piątek, 10 czerwca 2016

Michel Cluizel Infiniti Noir 99 % ciemna

Patrząc na moje ostatnie wpisy doszłam do dwóch wniosków: na blogu wciąż jest za mało prawdziwie ciemnej czekolady i zdecydowanie za mało Cluizela (o marce pisałam przy Mangaro 65%, ale poczytać możecie też na stronie sekretyczekolady.pl). Aby temu zaradzić, był tylko jeden, bardzo przyjemny, sposób, a mianowicie: wyciągnięcie nieskończenie ciemnej i dostojnej tabliczki z szuflady i rozpoczęcie degustacji.

Michel Cluizel Infiniti Noir 99 % to ciemna czekolada, w której skład, oprócz samego kakao, którego zawartość wynosi 99%, wchodzą także tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy, wanilia, imbir i cynamon.

Od razu po rozerwaniu sreberka zarejestrowałam ciekawe zderzenie zapachów. Znalazło się tu coś drewnianego, ale kwiatowo-miodowego, wskazującego na jakieś 75 % kakao w tonacji dość przyprawionej - najpierw strasznie zaintrygowało mnie właśnie to, a potem zobaczyłam skład (czekolada naprawdę jest przyprawiona). Wszystko to na tle zapachu kakao rodem z suchej deserówki. Pomieszanie z poplątaniem, ale wcale nie wyszło nieapetycznie.

Przełamałam nie za grubą, ale twardą. Ciemna tabliczka o lekkim połysku trzasnęła jak gałęzie żywego drzewa.

Po chwili od zrobienia pierwszego kęsa, poczułam lekkie ściągnięcie, niosące smak lekko przytłoczonego kwasku. Przez moment wydał mi się słabo, lecz przenikliwie ostry, ale ta ostrość wypłynęła z samej czekolady... dała efekt przypraw. Nie potrafiłam sprecyzować jakich, ale czuło się to przyprawienie.

Czekolada przez cały czas przybiera postać a to bardziej suchą, a to czysto kremową. Momentami, mniej lub bardziej (a czasem nawet niezwykle), lepka a czasami... jakby z niej olej wypływał. Brzmi to jak brzmi, ale rozpuszcza się łatwo i gładko, tylko że takie dziwne wrażenie czasem sprawia.

Wraz z tym rozpuszczaniem się, przy tej przyprawionej nucie wychodzi kwasek wskazujący na coś przypalonego. Wraz z ogromną mocą gorzkawego kakao przełożyło się to na skojarzenie z przypalonym czekoladowym ciastem w towarzystwie prażonej kawy. Palone nuty były chwilami tak silne, że aż popiół nasuwał się na myśl.
Mimo wszystko, nie była to siekiera, bo uładzały to czerwone owoce, chyba głównie nie całkiem dojrzałe porzeczki. Przeplatała się tu gorzkość ze słodkawym kwaskiem.
Kiedy ssałam kawałek czekolady, w owocowej fali wyłaniały się też suszone owoce. Śliwki? Morele? Nie wiem dokładnie, na pewno jakieś suszone: kwaskowate, ale także znacząco słodkie.

Gdy kawałek robił się coraz mniejszy, prażone nuty wchodziły w orzechowe klimaty. Najpierw wychwyciłam tu słodycz pralinek z nadzieniem z orzechów laskowych, a potem to przeszło w po prostu orzechy laskowe, po chwili na myśl przyszły mi prażone orzechy włoskie... w pewnym momencie już żadnych z wymienionych nie byłam pewna i coś mi tu migdały zagrały. Takim gorzko-słodkim echem dźwięczała też tłustość i słodkawość... orzecha i mleczka kokosowego? Zrobiło się bardzo łagodnie i po prostu... słodko-gorzko.
Oj, to zakończenie było dziwne. Dziwne, ale wyjątkowo smakowite. Chyba kupiło mnie najbardziej (zaraz po tych silnie prażonych nutach, które były jakby lepiej wykonaną Willie's Cacao Rio Caribe 72).

