poniedziałek, 14 kwietnia 2025

Klingele Chocolates from Heaven 72 % Dark Organic Belgian Chocolate ciemna z Papui-Nowej Gwinei

Nie lubię określania czekolad "czekoladkami". W ogóle nie lubię zdrobnień - mam wrażenie, że umniejszają. Jednak marka Czekoladki z Nieba wyglądała... jako tako. Przeglądając ofertę Brain Market bez większych emocji, natknęłam się na nią. Choć nie sądziłam, bym jeszcze jakiemuś kremowi z tego sklepu internetowego miała dać szansę, czekolady zaciekawiły. Zacząć postanowiłam od najniższej zawartości, acz zanim to - a już po zakupie - uznałam, że poczytam coś, z czym w ogóle mam do czynienia. Hasło marki to "szczere belgijskie czekoladki wykonane z miłością"... Opis na stronie szybko wyprowadził mnie z błędu - to nie marka Brain Market, jak pierwotnie założyłam. W oryginalne zwie się Chocolates from Heaven i jest to robiona od 2017 roku linia czekolad bio i Fairtrade belgijskiej rodzinnej fabryki czekolady Klingele, znajdującej się w mieście Gandawa. Rozbawiło mnie, że na stronie zapewnili, że "o sukcesie tej linii świadczy również fakt, że czekoladki Chocolates from Heaven zdobyły brązowy medal w prestiżowym międzynarodowym konkursie projektowania opakowań Pent Awards". No, to oby wnętrze dorównało opakowaniu (które - swoją drogą - akurat dzisiaj przedstawianej wcale mi się nie podoba).

Klingele Chocolates from Heaven 72 % Dark Organic Belgian Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72% kakao z Papui-Nowej Gwinei.

Po otwarciu rozbrzmiał wytrawnie-soczysty zapach. Pomyślałam o suszonych grzybach zestawionych z wiśniami i suszonymi, słodko-kwaśnymi śliwkami. Grzybom wtórowała pikantnawa ziemia i pewna zielona świeżość... zielonego groszku? Strączkowy motyw mieszał się z goryczką maku, a dokładniej mocno pieczonymi preclami i może nawet krakersami z makiem. Słodycz była soczyście owocowa, acz w oddali zaznaczyła się odrobina mocno palono-pieczonego karmelu.

Twarda tabliczka w dotyku wydała mi się trochę tłusta. Przy łamaniu trzaskała głośno i sprawiała wrażenie bardzo pełnej, zbitej.
W ustach początkowo serwowała kremową tłustość. Była masywna, zbita i konkretna; wręcz syta. Wykazywała mazistość i długo zachowywała kształt. Rozpływała się średnio-powoli, do tłustości dodając wysoką soczystość. W końcu bardzo, bardzo wysoką. Nie utraciła jednak przy tym masywności i gęstości.

W smaku pierwszą poczułam słodycz karmelu. Wydała mi się wysoka i imperatywna. Połączyła palony karmel i... rześkość kwiatów? Za ich sprawą jak wyskoczyła na przód, tak zaraz się opanowała i nieco zwolniła.

Podpłynęła pod nią mocno palona gorzkość. Pomyślałam o przypalonym cieście - murzynku z suszonymi śliwkami? Cieście, w którym przesadzono z masłem. Maślaność przez moment wybiła na przód. Śliwki jednak połączyły wysoką słodycz z kwaśnością, odciągając trochę od tego uwagę. W oddali przemknęła lekka ziemistość.

Słodycz porządnie przełamała kwaśność dobiegająca z oddali. Do śliwek dołączyły wiśnie. Kryły odrobinkę słodyczy, ale skupiły się na kwaśności. To już nie były tylko śliwki suszone, ale też kwaśne drobne z pełni sezonu. Może niektóre nie były nawet jeszcze dojrzałe?

Rześkość kwiatów zmieniła się w po prostu zielono roślinną świeżość. Najpierw pomyślałam o zroszonej trawie, ale potem zrobiło się nieco wytrawniej i oczami wyobraźni zobaczyłam groszek zielony. Umocniła się też nuta ziemi. Po strączkowym motywie przemknęły grzyby...

Grzyby, które czasem można poczuć w różnych mousse'ach, nadzieniach kakaowych. I te mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na taki tor zaskoczyły. Kakaowe ciasto zmieniło się jednak w ciasto... makowe? W tym cieście maślaność już nie dawała się we znaki, już zapomniano o niej. Poczułam goryczkę maku i zaraz wyobraziłam sobie kakaowo-makowe ciasto z owocami: wiśniami i śliwkami.

Wiśnie i śliwki podkręciła odrobina cytryny. Kwaśność starała się, jak mogła, ale... słodycz nie dała o sobie zapomnieć. Mimo że na pewien czas trochę odpuściła i tylko delikatnie pobrzmiewała, wróciła odważniej.

Odnotowałam przebłyski... bananów? Bananowych krówek. Zrobiło się wręcz kajmakowo - palony karmel poszedł w bardziej słodkim, uroczym wydźwięku. Sam jakby wyzbył się swej paloności.

Ta jednak ogólnie wciąż miała się nieźle. Nieco przypalone ciasto i wytrawniejsze nuty - które zdążyły już mocno osłabnąć - zaobfitowały w wizję mocno pieczonych, cienkich i wielkich precli z makiem. Kontrastowo do tego wybuchu słodyczy, na koniec zrobiło się znów bardziej wytrawnie. Nawet lekko ostrawo...? Jakby tak precle - i może krakersy - trochę posypać ostrzejszymi przyprawami?

Po zjedzeniu został posmak ziemi i grzybowo-kakaowe echo, mieszające się z makiem i soczystymi owocami. W nich spierały się słodkie banany i kwaśne śliwki z wiśniami.

Czekolada wyszła ciekawie i smacznie. Zaskoczyła mnie jej wytrawność strączków i precli z makiem. Pasowała do ziemi i grzybowo-kakaowego motywu. Te bardzo harmonijnie połączyły je z przypalonym kakaowym ciastem i owocami. Wiśnie i śliwki mieszały się z bananami. Wolałabym tylko, by jakoś ambitniej niż jako przypalony murzynek, rozwinęła się gorzkość, a i by było trochę mniej maślano w smaku i mniej tłusto w konsystencji. Acz biorąc pod uwagę niewygórowaną cenę, to świetna czekolada.

Na myśl przyszła mi mocno bananowa, z akcentem wiśni i grzybów Chapon West Papouasie. Wspomniana była co prawda o wiele bardziej kwiatowo-orzechowa, ale sporo wspólnego miały. Z np. MORO Markham Papua-Nueva Guinea 75 % dzisiaj opisywana wspólnego miała znacznie mniej, bo tylko banany i wiśnie. I może też czająca się w oddali ostrość?


ocena: 9/10
kupiłam: brainmarket.pl
cena: 13,51 zł
kaloryczność: 567 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie, ale mogłabym do niej wrócić

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy, wanilia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.