sobota, 10 lutego 2018

Zotter Coffee Cookies ciemna 70 % z kawowo-migdałowym nugatem, przedzielonym nadzieniem z kawowych ciasteczek z warstwą białej czekolady

Ostatnio zorientowałam się, że jakoś tak wychodzi, że omijam kawowe rzeczy, mimo ciepłych uczuć do nich. Zastanowiwszy się trochę nad tym zjawiskiem, doszłam do wniosku, że to chyba dlatego, że rzadko kiedy takie rzeczy potrafią mnie w pełni usatysfakcjonować - wiecznie mi tej kawy mało. Na widok tej nowości Zottera aż mi serce zabiło szybciej, lecz po kupieniu leżakowała sobie nie musząc się obawiać przez długi okres czasu, że po nią sięgnę, aż pewnego dnia sięgnięcie po jakiekolwiek innego nadziewańca nie wchodziło w grę. Sama siebie nie rozumiem.


Zotter Coffee Cookies to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao nadziewana kawowo-migdałowym nugatem (43%), przedzielonym nadzieniem z kawowych ciasteczek (17%), z cienką warstwą białej czekolady.

Od razu poczułam bardzo silny i smakowity zapach kawy w towarzystwie migdałów i mleka. Była tak wyrazista, że nawet kakao się w nią wtapiało, nikło.

Przy łamaniu tabliczka wydała mi się twarda i bardzo krucha. Poczucie kruchości utrzymywało się przy robieniu kęsa, a w ustach łatwo się wszystko rozchodziło przybierając formę trochę papkowato-ulepkowatą, ale nie taką najgorszą. Ogólnie warstwy można dość łatwo rozdzielić. Czekolady jak zawsze były kremowe, nugat również, a przy tym idealnie gładki i tłusty na mleczny sposób. Masa ciasteczkowa też była w pewien sposób tłusta, ale i jakby rozmiękła z efektem suchości. Niby rozmiękły i rozchodząco-rozpływający się, ale poniekąd twardawy dziwny twór. Ani to przemielone, ani w zasadzie grudkowate.

W smaku czekolada była cudowna, bo zadowalająco gorzka, nieprzesadnie słodka i mocno palona.
Świetnie pasowała to do gorzkawej nuty kawy, która przebijała się spod niej niemal natychmiast.

Kawa rosła w siłę, a w jej gorzkawości cudownie przewijały się migdały. Były to migdały w najzwyklejszej (choć przegryzając się przez całość ze względu na strukturę na myśl przyszedł mi marcepan), nieprzekombinowanej formie, a więc smakowitej. Z czasem robiło się bardziej migdałowo-mlecznie, ale wciąż przede wszystkim kawowo. Podkreśliła to śmietankowa nuta, łącząca się z delikatną słodyczą. Dobra jakościowo, bardzo waniliowo-śmietankowa biała czekolada wpisała się bowiem (wraz z nugatem) w skojarzenie z kawą ze śmietanką.

Warstwa ciasteczkowa z kolei wydała mi się mdła, neutralna w mączno-maślany sposób. Może i trochę kawy w niej czuć, ale biorąc pod uwagę mocno kawowy nugat, wyszła nijako. Pod koniec co prawda pojawiał się tu wypieczono-słonawy motyw, ale też bardzo delikatny.

W ustach pozostawał posmak smakowitej kawy, migdałów i, słabszy od nich ale jednak, tych neutralnych, nie najlepszych ciastek.

Całość kojarzyła mi się z wyrazistą kawą ze śmietanką, minimalnie słodką, pitą do nudnych ciastek o wiele za długo w niej moczonych. Nie było za słodko, a wręcz przyzwoicie gorzkawo; nie było źle, a czegoś mi tu brakowało, coś mi nie pasowało. Czekolada jakoś podporządkowała się kawie, ale te ciastka...? Też nie wyszły jakoś ciasteczkowo, a dziwnie nijako. Dobrze, że przynajmniej migdały nie zawiodły.

Niecodzienna, a więc bez wątpienia ciekawa, raczej smaczna niż nie, ale... coś bym tu pozmieniała. Warta spróbowania, ale lepiej bez nastawiania się na przepyszną czekoladę.


ocena: 7/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 577 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, migdały, miazga kakaowa, nierafinowany cukier trzcinowy, jaja, masło, mielone ziarna kawy, mąka pszenna, pełne mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, kawa w proszku, lecytyna sojowa, sól, wanilia, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), cynamon

czwartek, 8 lutego 2018

Franceschi 70 % Venezuela Ocumare ciemna z Wenezueli

Czekolady Franceschi nie wywołują u mnie wielkiego entuzjazmu, ale po tabliczkę z regionu Ocumare sięgałam z pewną nadzieją.
Tabliczek z tamtejszego kakao jadłam bowiem niewiele, a każda z nich była bardzo charakterystyczna. Ta właśnie odnosi się chyba do regionu, a ocumare to też podgatunki kakao.

Franceschi Chocolate 70 % Venezuela Ocumare to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao criollo ocumare 61 z Wenezueli z regionu Ocumare, leżącego na wybrzeżu w stanie Aragua.

