sobota, 8 lipca 2023

Naive Black Sauna Smoked Chocolate 70 % ciemna z wędzonego kakao z Ekwadoru z aktywowanym węglem, jodłą syberyjską, piołunem i solą

Choć ostatnimi czasy zrobiłam się bardziej sceptyczna do eksperymentalnych czekolad, gdy dostrzegłam wśród możliwych do zakupienia "wędzoną czekoladę", wiedziałam, że tę chcę. Od paru lat doskwiera mi spadek jakości wędzonych produktów, które są obecnie po prostu niesmaczne, walą wędzeniem bardziej niż sobą. Kiedyś uwielbiałam wędzone rzeczy, ale były naturalniejsze, bardziej harmonijne... Wciąż są jednak takie, które lubię. A wędzone kakao? Nigdy nie miałam z takim do czynienia, nie wiedziałam w sumie, czego się spodziewać, mimo że nie raz czułam wędzone nuty w tabliczkach. To jednak co innego.
Dzisiaj prezentowana czekolada jednak była czymś więcej, niż po prostu czekoladą zrobioną z wędzonych ziaren. Nosi tytuł "Black Sauna", który jest nazwą dla procedury w SPA popularnej na Litwie. Czekoladnik Naive, entuzjasta tego zabiegu (?), postanowił go... zinterpretować w czekoladzie, że tak powiem.
To ezoteryczne doświadczenie nawiązywało od wieków do śmierci i wskrzeszenia. W czasach pogańskich ludzie korzystali z sauny w celach kąpieli, przy narodzinach, leczniczo i duchowo. Czarne jak smoła ściany, gorące kamienie i para wodna do dziś kąpiącym umożliwiają zbudowanie duchowej więzi z podstawowymi żywiołami ognia i wody. Z kolei odurzający aromat syberyjskiej jodły i liści piołunu, które w tym czasie wdychają, szerzej otwiera ich świadomość.
Taka inspiracja przełożyła się na stworzenie czekolady z dodatkami, bardzo ciekawymi w moim odczuciu. Z węglem aktywowanym kiedyś już jadłam parę czekolad Vosges i smakowały mi, więc liczyłam, że i tym razem wyjdzie dobrze, zwłaszcza, że wystąpić miał w towarzystwie ziół. Obawiałam się co prawda soli, ale miałam nadzieję, że ujdzie w tłumie.

Naive Black Sauna Smoked Chocolate 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70% wędzonego kakao z Ekwadoru z aktywowanym węglem drzewnym brzozowym, jodłą syberyjską, piołunem (sproszkowanymi) i solą; edycja limitowana.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach głównie węgla zmieszanego z rześką słodyczą. Kompozycja była bardzo roślinna, co wypływało od węgla roślinnego i mieszało się z drewnem. Słodycz wyłaniała się z kwiatów, które wprowadziły sporo ziół. Czułam szałwię i trochę piołunu. Połączył dość wysoką, choć rześką słodycz z lekką goryczką. W niej kryła się ziemia, a także wędzona nutka. Klimat całości był jakby wilgotny i leśny. Świeży.

Tabliczka w dotyku wydała mi się bardzo pylista, ale nie brudziła rąk. Przy łamaniu wykazywała twardość, ale jej dźwięk był nie tyle głośny, co sugerujący, iż jest pełna i gęsta, zawilgocona. Trochę się kruszyła. Gdy odgryzałam kawałek, sprawiała wrażenie twardo-miękkawej, właśnie zawilgoconej.
W ustach czekolada rozpływała się początkowo trochę skąpo, ogólnie powoli i gęsto, lepkawo. Okazała się w pewien sposób twardawa, tłusta, acz nie rażąco. To była... twardo-miękkawość. Sprawiała wrażenie wilgotnej, a także gładkiej i kremowej, mimo że chwilami zdradzała lekką chropowatość, a także kryła jakby potencjalną, aksamitną pylistość - ta pod koniec leciutko się zaznaczała, ale sucho na pewno nie było. To nie pylistość, a wrażenie pylistości - o!
Choć się bałam soli, wyraźnie na kryształek trafiłam dosłownie dwa razy na całą tabliczkę i to na szczęście niewielki.

W smaku od razu poczułam duet węgla i jakby anyżowo-lukrecjowej słodyczy z zupełnie wyciętą ostrością. Za tym splotem podążały rozmaite, słodko-gorzkawe zioła, najpierw jeszcze nie do nazwania.