Ta czekolada była bardzo zrównoważona. Wyraźnie gorzka, ale gorzka... łagodnie. To gorzkość na poziomie Zottera Bolivia 90 % połączona z prażeniem a'la Willie's Cacao Rio Caribe. Kwasek był tu obecny przez większość czasu, ale również zaliczał się do tych łagodnych nut. Słodycz była bardzo znikoma i w pełni wpasowana, a przyprawiony efekt... sprawił, że całość stała się dość charakterystyczna.


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 23 zł
kaloryczność: 611,5 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie wiem

Skład: kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy, wanilia burbońska, imbir, cynamon

czwartek, 9 czerwca 2016

Ritter Sport White Whole Hazelnuts biała z orzechami laskowymi i ryżem

Dzisiejszy post jest o czekoladzie z kategorii tych, o których wiele się naczytałam, a których nigdy nie próbowałam. Za tą konkretną czekoladą nigdy się nie uganiałam za bardzo, ale jak ją już to ktoś inny chciał kupić tę czekoladę na wspólny szlak (nie będzie opisu i zdjęć ze względu na "ochronę danych", a i całej recenzji miało nie być :>), tylko mu przyklasnęłam i... oczywiście zarekwirowałam parę kostek do recenzji.

Ritter Sport White Chocolate with Whole Hazelnuts and crispy rice została zjedzona w trakcie porannej mżawki nad jeziorem w alaskańskich górach (jak ja kocham kolor górskich jeziorek!), kiedy to potrzebowałam dawki energii, którą biała czekolada z orzechami laskowymi i chrupiącym ryżem potencjalnie mogła mi dostarczyć.

Otworzyłam folię i od razu zainteresowały mnie pewne konkretne aspekty. Zapach był przyjemny, lekko śmietankowy, a spód kwadratowej tabliczki nie miał ani jednego gładkiego miejsca - był pełen orzechów, których więcej w taką czekoladę już chyba nie dałoby się wcisnąć.

Pierwszą kostkę umieściłam w ustach i... rozeszła się słodycz. Straszliwie silna, niczym wielkie krople deszczu uderzające w malutkie, spokojne jeziorko. Piorunujący efekt, wcale nie w pozytywnym tych słów znaczeniu.

Chwilę później łapnęłam odrobinę śmietankowości. Smak tłustej śmietanki był niezaprzeczalnie silny, ale cukier i tak dominował.
Mleczny smak mógłby z siebie dać o wiele więcej, niestety jednak jakoś należycie się nie zaprezentował, wszystko poszło w bardziej maślaną stronę.
Mleko, śmietanka i maślany akcent, razem z wanilią, to przepis na pyszną białą czekoladę, ale tutaj... to nie zagrało.
Wanilia bowiem także się tutaj znalazła, ale w wydaniu aromatu, w ogóle nie było tu takiej... naturalności. Obecną tutaj odebrałam jako ciężką i lekko podchodzącą pod zatęchłe nuty.

Nie mogę powiedzieć, żeby ta czekolada była wyjątkowo obrzydliwa, ale była... dość odstraszająca: jako czysta biała tabliczka byłaby nie do zjedzenia ze względu na tę ''starą słodycz''.

Na plus zadziałała tu ilość samej czekolady w stosunku do dodatków. To właśnie one wypełniały praktycznie całe wnętrze. Orzechy, całe i cudownie chrupiące, zdecydowanie poprawiały odbiór czekolady. Na szczęście nie trafiłam na ani jedną kostkę bez przynajmniej jednego orzecha. Kondycję miały doskonałą, jak to świeże orzechy. Nadawały całości odrobinę orzechowy tor, ale ogólnego smaku diametralnie nie zmieniały. 
Co więcej, dodatkowym czynnikiem wzmacniającym chrupanie, był preparowany ryż, o którego obecności w tej tabliczce dowiedziałam się dopiero jedząc ją. W smaku nie zdziałał co prawda za wiele, ale pochrupać zawsze można. Może dodatkowo wpływał na lekką neutralizację słodyczy.
Wszystko to odrobinę zmniejszyło także wrażenie, że czekolada jest aż tak tłusta.
Rozpuszczała się szybko pozostawiała konsumenta z dodatkami.