Po otwarciu poczułam delikatny i słodki, jakby wręcz nieco naperfumowany, zapach morelowo-brzoskwiniowy z cytrusowo rześkim motywem, umieszczony w ciepłej, drzewnej i chwilami nieco kawowej ramce.

Tabliczka nie miała zachwycającego trzasku, a i jej kolor wydał mi się jakiś "mleczny". W ustach  miękła dość szybko, a potem rozpływała się gęsto i leniwie, zalepiając usta konkretnie i ujawniając sporo mikroskopijnych drobinek kakao.

W pierwszej chwili poczułam subtelną gorzkość jagód, i innych ciemnych owoców leśnych wmieszanych w ziemię, wilgotne drewno, w których to kryła się nuta prażenia. Wspomniana gorzkość zaczęła przechodzić w nuty niedojrzałych i przejrzałych owoców, łącząc się ze słodyczą.

W czasie tego procesu do głowy przyszło mi skojarzenie ze skórkami owoców. Jednak mimo coraz bardziej cytrusowych klimatów, nie były to skórki cytrusów, a coś spokojniejszego i bardziej po prostu roślinnego (w internecie piszą o skórkach jabłek - one mi do głowy nie przyszły, ale jak tak myślę po degustacji... może to i to).

Poczułam i bardziej soczyście egzotyczny klimat - cytrusowy, ale nie kwaśny. Tutaj słodycz nie miała żadnych oporów przed rozwinięciem się. Przedstawiła się jako gęsty koktajl z brzoskwiń, bananów i ananasa. Wszystko to bardzo, bardzo dojrzałe i słodkie - może tylko trochę stonowane mlekiem. Jakbym też i jakieś słodkie suszone owoce czuła... może morele?

Żeby jednak nie zrobiło się zbyt łagodnie, czekolada wciąż próbowała zawrócić ku mniej owocowym smakom, co nazwałam sobie "gorzkimi owocami". Właśnie w tym, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, bardzo wyraźnie ujawnił się smak ziaren kawy, jakby i nibsów z cytrusowymi nutami. Może nie tyle chodzi tu o samą kawę, ile o... jej prażenie. Łączyło się z nutami drzewnymi, a więc i roślinnymi, nieco pikantnie przyprawionymi (czasami niektóre egzotyczne owoce potrafią być takie ostro-gorzkawe; skojarzyło mi się z tamarillo, które jadłam parę tygodni wcześniej albo środkiem papai).

Od tej nuty gładko wychodziła końcowa - słodka, ale i odrobinkę cierpko-kwaskowata, jeżynowa. Te nie były osamotnione, bo zaplecze stanowiły im jakieś inne jagódkowato-porzeczkowate owoce, po których zostawał właśnie słodko owocowy posmak (także z tymi morelowo-bananowymi akcentami).

Całość wydała mi się owocowo słodka, z czego można wyróżnić owoce bardziej ciut-ciut kwaskowate egzotyczne (brzoskwinie, ananasy, banany, morele) i cierpkawe jagódkowato-jeżynowe, od których odchodziła odrobinka gorzkawości. Ta była też nieco podkręcona prażono drzewiasto-kawowym motywem, a kwasek... praktycznie nie występował, tylko jako soczystość i takowe, owocowe smaki.

Muszę przyznać, że mi smakowała, jednak brakowało jakiegoś konkretniejszego charakteru. Wszystkie nuty tak płynęły, jedna z drugiej wypływała... a i tak było głównie słodko (w prażono-owocowych klimatach).

Jej ziemisto-prażono kawowe nuty, lekkie "przyprawienie" oraz soczystość egzotycznych owoców można by skojarzyć z Idilio Origins 3ero Seleccion Cata Ocumare 72 % jednak Idilio była o wiele bardziej intensywna i bogata (jabłka, ogrom innych owoców), mimo że również subtelna. Nie znalazłam właściwie żadnych wspólnych elementów z obłędnie pyszną Domori Criollo 75 % Puertomar, również z kakao ocumare 61. Franceschi już bardziej przypominała Domori Criollo 70 % Ocumare 77, która również miała brzoskwiniowo-morelowe i drzewne nuty, ale na nich podobieństwo się kończy. Domori bowiem była niezwykle ciekawa, pełna zupełnie innych, niecodziennych nut (słodki syrop klonowy / sos kabayaki, inne egzotyczne owoce, suszone truskawki, śliwki).


ocena: 7/10
cena: 24,99 zł (za 60 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 533 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier

środa, 7 lutego 2018

deser Polmlek Poezja Lux: czekoladowa, orzechowa

Po tym, jak Biedronka zmieniła nazwę i producenta Desselli - nie jest nim już Ehrmann - w ogóle przestałam je kupować (mimo że i tak robiłam to bardzo rzadko). Nowa wersja mi nie posmakowała. Obecnie już nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio tego typu deser po prostu czekoladowy czy orzechowy jadłam (tylko "ciekawe na bloga"), a że ostatnio wreszcie zebrałam się w sobie, uporządkowałam daaaawno napisaną recenzję i opublikowałam, postanowiłam i jakieś inne firmy takich deserów sprawdzić. Padło na Polmlek, tylko że w wersji nie na Biedronkę, a zwykłą (bo np. te wielkie jogurty Ehrmann robi gorsze na Biedrę niż pod swoim logo, co wiem od Mamy; Lazur robi gorsze sery pod biedronkowym szyldem, więc w tej kwestii jestem nieufna).
Ażeby wprawić się w dobry nastrój zaczęłam od wariantu, który z góry stał na wygranej pozycji (wyższość smaku czekoladowego nad orzechowym).

