czwartek, 7 września 2023

Sticky Blenders Oatmeal Matcha Bros krem kokosowo-orzechowy z granolą i Matchą (zieloną herbatą)

Zabierając się za Sticky Blenders Matcha Nerkowiec z białą czekoladą, pomyślałam, że z chęcią porównam opcję... poniekąd podobną, ale bardziej ryzykowną i chyba wyjątkową. Co prawda słyszałam już o czymś takim, jak masło granolowe (analogicznie do orzechowego czy ciasteczkowego) - dzięki czekoladzie Raaka Oat Haus 60 % Cacao Pumpkin Swirl Unroasted Dark Chocolate, ale i tak nie wiedziałam, czego się spodziewać - a właśnie na coś takiego to wyglądało "przez słoik". Problem pojawił się, gdy już tamto spróbowałam, a potem jeszcze wykończyło mnie Sticky Blenders Migdał Ciasteczka Korzenne. Wiedziałam już, że i to pewnie będzie mi za słodkie. I... zaczęłam się bać, co też ja kupiłam.

Sticky Blenders Oatmeal X Matcha Bros. to krem kokosowo-orzechowy na bazie miazgi kokosowej, miazgi z migdałów i orzechów nerkowca z masłem granolowym (tzw. granola butter?) i zieloną herbatą Matcha (producenta Matcha Bros.) i przyprawami.

Po otwarciu zdezorientował mnie dziwnie wytrawny zapach kojarzący się ze słodkawymi warzywami (ale jednak warzywami). Zielona herbata poszła w kierunku np. groszku cukrowego. Jej algowo-wytrawniejszy, niemal rybi wątek się tu zawinął chyba przez sól, która jednak jako ona sama nie była wyczuwalna. Czułam natomiast dziwną soczystość... kwaśno-wytrawną, nasuwającą na myśl olej kokosowy (i jego rzygowinowy aspekt), ale też soczystość słodką. Nawet znacząco słodką. Pomyślałam o kwaskawym, ale jednocześnie wysoce słodkim miodzie, a także szczypcie wanilii. W trakcie jedzenia odnotowałam jeszcze daktyle, ale niezbyt jednoznaczne. Delikatna orzechowość wpisała się raczej w maślaność, migdały chyba jakoś tak jako wytrawność się zaznaczyły... Kokos obracał się głównie wokół oleju, ale trochę udziału przypadło też zwykłemu, słodkawemu kokosowi. Wszystko doprawiły przyprawy - niby słodkie, ale z wytrawną goryczką. To gałka muszkatołowa, acz też nieszczególnie klarowna. Szczerze, specyficzną mieszankę odebrałam jako odpychającą i dziwną do tego stopnia, że wcale nie miałam ochoty próbować.

