poniedziałek, 25 grudnia 2017

Jordi's White Chocolate & Cocoa Nibs biała z nibsami

Specjalnie kazałam czekać Hershey's cookies 'n' cream, niż (i tak nie) zamierzałam, chcąc "pokazać jej", jak powinna prezentować się i (przede wszystkim!) smakować przeurocza czekolada-dalmatyńczyk. Przynajmniej miałam nadzieję, że tak będzie. Czekolada bowiem strasznie zaciekawiła mnie parę miesięcy wcześniej, kiedy to składałam gigantyczne zamówienie. Z czasem zaciekawienie osłabło, ale... nadal liczyłam na niezły kąsek, "bo taki inny", mimo że nie jestem wielbicielką białych czekolad, a dodatek nibsów rzadko kiedy mi w pełni pasuje.

Jordi's Chocolate White Chocolate & Cocoa Nibs to mleczna czekolada z nibsami, czyli kawałkami prażonych ziaren kakao.

Gdy tylko otworzyłam folię poczułam mocny kwasek kakao, jego niemal soczystą nutkę, co bardzo mnie zaskoczyło. Zaczęłam wąchać tabliczkę z każdej strony i zapach ziaren kakao wciąż dominował, mimo że wiadomo która strona pachniała też maślaną białą czekoladą. Było to dość kontrastowe, ale i dziwnie spójne, a na pewno bardzo kuszące!

Przy łamaniu tabliczka wydała mi się konkretna, kilka nibsów odpadło, ale większość mocno się trzymała. Było ich tak dużo, że odpadanie wcale nie szkodziło. Właściwie... wolałabym, żeby tych nibsów było mniej, chyba... chociaż nie wiem, myślę, że recenzja smaku wszystko wyjaśni.

W ogóle miałam problem z tym, jak jeść tę czekoladę. Nibsami do dołu było okropnie, bo czułam głównie je, ale wydawało mi się, że "jakieś słodkie masło" je opływa, zupełnie nie czuć było białoczekoladowości, nie miałam poczucia, że jem czekoladę, a nibsy z polewą. Czekoladą do dołu... to z kolei czułam jej smak, a sama miałam poczucie pewnej sztywności, bo kawałek najeżony nibsami tak dziwnie leżał w ustach... Kręcenie i wysysanie całości powodowało rozwalanie się, "bałagan w ustach" i efekt podobny do "nibsy w polewie".
Czekolada przypominała właśnie taką tłustą, źle rozpuszczającą się i z lekko proszkowym efektem polewę.
Nibsy miały cudowną strukturę, bo były naturalnie miękkawo-soczyste (nie były ostre lub twarde, by bać się o zęby), a przy tym chrupiące.

Już od pierwszego kęsa czekolada raczyła naturalnym smakiem głównie masła, ale też mleka. Wydała mi się trochę bardziej mleczna od Darjeeling, ale też głównie maślana, z tym że tu maślaność była zwykła. Słodycz przy tym nie odegrała dużej roli i całość wydała mi się jakaś... mdło-maślana i kiepska po prostu.

Wszystko to zostało podporządkowane nibsom. Było jedynie tłem dla nich. Nierozgryzane bardzo szybko roztaczały swój niekwaśny, gorzkawo dymno-palony smaczek. Trochę dziwnie było tak czuć kakao w towarzystwie białej czekolady.
W połączeniu z maślano-mlecznymi, słodkimi nutami na chwilę zrobiło się zaskakująco czekoladowo, jednak gdy już w trakcie rozpuszczania się czekolady zaczynałam rozgryzać nibsy, robiło się coraz mniej czekoladowo, a bardziej gorzkawo, z wyczuwalnym "drzewnym popiołem".
Gdy czekolada znikała prawie zupełnie, a ja skupiałam się na reszcie nibsów, rozgryzałam je dokładnie, ze smaku kakao poszły w jednoznaczny smak... piwa (co mi akurat się podobało).

To "piwne" nibsy zostawały w posmaku, z pewnym "poczuciem tłustości nie wiadomo czego".
Jak już, to z chęcią wyłuskałabym wszystkie nibsy i zjadła je osobno jako ciekawostkę (bo nie lubię jeść różnego rodzaju chrupaczy), ponieważ czekolada mi nie smakowała.

To jednak niewątpliwie ciekawa tabliczka, mająca niezły moment (ten "czekoladowy"), ale będąca według mnie... beznadziejną czekoladą. To raczej twór do chrupania, nibsy. Nibsy z tłustą, mdłą polewą. Osobiście nie lubię orzechów itp. w czekoladzie, nie lubię takich rzeczy jeść (rozpuszczać? rozgryzać od razu? ...). Trzeba przyznać, że to bardzo dobrze zrobione nibsy, ale już w kwestii czekolady... przez ilość tych intensywnych, smakowitych nibsów trudno coś o niej powiedzieć. Wydała mi się przy nich nijaka i wręcz polewowa. Może to kontrast, a może po prostu taka była.
Nie zjadłam nawet połowy, a jedzenie tego po prostu mnie zmęczyło. Resztę oddałam Mamie, która miała takie same wnioski.
Zupełnie nie smakowała mi ta czekolada. Co z tego, że nibsy były dobre, jak to miała być czekolada z nibsami, a nie nibsy w okropnej polewie?
Pójdę nawet dalej i stwierdzę, że nie widzę sensu jedzenia takowej czekolady w równym stopniu co Hershey's. Obie mają przyjemny dodatek, są z pomysłem, ale co z tego, skoro nie smakują, jak trzeba? Tu dodatkowo cena jest zabójcza, bo Hershey's w USA to półka "batoników i gum do żucia przy kasie".