Polmlek Poezja Lux czekoladowa to "deser mleczny czekoladowy z bitą śmietanką o smaku czekoladowym".

Po otwarciu poczułam smakowicie czekoladowy zapach, będący połączeniem czegoś, co nazywam "serkową czekoladą", jak i po prostu zapach ciemnoczekoladowy.

Śmietanka, a było jej całkiem sporo, okazała się tworem tłustym i wręcz ciężkim (o wiele bardziej niż Ehrmanna); bardzo zbitym mimo napowietrzenia. To właśnie taka muląca śmietanka, jakiej nie toleruję.

Sam budyń również był bardzo zbity, gęsty (nawet nie wypływał z kubka po przewróceniu), ale w jego przypadku akurat to było plusem. Na szczęście nie był nazbyt tłusty. Niestety, budyń ten okazał się wyjątkowo ślisko-glutowaty, wręcz obleśny; taki ciągnący się a nie kremowo-gęsty jak np. desery Mullera lub chociaż kremowo-glutowaty jak Zott. Czekoladowy miał minimalny element pewnej proszkowości.

W smaku śmietanka wyszła bardzo słodko, ale i czekoladowo na sposób serkowy, co podkreślał niechemiczny posmak samej śmietanki. Była zdecydowanie bardziej śmietankowa, a mniej czekoladowa niż Zotta. W połączeniu z konsystencją zamuliła mnie, jednak nie mogę odmówić jej porządnego, choć nie aż tak mocno czekoladowego, smaku.

Budyń był znacząco słodki, ale nie tak bardzo-bardzo. Czuć w nim mleczną bazę, lecz smak odebrałam ewidentnie jako mocno czekoladowo-kakaowy. Brak w nim jednak gorzkości kakao, to taka łagodna desero-czekolada. Smakowo nie mam do czego się przyczepić.

Ogólnie jednak, że nie lubię ciężkiej śmietanki (a tu taka była), budyń obrzydził mnie glutowością, nawet całkiem porządny smak nie sprawił, bym miała kupić ponownie.
Ehrmannowi Polmlek nie dorównał, ale przebił Zotta (jakościowo, smakiem), jednak oceny wyższej nie wystawię, bo zawalił sprawę obleśnym ciągnięciem się.


ocena: 6/10
kupiłam: Lewiatan
cena: 1,59 zł (180 g)
kaloryczność: 126 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: mleko odtłuszczone 73%, śmietanka 9%, cukier, skrobia modyfikowana, czekolada 2,6% (miazga kakaowa, cukier, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, emulgator: lrcytyna sojowa), mleko w proszku odtłuszczone, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, substancje zagęszczające: karagen, guma guar; żelatyna wołowa, emulgator E472b; aromat naturalny waniliowy, regulator kwasowości: węglany sodu; sól

--------------

Polmlek Poezja Lux orzechowa to "deser mleczny orzechowy z bitą śmietanką o smaku orzechowym".

Po otwarciu poczułam słodki, orzechowy zapach, który był wprawdzie sztucznawy, ale zachował smakowitość. Kojarzył się z mleczną wersją Ferrero Rocher.
Strukturę miał niemal identyczną, jak czekoladowy, ale orzechowy zamiast proszkowości miał w sobie mikroskopijne drobinki orzechów.

Smak śmietanki był wyraźnie orzechowy, ale równie mocno słodko-śmietankowy (taki autentycznie śmietankowy, a nie jak chemiczna bita śmietana w sprayu). Uroczy i smakowity, czego nie zaburzyła nawet sztucznawość.

Budyń smakował bardzo słodko, wręcz mlecznym toffi i sztucznawymi orzechami laskowym, co kojarzyło się trochę ferrero-nugatowo, nie zaś oczywiście ze świeżymi orzechami. Bardziej niż orzechowy, cały czas wydawał mi się raczej mleczno-toffi-karmelowy, pewnie przez słodycz. Orzech pobrzmiewał gdzieś za tym.

Sztucznawy posmak orzechów pozostawał jednak na bardzo długo, przez co w końcu uznałam go za irytujący. Nie był obrzydliwy, sztuczny, a lekko "sztucznawy", ale wystarczyło by mi nie pasował.