Konsystencja nie pomogła. To kruche grudki, mniejsze i większe, upchane do słoika. Zwłaszcza wierzch był suchy, niżej to nietrzymająca się masa bardziej lepkawa, nawet trochę wilgotna, ale jednocześnie sucha. Dziwne. Rozsypywało się to i rozlatywało - nie sposób normalnie przemieszać czy coś. Trochę jak sucha miazga kokosowa 100%. Rzeczywiście wyszło dość granolowo. Gołym okiem widać mnóstwo drobinek i kawałków... chyba wszystkiego, ale zwłaszcza daktyli i kokosa.
Trochę od razu nałożyłam do miseczki i dodałam wody (wrzątku, ale z drugiego podejścia wiem, że podobny efekt daje woda mineralna w temp. pokojowej).
W trakcie jedzenia masa nie była spójna. Rozlatywała się na grudki, była bowiem właśnie mieszaniną grudek mniej lub bardziej pozlepianych. Mimo że w ustach okazała się wilgotniejsza, niż wyglądała, a nawet dość tłusta, to jednak suchość wciąż czułam. To było jak... masa z teoretycznie wilgotnych, miękkich daktyli i miazga kokosowa z plączącymi się wiórkami przerobione na ciasto, które wyschło... I coś granolowego też w tym czułam. Na pewno wszelkie grudki odznaczały się miękkością. Całość w ustach rozpływała się dość szybko. W nich tłustość była marginalna, wystąpiła natomiast wodnistość.
Gdy większość się rozpuściła, zostawały drobinki. Głównie kokos zarówno bardziej jako kawałki i kawałeczki, ale też sporo trzeszczących, miękkich wiórków. Do tego malutkie kawałki daktyli i sporo małych skórek oraz troszeczkę miękkich kawałeczków orzechów i migdałów (acz nie sposób odróżnić jedne od drugich).
Masa wymieszana z wodą utraciła większość suchości, lecz w ustach, wciąż sprawiała wrażenie w pewien sposób suchawej. Do tego zaserwowała lepkość. To wciąż nie było ani trochę kremowe, raczej dość papkowate. Wyszła nieco bardziej tłusto, niby już spójniej, ale wciąż nie kremowo. Czuć jej miękką grudkowatość. Odebrałam to jako "zbitka wszystkiego" o zerowej spójności.
Struktura na sucho przeraża tym sypaniem się grudek i okruchów, a z wodą była niewiele lepsza. Przynajmniej taka nie sypała się na wszystkie strony. 
Ogólnie jednak to wydaje mi się bardzo niefunkcjonalne, dziwne i... dla mnie po prostu nieatrakcyjne.

Smak od pierwszego kontaktu, kiedy to nieopatrznie zgarnęłam do ust małą grudkę, która wypadła przy odkręcaniu, przedstawił się tak, że nie miałam ochoty tego jeść i się w to zagłębiać (a jednak ciekawość i jednak kwestia "skoro kupiłaś..." wygrały).

Od pierwszych sekund czuć... dziwność. Objawiła się jako soczysta, "zielona" wytrawność, kojarząca się ze słodkawymi warzywami, np. groszkiem cukrowym. Stała za tym zielona herbata matcha o zaskakująco wyrazistym smaku. Zaserwowała algowy, prawie rybi motyw... Jeszcze nie rybę, ale coś wytrawnego. Wydaje mi się, że to sól z niej to wydobyła, mimo że ta z kolei jako ona sama nie była specjalnie wyczuwalna.

Szybko do matchy dołączyła jakby kwaśna słodycz, nasuwająca na myśl kwaskawy miód. Ten się jednak zaraz zgubił, a został sam kwasek bardziej kokosowy. Kokos się zapowiedział, acz nie pchał na przód jako kokos. Wysunął trochę oleju kokosowego, który mieszając się z wytrawnością matchy poszedł w lekko rzygowinowym kierunku.

Z czasem wypłynęła odważniejsza słodycz. Wysoka, acz nie sprawiająca, że ogół był po prostu słodki. Słodycz jedynie płynęła obok wytrawnie-kwaśnego smaku, który dominował. Miód przewinął się, ale dałabym się nabrać, że to tylko jego złudzenie. Daktylowa, zasładzająca nuta wciągnęła w siebie trochę kwasku, że do głowy przyszły mi skwaśniałe daktyle... I to nie byłabym ich taka w 100% pewna. Czuć jednak je, jak również słodkie przyprawy.

po dodaniu wody
Mniej więcej w połowie rozsypywania i rozpływania się porcji kompozycję scaliły przyprawy. Niezbyt zgrane, niedookreślone. Gałka muszkatołowa z gorzkim, wytrawniejszym smakiem co prawda raz po raz wychodziła przed szereg, podkręcając wytrawność całości, ale czułam też słodką korzenność... Dziwną jednak, bo ani w pełni wyraźnie słodką, ani mocno korzenną.

Orzechowość ogółu była szokująco niska. Lekka migdałowość wpisała się chyba w wytrawność... albo raczej neutralność? Nerkowce... wyszły jakoś maślano, nieśmiało i też tak... Jedne i drugie chwilami smakowały raczej jak orzechowe mąki. Orzechy włoskie były do przeoczenia (albo zjadłam za mało, by trafić na więcej?). Orzechy ogółem trzymały się z dala od reszty składników, prawie się chowały.

