poniedziałek, 11 marca 2024

MORO Markham Papua-Nueva Guinea 75 % ciemna z Papui Nowej Gwinei

Robiąc spore zakupy z zagranicznych stron z czekoladami ze zdziwieniem odkryłam, że jest mnóstwo marek, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Moro jest kolejną z takich. To mała firma założona w 2011 przez Ángeles i Fernando z Hiszpanii, którzy poznali się podczas pracy jako wolontariusze w Nikaragui. Ten kraj tak im się spodobał, że postanowili rozpocząć tam zupełnie nowe życie. Odkryli też cudowność kakao. Niestety w 2018 roku przez kryzys polityczny musieli wrócić do Hiszpanii. Odtąd próbują tam sprzedawać smaki odległych regionów, m.in. Papui Nowej Gwinei, starannie wybierając, jakie kakao kupują. Wspomniany kraj zachwycił ich wulkaniczną glebą... Byłam ciekawa, czy mnie zachwyci ich czekolada z tego regionu.

MORO Markham Papúa-Nueva Guinea 75% to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao z Papui Nowej Gwinei, z regionu rzeki Markham.

Po otwarciu poczułam słodko-ostrawą, ciepłą woń wędzonej papryki... papryczki chili, wchodzącą w skład cierpkawego deseru czekoladowego. Może czekoladowo-orzechowego z nutą chili właśnie? Czułam w nich soczystość owoców niezaprzeczalnie, ale trudnych do uchwycenia. Przemknął bananowy nektar i lekki cytrus. W tle zamajaczyły jeszcze orzeszki arachidowe w przyprawach i lekka dymna cierpkość, nie stanowiące jednak mocnej gorzkości. Ta była na średnim poziomie, przełamana płatkami kukurydzianymi (corn flakesami). Delikatny kwasek podsunął wizję płatków z jogurtem.

Tabliczka była masywnie twarda i głośno, zdrowo trzaskała-chrupała podczas łamania.
W ustach rozpływała się powoli, lekko maziście. Ujawniała wysoką gęstość i kremowość, a także przeogromną masywność. Wydawała się bardzo pełna, acz soczystości też jej nie brakowało. Z czasem poczułam lekką pylistość, a na koniec cierpkawe ściągnięcie.

W smaku pierwsza rozeszła się słodycz kwiatów, a tuż za nią soczystych bananów. Już po chwili jednak słodycz się zreflektowała i nie gnała już do przodu, a jakby stonowała się od środka.

Szybko w tle zaznaczyła swoją obecność nuta nabiału. Cierpkawa jak jogurt, ale też jakby tłusta, a więc czegoś pełniejszego... początkowo jednak wątek ten pozostawał w oddali.

Kwiaty zmieniły się w kwiaty suszone, z pewną cierpkością. To i banany zmieniło w bardziej suszono-liofilizowane, bardziej nieokreślone. Soczystość jednak utrzymała się i zaczęła wplatać kwaskawe akcenty - chyba pomelo?

Suszone nuty ośmieliły herbatę, która wzmocniła cierpkość i zrobiła miejsce gorzkości. Ta po chwili znacząco wzrosła z pomocą dymu. Gorzki dym przeplótł słodycz spokojnie, ale wcale jej tak mocno nie zwalczał... po prostu pilnował, by nie pozwala sobie na zbyt wiele.

Poprzez cierpkość wkroczył też czekoladowy deser ze sporą ilością chili. Papryczek słodko-wędzonych? I z innymi przyprawami. Deser musiał być lekko śmietankowy, może jogurtowy... nieciężki. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzki dym, przemieszawszy się z przyprawami, przełożył się na myśl o orzeszkach ziemnych w przyprawach.

Soczystość owoców tchnęła więcej kwasku. Był trochę jak wino, a trochę ewidentnie owocowy, ale... inaczej. Pomyślałam o pudrowo słodkich, a jednak kwaśnych liofilizowanych truskawkach i malinach... ogólnie czerwonych. Te do deseru czekoladowego z chili tchnęły soczystość, jakby dodano do niego odrobinę wiśni. Słodko-kwaśnej masy wiśniowej. Wiśnie zaraz jednak umknęły, zostawiając inne kwaskawe owoce.

Te mieszały się ze znacznie słodszymi bananami, które zaczęły zmieniać się w maślano-bananowe ciasto. Słodyczy mu nie szczędzono, ale i kwasek zawarło. Wydało mi się lekko nasączone, ale... nie na owocową nutę... może to ciasto jogurtowe? Dodano chyba jeszcze jakieś niedookreślone orzechy. Złagodziło to kompozycję całościowo.

Na zasadzie kontrastu kwasek wydał mi się klarowniejszy. Uchwyciłam w nich jeszcze rabarbar i chyba jakieś cytrusy... pomelo?

Owoce jednak stanowiły mniejszą część kompozycji. Mimo że kwaśność rozwijała się. Czasem jakby trochę na boku, czasem dosadniej... Wtedy dała się poznać jako jogurtowa.

Herbaciany wątek i orzechy z czasem skupiły się na gorzkości, porzucając ostre przyprawy. Orzeszki przedstawiły się ze zwyczajnie prażonej strony, a łagodnienie wszystkiego zasugerowało płatki kukurydziane z siekanymi fistaszkami. Takie jedzone z cierpkawym jogurtem. A wszystko to chyba popijane raz po raz cierpką herbatą.

Herbatą z kwaskawymi owocami? Czerwonymi? Albo suszem złożonym z kwiatów i owoców. To przełożyło się na niemal taninową nutę wina na końcówce.

Po zjedzeniu został posmak kwaskawy, rozmyty owoców czerwonych i cytrusowych, wkomponowanych w słodycz bananów czy raczej bananowo-maślanego ciasta. Czułam też lekką cierpkość herbaty i dymu. W tle przewinęły się jeszcze orzeszki. Dość długo utrzymywało się lekkie, taninowe ściągnięcie.

Całość była bardzo, bardzo smaczna i ciekawa, choć niedookreślona. Kwiaty i banany bawiące się soczystością i suszonymi nutami ciekawie mieszały się z goryczką herbaty, dymu i ostrością przypraw. Myśl o czekoladowym deserze z chili była bardzo żywa, podobnie jak corn flakesy z orzeszkami z jogurtem czy maślano-bananowe ciasto. Owoców za wiele nie było, ale sporo znaczyły. Liofilizowane czerwone, potem bardziej rabarbar i pomelo przełożyły się na lekki, nienachalny kwasek, adekwatny do również nieprzesadzonej słodyczy i przyjemnej gorzkości.

Przypomniała mi trochę Pralus Papouasie Trinitario 75 % z kwaskiem wina i rabarbaru, zmieszanych z maślano-śmietankowymi nutami oraz wątkiem ciasta czekoladowego (a dokładniej kruchych jasnych spodów przesiąkniętych czekoladowością czekoladowej masy).


ocena: 10/10
cena: 5 € (za 80g; około 22 zł)
kaloryczność: 426,4 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym móc do niej wrócić

Skład: kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.