Ogólnie strasznie słodki, przez co wydał mi się toffi-karmelowo mdły. Orzech też czuć, w posmaku nawet przesadzony, ale właśnie sam budyń taki orzechowy nie wyszedł. Smaczna była za to zbyt ciężka śmietanka, co bardzo mnie zaskoczyło. Niestety ogólna konsystencja miała w sobie równie duużo obleśności, co czekoladowa.
Gdyby sam budyń nie był tak toffi-karmelowo słodki, być może dałabym o punkt lub dwa więcej.


ocena: 6/10
kupiłam: Lewiatan
cena: 1,59 zł (180 g)
kaloryczność: 133 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: mleko odtłuszczone 72 %, śmietanka 13%, cukier, skrobia modyfikowana, mleko w proszku odtłuszczone, miazga orzecha laskowego 0,6%, żelatyna wołowa, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, substancje zagęszczające: karagen, guma guar; emulgator: E472b; syrop karmelowy, barwnik: karoteny; aromaty, regulator kwasowości: węglany sodu; sól

wtorek, 6 lutego 2018

desery Zott Cremore: Triple Choc, Double Choc

Ta recenzja tak długo zalegała mi w wersjach roboczych, że zdążyłam kilka razy zwątpić, że w ogóle ją opublikuję.
Kieeedyś, po powrocie od taty z Krakowa i możliwości zajadania się Mullerami de Luxe i Grand Dessertami Ehrmanna, pewnego razu podczas zakupów, poczułam wielką niemoc i irytację. Chcę móc kupić dobry deser i zjeść go u siebie w domu. Chcę. Ale nigdzie w mieście nie ma takich deserów, więc wzięłam jakieś dwa nieznane mi, z desperacji. Postanowiłam zacząć od bardziej złożonego bojąc się go.

Zott Cremore Triple Choc to "deser czekoladowy z sosem czekoladowym i ubitą śmietanką o smaku czekoladowym" na bazie mleka.

Po otwarciu poczułam mocny czekoladowy zapach z wyczuwalną mleczną bazą oraz nutą kakao. Zwiastowało to coś co najmniej smakowitego.

Niestety już na samym początku doznałam rozczarowania. Bitej śmietany było bowiem dużo i zmęczyła mnie jej ciężka tłustość. Nie miała nic wspólnego z leciutką pianką Ehrmanna. Na szczęście smak okazał się wyraźnie czekoladowy, z kakaową nutką, mimo że słodki.

Ze zdumieniem odkryłam, że pozostałe warstwy są mniej więcej równe. Sos i sama zasadnicza, budyniowata część, nierównomiernie rozmieszczono, ale nie zlewały się. Obie były bardzo gęste i gładkie.

Jedząc od góry, wiadomo, to czekoladowy budyń jest pierwszy. Wydał mi się jedynie kremowo tłustawy i nieproszkowy. Gęstość porównywalna do Ehrmanna (rzadsza niż Polmlek), choć minimalnie bardziej glutowata (i nie taka ślisko-ciągnąca jak np. Polmlek).
Wyraźnie czuć w nim mleczną bazę i dość silną słodycz, ale nie można odmówić mu wyrazistego smaku mlecznej czekolady. Był zadowalający, ale nie wyjątkowy.

Sos przypominał bardziej zwarty, galaretowaty budyń niż po prostu budyń i smakował mocno kakaowo. Byłoby super, gdyby nie plątały się w nim akcenty odtłuszczonego kakao, bliżej nieokreślony posmak i słodycz jeszcze silniejsza, niż w poprzedniej części.
Owszem, był wytrawny i bardziej kakaowy niż czekoladowy, ale co z tego, jeśli też napchany jakimiś... nie wiadomo jakimi posmakami?

Pozostał mi po nim kiepski posmak i poczucie tłustości.
Całość rzeczywiście była bardzo czekoladowa, ale niestety także bardzo słodka. Deser był solidny i sycący, jednak mi bardzo przeszkadzała jego tłustość. Przeszkadzały mi także posmaki - odtłuszczonego kakao i nie wiadomo czego - psujące poczucie wytrawności i tak już mocno naruszonej przez słodycz. Niby nie taki zły, ale... nie, coś mi tu nie grało.
Nieprzyjemne posmaki dokuczały jeszcze bardziej niż w Grand Dessert Noir, a za tłustość odejmuję jeszcze jeden punkt.


ocena: 5/10
kupiłam: Tesco
cena: 2,59 zł za 150 g
kaloryczność: 157 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: mleko, śmietanka 19,5%, woda, serwatka odtworzona, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, czekolada w proszku 3,3% (cukier, kakao), skrobia modyfikowana, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 1,2%, czekolada mleczna w proszku 1,1% (cukier, kakao, mleko pełne w proszku, tłuszcz kakaowy), kakao 0,7%, żelatyna wołowa, dekstroza, substancje zagęszczające: E407, E412, emulgatory: E472b, E472c, sól, aromat

------------

Zott Cremore Double Choc to "deser czekoladowy z ubitą śmietanką o smaku czekoladowym" na bazie mleka.

Po otwarciu poczułam o wiele bardziej mlecznoczekoladowy zapach niż w przypadku poprzednika, jednak wciąż był wyraziście czekoladowy, trochę tylko "serkowo czekoladowy". Słodko i smakowicie.

Zaczęłam od bitej śmietany, której było dość sporo, co niestety w moim przypadku ogólnie, a w tym szczególnie, było wadą. Nie przepadam za bitą śmietaną, ale czasem miewam ochotę na desery z taką leciutką i piankową. Ta niestety taka nie była. 
Ta była ciężka i tłusta, po jej zjedzeniu wydawało mi się, że mam usta oblepione tłuszczem.

Smak starał się to wynagrodzić, bo był mocno czekoladowy, odrobinkę wręcz "kakaowaty" i bez niepożądanych posmaków. Bardziej czekoladowy niż np. Polmlek (albo po prostu mniej śmietankowy), porównywalny do Ehrmanna.