Tak swoją drogą, obecnie ta czekolada ma zmieniony skład, kolejność składników jest inna: nibsy trafiły na sam koniec. Czyżbym nie tylko ja miała z tą tabliczką taki problem? I... ciekawe, czy czekoladę zmienili, bo jeśli nie, to dalej kiepsko. Ja na pewno nie mam zamiaru tego sprawdzać.


ocena: 4/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 20 zł (za 50g; chyba ze zniżką)
kaloryczność: 634 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: tłuszcz kakaowy, ziarno kakao, mleko w proszku, cukier trzcinowy

sobota, 23 grudnia 2017

Jordi's biała z zieloną herbatą darjeeling

Nie wyobrażam sobie dnia bez herbaty i odkąd pamiętam, mój wzrok padając na czekolady z herbatami, zawsze zatrzymywał się nieco dłużej niż w przypadku wielu innych dodatków. Niestety nigdy nie trafiłam na dobre, wyraziste połączenie tego. Po spróbowaniu ciastka z Odette o nazwie Darjeeling Noir (instagramowa recenzja), które też mnie nie usatysfakcjonowało, zwróciłam uwagę na nowości, które pojawiły się w Sekretach Czekolady. Jako że jedną z nich była czekolada z tą herbatą uznałam, że to jakieś zrządzenie losu. Kupiłam bez zastanowienia, bo w cenniku miałam "darjeeling 63%" i założyłam, że to ciemna czekolada. Niestety... w domu okazało się, że to biała z zieloną darjeeling. Kocham zieloną herbatę, ale o zielonej z Darjeeling usłyszałam po raz pierwszy (zawsze z tego regionu kupowałam herbatę czarną, której nuty kojarzą mi się z kwiatami i - uwielbianymi przeze mnie - herbatami czerwonymi). Po czekoladę sięgnęłam zbita z tropu i nie mając nadziei na nic pysznego (bo zielona herbata z białą czekoladą jakoś "mi się nie widziała).

Jordi's Chocolate Darjeeling to biała czekolada z zieloną herbatą darjeeling.

Od razu po otwarciu poczułam silny maślany zapach białej czekolady z bardzo odległą, delikatną nutką mleka. Słodycz i maślaność łączyły się z dość wyraźnym zapachem zielonej herbaty, co mogłoby wydać się bardzo ciężkie, gdyby nie to, że i trochę rześko kwiatowy motyw herbaty się w tym zaplątał. Mimo wszystko, przez silną maślaność i ciężkawość średnio mnie to zachęcało.

Przy łamaniu tabliczka była dość konkretna, choć już w dotyku czuć jej tłustość (ale nie tłuściła palców). W ustach też była tłusta, rozpływała się powoli, ale łatwo. Szybko okazało się, że jej tłustość wcale nie odstraszała, bo została przełamała pylistością, uzyskaną dzięki zmielonej herbacie. Wyszło przyjemnie.

Po umieszczeniu kawałka w ustach poczułam masło. Pierwszym wrażeniem, które poraziło mnie po paru pierwszych sekundach, było "niesłodkie masło z herbatą". Wydało mi się to obrzydliwe, ale zaraz zaczęła dochodzić reszta niuansów, na które po tym pierwszym szoku już bardziej zaczęłam zwracać uwagę.
Otóż masło to miało w sobie niemal "orzechowawą" nutę, kojarzącą się trochę z miękkimi nerkowcami, co pewnie nakręcała nieśmiała nutka mleka. Z tak znikomym smakiem mleka w zwykłej białej czekoladzie (w sensie, że nie w wegańskim zamienniku) jeszcze nigdy się nie spotkałam.

Herbatę czułam od początku do końca i to do niej należał posmak. Najpierw tylko zaznaczała swoją obecność po prostu delikatnym smakiem zielonej herbaty, który... był tak subtelnie ziołowy, że w sumie nawet bardziej warzywny. Wysublimowana goryczka pojawiała się jednak raz po raz.

Herbata w końcu roztaczała słodsze klimaty. Słodycz zdawała się pochodzić właśnie jedynie od niej. Niosła ogrom kwiatowej rześkości, w pewnym momencie coś niemal kwiatowo-owocowego, taki charakterystyczny posmak herbat Darjeeling.

Pod koniec jeszcze ta maślaność troszeczkę się zaznaczyła, by jednak w posmaku zupełnie ustąpić miejsca cudownie wyraźnej herbacie o słodkawych, kwiatowych nutach.

Po zjedzeniu (z tym błogim posmakiem kwiatowej herbaty!) nie wiedziałam już, jak w pierwszej chwili ta czekolada mogła wydać mi się obrzydliwa. Owszem, nie lubię masła... ale to w sumie nie było masło. To było coś bogatszego, a potem... to już na pewno bogactwo herbacianych aromatów, którym nie sposób nie ulec. Wyrazistość nut zielonej herbaty Darjeeling sprawiła też, że zrozumiałam, dlaczego tak wycofano mleko - przecież zawsze wszędzie piszą, że do tych herbat nie dodaje się mleka. Rzeczywiście. Nie sądziłam, że ta czekolada zrobi na mnie takie wrażenie. To w sumie była bardziej herbata zamknięta w tabliczce, ale... jaka inna, intrygująca i... smaczna! Równie genialna co Domori Matcha.
Pewnie, że jednak biała, że tłusta, a więc nie wrócę do niej, ale cieszę się, że ją kupiłam, ze smakiem zjadłam całą tabliczkę i nie sposób jej nie docenić (co chyba odzwierciedla ocena; Domori jednak ma wyższą przez szczegóły, a więc konsystencję, podział tabliczki i osobiste względy, jak np. większa mleczność itp.).


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 25 zł (za 50g; chyba ze zniżką)
kaloryczność: 637 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, cukier trzcinowy, zielona herbata

piątek, 22 grudnia 2017

Manufaktura Czekolady Johe Criollo 70 % ciemna z Nikaragui

Uwielbiam Manufakturę Czekolady. Właśnie szykowałam się do zrobienia wielkiego zamówienia, gdy dowiedziałam się, że ich biała seria właściwie się skończyła. O co chodzi? Otóż wyszły trzy tabliczki z najwyższej jakości rzadkich ziaren (Nicalizo, Porcelana i Johe). Niestety, ich ilość była ograniczona i na Nicalizo już się nie załapałam. Pocieszałam się, że Porcelanę jadłam jeszcze w starym opakowaniu, a Johe... Zdobyłam przy zamawianiu Zotterów z foodieshop24.
Czułam prawdziwy smutek, ale pomyślałam, że dobrze, że chociaż tę kupiłam. W końcu to kakao z Nikaragui, a ciemnej stamtąd jeszcze nie jadłam. Samo to było już takie podniecające!