Węgiel dowodził i prawie dominował. Dopuszczał do siebie jednak inne motywy i mieszał się z nimi, obfitując w ogrom roślinności. Pomyślałam o ryżu i zielonej trawie, na której zebrała się rosa. O ryżu... rosnącym w wodzie, na jakiejś plantacji na wzgórzach, gdzie wieje rześki wiatr.

Kompozycję cechowała bowiem świeżość i zawilgocenie, związane z roślinami. W oddali, jakby skryte w roślinach, raz po raz wyłaniały się nieco kwaskawe mignięcia.

Słodycz rosła nienachalnie, ale z czasem zaczęła iść w kierunku leciutko, minimalnie palonego karmelu i cukru pudru. Też jakby takiego trochę karmelowego? Słodycz... wydała mi się dziwnie nie tyle palona, co podwędzona.

Zioła umacniały się, w czym pomogła lekko rosnąca gorzkość. Przewinęły się drzewa - dokładniej drzewna kora. Pomyślałam o drzewach ściętych i zalegających na wilgotnym terenie, na mokrej ziemi... Drewno musiało być bardzo zawilgocone. O skojarzenie to dbał cały czas świetnie wyczuwalny węgiel roślinny. Wyobraziłam sobie taki rozrabiany w wodzie.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyraźnie poczułam piołun i jakby trochę słodkawo-gorzkiej szałwii lekarskiej. Otaczało je mnóstwo dziko rosnących, świeżych i aromatycznych ziół. Niosły świeżość... drewna / drzew iglastych.  Rosnących, ale i ściętych. Roślinna, rześka kwaśność wyłoniła się odważniej, co podkreślił akcent cytryny. Pomyślałam o wilgotnym lesie. Ziemista nutka była w tle, a drewna zbierało się coraz więcej. Krył się w tym motyw ziemi brudnej, takiej... pozytywnie nieoczyszczonej natury.

Z czasem w drewnie, w lesie namierzyłam kryjące się wędzenie. Było to wędzenie na zimno, dymne, ale chłodne... Wilgotne. Odnotowałam echo soli, które choć wypływało z podwędzonego drewna, kojarzyło się trochę z mokrymi kamieniami. Właśnie takimi buchającymi parą z sauny! Sól raz czy drugi wynurzyła się subtelnie, podkreślając wędzenie.

Po tym wszystkim słodycz, choć wyraźna, wydała mi się bardziej rozwodniona, nie taka oczywista. Karmel zszedł do minimum... cukier puder sprawiał wrażenie jakiegoś... ziołowo-anyżowego albo  jakby to był puder ze słodziku? Starał się dopasować do węgla. Słodko-gorzkie zioła dodatkowo otuliły słodkie, świeże kwiaty, a także wróciła iluzja lukrecjo-anyżu, już bardziej podgryzającego w język (może sól miała w tym udział?).

Węgiel otoczył drewno pod koniec i nieco je wyciszył. Mignęła mi nutka maślana, a potem jeszcze orzechowa, znów bardziej wilgotno-roślinna i... jakby to były jakieś lekko podwędzone, zawilgocone orzechy.

W posmaku jednak zostało silne wędzenie związane z ziemią, orzechami - wyraźniej z kakao, a także z drewnem. Trzymało się go skojarzenie z parującymi, wilgotnymi kamieniami, smołą, smolistym węglem. Ziemia i zioła się mocno zmieszały, a nad wszystkim wisiała rześka, kwiatowa słodycz. Wszystko to, zwłaszcza węgiel i podwędzenie (z sugestią słonawości?) utrzymywało się bardzo długo.

Całość smakowała mi, acz jednorazowo jako ciekawostka. Czekoladową bazę mocno przesyciły dodatki, a więc węgiel roślinny, zioła (wyraźnie piołun, ale jakby nie tylko), drewno. Drewno zawilgocone, trochę ziemi, wilgoć lasu - wszystko to było intrygujące, a skojarzenie z kamieniami niezwykłe. Kwiatowa, rześka, złudnie anyżowa słodycz też. Nawet "dziwny cukier puder" był w sumie na miejscu, dopasował się do węgla. Wędzona nutka przewijała się, acz ta z kolei wydała mi się zaskakująco mało istotna w ogóle. Cieszę się też, że sól się nie pchała do smaku.
Nie mam jej nic do zarzucenia, mimo że nie jest to czekolada, do której chciałabym wrócić. Jestem jednak w szoku tego, jak udała się inspiracja.


ocena: 9/10
cena: nie pamiętam zł (cena półkowa za 57 g)
kaloryczność: 598 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: wędzone kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, jodła syberyjska 2%, aktywowany węgiel brzozowy, piołun 1%, sól morska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.