Budyniu też było sporo i też wydał mi się dość tłusty, ale już znośnie. Jest prawie taki sam, jak w wersji Triple, ale tutaj uwaga bardziej skupiała się na jego mleczności (pewnie dlatego, żen ie ma tu wytrawniejszego, a więc kontrastowego sosu).

Mam tu na myśli zarówno samą mleczną bazę, jak i mleczną czekoladę. Słodko (niecukrowo) i czekoladowo, a więc całkiem smakowicie. Może bez wyraźniejszego kakao, ale w sumie... jakby miało być kiepskie i odtłuszczone, to lepiej, że go tam nie było.

Ten deser, o dziwo, bardziej przypadł mi do gustu, mimo znaczącej słodyczy. Po prostu, oprócz mleczności był wyraźnie czekoladowy i... to wystarczyło. Mniej w nim niechcianych posmaków (nie mogę powiedzieć, że w ogóle bez, bo po nim miałam jakoś tak... może jeszcze nie posmak, ale już taka "wizja" posmaku), ale niestety tłustość (zwłaszcza śmietanki) mnie wykończyła. Poziom słodyczy też był już taki na granicy drażnienia. Krótko mówiąc: mogli nad jakością popracować, choć wyszedł im twór całkiem ok.


ocena: 6/10
kupiłam: Tesco
cena: 3,29 zł (promocja) za 200 g
kaloryczność: 147 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: mleko, serwatka odtworzona, śmietanka 21%, syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, skrobia modyfikowana, czekolada mleczna w proszku 1,8% (cukier, kakao, mleko pełne w proszku, tłuszcz kakaowy), kakao 1,2 %, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 0,7 %, dekstroza, żelatyna wołowa, substancje zagęszczające: E407, E412; emulgatory: E472b; aromat

poniedziałek, 5 lutego 2018

Surovital CoCoa Raw Czekolada z jagodami goji ciemna 65 % z Peru z goji i kruszonym kakao

Bardzo lubię czekolady Surovital. Nawet ich daktyle mnie zaciekawiły, mimo że ogólnie daktyle uważam za tak pyszne, że nie powinno się już nic z nimi robić (kocham je ciamkać same). Przy nich jednak potwierdziło się, że nie lubię owoców / orzechów w czekoladzie. Nie. Ja muszę mieć suszone owoce i czekoladę, ewentualnie (mniam) czekoladę z owocami, nie zaś owoce oblane czekoladą. Opuściłam więc goji oblane czekoladą, ale jako wielbicielka tych jagód, musiałam sięgnąć po ich tabliczkę z nimi.

Surovital CoCoa Raw Czekolada z jagodami goji to ciemna surowa czekolada o zawartości 65 % kakao z Peru z jagodami goji i kruszonymi kawałkami kakao.

Od razu po otwarciu poczułam smakowicie ciemnoczekoladowy zapach ziemi, mający w sobie mnóstwo wilgoci - i to takiej trochę kwiatowo-cytrusowej. Przy wąchaniu tabliczki dało się wyczuć też pewną cierpkość goji.

Przy łamaniu tabliczka była twarda, chrupnęła zdrowo, a dodatki pozostały solidnie w nią wtopione (nibsy nie obsypywały się, a goji nieco się ciągnęły i rwały).
W ustach czekolada... prawie się nie rozpływała. Trzeba było ją ssać, obracać i dopiero ulegała, a i tak robiła to bardzo opornie i nieco wodniście. Była dziwnie gładko-niegładka. Dodatki okazały się tu zbawienne, bo gdy czekolada tak długo zalegała na języku, można było zająć się właśnie nimi. Nibsy nie były twarde, lecz chrupały przyjemnie, a goji uznałam za zadowalające, bo pewną jędrność zachowały, choć z czasem miękły.

W smaku najpierw czuć przede wszystkim słodycz przybierającą karmelowy wydźwięk - coraz wyraźniej za sprawą ogólnie dymnego klimatu. Dość długo utrzymywała się jako smak przewodni, jednak i goryczki nie pozostawały bierne.
Gorzkawy dym powoli wszystko osnuwał i nadawał poważniejszego wyrazu.
Wchodził w gorzkawo-ziemistą nutę, przez co raz i drugi pomyślałam nawet o kawie, jej fusach właściwie.
Ziemistość jednak szła także swoją drogą. Smakowo wydała mi się dość... "wilgotna", być może rześka - cytrusowa?
Ogólnie jednak sama czekolada była łagodna; to dodatki odegrały ogromną rolę.

Otóż goji świetnie nakręciły goryczkę i wręcz słodką cierpkawość, podsyciły soczystość i wpisały się w owocowo-rześkie tony. Miałam jednak wrażenie, że dość słodka czekolada je złagodziła (a goji sprawiły, że chwilami postrzegałam słodycz jako nieco bardziej miodową niż karmelową).
Być może to drugi - o wiele charakterniejszy - dodatek trochę je tak zepchnął. Kawałki kakao bowiem nieziemsko podkręcały kwaskowaty smak kakao o takich słodowo-ziemiście-cytrusowych zapędach. Robiło się naprawdę soczyście.