Bardzo chrupiąca i słodka tabliczka. Niby nic pysznego, ale dzięki ilości dodatków naprawdę da się zjeść. Wiem, że nie jest najwyższych lotów, samej takiej białej czekolady bym nie chciała, ale tak chrupiąc, i chrupiąc, doszłam do wniosku, że nie jest aż tak źle, jeśli potrzebuje się jakiejkolwiek energii.


ocena: 6/10
kupiłam: poczęstowałam się
cena: jak wyżej
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

środa, 8 czerwca 2016

lody Sol & Mar Helado Dulce de Leche

Jak łatwo zauważyć, wręcz ubóstwiam lody Haagen-Dazs. Irytuje mnie jednak ich cena, na którą oprócz wszystkich zalet samych lodów, składa się także marka. Od razu, gdy zobaczyłam dzisiaj opisywane lody w Lidlu, pomyślałam, że to idealna okazja, by zrobić malutkie porównanie z lodami  Dulce de Leche tej słynnej marki.

Sol & Mar Helado Dulce de Leche to lody karmelowe z sosem karmelowym. Bywają dostępne w Lidlu podczas tygodnia hiszpańsko-portugalskiego w 500-mililitrowym opakowaniu.

Pudełko wygląda niepozornie. Prosta grafika nie wróży niczego ambitnego, za to skład już w sklepie miło mnie zaskoczył.

Gdy uniosłam wieczko i zerwałam folię, zobaczyłam złocistą masę i odrobinkę ciemnego, gęstego sosu. Przy pierwszej łyżce odkryłam, że lody są bardzo gęste, solidne. 
Zapach miały... po prostu i aż karmelowy. To taki słodki, wpadający w krówkowe klimaty, maślany karmel - aż ciężko było robić zdjęcia przed jedzeniem! 

Wreszcie spróbowałam. Lody rzeczywiście są porządnie gęste i kremowe - jak na pełną śmietankę przystało. Bardzo sycą - idzie się nimi naprawdę najeść!

Od razu rozchodzi się od nich słodki smak maślanego karmelu, czuć wręcz jego głębię. Dotarło do mnie mleko, co dało efekt smaku czekolady Ragusa Blond Caramelise, ale w lepszym i intensywniejszym wydaniu. Słodycz jest tu silna (w końcu to karmel), jednak w żadnym wypadku nie przesadzona. Po gigantycznej porcji nie zasłodziły mnie. Smak kręci się wokół najdelikatniejszego maślanego karmelu i mlecznej krówki. 

Gęsty i lekko ciągnący sos pojawia się w całym pudle dość nieregularnie, ale w ilości wystarczającej. W smaku jest słodki, maślano-mleczny i... wydaje się być smakiem samej masy lodowej do potęgi, zwielokrotnionym przez nuty bardziej typowe dla kajmaku.

Miał w sobie element lekkiej obróbki termicznej (powiedzieć "palony posmak" to już za dużo), jakiego zabrakło mi w haagenach. Sos doskonale wydobywał i tak już wyrazistą i intensywną karmelowość z lodów.

Te lody to po prostu mistrzostwo. Są niezwykle karmelowe o nutach mleczno-krówkowych, a mimo tej karmelowej słodyczy, wcale nie są przesłodzone. Czuć gęstość śmietanki, ale nie są za tłuste. 
Gdybym miała wybierać: Sol & Mar czy Haagen Dazs Dulce de Leche, wybrałabym Sol & Mar, właśnie za czystą i dobrze wykonaną karmelowość oraz śmiesznie niską cenę za tę jakość i smak. Ta ocena należy im się jak nic!


ocena: 10/10
kupiłam: Lidl, tydzień hiszpańsko-portugalski
cena: 7.77 zł
kaloryczność: 278 kcal / 100 g; 231 kcal / 100 ml
czy kupię znów: tak

Co więcej, ten mleczny motyw podsunął mi pomysł dodawania soli morskiej do tych lodów, co niezwykle upodobniło je do Haagen-Dazs Gelato Sea Salt Caramel, które są jednymi z moim ulubionych lodów. W takim wydaniu ..... sprawdzają się świetnie (może za uniwersalność powinnam im wystawić 11/10? :P ), więc wszystkim wielbicielom solonego karmelu polecam takie rozwiązanie.




