wtorek, 8 sierpnia 2023

Jasiowa Piwniczka Krówka Miodowa Miętowa

Zabawne, bo akurat w czasie, gdy kupiłam chałwę ze słodzikiem Koska do deseru, spisałam się z marką Jasiowa Piwniczka i trafił do mnie inny zasładzacz, który lubię raczej tylko teoretycznie. Krówką bym się w sumie nie zainteresowała, ale ciekawiła mnie ich czekolada, krówka zaś... tak przy okazji. Obie dostałam za darmo, musiałam tylko zapłacić za przesyłkę, więc w sumie i krówka mnie cieszyła. Z opisu dowiedziałam się, że wszystkie są wyrabiane ręcznie i "najpierw bardzo ciągnące się i miękkie, czekają spokojnie i w rezultacie nabierają na zewnątrz przyjemnej kruchości". Miałam więc tylko nadzieję, że nim do mnie dotarła, nie zrobiła się zbyt krucha, bo lubię wilgotne, ciągnące i trochę mordoklejne wnętrza. Ponoć: "wyjątkowej rześkości nadaje jej naturalna mięta w składzie, a smak miętowy przyjemnie się komponuje i nie jest przytłaczający". Liczyłam, że wiedzą, co robią, acz nie ukrywam, że w dniu degustacji zaczęłam się tego tworu trochę obawiać.


Jasiowa Piwniczka Krówka Miodowa Miętowa to krówka z miętą i miodem; wyrabiana ręcznie.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach mleka skondensowanego i palonego, bardzo maślanego toffi ze słonym akcentem. Było to znikomo krówkowe, a bardziej palono-toffi i z nutką mięty, przejawiającej się jako cierpkość. W niej chyba także miód się skrył. To i maślaność jakoś mi się ze sobą gryzły. Nie był to zapach zasładzający jakoś szczególnie, pod względem słodyczy jak na krówkę w zasadzie wydawał się wyważony, acz ciężki.

Krówka ta to w zasadzie ciężki, masywny baton-bloczek. W dotyku była i suchawa, i minimalnie lepkawa.
Przy podziale okazała się problematyczna. Niby łatwo ją przekroić, acz wtedy twardy wierzch miejscami mocno się kruszył. Pokroiłam ją trochę, bo nie wyobrażam sobie jeść krówki jak większość ludzi je batony (kiedy jadałam wafle i batony, je też kroiłam). W zasadzie nadkrajałam do połowy, a resztę przełamywałam. Wbijaniu noża towarzyszył chrupko-kruchy trzask. Środek na oko cechowała gęstawość, mazistość i mokrość. Wierzch był bardzo twardy, a środek przypominał półpłynne nadzienie toffi/karmelowe lub masę kajmakową z puszki. Nie ciągnął się, nie mordokleił, a plastycznie się maział. Nie wyobrażam sobie jedzenia tego konkretnego tworu bez talerzyka, bo rozwalał się.
Jedzona, krówka okazała się średnio klejąca, ale zalepiająca. Twardy wierzch cechowała suchość. Przypominał trochę jakąś cukrowo-szklistą skorupę. Zmieniał się w grudki i rozpuszczał bardzo powoli, wodniście jak gruda cukru, a wnętrze... to mazista i klejąca masa, kojarząca się z półpłynnymi nadzieniami karmelowymi / toffi, kajmakiem z puszki itd. Rozpływało się bardzo szybko, wykazując tłustą rzadkość. Była tłusta jak skondensowane mleko wymieszane z masłem. I właśnie jak coś takiego się zachowywała. W dodatku odebrałam ją jako nieprzyjemnie śliską, od czego jednak próbowały trochę odciągać uwagę kawałeczki suszonej mięty. Były różnej wielkości, nie pożałowano ich. To suche, siekane kawałki. W całości jednak jakoś się ukrywały. Co innego suchy wierzch, który zostawał na sam koniec jeszcze długo, gdy wszystko inne już zniknęło. Bardzo nie podobało mi się to, jak okropnie nieintegralny był wierzch z wnętrzem.

Jedzenie zaczęłam oczywiście od sucho-kruchego wierzchu, który przywitał mnie nijakim smakiem lekko palonego cukru. Mieszał się on z odrobiną mleka. Drastycznie szybko rosła słodycz wraz z rozpuszczaniem się lub gdy gryzłam. Wydało mi się to zabójczo cukrowo słodkie, aż od słodyczy mdłe i przyprawiające o gęstnienie śliny. Wierzch nie miał w sobie nic z krówki. Bardziej przypominał cukrowo-mleczne, suche toffi.