A jednak właśnie orzechy chyba trochę pokierowały kokosem. Ten, mimo ogromu wiórków i słodyczy, miał w sobie sporo wytrawności...? Wytrawnej neutralności? Właśnie bardziej "orzechowawej" i oleju kokosowego. Przyprawy go trochę podkreśliły, zasugerowały goryczkę. A jednak za wiele goryczy tu nie czuć.

Bliżej końca kwasek wydał mi się jeszcze silniejszy, ale bardziej niemal cytrusowo-rześki. Myślę, że to w dużej mierze matcha, ale nie tylko. Przy niej stał niby kokosowy, niby ze słodkim echem, ale aż drażniący. Może i przyprawy, sól go tak przemodelowały? Wiele znaczyły w kompozycji, rządząc głównymi składnikami. Niemal cytrusowa kwaśność chwilami wydała mi się niewiarygodnie wysoka (bo na logikę w składzie nie ma niczego, co mogłoby dać taki efekt).

Słodycz, choć nie strasznie wysoka, wyszła drażniąco, bo nie pasowała. Drapiąco-piekąca średnio daktylowa daktylowość podkręcona innymi składnikami męczyła. Mimo soczystości, było to ciężkawe i duszne. Czyżby i wanilia miała tu udział? Matcha trochę też. Mimo głównie wytrawniejszego smaku, tchnęła swoją słodycz. I znów - mimo że wytrawnie-soczyście-rześka, to też... ciężka? Delikatna, ale uwypuklona.

Gdy zajęłam się gryzieniem małych kawałeczków, kontynuowały niejasny smak samej masy. Jedynie wiórki kokosowe wyraźnie smakowały sobą, a więc intensywnymi, soczyście-świeżymi wiórkami. Daktylowe kawałeczki wydawały się czysto słodkie, wręcz cukrowe, a chwilami jawiły się jako daktyle nasączone miodem. Drobinki orzechów i migdałów wyszły mdło, że nie dało się ich rozróżnić. Trafiłam też na jakieś biało-przezroczystawe, niedookreślone miękko-gumiaste drobinki (oleju kokosowego?).
Najdłużej przyszło mi "bawić się" z memłającymi, ale względnie szybko znikającymi wiórkami, które trochę ratowały sytuację.

Po zjedzeniu pozostał posmak matchy - rześkiej i algowej, takiej "zielonej". To nuta świeża, a jednocześnie ciężka. Czułam i wytrawność, lekką goryczkę oleju oraz przypraw, sugerującą zielone warzywa, i sporo słodyczy. Drapiącej, niemal piekącej, które to wrażenie zwielokrotniły przyprawy, mimo że w sumie nie takiej intensywnej. Może nie zasładzała, ale denerwowała przez kontrast do kwasku. Nie był przyjemny, bo splot rześkości matchy i kokosa, jakby skwaśniałych daktyli wyszedł dość rzygowinowo. Lekka pikanteria niby korzenna mieszała się z tym i wytrawnością.

Całość we wszystkich możliwych aspektach powaliła mnie dziwnością i obrzydliwością. Wszystko tu wyszło nie tak, jak bym chciała. Kokosa czuć dużo, ale dziwnie. Wiórki niby są, ale to nie one rządzą. To raczej smak za dużej ilości oleju kokosowego, wzmocniony Matchą (i solą?). A jednocześnie Matcha... nie smakowała tu po prostu Matchą. Zielone warzywa, "wytrawna neutralność" podkreśliły przyprawy, że masa (oczywiście tylko w wersji z wodą) poniekąd mogłaby robić za pastę warzywną (np. do pieczywa), ale... wystąpiły obok aż piekącej słodyczy. Daktyle, miód, wanilia - wszystko to zostało dziwnie wymieszane. Smaków czułam tu całe mnóstwo, wszystkie aż atakowały, a jednocześnie nic nie było tu oczywiste i wiodące. Jedne zmieniały się pod wpływem drugich, przekładając się na smakowy śmietnik. Czułam przede wszystkim jedną wielką dziwność. Już sam zapach to zapowiadał. On też był tak nieprzyjemnie dziwny, że mam opory przed nazywaniem go "zapachem".
Konsystencja sucho-niesucha, też dziwna. Krusząca się, ale lepka miazga, jakby ściśnięte grudki nawet w wersji z wodą zachowały te dziwne cechy. To koło kremu nie stało. Było i suche, i wilgotne, i lepkie, i tłuste, a jednocześnie ani lepiące, ani nazbyt tłuste. A i trochę wodniste, dopiero jednak w ustach - także w wersji bez dodania wody. Denerwowały mnie drobne skórki daktyli.