wtorek, 7 czerwca 2016

Chocolaterie de Provence White & Coconut biała z wiórkami kokosowymi

Nie wiem, czy tylko ja tak mam, że lubię coś wiedzieć o czekoladzie jaką jem, a także o firmie ją produkującą. Skąd jest, od ilu lat działa... Nie wpływa to na mój odbiór, za to pozwala poświęcić produktowi więcej uwagi. Wiecie, ta świadomość, że jem TĘ CZEKOLADĘ, konkretną, a nie "coś słodkiego / gorzkiego". Lubię być świadomym konsumentem w każdym tego słowa znaczeniu.
Jeśli jednak oczekujecie teraz historii czy coś marki tej czekolady... to się rozczarujecie. Po wpisaniu w googlu, zobaczeniu strony internetowej w języku francuskim i z ograniczonym asortymentem tabliczek, nawet mi się nie chciało sprawdzać, czy można ją wyświetlić po angielsku.
Ważne, że jest kokos i że mam co porównywać, bo jakoś nie wydaje mi się, żeby ta francuska firma była warta szczególnej uwagi (zirytowali mnie waniliną w składzie, który zobaczyłam jeszcze przed otwarciem).


Chocolaterie de Provence Gourment Line White & Coconut to biała czekolada z wiórkami kokosowymi, które stanowią 16 % składu.

Po otwarciu sreberka, poczułam głównie zapach mleka, a zaraz za nim kokosa. Jedno i drugie oczywiście w wydaniu słodkim, z pewną waniliową nutką. Całość wydała się taka neutralnie przyjemna. 

Po wzięciu dość cienkiej tabliczki do rąk, odebrałam ją jako straszliwie tłusto-miękką, delikatną, ale przy przełamywaniu trochę się uspokoiłam: owszem, była miękka, ale nie aż tak strasznie. Jak to biała czekolada po prostu.
Ugryzłam kawałek, a ten zaczął się rozpuszczać w sposób dość powolny, przyjemnie tłustawy i nieco kremowy. Krótko mówiąc: typowy dla niezłej białej czekolady.

W smaku już od pierwszej sekundy dominowało mleko. Nie jakieś maślano-śmietankowe nutki, tylko właśnie czyste mleko. Naturalnie tłuste i słodkawe.
Zwykła słodycz oczywiście także się pojawiała, ale przy tym dosadnym smaku mleka nie była aż tak zauważalna, bo w momencie gdy zaczęła zrównywać się z mlekiem i coraz bardziej nasilać (co mogłoby doprowadzić do przesady ze słodyczą)...

...spod czekoladowej otoczki wyłaniają się wiórki. Ogrom wiórek. Są one niezwykle chrzęszczące, dość twardawe. Wraz z tym, jak je gryzłam wydawały mi się coraz bardziej soczyste, a wtedy to smak kokosa zawłaszczał sobie wszystko. Słodycz zdawała się prawie w ogóle znikać w pewnym momencie, mleko pozostawało w tle. W końcu czuło się już jedynie wiórki kokosowe, na lekko biało czekoladowym tle.

Całość jest smaczna. Mamy tu przejście od wyrazistego mleka, po niezwykle soczyste i wyraziste wiórki kokosowe. Nie przesadzono ze słodyczą, na co przełożyła się ilość wiórek. 
Jedyne, czego przeboleć nie mogę to ta wanilina: w zapachu przełożyła się na ten "waniliowy" akcent, w smaku w ogóle nie grała żadnej roli... a przecież można było dodać wanilię i byłoby doskonale!