Może minimalnie bardziej krówkowy, acz też nie typowo krówkowy okazał się środek. Kontynuował wysoką słodycz, lecz ta wydała mi się już bardziej bogata w smak. Mleko przywiodło na myśl słodkie mleko skondensowane i kajmak. Odnalazł się nawet akcent miodu.

Gdy kawałki mięty zaczęły wyłaniać się, zaznaczając się na języku i nasiąkając od otoczenia, z czasem i one swoje wtrąciły. Przełamały ciężką słodycz, tchnęły lekką rześkość. Motyw mięty przewinął się przez palono-mleczną, cukrową słodycz. Nie był jednak nachalny. Miętę o ziołowym charakterze czuć bardziej, gdy jej kawałki podgryza się i podsysa. Potem już jej akcent utrzymywał się do końca.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa czy gryzienio-ciamkania, krówka robiła się trochę bardziej maślana. Jakby rześkość i ziołowość mięty podkreśliły samo masło. Czułam już drapanie w gardle, a to na zasadzie kontrastu wydało mi się leciutko palone. Palone, cukrowe masło na chwilę zrównało się z mlekiem.

Akcent mięty poprzez cierpkość zgrał się z drapaniem miodu, a jednak zwalczał trochę słodycz. Na pewno nie wyszła więc czysto cukrowo. Pod koniec w ustach czułam nawet lekki, miętowy chłodek. Nie zabił wprawdzie całej ciężkości cukrowego, maślano-mlecznego krówko-toffi, ale stanowił jakiś ratunek.

Po zjedzeniu już małego kawałka czułam się zacukrzona, jakbym usta miała wyprane cukrem, a jednocześnie... Nie było aż tak straszliwie, bo i motyw mięty ziołową rześkość dołożył. Jednocześnie nuty palonego, cukrowego masła i skondensowanego mleka też były wyczuwalne, ale... jakoś nie umiałam nazwać ich w pełni krówkowymi. To bardziej smak takiego "domowe toffi" i kajmaku z puszki (z nutą samej puszki).

Całość była ciekawa, jednak nie przekonała mnie. Mało tego, mój sceptycyzm rósł z każdą sekundą jedzenia. Wysoka słodycz jest zrozumiała i to nawet nie ona tu zawiniła. Palone nuty, mleczna baza, trochę masła, rześka mięta poradziły sobie z jej wygłaskaniem, jednak całości brakowało "tego czegoś". Palone masło, palony cukier i mleko skondensowane bardziej niż z krówką kojarzyły mi się z toffi. Ziołowa mięta nie przeszkadzała, ale wydawała się tam dodana bez sensu. Była to była. Całość mam więc za w sumie kiepsko-przeciętną w smaku, ale... Formę uważam za okropną. Nie przemawia do mnie konwencja batona i to, jak wierzch nie współgrał ze środkiem, przypominającym masę-nadzienie. Twardy wierzch i rzadko-mokre, ale nie ciągnąco-mordoklejne wnętrze to dla mnie coś zbyt konkretnego na krówkę. Cukrowa skorupa zostawała jakoś bezsensownie i przeszkadzała. To nie miało w sobie nic z krówki. Niestety, przez to całość jest problematyczna i nieprzyjemna do jedzenia. Krówka nie wydaje mi się tworem, który z łatwością jest na raz zjeść w takiej ilości (100g). Ja odpadłam bardzo szybko, bo... to po prostu twór denerwujący, całościowo mało krówkowy. Powiedziałabym, że nieprzemyślany.

Prawie cały powędrował do Mamy. Jej również nie smakował, ale zjadła (porównując z krówkami z masłem Jutrzenki). Od niej usłyszałam: "Najpierw spróbowałam ten wierzch. Toż to twarda skorupa! Jakbym gryzła grudkę cukru. I samym cukrem smakował. Środek już nie był taki słodki, to nawet na plus, ale był jakiś plastikowy, potem mi tak w śmietanę przechodził. Mięta mi przeszkadzała, nie pasuje tam, ale rzeczywiście to nie ona była w tym wszystkim najgorsza. Ten obślizgły środek nie ciągnął się jak krówka powinna. Przypominał raczej te masy krówkowe, kajmak i mleko skondensowane z puszki wsadzone w skorupę cukru". Stwierdziła, że zwykłe krówki Jutrzenki o niebo lepsze, a z tego co kojarzę jutrzenkowe krówki pod Biedrę Anabela, też wydają się sto razy lepsze (acz jadłam je w 2017).
Mama zgodziła się, że tak z niską oceną nie przesadzam.



ocena: 2/10
kupiłam: dostałam od jasiowapiwniczka.pl
cena: 9,90 zł (za 100g; ja dostałam)
kaloryczność: 487 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: mleko zagęszczone, cukier, masło, mięta 6%, miód

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.