wtorek, 26 września 2023

Orfeve San Ignacio 70% Noir de Noir / Extra Fine Peru ciemna

Ze szwajcarską marką Orfève nigdy nie miałam do czynienia i nawet o niej nie słyszałam. Opakowania wyglądały na bardzo ekskluzywne, a oferta przedstawiała się ciekawie, stąd postanowiłam swoje kręgi poszerzyć i gdy pojawiła się możliwość zakupienia ich czekolad, zrobiłam to. Marka jednak zdążyła mi podpaść, nim jeszcze cokolwiek zjadłam (o tym jednak rozpiszę się przy tabliczce, której to dotyczy). Przede wszystkim przyszło mi się za nią wziąć szybciej, niż myślałam, bo w Sekretach Czekolady pojawiła się możliwość kupienia kolejnych, a nie miałam zamiaru nakupować mnóstwa zupełnie nieznanych, a drogich produktów. Padło na tę z kumulacji powodów. Przede wszystkim, Peru to region, który dobrze smakowo znam - opcja stamtąd pozwala na wczucie się w specyfikę marki (o ile jakaś jest). Jednak... gdy ją kupowałam, region nie był aż tak istotny, a i tak pozytywnie mi się kojarzyła. Słowo "Ignacio" kojarzyło mi się z ogniem od łacińskiego "ignis", ogień, a ten jakoś tak... z motywem smoków, ziejącymi ogniem, wulkanami. O proszę, i to ładnie łączy się z wulkanicznym Peru. Peruwiańska prowincja San Ignacio leży blisko doliny rzeki Marañon, nieopodal której są strome kaniony. Położony tam obszar hodowli kakao został w 2010 objęty projektem, mającym na celu zachowanie naturalnego stanu i wsparcia 400 farmerów-właścicielu, którzy to wzorcowo kultywują dokładną uprawę. Orfeve pisze, że dopiero po kilku latach eksperymentów opracowano ścisły protokół fermentacji i suszenia, według których robi się te czekolady. Wszystko, by maksymalnie wydobyć niezwykle delikatne aromaty tego wyjątkowego kakao.

Orfeve San Ignacio 70% Noir de Noir / Extra Fine Peru to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Puro Nacional Nativo z Peru, z prowincji San Ignacio, z okolic miasta Cajamarca; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Po otwarciu poczułam intensywny, słodki zapach wiśni i czereśni, przełamany leciutkim kwaskiem. Nieśmiało w oddali mignął jakiś właśnie słodko-kwaśny, niedookreślony cytrus. W trakcie degustacji raz po raz przemknęła mi mandarynka. Na pewno czułam też intensywną słodycz karmelu maślanego... lub raczej budyniu karmelowego. Ogólnie kompozycja wydała mi się dość budyniowa, jednak że też mocno soczysta... Z czasem pomyślałam o bardzo słodkim bananie i budyniu bananowym albo cieśnie "bananowym chlebku". Wszystko to wieńczyły kwiaty, a o szlachetność i drobną wytrawność zabiegały lekko prażone orzechy laskowe.

Gruba tabliczka lśniła i sugerowała kremowość już z wyglądu. Na dotyk utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest bardzo tłusta i kremowa.
Łamana, wydawała z siebie raczej średnio głośnie pyknięcia niż trzaski, świadczące o gęstości i pełni. Nie łamała się po liniach podziału, trochę się kruszyła. Była twarda, a zarazem delikatna. Przy odgryzaniu kęsa wydawała się miękka.
I właśnie jako miękka dała się poznać w ustach. Rozpływała się w tempie umiarkowanym, umiarkowanie szybkim (jak na ciemną), wykazując wysoką tłustość mleka. Rzedła właśnie w mleczny sposób, wplatając w jakby tłuste mleko soczystość. Była gładka i bardzo kremowa, a podniebienie pokrywała gładką warstewką. Gładka... choć jakby pod gładką otoczką kryła lekką chropowatość? Znikała dość rzadko, zostawiając nieco suchsze wspomnienie.

W smaku od pierwszych sekund czułam, jakbym miała do czynienia z ciemną mleczną czekoladą. W mig usta zalało mi tsunami mleka i wizja mleka wiejskiego oraz łąki, pastwiska. Z zieloną, świeżą trawą i mnóstwem kwiatów. Kwiaty były to drobne, polne, łąkowe. I wchodzące w motyw miodu wielokwiatowego.

Mleczność szybko wzbogaciła się o słodycz obfitując w naturalny, bardzo mleczno-maślany karmel, a także budyń na tłustym mleku. Budyń karmelowy? Albo po prostu śmietankowy.

Leciuteńka gorzkość niepewnie zbadała grunt, zaznaczyła, że i ona chciałaby się pojawić...

Lecz słodycz i mleczność niespecjalnie zwracały na nią uwagę. Czułam coraz więcej karmelowego budyniu i nut słodkości, w tym ciasta "chlebka". Takiego w dodatku przełożonego kremem budyniowym. Chlebek był to... bananowy! Otóż w słodyczy pojawiła się też całkiem wysoka soczystość.

Banan połączył ze słodkościami kwiaty, także głównie słodkie. Coraz więcej myśli zaczęło obracać się wokół miodu kwiatowego.

Gorzkość mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nieco się nasiliła, a obok niej pojawiły się orzechy laskowe. Lekko prażone, z zachowanymi skórkami. Pomogły jej, rozpędzając troszeczkę słodycz. Orzechy... jakby przybyły z łąk i pastwisk. Stała za nimi też lekko siankowa nuta, a część kwiatów zmieniła się w charakterniejsze zioła. Ich słodycz wydała mi się ostra.

Gorzkość jeszcze trochę wzrosła, serwując odrobinę ziemi. Pomogły jej się przebić suszone, goryczkowato-cierpkie płatki kwiatów - raczej suszone. Suszone, może trochę zawilgocone, bo... dodane do jakiegoś budyniu?

Ogólna słodycz, ta budyniowo-karmelowa, choć od połowy już tak nie rosła, cały czas była wysoka. Szybko z łatwością trochę zasładzała, czym męczyła i drapała.

Zmienił się jednak częściowo jej wydźwięk. Po soczystości bananów przyszła kolej na soczystość nieco bardziej kwaskawą. Pomyślałam o słodkich czereśniach żółtych i jasnoczerwonych, które to kryją tylko odrobinę kwasku. Kwasku, o który zaczęły zabiegać pojedyncze wiśnie i cytrusowe podszepty. Słodko-kwaskawych mandarynek? Budyń został przełamany lekką nutą owoców i urozmaicony charakterniejszymi kwiatami.

A jednak ta karmelowa budyniowość utrzymała się niemal do końca, że degustację kończyłam z wizją zasłodzonego miodem budyniu o owocowej nutce, posypanego sowicie lekko prażonymi orzechami laskowymi i płatkami kwiatów, wilgotniejącymi od bazowo mlecznej, karmelowej masy.

Po zjedzeniu posmak ostał się jednak raczej gorzki, bardzo orzechowy i lekko ziemisty. Czułam słodkie zioła, ozdobione kwiatami. Niby słodko-drapiące, acz z pewną ostrością. Słodycz trzymała się raczej mlecznego, budyniowego karmelu. I kwiatów, w tym suszonych, charakterniejszych. W posmaku zostało też trochę kwasku jako czereśnie i mandarynki. Oprócz tego czułam drapanie w gardle - powiedziałabym, że miodu.

Całość wydała mi się taka... "słodziusia i tłuściusia", co w moim rozumieniu nie jest pozytywem. Gorzkości mi brakowało, a odrobina ziemi i orzechy laskowe choć przyjemnie, to były za bardzo przytłumione ogromem słodkiego budyniu karmelowego. Czekolada miała jak dla mnie za bardzo mleczny wydźwięk i taką kumulację intensywnej słodyczy, że aż drapała i prawie mdliła. Łąka i pole pełne kwiatów, odrobinka jasnych czereśni i bananów na szczęście uprzyjemniały słodycz, jednak nie na tyle, by miała się szczególnie podobać. Kompozycja była niby dobra, ale z wieloma zastrzeżeniami tak męcząca - acz subiektywnie dokładnie mnie - tą swoją słodyczą, że aż raz czy drugi miałam ochotę wystawić jej 6.
Czuję, że taka "słodziusiość" to specyfika marki, ale to się zobaczy... Nie skreślam, ale nie nastawiam się, że bardzo się z nią polubię.


ocena: 7/10
cena: 59 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 595 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.