Manufaktura Czekolady Johe Criollo 70 % kakao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao odmiany Criollo typu Johe z Nikaragui.

Tabliczka koloru ciemnego brązu delikatnie pachniała rozgrzaną ziemią i orzechami. Kryła w sobie ciepło, ale nie motywy palenia. Przez myśl przemknęła mi kawa ze śmietanką, ale klimat zaraz zrobił się bardziej roślinny... roślinno-suszony? Kwiatowy? Na pewno jeszcze z jakimś owocowym motywem, którego nie mogłam złapać. Jakieś małe ciemne owoce i przyprawiony korzennie dżemor (morelowy?) na mlecznej bułeczce?

Przy łamaniu usłyszałam cudny trzask, po czym zobaczyłam ziarnisty przekrój. Trochę zaskoczyło mnie więc zalepiająco kremowe rozpuszczanie się. Czekolada była trochę tłustawa i z pylistym efektem, jak trufle belgijskie.

Od pierwszej chwili czułam wszechobecną, ale wcale nie mocną, słodycz. Skojarzyła mi się z toffi, którego słodycz została mocno przełamana śmietanką.

Po chwili w tle dawała o sobie znać subtelna gorzkawość. Pomyślałam o orzechach włoskich i migdałach, z czego zaczął się tworzyć bliżej nieokreślony orzechowy miks. Śmietankowe akcenty słodyczy zaczęły mi też w tym momencie podsuwać do głowy jakby... śmietankową, delikatną kawę.

W tym czasie słodycz rozchodziła się na soczyście-owocową i lżejszą, jakby zamgloną.

Szybciej i mocniej odzywała się ta owocowa. Nagle stawała się soczystym, słodkim kwaskiem. Pomyślałam o suszonych morelach, dżemie z nich, a potem... jakby coś egzotyczniejszego, np. miękki suszony ananas, ale zaraz robiło się "za ciepło i za korzennie" na egzotykę. Może suszone jabłka? Suszone jabłka z jakimiś innymi, kwaskowatymi owocami (wiśnie?) albo i niesuszone kwaskowate jabłka? Nie wiem, miałam ogromne problemy z określeniem tego, smak był bardzo niejednoznaczny w tej kwestii. Smak owoców nie był mocny; mocne było poczucie owocowej soczystości. Miałam wrażenie, że to jakieś owocowe trufle-praliny belgijskie.

W tym czasie w tle cały czas wszystko tonowała łagodna gorzkawość orzechów i... z czasem zaczęłam myśleć o wspominanej kawie jako o "ciepłym naparze", w dodatku przyprawionym korzennie. Jakby jakaś taka herbata? Producent pisze o zielonej herbacie, ale tej raczej nie czułam (chyba że jakaś "zielona chai latte"?).

Wspomniana zamglona słodycz najpierw przeszła od "przełamanego toffi" do... melasy? Przypomniały mi się lody Haagen-Dazs Artisan Collection Ginger Molasses Cookie. Jakby melasa w połączeniu z korzennymi (ale nie imbirem w przypadku tej czekolady), przyprawami. Może coś lekko chłodzącego jak lukrecja, a z typowo korzennych... goździki i gałka muszkatołowa?

Przyprawy i trufle belgijskie z owocowymi nutami przywiodły mi na myśl pierniczki w czekoladzie. Miało to ciepły klimat, także trochę kojarzący się z rozgrzaną ziemią.
Gdy zostało mi jakieś 6 kostek, także i zapach zaczął wydawać mi się bardziej pierniczkowy.

Właśnie pierniczki zawłaszczały sobie końcówkę, cudownie łącząc się z orzechami i migdałami oraz z ciepło ziemistą nutą i posmakiem... śmietankowej kawy albo i herbaty.
Trudno mi jednak konkretne owoce wyróżnić (suszone morele i suszone ananasy, jabłka...? wiśnie? czyżby wszystko suszone?). Chyba że jakaś owocowa herbata...

Czekolada wyszła słodko-gorzkawo ze znacząco owocowym motywem. Nie znaczy to jednak, że była bardzo słodka, gdyż jej słodycz była po prostu rozbudowana, bogata, głęboka. Wszystkie smaki można nazwać subtelnymi i głębokimi. Gorzkawość bardzo stonowana i naturalna (orzechy, kawa-herbata), a w końcu owoce... niby jakiś zarys kwasku, ale generalnie kwaśno nie było.
Smakowała mi, ale wydała mi się trochę za łagodna (pewnie specyfika Johe). Już konkretniejsza była Zotter Labooko Nicaragua 60%, z którą pokryły się nuty kawy, "owocowej słodyczy" (ale inne owoce), orzechów. Suszone morele i orzechy pojawiły się też w Labooko Nicaragua 50 %. Wszystkie te czekolady miały w sobie coś śmietankowego (tamte mimo że mleczne, to właśnie na śmietankę bardziej uwagę zwracałam) i coś z małych, ciemnych owoców - Zottery bardziej porzeczki, tutaj mgliście i niejednoznacznie chyba wiśnie.


ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 39 zł (za 50g)
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie wiem

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy

czwartek, 21 grudnia 2017

Hershey's Cookies 'n' Creme biała z kakaowymi ciasteczkami

Obiecałam Cookies and Cream przy okazji Hershey's Cookies 'n' Chocolate i Dove Cookies&Cream? Obiecałam! A ja słowa dotrzymuję.
Najpierw jednak, parę słów wyjaśnienia "co i jak". Kiedy zimą 2014 udało mi się kupić tę czekoladę w Warszawie, byłam nią zachwycona. Potem w Stanach (latem 2015) znów miałam okazję ją spróbować na szlaku i też nie narzekałam, ale pierwsze zauroczenie już opadło. Z tą recenzją zwlekałam, bo... straszliwie mi się ta czekolada podoba (toż ona jest urocza! czekoladowy dalmatyńczyk normalnie <3) i nie chciałam psuć sobie wspomnień z nią związanych, ale cóż... Hershey's i odkrycie prawdy czekało, a ja miałam w szufladzie jeszcze jedną "dalmatyńczykową tabliczkę".