Gdy nacieszyłam się dodatkami, a czekolada skończyła się rozpuszczać, pozostawał posmak o wiele bardziej czekoladowy, niż czekoladowo smakowała sama czekolada (pewnie po dodatkach) oraz kwaskowatość nibsów i słodka cierpkość goji.

Moja tabliczka była ogólnie trochę uboga w dodatki, ale nibsów taka ilość wystarczyła, by cudnie zagrały (nie wierzę, że to piszę, bo nie przepadam za ich dodatkiem). Goji... czułam niedosyt. Powinni ich dać więcej i np. wtopić dodatkową ilość w samą czekoladę. Może wtedy także lepiej by się rozpuszczała?
Ogólnie jednak bardzo mi smakowała i uważam, że to genialne i rzadko spotykane zestawienie dodatków.

PS Jak tak szukałam o niej w internecie, to trochę ją zmieniono (kiedyś miała 571 kcal / 100 g), niestety nie wiem, co konkretnie (bo zmiany musiały być tak niewielkie, że nawet kolejność składników została ta sama).


ocena: 8,5/10
kupiłam: Tesco
cena: 10,90 zł (50 g)
kaloryczność: 561 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: ziarna kakao, cukier z kwiatu palmy kokosowej, tłuszcz kakaowy, jagody goji 5%, kruszone ziarna kakaowca, wanilia Bourbon

niedziela, 4 lutego 2018

Zotter Lemon Curd + Orange Lord mleczna 50 % z kremem cytrynowo-maślanym na bazie białej czekolady i cytryn z grappą oraz pomarańczowym na bazie mlecznej czekolady i pomarańczy z likierem i brandy

Raz i drugi zdarzyło mi się jeść jakieś ciasto / babeczkę z lemon curd i sama ta mocno cytrynowa, soczyście kwaśna masa bardzo mi smakowała, choć miałam szczęście trafiając na dobrze wykonaną. Tak sobie myślę, że łatwo byłoby to zepsuć - ten tradycyjny brytyjski krem składa się bowiem z cytryn, masła, cukru i jaj, czyli tylko ze składników, z którymi łatwo przesadzić. To, że mi tak ten twór posmakował, od razu przełożyło się na zainteresowanie propozycją na ten temat Zottera - tym bardziej, że dodał inne, o wiele bardziej moje składniki (różne alkohole i pomarańcze - do wyboru do koloru).


Zotter Lemon Curd + Orange Lord to mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana kremem cytrynowym na bazie białej czekolady i cytrynowej masy "lemon curd" z grappą oraz kremem pomarańczowym na bazie mlecznej czekolady i pomarańczy z likierem pomarańczowym i pomarańczową brandy.

Od razu po otwarciu poczułam zapach kakaowej mlecznej czekolady z alkoholowo-pomarańczową nutą. Wyszło wyraźnie cytrusowo, ale nie kwaśno, a słodko za sprawą wanilii. Po przełamaniu nasilał się zapach słodkiego pomarańczowego alkoholu.

Już przy łamaniu tabliczka wydała mi się miękka (mimo że czekolada chrupnęła). Nadzienia okazały się bardzo plastyczne i miękkie, przez co w ustach rozpływały się maziście i bardzo szybko w mokro-soczysty, ale i tłusto-kremowy sposób. Odsłaniały zaskakująco charakterne w smaku mikroskopijne drobinki owoców.
Nadzienia, gdy przegryzałam się przez całość, bardzo się przemieszały, co przełożyło się na chwilami nijaki smak, a oddzielone (ale z wierzchnią lub dolną warstwą czekolady)... też nie były zbyt  intensywne, ale przynajmniej trochę wyrazistsze.

Już od pierwszego kęsa całość odebrałam jako "słodziutką". Owszem, najpierw czekolada przywitała mnie sugestią kakao, ogromem mleka i znikomą słodyczą, ale dwa ostatnie czynniki szybko rosły.

Wraz ze słodyczą, jako pierwszy docierał do mnie smak nadzienia pomarańczowego, a więc delikatna nutka łagodnego, słodkiego pomarańczowego alkoholu. Przy tym smakowicie wyszedł smak dojrzałej, słodkiej pomarańczy, podkreślony czekoladą. Niestety, został bardzo rozmyty mlekiem, przez co pomarańcze traciły intensywność smaku. Nadzienie okazało się dość mleczne, co do pary ze słodyczą wyszło nieco mdło. Dopiero pod koniec wyłaniał się jakiś charakterek (bo gdy cały kawałek rozpływał się w ustach, nadzienia czuć w kolejności: pomarańczowe, cytrynowe, pomarańczowe).

Cytrynowy krem prezentował się... głównie słodko i mlecznie. Owszem, smak cytryny czuć, ale w zaskakująco słodkim wydaniu. Oprócz niej znalazło się tam mnóstwo mleka i masła, a nawet nutka wanilii.

