopłaszczyznowa była. Chociaż... aż chwilami trudno było w niej wszystko połapać. Wolałabym, by jej nuty drewna i ziół bardziej się rozwinęły. Mimo to, kwaśne wiśnie, egzotyczne owoce, soczyście-kwaśny hibiskus, porzeczkowo-miechunkowe akcenty zacnie wyszły. Dosłownie wtrącenia kokosa, ostrzejszych przypraw, nabiał i nerkowcowa końcówka uczyniły tę kompozycję bardzo złożoną. Słodycz była całkiem silna, ale zacnie wkomponowana i przełamana. W zasadzie... niewiele brakowało, a wystawiłabym 10.
ocena: 9/10
kupiłam: chocoladeverkopers.nl
cena: 9.95 € (za 50g; około 43 zł)
kaloryczność: 615 kcal / 100g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełny cukier trzcinowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.