Hershey's Cookies 'n' Creme to biała czekolada z kakaowymi ciasteczkami.

Kiedy otworzyłam opakowanie i zbliżyłam czekoladę do nosa poczułam słodki wanilinowo-śmietankowy zapach. Prawie czysty cukier wanilinowy.
Wygląd... na dole widać pełno malutkich ciasteczek: wszystkie w kształcie kulek, przebijające się lekko także z wierzchu. 
Podział na prostokątne kostki, bez niepotrzebnych udziwnień, jak to było w przypadku Dove. 
Zakochałam się w tym wyglądzie, naprawdę... Uważam ją za przeuroczą i słodką i najchętniej bym ją tylko podziwiała, nie jedząc.

Prawie topi się w rękach, więc już czuć, jak tłusta jest.
Pierwsza kostka wylądowała w ustach i potwierdziła dwie rzeczy: jest tłusto i słodko, przy czym zwłaszcza to drugie określenie nie jest już zaletą, jak w akapicie wyżej.
Czekolada jest bowiem straszliwie słodka. Przy drugiej kostce już mi ta słodycz zaczęła przeszkadzać (a zwróćcie uwagę, jakie są cienkie i ile gramów ma cała tabliczka).

Gdyby to była czysta biała czekolada... miałabym chyba odruchy wymiotne przy pierwszej kostce.
Gdzieś pod tą słodyczą czułam smak mleka, jednak bez szału, bo bardzo mdłego mleka. Mocniejszy był raczej smak lekko maślany, w którym nie odnotowałam posmaku obrzydliwych tłuszczy. 
Przyznam, że trochę mnie to zaskoczyło i spojrzałam na skład: typowy dla Amerykanów zapis "oleje roślinne" i wymienione od tego, którego jest najwięcej. Owszem, jest tam też olej palmowy, ale jestem skłonna uwierzyć, że aż tak dużo go tam nie ma, albo cukier go tłumił.

Cukier z kolei został przełamany przez gorzkość i lekko słonawy smak ciasteczek kakaowych. Czekolada bardzo szybko się rozpuszcza, dzięki czemu ciasteczka dochodzą do głosu zaraz po tych pierwszych niuansach. Jest ona bardzo miękka - jak ciepła plastelina, tłusta i proszkowa, ale trafiając na ciasteczka, to na nich się skupiałam.

To jest element, który sprawił, że w gruncie rzeczy... to było zjadliwe. Jest ich bardzo dużo; więcej niż w Dove i smakują jak herbatniki typu Oreo (bez kremu), tylko może są jeszcze bardziej słonawe. Zupełnie nie wydają się słodkie.
Rozpuszczają się znacznie wolniej od czekolady, ale jak się je zębem potraktuje, to i przyjemnie chrupać potrafią. To rewelacyjny dodatek. Kiedy prawie od razu zaczyna się gryźć kostkę, prawie tłumią smak czekolady.

Tutaj pozwolę sobie podsumować to tak: jest to chyba jedyna czekolada, którą wolałam gryźć jak ciastka, a nie rozpuszczać. Kiepska czekolada... pełniła wtedy funkcję słodkiej polewy / kremu do ciastek (znikając naprawdę bardzo szybko). Wtedy było w sumie zjadliwie, chociaż wymęczyła mnie totalnie (a całej nie dałam rady i tak, mimo że to jakieś 43g).

Oceniam biorąc pod uwagę jej cenę (nie "sprowadzaną cenę", a "miejscową"), bo dolar za czekoladę (nawet małą) to w USA tyle, co nic. Leżała przy kasie obok gum do żucia w mniej więcej tej samej cenie. Przynajmniej ciasteczka mi tu smakowały. Wygląd... kocham! Jednak oczami się czekolady nie je... A to białe coś ciężko nawet czekoladą nazwać - to biała polewa z najtańszych batonów i cukierków, które samo w sobie wyciągnęłoby jedynie na 2/10.


ocena: 4/10
kupiłam: dostałam
cena: dostałam, ale w USA ona nie kosztuje nawet 1 $
kaloryczność: 512 kcal / 100 g, 43 g - 220 kcal
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, oleje roślinne (tłuszcz kakaowy, olej palmowy, Shea, olej słonecznikowy i/lub szafranowy), odtłuszczone mleko, syrop kukurydziany, wzbogacona mąka pszenna (mąka, niacyna, siarczan żelaza II, monoazotan tiaminy, witamina B2, kwas foliowy), tłuszcz mleczny, częściowo utwardzony olej roślinny (sojowy i/lub bawełniany), 2% lub mniej: kakao przetworzone z alkali, serwatka, czekolada, lecytyna sojowa, wysoko fruktozowy syrop kukurydziany, wodorowęglan sodu, sól, naturalne i sztuczne aromaty, witamina E, polirycynooleinian poliglicerolu, karmel

środa, 20 grudnia 2017

Seed and Bean Ecuador 100 % ciemna z Ekwadoru

Po Pacari Manabi 65%, która swoją drogą była naprawdę przepyszna, mimo wszystko czułam lekki niedosyt w kwestii zawartości kakao. Nie w odniesieniu do konkretnej tabliczki, ale tak ogółem w kwestii kakao w tamtym okresie czasu. Poczułam, że to pora, by wyciągnąć ekwadorskiego mocarza marki, którą dopiero miałam zacząć odkrywać.
Seed and Bean to brytyjska marka, której czekolady są robione ręcznie z organicznego kakao, przy którego uprawie pracują ekwadorscy farmerzy z 396 rodzin.

Seed and Bean Ecuador 100 % to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao arriba z nizin Ekwadoru.

Gdy tylko rozchyliłam sreberko, zobaczyłam piękną tabliczkę o soczystym kolorze, ale prawie zupełnie pozbawioną zapachu. Poczułam tylko coś lekko palonego, więc rozczarowana zabrałam się za robienie zdjęć.
Okazało się, że zapach potrzebował czasu, by się ośmielić. Nagle odkryłam, że czuję paloną... kawę, opiekane orzechy i pewną kwasko-słodycz. Kwiaty, owoce... owoce może w jakimś jogurtowo-deserowym wydaniu. Może nie było to wyjątkowo wyraziste, ale przyjemne.

Przy łamaniu tabliczka trzaskała jak żywe gałązki, a gdy kostka uderzała o kostkę wydawała dźwięk jak drewniane pałeczki. W rękach wydała mi się tłusto-sucha, ale w ustach rozpływała się łatwo i kremowo, powoli i maziście jak zakalcowy środek brownie, co podchodziło chwilami pod oleistą tłustość, ale dzięki skojarzeniu z ciachem było pozytywne.

Czekolada od początku smakowała wyraziście, choć statecznie (powiedziałabym "z odrobiną nie za głębokiej głębi") paloną gorzkawością i łagodnym kwaskiem jogurtu, maślanki lub śmietany.
Natychmiast pojawiały się zaskakująco słodkie przebłyski.

Palona gorzkawość zadebiutowała smakiem dymu, która po pewnym czasie zaczął przechodzić w popiół... nie było jednak sucho i niesmacznie, bo to był taki "drewniany popiół", popalone drewno... być może ognisko, przy którym pieczono... orzechy. Nagle pojawił się ich smak. Nie jakiś tam wyrazisty, ale chyba wyróżniłabym laskowe-włoskie. Przy nich mignął mi smak kawy.

Z kolei kwasek wraz ze słodyczą obracały się wśród nut mlecznych. Jakiś łagodny jogurt naturalny, może maślanka. Coś owocowego także się pojawiało i podchodziło pod owocowe kwiaty, kojarzyło się z jakimś jogurtem owocowym, mlekiem smakowym... Było na stałe złączone ze słodyczą. To był niejednoznaczny akcent - do głowy przyszedł mi grejpfrut, porzeczki, ale niezupełnie, a z czasem ewidentnie truskawkowe mleko.

Raz i drugi wśród palonych nutach poczułam jakieś rodzime, delikatniejsze owoce... jakby słodziutkie gruszki (i/lub jabłka?) z kardamonem, a palone smaki i konsystencja brownie przełożyły się na skojarzenie z nieco kardamonowo-pieprznym, bardzo orzechowym brownie, lub biszkoptem, w towarzystwie mlecznej słodyczy i owocowej rześkości.

W posmaku początkowo czułam właśnie taką owocowość (nawet nie za bardzo kwasek), a że posmak był bardzo długi, zmienił się w słodki i prezentujący to ostatnie skojarzenie. 

Spodobała mi się łagodność tej czekolady, bo nie była mdła. Silna słodycz wyszła przyjemnie mleczna, co w sumie rzadko się spotyka. Kupił mnie smak słodkiego truskawkowego mleka (piłam tylko zmiksowane przez siebie mleko z truskawkami i mam na myśli coś takiego).
Czuję się jednak zobowiązana podkreślić, że wszelkie skojarzenia były bardzo luźne, bo ta tabliczka nie była aż tak bardzo wyrazista i głęboka. To raczej czekolada dobra, ale z tych prostszych. Zottera Labooko Ecuador 100 % nie przebiła, jednak wiele nut można powiązać: jabłka w cynamonie w Zotterze, tu gruszki/jabłka w kardamonie, pewna pieprzność; kawa i orzechy; w Zotterze naleśniki, a tu brownie-biszkopt.


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 29 zł (za 75g)
kaloryczność: 650 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie wiem

Skład: miazga kakaowa

wtorek, 19 grudnia 2017

Baron Luximo ciemna 70 % o smaku mięty z granulatem miętowym

Czekolady Luximo są mi właściwie obojętne. Wiem, że niektóre pewnie mogę odebrać źle, dopuszczam, że inne mi posmakują - ot. Miętowej nie miałam zamiaru kupić, gdy zobaczyłam, że zawiera granulat miętowy, nie zaś olejek. Od razu wyobraziłam sobie miętowe twarde kawałki a'la Daim albo miętowy chrzęszczący cukier - co to, to nie! Miętę kocham, ale nie w tej formie. Jakież było moje zdziwienie, gdy czekoladę podarowała mi Mama... śmiejąc się, że dostała ją "od sąsiadki za skarpety". Hm, to chyba jedna z dziwniejszych historii wejścia w posiadania jakiegoś produktu na tym blogu.

Luximo Premium Czekolada gorzka 70 % o smaku mięty to czekolada ciemna o zawartości 70 % kakao z miętą, czyli z granulatem o smaku miętowym i aromatem miętowym produkowana przez Millano-Baron dla Biedronki.

Po rozerwaniu sreberka poczułam zapach miętowych czekoladek i cukierków-miętusów. Było więc w tym trochę sztuczności, ale takiej spożywczej. W połączeniu ze słodką, ciemną czekoladą (też wyczuwalną) wydało się smakowite (podchodziło trochę pod pastylki Goplany), ale już akcent cukierków miętowych trochę odrzucał.

Przy łamaniu tabliczka trzaskała głośno, lecz w ustach miękła dość szybko. Mimo to, rozpuszczała się powoli, leniwie zalepiając usta i odsłaniając drobinki o dziwnej strukturze. Skojarzyły mi się z drobinkami tabletek twardych, ale już nieco rozmokłych, w specyficzny sposób chrupiącymi i "prawie-lepiącymi" (ale nie oblepiały zębów ani nic). Tak sobie wyobrażam Tic Tac'i. Chrupacze te nie podobały mi się ani trochę, ale w sumie było ich tak mało, że ich wpływ na całość była minimalna.

Już w pierwszej sekundzie poczułam zdecydowany chłodek mięty, ale tylko z jej nienarzucającym się posmakiem. W kwestii smaku bowiem najpierw rozwinęła się czekolada.

Okazała się bardzo wyważona i przystępna. Raczej gorzkawa, ale w kontekście przypominającym mocno kakaowo-czekoladowe, odrobinkę przypalone ciasto. Wydała mi się znacząco, ale nie zbyt mocno palona. Tonowały to akcenty maślano-waniliowe, cały czas plączące się przy skojarzeniu z ciachem.

Mięta, od mocno chłodzącego efektu, ale delikatnego posmaku zdążyła się w tym czasie nieco rozkręcić i zaczęła już nie tyle chłodzić, co wyraźniej smakować. Nie była przerysowana, to znaczy smakowała spożywczym olejkiem (nie ziołami lub pastą do zębów), nie przesadzono z jej ilością, a więc nie zdominowała czekolady. Przyjemnie się w nią wkomponowała, nadając słodyczy lżejszego charakteru.

Słodycz ta nie była nazbyt silna, ale podobnie jak palenie, określiłabym ją jako znaczącą. W dużej mierze zeszła się z miętą, co dało świetny efekt.

Jako że kakao nie pozostawało bierne, kompozycja nie wyszła za słodko, a tak "wykwintnie czekoladkowo". Niestety, gdy trafiałam zębami na drobinki (starałam się je rozgryzać w trakcie rozpuszczania się czekolady tak żeby jej nie pogryźć, bo gdy zostawały na języku, było wyraźniej czuć ich smak), odbiór nie był już taki świetny. Granulki kojarzyły się z tabletkami także w smaku. Poniekąd były słodkie jak jakieś cukierki, poniekąd miętowe, ale... miały też dziwną kwaskowatą goryczkę (wydaje mi się, że to może przez połączenie z koprem? - chcieli nim napędzić "naturalną ziołowość"?). Okropny dodatek (dobrze, że to tylko 3%).

Po czekoladzie pozostawał posmak niezłej ciemnej czekolady, mięty i chłód w ustach z odległym posmakiem okropnych granulek. Chłodek stopniowo słabł, pozostawiając w końcu samą delikatną i przyjemną miętowość.

Ogół wyszedł dobrze, ale tabliczka i tak mnie zirytowała. Gdyby nie było tych granulek, a sam olejek miętowy, byłaby to naprawdę pyszna czekolada, do której mogłabym wrócić. Niestety, spieszyłam się, by porozgryzać granulki nie gryząc czekolady, a to już zawsze uszczuplenie komfortu jedzenia (odejmuję za nie cały punkt).
Co prawda nie dorównała miętowej czekoladzie Tesco finest, bo mimo większej zawartości kakao wcale nie było w niej więcej kakaowej głębi, ale w sumie kosztuje dużo mniej.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam
cena: 2,99 zł (dostałam, ale sprawdziłam cenę w sklepie)
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, granulat o smaku miętowym 3% (maltodekstryna, cukier, aromat miętowy, ekstrakt kopru), lecytyna sojowa, naturalny aromat miętowy, ekstrakt z wanilii

niedziela, 17 grudnia 2017

SuroVital CoCoa Raw Biała surowa z Peru z pistacjami i solą himalajską

Swego czasu miałam wręcz wstręt do białych czekolad, pewnie spowodowany tym, że czułam się przytłoczona ich ilością, ale ostatnio raz i drugi trafiłam na nie tak strasznie słodkie i... mimo że dalej białe są u mnie ostatnie w klasyfikacji czekolad, po dzisiaj opisywaną sięgnęłam z ochotą - pistacje kocham, lubię dodatek soli w białych i coś tak czułam, że polska firma zaprezentuje nam (i wstrętnej białej z pistacjami Amedei), jak taka czekolada powinna smakować.

SuroVital CoCoa Raw Biała z pistacjami i solą to biała surowa czekolada (tłuszcz kakaowy z kakao criollo z Peru) z pistacjami i solą himalajską, ze sproszkowanymi migdałami zamiast mleka, słodzona cukrem kokosowym.

Po otwarciu poczułam bardzo smakowity, ale delikatny zapach maślanych, mocno wypieczonych ciasteczek maślanych i krówek. Tę "wypieczoność" napędzała słonawa nutka zespojona z karmelową słodyczą. Były złączone z ewidentnie orzechową nutą.

Już w dotyku czekolada była tłusta, ale nie wydało mi się to wadą, zwłaszcza gdy lekko trzasnęła. W ustach rozpływała się idealnie gładko i dopiero tu zaczęła męczyć tłustością. Odebrałam ją bowiem jako nazbyt ciężką, zbitą i treściwą.

Od samego początku rozchodziła się słodycz wanilii i maślanych krówek, do której po chwili dołączała "ogólna orzechowość", na którą złożyły się sproszkowane migdały i pewnie pistacje.

Smak tej czekolady określiłabym jako przede wszystkim maślany, jakby tłuszcz kakaowy był bazą.

Słodycz rozwijała się w ewidentnie karmelowych klimatach. Cukier kokosowy w połączeniu z maślanością i solą nie mógł dać innego efektu. A właśnie... Szybko zaznaczyła się także słonawość. Bardzo subtelna, cały czas podporządkowana słodyczy, ale niewątpliwie obecna.

Maślaność ze słodyczą, która zdecydowanie poszła w karmelową stronę, przełożyło się na skojarzenie z ciasteczkami maślanymi... korzennymi i konkretnie wypieczonymi w dodatku. Myślę, że to zasługa soli i pistacjowo-migdałowej nuty.

Słodycz przełamywały pistacje, których ilość uważam za doskonałą - nie były to "pistacje w czekoladzie", a i nie poskąpili ich. W smaku były wyraziste, świeżutkie, a w konsystencji takie... miękkawo-świeże, niemal soczyste. Moim jedynym co do nich zarzutem jest ich forma - wolałabym prażone i solone. Pewnie jeszcze bardziej podkreśliłyby charakter czekolady, którego w sumie mimo ogólnej łagodności nie brakuje.