Pod koniec cytryna tylko trochę bardziej się ośmieliła, kiedy to wyłoniła się dosłownie odrobinka goryczki skórki pomarańczowej, okraszonej słodkim alkoholem (znowu nadzienie pomarańczowe zaczynało przejmować stery). Te konkretniejsze smaczki nasilały się przy rozgryzaniu drobinek zarówno pomarańczowych, jak i cytrynowych, ale ogólnie nie ma tu co mówić o wyrazistym smaku. Muszę jednak przyznać, że końcówka była zadowalająco wysokojakościowo alkoholowa (choć to taki naturalnie subtelnie-łagodny alkohol)

Posmak był pomarańczowy, może nieco bardziej wytrawny, ale wciąż słodki i ewidentnie z motywem słodkiego alkoholu.

Czekolada wyszła o wiele za słodko, jak na połączenie cytryny i pomarańczy. Nie chodzi o to, że była cukrowa, czy coś, bo w sumie nawet nie była bardzo słodka, ale... tu po prostu brakowało innych smaków, a więc kwasku i bardziej zdecydowanej gorzkawości skórek. Również subtelny alkohol mnie zawiódł. Czekoladę mleczną za to przyjemnie było czuć (mleko i maślaność się z nią zgrały), ale... mam zupełnie inną wizję tej czekolady: kwaśno-gorzką w ciemnej czekoladzie.
Nie podobała mi się też konsystencja - za szybko tłusto-znikająca.

Generalnie czekolada wyszła całkiem smacznie, ale... za łagodnie.


ocena: 7/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 519 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, masło, pełne mleko w proszku, syrop fruktozowo-glukozowy, likier pomarańczowy 2%, grappa, pomarańcze 1%, brandy z czerwonej pomarańczy, słodka serwatka w proszku, białko jaja, odtłuszczone mleko w proszku, żółtko jaja, koncentrat pomarańczowy 0,5%, koncentrat cytrynowy 0,4%, sok cytrynowy 0,4%, pełny cukier trzcinowy, cytryny 0,2%, sól, wanilia. lecytyna sojowa, cynamon, chili Bird' eye

sobota, 3 lutego 2018

Ehrmann Grand Dessert Dark Choc & Mint

Nie jem deserów mlecznych na co dzień, musi mnie na nie najść wyjątkowa ochota (co zdarza się bardzo rzadko) albo akurat musi nadarzyć się okazja spróbowania ciekawych (u mnie w mieście te, które lubię nie występują - na moje ukochane czekoladowe Muller de Luxe cudem można trafić, na miętowe Ehrmanny nie). Gdy tylko Tata powiedział, że pojawiła się jakaś nowość w PiP akurat w czasie mojego pobytu u niego, zleciłam mu zakup. Nie liczyło się, że ciemnoczekoladowy niezbyt mi podszedł. Gdy do gry miała wejść mięta, zaraz sięgnęłam po łyżeczkę.

Ehrmann Grand Dessert Dark Choc & Mint to "deser mleczny o smaku ciemnej czekolady z bitą śmietanką o smaku miętowym".

Od razu  razu po otwarciu poczułam słodki, chłodno miętowy zapach, za którym czaiła się czekolada. Nienachalne, sztucznawe, ale w sumie całkiem zachęcające.

Śmietanka była tłusta, ale i na swój sposób lekka (bardzo napowietrzona, "roztrzepana"), więc taka, jak na taki twór przystało, w porządku. Budyń okazał się gęsty i raczej gładki, nie za tłusty, a do tego wyraźnie mleczny (a nie wodnisty czy coś).

W smaku śmietanka była miętową ehrmannowska śmietanką, to pewne, ale napisać to i stwierdzić, że dół to ciemnoczekoladowy Grand Dessert, a to jest tylko połączeniem, byłoby minięciem się z prawdą - wszak je się całość.

Otóż wyszło dziwnie, bo chłodząca, lekko miętowa śmietanka tutaj nie wydawała się delikatna, a mdła; przypominała bardziej po prostu mdlącą, sztucznawą bitą śmietanę z posmakiem mięty. W pierwszej chwili było dobrze, ale w zestawieniu z intensywniejszym dołem, łagodność zmieniła się w niewyrazistość.

Budyń smakował bowiem ciemnoczekoladowo, kakaowo. Czułam, że bazę deseru stanowiło mleko, ale właśnie deser mlecznie nie smakował, przez co negatywna śmietankowość śmietanki została spotęgowana (była w końcu jedynym wyraźnie śmietankowym elementem - a to ta "zła śmietankowość").

Przy chłodku mięty, dół wyszedł jakoś mdło. Był słodki, ciemnoczekoladowy, ale bez konkretnego charakteru, a "ochłodzony i wyprany" (ze smaku).

Całość wyszła o tyle dobrze, że odtłuszczone kakao nie dawało się we znaki, ale mięta przegrała starcie z resztą. Gdyby była silniejsza, deser mógłby być naprawdę pyszny. Tak nie był tragiczny, wciąż lepszy od Choc Noir, ale o wiele gorszy od wyważonego Chocolate Mint.