Nie dość, że to było po prostu niesmaczne i niefunkcjonalne, denerwujące to jeszcze to w sumie w ogóle nie był krem (nawet "ukremowiony" z wodą wyszedł jak jakaś dziwna papka). Jak to miał być krem, a nie grudy w słoiku, to to chyba najgorszy krem, z jakim miałam do czynienia. Choćbym chciała, nie umiem znaleźć w nim niczego, o czym mogłabym napisać pozytywne słowo.
Podzióbałam tylko trochę, nie mogłam zjeść więcej po prostu, bo mnie od tego odrzuciło. I zostawiło ogromny smutek, jak taka zacna marka z takich dobrych składników, mogła zrobić coś tak beznadziejnego. Jednocześnie nie mogę powiedzieć, by wywoływało to skrajne emocje, traumę, chęć plucia czy coś. Ktoś może nawet to zje bezrefleksyjnie i bez emocji - potrafię to sobie wyobrazić (jednak nie potrafię wyobrazić, do czego / z czym ten ktoś miałby to jeść - do łyżeczkowania bowiem się to nie nadaje, bo nawet w formie papki z wodą "łyżeczkowanie" tego nie było zbyt przyjemne).

Nawet Mamie, której wpadł prawie cały słoik nie nie smakowało. Jak to ujęła: "nie był niesmaczny, ale smaczny na pewno też nie. Taka ciekawostka. Kokosa ze względu na wiórki czułam, ale reszty? Zupełnie nie. Dziwna, ale przyjemna, bo teraz lubię takie kwaśne rzeczy, była ta kwaśność. Czyżby tej herbaty? Orzechów zupełnie nie czułam, ale na smak, choć nie do rozszyfrowania, ogółem to można zjeść. Konsystencja z wodą niby ok, ale ja mam opory przed mieszaniem z wodą; jednak ta sucha to jakaś porażka. Nie umiem wymyślić, do czego to miałby być dodatek". Postanowiła sprawdzić, jak to sobie radzi z kaszą manną. Dodała trochę do ciepłej kaszy i stwierdziła, że to był błąd. Wrażenia opisała tak: "To coś zepsuło mi posiłek. W ogóle nie chciało się rozpuścić, musiałam aż łyżką rozgniatać się męczyć. W smaku jakoś się rozmyło dziwnie. Jedyne, co osobno było przyjemne, a więc ten kwasek, w kaszy zupełnie się schowało. No w kaszy to było nie dość, że tragiczne pod względem konsystencji, to jeszcze zwyczajnie niesmaczne, nijakie. Wygląda na to, że produkt bez sensu, do niczego". Oddałyśmy dla ojca.

Jak widać więc... i ona się nie zachwyciła, ale jej tak nie odrzucał. Tylko że w moim odczuciu "można zjeść" jak na Sticky Blenders to i tak bardzo słabo. To jednak chyba i producent uznał za niewypał, bo ze sklepu szybko zniknęło.


ocena: 2/10
kupiłam: stickyblenders.com
cena: 25 zł za 200g
kaloryczność: 714 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzech kokosowy, migdały, orzechy nerkowca, suszone daktyle, orzechy włoskie, miód, matcha Matcha Bros., wanilia, cynamon, gałka muszkatołowa, sól w płatkach z Maldon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.