Nie oprę się odniesieniu do Lindt'a Excellence White Coconut, który pod względem zapachu był o wiele bardziej śmietankowo-kokosowy, a co za tym idzie - lepszy. W przypadku dzisiejszej czekolady mamy nacisk na mleko i w dodatku nutkę waniliową (nie prawdziwej wanilii - to ważne). 
Jednak w kwestii konsystencji miękko grudkowaty Lindt przegrał z kretesem, bo do Chocolaterie de Provence nie mam żadnych zastrzeżeń.
Jeśli o smak chodzi.. są one chyba dość zbliżone, ale wydaje mi się, że Lindt był nieco słodszy i miał mniej wiórek (albo to konsystencja tak wpłynęła na odbiór).


ocena: 9/10
kupiłam: Alma
cena: 7.99 zł
kaloryczność: 572 kcal / 100 g 
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, wiórki kokosowe (16%), emulgator: lecytyna sojowa, aromat: wanilina

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Domori Cacao Criollo 70 % Chuao ciemna z Wenezueli

O moim chorobliwym wręcz planowaniu wszystkiego pewnie już parę razy wspominałam... Otóż nie mogę żyć bez rozpisywania sobie wszystkiego, jestem doskonałym przykładem osoby niespontanicznej. Mam jednak jakieś dziwne strzały, których sama do końca nie rozumiem. Tak też w dniu, na który zaplanowałam sobie rozpoczęcie testowania paru mlecznych czekolad, moja ręka nagle wybrała niespodziewanie z szuflady czekoladę, o której wiedziałam, że to jest tabliczka na dziś i koniec kropka.

Domori Cacao Criollo 70 % Chuao  to ciemna czekolada z Wenezueli zawierająca 70 % kakao z wioski Chuao, czyli jednego z najbardziej wychwalanych regionów uprawy kakao.

Kiedyś naczytałam się, że jest to jedna z trzech najlepszych Domori, obok Guasare i Porcelany. Tamte dwie były niezwykle delikatne, więc zakładałam, że i ta taka będzie.
O tyle o ile, Porcelana może zaliczać się do najlepszych także w moim rankingu - jak na razie smakowała mi najbardziej ze wszystkich criollo dzięki zdecydowanym nutom żytniego chleba, dżemu i kawy - tak Guasare to nie do końca moje nuty: ogrom owoców i miód, mimo że z charakterkiem.
Jak będzie w przypadku Chuao? Kurczę, to moja pierwsza czekolada z tego regionu!

Po otwarciu złotka i zbliżeniu ogniście brązowej, wręcz czerwonawej, tabliczki do nosa poczułam złożony, silny zapach.

O dominację walczyły tu głównie dwa wątki: wilgotna kora drzew, las mieszany po deszczu kontra dżem owocowy (z owoców leśnych? a może morele?). Przy kolejnych wdechach drzewne nuty ustąpiły trochę miejsca dla skórzanej odzieży czy mebli, nasiąkniętych dymem i alkoholem, który wbił się na miejsce koło dżemu.

Przełamując usłyszałam głośny trzask - tabliczka była bardzo twarda mimo swojej cienkości. Kiedy już kawałek znalazł się w ustach, dalej była twarda, ale po chwili... nakręciła się specyficzna, kremowa miękkość - charakterystyczna dla Domori. Potem (w trakcie rozpuszczania się) tworzyła jakby lepką zawiesinę.

Na początek przywitała mnie lekka cierpkość i niepewny kwasek. Coś na wzór niedojrzałych jeżyn?
W końcu, bardzo szybko, cierpkość rozniosła typowo gorzkawe (ale nie jednoznacznie gorzkie) nuty, a kwasek ujawnił skąpą ilość owoców. Te chyba były nieco szybsze, bo już po chwili zastanawiałam się, co ja tam czuję oprócz jagód. Morele? Może przez sekundę. Jagody... albo inne leśne owoce, zostały szybko zalane nasilającą się gorzkawością. Trzeba przyznać, że ta czekolada jest bardzo mało owocowa.

Gorzkawość przyniosła tabakę oraz nieco drzewno-orzechowe nuty.
Analogicznie rozwinęła się także słodycz, z początku niemal znikoma. Przy tej tabace wydała się dość mdła - coś jak większość słodzików, ale chyba głównie melasa.

Z prawie zupełnie zagłuszonego kwasku, wypłynął wyraźny smak śmietanki, tworząc kompozycję bardzo... mleczną. Ta nuta już do samego końca tylko się nasilała. Aż ciężko było w pewnym momencie uwierzyć, że tabliczka nie zawiera jej ani trochę.
Obok tego,  wychylił się smak karmelu - lekko palonego, ale już z zaznaczonym kwaskiem. Przez moment pomyślałam też coś o owocowym dżemie, ale przy śmietance i wzrastającej słodyczy stracił on dla mnie znaczenie.

Gdy kawałek już prawie znikał, nasilił się orzechowy motyw (jakiś delikatnych orzechów - nerkowca? makadamia?) i przypraw, które w duecie z mdłą słodyczą wywołały skojarzenie z niemal białym miodem - bardzo słodkim, ale jakby przyćmionym i przyprawionym (miód rzepakowy to dobry przykład takowego). I z tym motywem zostałam jeszcze na chwilę.

Czekolada jest prostsza, niż się spodziewałam i... jeszcze delikatniejsza, mimo że z charakterkiem typowym dla Domori. Oprócz cudownych skórzano-drzewno-tabakowych nut jest tu ogrom śmietanki i słodzikowej słodyczy, zmieszanej z miodem. Bardzo mało jest tu nut owocowych, co w sumie mi nie przeszkadzało, ale... trochę żałowałam, że ta czekolada jest bardziej słodka, niż gorzka - jak dla mnie wyważona wręcz za bardzo.


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 15,73 zł (zniżka <3) za 25 g
kaloryczność: 554 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy

sobota, 4 czerwca 2016

chałwa z chili GJ GACA Czarna CzyliChałwa

Może nie widać tego po moim blogu, ale jestem wielbicielką chałwy. Jem ją jednak bardzo, bardzo rzadko, głównie dlatego, że sklepowe mnie nie zadowalają, a robić samej... Nie bardzo mam kiedy, a jak akurat czas jest - to chęci brak.
Gdy jednak zaszłam do jednego z niepozornych sklepów i zobaczyłam nowy dział - ze zdrową żywnością - a w nim chałwy, o których jakiś czas temu pisały Pandy (tu i tu), wiedziałam, że mogę ich sobie darować, zwłaszcza, gdy zobaczyłam groźny napis "edycja limitowana".

Inaczej pewnie stałabym pół godziny przed półką, bo wybór chałw Gacjana jest ogromny, jednak dziś zajmiemy się smakiem wyjątkowo oryginalnym jak na chałwę.

GJ GACA Czarna CzyliChałwa to chałwa z chili, a dokładniej: chałwa lniana zrobiona na bazie wiórek kokosowych (62%) i żurawiny (chociaż w składzie są jeszcze orzeszki ziemne, oczywiście siemię lniane i cynamon) z chili (które zostało dołączone w torebeczce, żeby sobie w nim chałwę maczać wedle upodobań tyczących się ilości). Jest to produkt naturalny, robiony ręcznie.

Po otwarciu papierowego opakowania wyjęłam plastikowy pojemnik z sześcioma sporymi kostkami chałwy i jedną znacznie mniejszą, łącznie ważącymi 100 g.

Zapachniało niezwykle mocno. Był to czysto kokosowy zapach, w pełni naturalny. Czuło się tu jeszcze trochę słodyczy, "razową" nutkę i coś soczystego.

Najpierw spróbowałam tą malutką kostkę, żeby wiedzieć, z czym właściwie ja tu mam do czynienia.
Chałwa jest dość krucha, a przy tym tłustawa, ale jak na chałwę - nieznacznie. Właściwie... po pierwszym kęsie miałam wrażenie, że jest dość sucha. W ustach zaczęła się rozpuszczać w sposób... kojarzący mi się z zawiesiną, pozostawiając drobinki orzechów, wiórek itp. Pod naciskiem zębów trochę chrzęszczy w wiórkowaty sposób, ale tych w formie całych nieprzemielonych nie uświadczymy.

W smaku chałwa jest silnie kokosowa, o wiele bardziej niż np. baton Zmiany Zmiany Aloha, wciąż jedynie w naturalny sposób. Jest zaskakująco mało słodka, na poziomie rewelacyjnie wyważonym. Jest tu trochę owocowej lekkości, nieodzownie połączonej z kwaskiem. Żurawinę czuć przede wszystkim, ale pokusiłabym się o stwierdzenie, że nie tylko (kwasek cytrynowy?).
Pojawia się tu swoista soczystość (nie przekładająca się jednak na konsystencję), oraz szczypta cynamonu w ciekawy sposób wykańczająca kompozycję.

Ogółem jednak ogromnego wrażenia to na mnie nie zrobiło, mimo że smakowało.
Po zanurzeniu czy wręcz obtaczaniu w chili... jest ono pierwszym smakiem, jaki czułam, po chwili wszystko to mi się ujawniało przy jednoczesnym poczuciu rozgrzania w gardle. Cynamon nasilał się, co przekładało się na odrobinkę korzenną pikanterię.
Przy silnej ostrości żaden ze smaków nie został zagłuszony, nawet smakowa soczystość pozostała na miejscu, mimo że konsystencja chałwy obtaczanego chili jest już bardzo sucha, co mi trochę przeszkadzało.

Wolałabym, żeby chili było także wmieszane w masę. A tak... to nie było aż tak spójne, ale... bardzo dobre. Mogli też dodać np. płatki chili, a nie tylko chili w proszku. (Jako, że mam bardzo wysoką tolerancję na chili, ilość z torebeczki była mi niewystarczająca, ale sobie dosypałam więcej.)
Chałwa sama w sobie jest niezła, ale z chili nabiera nowego wydźwięku i charakteru. Inną kwestią jest to, że całościowo mało chałwę przypomina.


ocena: 8/10
kupiłam: sklep z działem ze zdrową żywnością
cena: 10,99 zł
kaloryczność: 526,2 kcal / 100 g
czy kupię znów: może inne smaki

Skład: wiórki kokosowe (62%), żurawina suszona i kandyzowana (żurawina, cukier trzcinowy, kwas cytrynowy, olej słonecznikowy, koncentrat soku z czarnego bzu), orzechy arachidowe i miazga arachidowa, ksylitol, siemię lniane (11,2%), cynamon

piątek, 3 czerwca 2016

Godiva 72 % Dark Chocolate Almond ciemna z migdalami

Kiedy dosłownie zakochałam się w mlecznej Godivii, postanowiłam zakupić również ciemną tabliczkę, żeby móc wyrobić sobie opinię o czystej czekoladzie tej firmy. Mało tego, straszliwie zainteresowała mnie sama firma, a dokładniej jej logo. Okazuje się, że naga kobieta na koniu to lady Godiva, żona brytyjskiego lorda Leofric'a, który nieludzko traktował swoich poddanych. Kiedy chciał podnieść im podatki, zbuntowała się i podjęła wyzwanie, rzucone jej przez samego męża, o przejechaniu nago konno przez miasto. Poddani jednak pozasłaniali okna, żeby uszanować godność dobrej pani. Przyjechała główną ulicą, okryta jedynie przez swe długie włosy, a lord złagodził opodatkowanie biednych.
Godiva stała się symbolem ryzyka i odwagi i właśnie dlatego stała się symbolem firmy, którą nawet nazwano jej imieniem.
Co więcej, firma wspiera pewnie program, który wspiera kobiety z niezwykłymi, dobroczynnymi pomysłami.

Teraz chyba jeszcze inaczej spojrzę na Godiva Chocolatier 72 % Cacao Dark Chocolate Almond, czyli czekoladę ciemna z zawartością 72 % kakao z migdałami. Czy smak będzie równie zacny, jak czyń lady Godivii?

Otworzyłam tekturkę, następnie rozerwałam złotko. Poczułam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam: zapach wyraziście kakaowy, z nutami pieczonych bułeczek i karmelu. 

Czym prędzej ugryzłam pierwszy kawałek dużej, kwadratowej kostki. Czekolada ta miała w sobie coś z widoku, który przewijał się właśnie za oknem samochodu: bardzo mulisty alaskański potok latem (mało wody, dużo mułu i błota), z którego jednak nie robi się bagno - to wciąż potok. Rozpuszczając się, czekolada wydała mi się tak właśnie ciężko-wilgotna i leniwa.