ocena: 7/10
kupiłam: Piotr i Paweł (Tata kupił)
cena: - (kosztował chyba 2,69 zł)
kaloryczność: 493 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: mleko odtłuszczone, 20% śmietanka, serwatka, syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, skrobia modyfikowana, 2,7% ciemna czekolada (kakao o obniżonej zawartości tłuszczu w proszku, cukier, tłuszcz kakaowy), 1,1% kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, substancje zagęszczające: karagen, guma guar, żelatyna wołowa, emulgator E472b, naturalny aromat, ekstrakt z mięty pieprzowej, barwniki: E141, karotan

czwartek, 1 lutego 2018

Pralus Caracas 75 % ciemna z Ghany, Ekwadoru i Wenezueli

Nie lubię niejasności w kwestii jedzenia, stawiam na "wiem, co jem" i odnosi się to także (zwłaszcza?) do czekolad. Jeśli mam degustować jakąś naprawdę dobrą plantacyjną, lubię wiedzieć skąd, z jakich ziaren itp. Ogół (kraj) lubię znać przed degustacją, zaś szczegóły (ziarna, plantacja) przyjemnie jest poznać, gdy ma się jeszcze parę kostek, albo już po degustacji, żeby zastanowić się, czy coś charakterystycznego czułam. Po dzisiaj przedstawianą sięgnęłam dość szybko po kupieniu, bo jej nazwa jest strasznie myląca (bałam się, że jak za długo poleży, to o tym zapomnę, coś źle opiszę itd.). Nie chodzi bowiem o stolicę Wenezueli (Caracas), obstawiam, że "autor miał na myśli" odzwierciedlenie tamtejszych smaków... nutami różnych regionów? Chyba, bo dzisiaj opisywana tabliczka to blend.

Pralus Caracas 75 % to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao forastero i trinitario pochodzącego z Ghany, Ekwadoru i Wenezueli.

Po otwarciu poczułam smakowity zapach odymionych śliwek, pierniczków z nadzieniem śliwkowym albo nawet mocno czekoladowego, przypalonego piernika z powidłami śliwkowymi i coś, po czym natychmiast w mojej głowie pojawiło się słowo: "korzenie". I nie chodziło tylko o korzenne przyprawy, a też (w dużej mierze) korzenie, łodygi, bo wyniuchałam jakby żywą roślinność, kwiaty.

Tabliczka o niemal fioletowych przebłyskach nie trzaskała, ale bez dwóch zdań była twarda, konkretna; a w ustach rozpływała się łatwo, bo idealnie gładko i jakby opływał ją sok (choć chwilami wydawała się bardziej po prostu wodnista). Pozostawiała jednak także nieco suchawe wrażenie.

W smaku od pierwszego kęsa wydała mi się przede wszystkim "słodziutka", choć i dość gorzkawa.

Najpierw pomyślałam o jakiś "jasnych galaretkach owocowych" - z zielonych winogron? też  naperfumowanych w kwiatowo-różanym kontekście? Była to niejasna, ale soczysta słodycz, która szybko czmychała z tymi skojarzeniami na rzecz gorzkości (choć ogólnie cały czas słodycz czuć).

Na nią złożył się smak migdałów ze skórkami, zawiłe pomieszanie pewnej drzewności, dykty i lekko ziemistego akcentu, ale i dość zdecydowany prażono-palony smak pierniczków lub nawet piernika. Co więcej, czułam nawet przyprawy korzenne - nie za mocne, ale wyraźne.

Przy nich pojawiał się smak śliwek - konfitur i suszonych, także jako nadzienie pierniczków i może w towarzystwie jakiś innych owoców. Znalazłam w tym troszeczkę kwasku, cierpkości, ale to owocowa słodycz przetworów dominowała.

Przy dymno-pierniczkowych nutach słodycz szybko chowała się (jak już pisałam) i zmieniała swój profil na maślano karmelowy. Nie za mocny, ale uładzający całość.

Końcówka robiła się bardziej goryczkowato-cierpka, choć wciąż owocowa (śliwko-wiśnie?), coraz bardziej palono ziemisto-piernikowa, aż w końcu na długo pozostawał palony, ale nie za silny, posmak.

Czekolada wyszła bardzo smacznie i niewymagająco. Odebrałam ją jako nieśmiało przyprawione pierniczki / piernik - trochę przypalony (nuty dymno-drzewne, trochę ziemiste), z dużą ilością słodkich przetworów śliwkowych. Dużo było w tym słodyczy (karmel, "owocowe słodkości"), ale nie wyszło za słodko. Po prostu łagodnie. Nie mogę określić się co do struktury - niby fajnie, że nie za tłusta, ale... taka kremowo-... i właśnie nie wiem. Ta soczystość-wodnistość... Myślę, że jednego dnia może się to podobać, innego mogłoby nie.

Wydaje mi się, że dobrze ją rozgryzłam jeszcze przed otwarciem. Była bowiem zebraniem zarówno Fortissimy (kakao z Ghany i Ekwadoru), bo mocno śliwkowo-pierniczkowa (zwłaszcza Ekwador wydał mi się pierniczkowy, Ghana cynamonowa). Przed otwarciem miałam wątpliwości, czy w blendzie rzeczywiście znalazło się też kakao z Trynidadu, ale po powrocie do tamtej recenzji uznałam, że przecież i w Caracas było mnóstwo roślinnych i właśnie korzennie-opalanych nut.
Po tej czekoladzie jestem już pewna na więcej niż 100 %, że i Ghanę, i Ekwador Pralusa kupię wreszcie w pełnym wymiarze - chcę się dokładniej w nie wczuć.


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 24 zł (dostałam zniżkę)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: tak

Skład: kakao, tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa