wtorek, 11 lipca 2023

krem (Konshurt) MK Peanut Butter Smooth

Z dostępnością masła orzechowego (Sante) Auchan Peanut Paste Smooth 100 % zaczęło bywać różnie, więc z Mamą zaczęłyśmy kupować też inne, bo po prostu Mamie nie może masła orzechowego na śniadanie zabraknąć. Wracamy np. do Grizly Krem orzechowy 100 % Delikatny / Smooth, ale to raczej, jak akurat chcę kupić coś jeszcze, bo jednego opakowanie nie będziemy zamawiać, a przed kupieniem więcej na raz, Mama się broni. Stąd, jak tylko dostrzegłam w Lidlu zupełnie mi nieznane, a spełniające wszelkie mamine kryteria dobrego kremu, kupiłam. Z tego, co potem sprawdziłam w internecie, pastę tę robi polski producent, który w swojej ofercie ma bardzo szeroką gamę produktów (co nie zawsze w moim odczuciu wychodzi na dobre, bo jak ktoś porywa się na wszystko, to wg mnie nie może wszystkiego robić dobrze, ale nie chciałam oczywiście od razu w jakikolwiek sposób się nastawiać).

MK Peanut Butter Smooth to gładki krem w 100% z orzechów arachidowych, produkowany dla Konshurt.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam znacząco prażony zapach. Nie to, że był nadzwyczaj mocno prażony, a po prostu prażoność odegrała ważną rolę w arachidowej toni. Lekka słodycz dobiegała do tego nieśmiało, dopiero nabierając odwagi w trakcie jedzenia, po przemieszaniu.

Na wierzchu wydzieliło się nie za wiele oleju, jakieś 2 łyżki (i trochę), które zlałam.
Krem był gęsty i dość zwarty, a także mocno miazgowo-drobinkowy. Od razu widać, że takiego konkretu, masywności mu nie brakowało.
W trakcie jedzenia dał się poznać jako zaskakująco nietłusty, a z nieco suchawym elementem. Był masywny i gęsty, w sekundę zalepiał usta. Nie był jednak bardzo ciężki, jedynie ciężkawy. Kleił się i jakby jeszcze gęstniał, po czym rozpuszczał się w umiarkowanym tempie. Pod koniec przyspieszał, bo na odsiecz zalepieniu i prawie przytkaniu (od tego suchawego poczucia?), przybywały miazgowe drobinki.
W zasadzie nie wymagały gryzienia, ale że było ich mnóstwo, gryzłam i ciamkałam je na sam koniec. Okazały się miękkawe i delikatne, trochę jak wiórki bardzo przemielonego marcepanu.

W smaku pierwsza uderzyła bardzo wysoka słodycz, która płynęła na niemal mleczno-maślano delikatnej fistaszkowości. Skojarzyła mi się z biało czekoladowym nugatem. Rozlała się po całych ustach. Wyszła aż niewiarygodnie.

Zaraz jednak arachidowość przebudziła się i ruszyła odważniej. Nagle pojawiło się wyraźne prażenie, błyskawicznie przybierające na pieczonym charakterze. Właśnie bardziej niż prażone, fistaszki wydały mi się tu pieczone, takie... lekko suchawe w smaku? A jednak bardzo intensywne.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach pomyślałam o pieczonych fistaszkach wypełniających biało czekoladowy, arachidowy - może lekko waniliowy? - nugat, po czym czysta arachidowość zaczęła go wyprzedzać.

Prażono-pieczony motyw odegrał pierwsze skrzypce w tej kompozycji, jednak sama intensywność prażenia / pieczenia wcale taka silna nie była. Po prostu jak przyciągnęła uwagę, trudno myśleć o czymś innym.

A jednak bliżej końca, gdy zajęłam się drobinkami, te zneutralizowały wszystko: i słodycz, i pieczono-prażony wątek. Same w sobie okazały się delikatne, fistaszkowe w sposób spokojny, słodkawy i lekko podprażony. Sprawiły, że chwilowo ogólnie zrobiło się neutralniej.