Pozostawiała posmak słonawych ciasteczek, maślano-karmelowy i pistacji.

Czekoladę nazwałabym korzennymi maślanymi ciasteczkami w formie białej tabliczki. Bardzo ciekawa i smaczna, choć połączenie takiej słodyczy i tłustości przy większej ilości staje się nieco mdlące, może zmęczyć (ostatniej kostki bez pistacji nie dałam rady nawet "na siłę" i oddałam uwielbiającej słodkie i wręcz ulepkowate rzeczy Mamie, której nie smakowała zbytnio, bo "za tłusta i ta słodycz jakaś dziwna"). Przesądziło to o tym, że reszty białych (z wiśniami, cynamonowej) SuroVital nie mam zamiaru kupić.
Osobiście wolałabym, by dodano miazgę kakaową, albo chociaż żeby poszli bardziej w kierunku Kokosowej, a pistacje podprażyli i posolili konkretne.


ocena: 7/10
kupiłam: AleEko
cena: 8,30 zł (za 50g)
kaloryczność: 611 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier z kwiatu palmy kokosowej, tłuszcz kakaowy 36%, migdały, pistacje 16%, sól himalajska <1%, wanilia Bourbon

sobota, 16 grudnia 2017

Zotter Goelles Apple Balsamico ciemna 70 % z kremem czekoladowym z grappą i galaretką z jabłkowym octem balsamicznym, warstwą białej czekolady oraz nugatem z orzechów włoskich

Bardzo lubię ocet balsamiczny, choć zdaję sobie sprawę, że łatwo z nim przesadzić. Bardzo lubię też (kocham!) orzechy włoskie i... uważam, że z nimi nie da się przesadzić. No, a co z galaretkami? Nie cierpię, ale te zotterowskie uwielbiam, bo właściwie daleko im do typowych galaretek. To tak "w skrócie" w odpowiedzi na pytanie: "dlaczego dzisiaj opisywana tabliczka była moim must try?" i, co chyba ważniejsze, dlaczego poprzeczka zawisła bardzo wysoko.
W przypadku tej czekolady użyto konkretnego octu, bo marki Gölles, słynnej właśnie z wyrobu m.in. ekskluzywnych octów jabłkowych leżakujących w dębowych beczkach.


Zotter Gölles Apple Balsamico to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao nadziewana kremem czekoladowym z jabłkowym octem balsamicznym Golles i grappą, galaretką z jabłkowym octem balsamicznym otoczoną cieniutką warstwą białej czekolady oraz nugatem z orzechów włoskich.

Po otwarciu poczułam wyrazistą ciemną czekoladę, orzechy (włoskie, ale też jako "orzechowa nuta czekolady") ze szczyptą cynamonu i "pewną wytrawnością" (może i pod ocet podchodzącą), ale... pachnącą wyraźnie octem jabłkowym balsamicznym, głębokim i soczystym (bo wysokiej jakości), dopiero po przełamaniu.

Przy tym właśnie łamaniu tabliczka lekko trzaskała, ale część jej środka (galaretka i krem czekoladowy) aż się ciągnęła. Nugat zaś wydał mi się suchawy i zbity, treściwy, w ustach okazał się jednak odpowiednio tłustawy. Z kolei miękko-mokry krem czekoladowy miał w sobie pewną suchawość. Podobnie było z czekoladą - cudownie kremową, ale jednak pozostawiającą pewne pyliste wrażenie.

Ta pylistość napędzała skojarzenie z truflami obtoczonymi kakao. Ogólnie nie trudno tu o truflowe skojarzenia, ale po kolei. Od razu zaznaczam, że kawałeczek porozdzielałam na warstwy, by się w nie lepiej wczuć, ale najlepiej smakowało, gdy przegryzałam się przez całość - smaki cudownie się podkreślany i nakręcały wzajemnie.

Najpierw po ustach rozchodził się pyszny, głęboki smak czekolady o nutach palonej kawy, prażonych orzechów, przy której bardzo szybko nakręcała się "truflowość" i przy której bardzo szybko do głosu dochodziła nuta orzechów włoskich.

Nugat z orzechów włoskich miał bardzo wyrazisty smak. Orzechy włoskie pokazały, co potrafią, niosąc orzechową "prawie-goryczkę". Ich smak podkreślił cynamon, a w całej kompozycji cudownie zespoiły się z również "neutralnawo-orzechową" nutą soi.

Szybko przebijała się też soczystość niosąca słodycz i delikatną, owocową nutę połączenia jabłek i zielonych winogron. Przy tym pojawiał się specyficzny smaczek octu balsamicznego, nie za mocny, ale wyraźny. Bardzo dobrze wyszedł tu alkohol. Stworzyło to poczucie czegoś wytrawnego, ale nie ordynarnego, bo doprawionego przyprawami i leciutko miodem.

Soczystość i naprawdę sporo (ale nie zbytecznej) słodyczy pochodziło od galaretki, która miała formę ciągnącego, soczystego i trochę lepiącego musu. Była zachwycająco naturalna i smakowała... głównie słodko, nieco owocowo z zaznaczonym octem (co nadawało jej charakteru).

Świetnie pasowała do kremu czekoladowego - również miękkiego, a także mazistego (choć była w nim i pewna suchawość - prawdopodobnie dzięki soi) z neutralnawo-orzechową nutą (też soja?) doskonale komponująca się z orzechami włoskimi. Część ta była znacząco słodka, dosadnie (ale nie chamsko) alkoholowa (w owocowym kontekście) i jakby nasączona sporą ilością octu. Smakowała czekoladowo, ale wcale nie jakoś mocno kakaowo.

To pewnie sprawka warstewki białej czekolady, która smakiem gęściutkiego, słodzonego mleczka przyjemnie to wszystko zespajała. Nie zasładzała zbytnio, bo sama nasiąkła trochę octem, ale sprawiała, że całość była bardziej przystępna.

