piątek, 8 września 2023

Rózsavolgyi Csokolade Virunga National Park 77 % The Big Gorilla Bar ciemna z Kongo

Zazwyczaj o wiele wcześniej planuję degustacje, lubię wcześniej poczytać coś o kakao, z którego dana czekolada jest zrobiona, obejrzeć zdjęcia miejsca, w którym rośnie itd. Tę jednak wybrałam niemal spontanicznie, bo dzień wcześniej. Co prawda od kilku dni miałam w głowie opakowanie z gorylem, ale... myśl, żeby wziąć się właśnie za tę czekoladę sformułowała się w pewnej chwili dość nagle. Jak już o gorylu - właśnie z goryli górskich słynie najstarszy park narodowy Afryki, Virunga. To stamtąd pochodzi kakao, z której tę tabliczkę stworzono. Obszar jego upraw rozciąga się od podnóża gór Rwenzori po tropikalne lasy Kotlina Konga. Brzmiało i wyglądało to bardzo zacnie!

Rózsavölgyi Csokoládé Virunga National Park 77 % The Big Gorilla Bar to ciemna czekolada o zawartości 77 % kakao z Kongo, z Parku Narodowego Virunga.

Po otwarciu poczułam zapach suszonych liści, przywodzących na myśl szelest złotych liści jesienią. Opadały na goryczkowatą ziemię. W tle poczułam dym. Może jakby właśnie palone liście? Do tego całkiem sporo goryczkowatej, cierpkiej herbaty z dodanymi owocami. Pojawił się w niej sok z marakui, ale też jakby... egzotyczniejsza wiśnia? Słodko kwaśna i spleciona z fioletowymi winogronami, nektarynkami, a także jakby brzoskwiniami z puszki. Te zawarły w sobie taką "podkręconą" słodycz, związaną z ciężkawą słodyczą suszonych owoców - głównie fig. Coś podobnego do nich, wyraźnie słodkiego, wydawało się kryć także w liściach (trudno to uchwycić i nazwać).

Tabliczka była bardzo twarda i adekwatnie bardzo głośno, donośnie trzaskała. Niczym trochę krucha, acz niewątpliwie masywna skała. Jej kruchość była... niby pozorna, a jednak zdarzyło się paru okruchom posypać.
W ustach czekolada rozpływała się wolno, w zasadzie stając się zbitym, gęstym budyniem. Była syta i masywna niemal do końca. Miękła, popisując się aksamitnie-budyniową, kremową strukturą. Połączyła subtelną tłustość i drobną soczystość, która na sam koniec zmieniała się w cierpkie ściągnięcie.

W smaku pierwsza pojawiła się ziemia, a wraz z nią zawilgocone herbaciane fusy - już zimne, pozostałe na dnie kubka. Dobiegały do nich lekkie, słodkie muśnięcia.

To jednak gorzkość rozeszła się odważnie, zanim słodycz zdołała wzrosnąć. Pomyślałam o czarnej herbacie, ale umacniający się ziemisty smak zaraz zalał mi usta czerwoną herbatą pu-erh. Ta dominowała.

Słodycz w tym czasie nieco wzrosła jako zwietrzały karmel. Nie była intensywna. Z czasem pomyślałam o suszonych figach - też takich bardziej suchych, a miejscami bardziej ściemniałych. Niewątpliwie słodkich i wyrazistych, ale nie aż tak dosadnie.

W tle pojawił się owocowy kwasek. Zaczęło się od wiśni... pomyślałam o słodko-kwaśnych, średnio dojrzałych i jakby z bardziej egzotycznym wydźwiękiem. Złączyły siły z karmelowo-figową słodyczą. Zaobfitowało to w fioletowe winogrona, brzoskwinie i nektarynki, które zdecydowanie osłodziły kompozycję. Brzoskwinie... były jakby z puszki, w jakiejś zalewie... A winogrona jakby właśnie się suszyły (na rodzynki)?

Kwasek jednak cały czas przeplatał kompozycję. Całkiem wyraźne były marakujowe szpileczki, które mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nakręciły soczystość. 
Niezależnie od niej, do reszty owoców podkradła się ciężkawa pudrowość. Raz po raz wyraźniej wyłoniły się winogrona, ale zaraz odeszły w niepamięć. Wiśnie-niewiśnie przedstawiły się jako przesłodzony kompot... potem jednak i tak to kwaśna marakuja wypłynęła na wierzch i przygłuszyła te "dosłodzone" akordy.

Suszone figi na dłuższy czas zatraciły się, lecz udało im się wrócić w asyście liści. Oczami wyobraźni widziałam szeleszczące bukiety z ususzonych jesiennych liści. Może z nutką słodkich, suszonych liści tabaki? Liście te zawarły w sobie cierpkość, a ich goryczkę zaraz podkreślił dym.

Na moment dymu zebrało się całkiem sporo, a ja pomyślałam o liściach palonych i... ziemi. Palonych i zostawionych właśnie gdzieś na cierpkiej ziemi...

Ziemi bagnistej, mulistej. Wpisującej się w herbacianą gorzkość. Mocna, czarna, fusiasta herbata przemieszała się z herbatą czerwoną. Chodzi głównie o wilgotne liście, fusy, nie zaś same napary. Takie pozostałe na dnie kubka albo już wyrzucone z niego na ziemię. Ich goryczki splotły się, rządząc kompozycją. Daleko w tle przemknął chyba lekko cierpki cynamon.

Owoce zaś kontrastowo wydały mi się jeszcze słodsze i to już słodsze w żywszy, soczysty sposób. To już figi suszone, ale z zachowaną soczystością, niejednoznaczny duet wiśni i marakui, może odrobina cytrusów, acz podporządkowanych suszonym figom - raczej złocistym, tylko miejscami bardziej ściemniałymi. Niebezpiecznie kierowały się ku drapaniu w gardle. Wiśnie na moment zabłądziły między kompotem, a wiśniowym, słodkim winem czerwonym.

W posmaku zostały właśnie figi i jakby herbata z marakują. Gorzko-kwaśna, z powagą podkręconą ziemią i dymem. Zawinęła się tu jakby "brudna" nuta, coś bagnistego... Pikantna goryczka cynamonu? Jego cierpkość zmieszała się z cierpkością wiśni. Czułam także dość słodki kompot z wiśni. Te mieszały się z figami w dziwnej harmonii - jedne do drugich jakoś się upodabniały.

Całość zachwyciła mnie wyrazistą ziemią i mnóstwem fusów herbat: czarnej i pu-erh. Osłodzenie tego figami, odrobiną karmelu i urozmaicenie suchymi liśćmi, które to z kolei zawarły i gorzkość, i słodycz okazało się bardzo wciągające. Nieco bardziej soczyste owoce, a więc marakuja, jakby egzotyczna wiśnia i trochę brzoskwiń, moreli miewały epizodyczne akcenty dziwnego dosłodzenia, ale i one w bukiecie smakowym wyszły raczej na plus.
Słodycz była więc ogólnie przełamana (choć miała ryzykowne momenty), kwasek jedynie zwieńczył dosadną, acz raczej spokojną czekoladową gorzkość.


ocena: 9/10
kupiłam: rozsavolgyi.com
cena: 1960 HUF, czyli ok. 24 zł (za 70g)
kaloryczność: 521 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym, gdyby była dostępna w Polsce

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.