W posmaku za to wróciły fistaszki prażone - już po prostu prażone znacząco, a także słodycz. Fistaszkowa i jakby nieco śmietankowo-biało czekoladowa.

Całość bardzo mi smakowała, ale nie rozkochała w sobie na 10, bo tej rozdźwięk między początkową wręcz białoczekoladową słodyczą, a późniejszym pieczenio-prażeniem był jakiś taki za wielki. Na plus właśnie pieczony wydźwięk, pewna suchawość w miejsce tłustości, jednak ogólnie prażenie wolałabym nieco niższe. Podobała mi się też gęsta i drobinkowa struktura, więc w zasadzie kremowi naprawdę nie ma, co zarzucać. Niższe prażenie i byłoby idealnie.

Próbowałam tego kremu z kaszą manną (pełnoziarnistą z płaskurki), aczkolwiek jeszcze z dodatkiem wiórków kokosowych i, niecodziennie jak na mnie, na mleku kokosowym (pisałam o tym na Instagramie). Muszę przyznać, że to masło orzechowe bardzo dobrze wypada w takich ciepłych daniach - popłynęło tylko trochę, zachowało gęstawość, nabrało kremowości. Jego słodycz pasowała do "kokosowo-mlecznej michy", a ogół nie dał się zagłuszyć, mimo łagodności. Akurat w tym przypadku nawet to prażenie całkiem zacnie wyszło (odciągało uwagę od goryczki kaszy).

Jadłam też z plackiem, w duecie z dżemem 100% z czarnej porzeczki. Otóż gęsty i zwarty krem trudno rozsmarować, mimo ciepła. Kiedy to kroiłam, przyklejało się do noża i widelca, co mnie trochę zdziwiło. Gdy spróbowałam samego placka z masłem orzechowym, wyszło ciężko i zalepiająco-przytykająco. Bez dżemu więc ani rusz. Z jego soczystością jednak... To było to! Wyrazisty krem orzechowy nie dał się zagłuszyć charakternym porzeczkom. Bardzo dobrze czuć jego smak. Placek i nuty w nim obecne (maślano-jajeczne) uwypukliły słodycz pasty orzechowej na zasadzie kontrastu. Ta cecha pasty z kolei sprawiła, że całe danie miało właściwy, słodkawy charakter (bo wyszedł jakoś wytrawnie, choć u nas nigdy się takich rzeczy nie słodzi). Ten krem uratował całą kompozycję - pisałam o tym na instagramie. Smażony placek to kompletnie nie moja bajka, sam dżem nie ukrył jego wad, lecz połączony z pastą MK Peanut Butter stworzył coś, co w zasadzie... no zjadłam, nawet się wciągając. O ile więc przymknie się oko na brak współpracy w kwestii konsystencji, do naleśniko-placków z charakternymi dodatkami (np. dżemami) na pewno pasuje.

Już w trakcie pierwszego śniadania z tym kremem Mama przybiegła do mnie, by podzielić się wrażeniami: "W pierwszych sekundach krem mnie zszokował taką jakby chałwowością, że aż skład sprawdziłam. Potem już nie, normalnie fistaszkowy, tylko ten pierwszy moment po wzięciu do ust taki. W zasadzie z chałwą sezamową kojarzył mi się tylko w pierwszym dniu jedzenia. Potem nie, ale słodycz czuć, to fakt. Prażone rzeczywiście ogólnie nie mocno, nawet jasne takie. I zaskoczyło mnie, że aż na kromce niezbyt nie chciało się trzymać, a jakby do noża, którym smarowałam, się kleiło. To nie krytyka! Tylko obserwacje, bo to dobre masło. I są te drobinki, jak lubimy! Ale nie tak dobre jak z Auchan sprzed zmiany czy to czeskie*". Zgodziła się ze mną jednak, że gdybyśmy ich nie znały, mogłybyśmy uznać ten krem za idealny.
*Chodziło jej o Grizly


ocena: 9/10
kupiłam: Lidl
cena: 10,99 zł (za 500g)
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy kupię znów: możliwe (jak trafimy jeszcze na nie)

Skład: orzechy ziemne prażone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.