Nugat z orzechów włoskich świetnie radził sobie ze słodyczą, przełamując ją wyrazistymi orzechami i genialnie komponując się z octem balsamicznym, dodatkowo podkreślonym i "uwytrawnionym" kropelką alkoholu.

Końcówka była mocno orzechowa, nasączona octem i podkreślona czekoladą. Było soczyście, a owocowe nuty wraz z przyprawami stworzyły cieplutką atmosferę.

Całość wyszła wyraziście, ale nie przesadnie mocno. Smaki było czuć wyraźnie, kompozycja oparła się na orzechach i truflowości, a ocet odegrał ogromną rolę, ale w granicach smakowitości. Było słodko, ale dzięki odpowiedniemu doprawieniu i neutralizującym czynnikom, wyszło nie za słodko, a tak... wytrawniej.

Całość naprawdę bardzo mi smakowała, choć wolałabym, żeby krem czekoladowy miał bardziej kakaowy smak, a galaretka mogła by być np. jabłkowa. To jednak szczegóły, bo to udana tabliczka; kontrowersyjna kompozycja okazała się spójna i bardzo przemyślana.


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 492 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, jabłkowy ocet balsamiczny, tłuszcz kakaowy, orzechy włoskie, syrop glukozowy z cukru inwertowanego, pełne mleko w proszku, miód, masło, mleko, odtłuszczone mleko w proszku, grappa, proszek sojowy (soja, maltodekstryna, skrobia kukurydziana), substancja żelująca: pektyna jabłkowa; słodka serwatka w proszku, nierafinowany cukier trzcinowy, koncentrat soku cytrynowego, sól, lecytyna sojowa, wanilia, cynamon, anyż

piątek, 15 grudnia 2017

Pana Chocolate 60 % Mint surowa 60 % z Boliwii z miętą, karobem i cynamonem słodzona syropem z agawy

Po wariancie mięta & czekolada zdrowego batona Quin pomyślałam, że można zrobić fajne przejście od niego do paru miętowych czekolad, dzięki naładowanej zdrowymi składnikami batono-czekoladzie australijskiej firmy, do której już zupełnie straciłam zapał. A tak... zawsze jakaś motywacja: może skoro Pana nie są czekoladowe, to ta będzie właśnie choć trochę quinowa?


Pana Chocolate 60 % Mint to surowa czekolada o zawartości 60 % kakao (tłuszcz + proszek) z Boliwii z olejkiem z mięty pieprzowej, słodzona ciemnym syropem z agawy z karobem, cynamonem i solą himalajską.

Po otwarciu... nie zostałam spiorunowana żadnym mocnym zapachem. Dopiero po zbliżeniu nosa do tabliczki poczułam zapach mięty dominujący nad nutami dymu i orzecha kokosowego. Było w tym coś naturalnego, coś dziwnego i "czekoladkowego" w nie do końca czekoladowym kontekście.

Przy łamaniu tabliczka okazała się miękka, ale mimo pozostawiania tłustych plam i pyłku kakao, jeszcze nie wydała mi się grudą tłuszczu. W ustach była tłusta: przez pierwsze sekundy kremowo, potem w sposób oleiście-proszkowy. Z każdą chwilą rosło obrzydliwe poczucie zatłuszczenia. Było o tyle silniejsze, niż w wariantach z dodatkami w kawałkach, że tu masa była czysta, bez ratunku, przerwy od tej tłustości.

Smak w pierwszej chwili wydał mi się przyjemny, gdyż poczułam słodką ciemnoczekoladowość, a zaraz za nią mocną, choć "naturalnawą" miętę. Niestety, zaraz uderzyła i gorycz, której wtórowała wzmocniona mięta. Smaki te rozgoniły jakiekolwiek poczucie czekoladowości.

Gorycz miała w sobie coś orzechowego, po chwili wyraźnie czułam olej kokosowy i smak dymu.
Przy dymie pojawiał się lekki kwasek, a silna mięta zdążyła się już na dobre rozgościć. Urosła do poziomu przesady, wydała mi się sztuczna, skojarzyła mi się z jakimiś... gumami do żucia mającymi "odświeżać oddech" a nie "być jedzeniem".

Mięta ta niosła chłód... nie, to mało powiedziane. Niosła mróz. Dodatkowo była podbudowana taką... zimną, zamgloną (zaszronioną?) słodyczą. Odegrała dość sporą rolą, wyrównała goryczkę, ale nie należała do przyjemnych.

Z tym całym ochłodzeniem smak dymu przywiódł mi na myśl zimne ognie... Ich smak (dobrze, że nie papierosy mentolowe). I ciągle gdzieś pozostawało skojarzenie z gumą do żucia, zerującą smak wszystkiego innego.

Właśnie ta miętowość "odświeżacza do ust" pozostawała jako posmak.

Z czekoladą kojarzyło mi się to tylko przez pierwsze sekundy. Późniejsza miętowa guma do żucia, zimne ognie i jeszcze więcej miętowej gumy do żucia wraz z silną tłustością, całe to zimno wykończyły mnie i nie dałam rady zjeść więcej niż dwie kostki (czyli ok. 15 g). Może nie był to oblech, ale... ja po prostu nienawidzę gum do żucia, a to... to właśnie takie było. Mojej Mamie nawet smakowała (tłustość jej nie przeszkadza), ale stwierdziła, że był tu jakiś okropny gorzki posmak, który jej skojarzył się z kupioną ostatnio niemiętową "leczniczą pastą do zębów", która właśnie jest gorzka (obstawiam, że chodziło jej o olej kokosowy).
Przy wystawianiu oceny oczywiście wzięłam pod uwagę cenę, gdyż za tyle można kupić przepyszną czekoladę plantacyjną...


 ocena: 3/10
kupiłam: urbanvegan.pl
cena: 17,50 zł (za 45 g)
kaloryczność: 564 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: kakao 60% (tłuszcz kakaowy, kakao w proszku), ciemny syrop z agawy, olej kokosowy, olejek z mięty pieprzowej 1%, karob, cynamon, sól himalajska