Z początku smak zapowiedział, że popłynie kwasek, ale on jakby zawisł nad bezgranicznie gorzkawym (słowo klucz: gorzkawe; nie gorzkie) kakaowym, i zarazem prostym, tłem. Goryczka jest tutaj gruntem, bazą; pozostawia po sobie pewną suchą cierpkość. Nie jest to może Rów Mariański czekoladowej głębi, ale trzyma poziom i... przypomina piernik: wilgotny z wierzchu, z wypieczonym, suchym spodem. W pewnej chwili doszukałam się nawet nutki espresso.
Migdały są urozmaiceniem, które o dziwo bardziej wpływa na smak, niż na konsystencję, bo są to małe kawałki i tylko trochę chrupią.
Kawałków tych jest jednak całkiem sporo, ale nie jest to wyjątkowo ogromna ilość. Podkreślają jednak lekko orzechową nutę, jaką czekolada zdawała się mieć sama w sobie. A może jednak to zaleta dodatku?

Gdzieniegdzie, od początku do końca, przebijają się słodkie akcenty, o odrobinę karmelowym zabarwieniu.
Są subtelne, ale stanowcze; lekko wplatają się w kwaskowatość, która wciąż wisiała nad gorzkością, dając jej pole do manewru. Utworzyły fuzję, pochodząca pod swego rodzaju owocowe nuty, a dokładniej aronię i czerwoną porzeczkę. Znów, przy zanikaniu kostki, zrobiła się jakby wilgotna, bagnista.

Wydawać by się mogło: zwykła czekolada, jednak odnalazłam w niej tyle ciekawostek, że po prostu brakuje mi dobrego zdanie na podsumowanie. Nie spodziewałam się czegoś tak złożonego! Wiem tylko, że z całego serca polecam ją wszystkim.


ocena: 9/10
kupiłam: Fred Meyer
cena: 3.99 $ (chyba)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g 
czy kupię znów: nie wiem

Skład: czekolada (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa), migdały

czwartek, 2 czerwca 2016

A.Morin Vietnam lait 48 % mleczna z Wietnamu

Nie myślałam, że ta chwila kiedykolwiek nastąpi. Nigdy mi się nawet nie śniła! Perspektywa spróbowania kolejnych tabliczek francuskiej czekoladziarni A. Morin zdążyła wejść w sferę marzeń, by uszczęśliwić mnie podwójnie, albo i potrójnie, kiedy to znów stanęłam ze skromnie zapakowaną czekoladą w dłoniach. Ta była, że tak powiem, wyjątkowo wyjątkowa, bo nie dość, że od Morin'ów właściwie zaczynała się moja przygoda z lepszymi czekoladami, to jeszcze jest to mój pierwszy (i jak na razie jedyny) mleczny Morin oraz... pierwsza wietnamska czekolada w ogóle.

A. Morin Vietnam lait 48 % to mleczna czekolada z ziaren z Wietnamu o 48 %-owej zawartości kakao.

Otworzyłam papierek z grafiką starej mapy, rozerwałam sreberko. Pierwszym, co mnie bardzo zaskoczyło, był niezwykle silny zapach.
Dość dziwny i trochę mało czekoladowy, ale znajomy. Tabliczka wydała mi się ciemna i twarda, jak na swoją zawartość kakao.
Może bardziej chrupała, niż trzaskała, ale jej gładkość i połysk (no i ten zapach!) wskazywały na coś znacznie wytrawniejszego.

Przy dłuższym wąchaniu uznałam, że zapach jest torfowy i minimalnie grzybowo-orzechowy, ale także znacząco mleczny. Takie tłuste, jeszcze ciepłe, mleko prosto od krowy.

Wreszcie pierwsza kostka znalazła się w ustach. 
Zaczęła rozpuszczać się w dość lepki sposób, nie zalepiła, ale stała się gęsta i w pewien sposób miękka. Wydała mi się szorstka (bardziej szorstka niż np. Domori), ale przy tym nieproszkowa. W dodatku, ona prawie w ogóle nie jest tłusta - jedyny tłuszcz zdaje się pochodzić od mleka.

W smaku natychmiast dostałam połączenie mleka i kakao, pod którym, podobnie jak w zapachu, kryło się "coś" wytrawnego. 
Najpierw skupiłam się jednak na głównych smakach, a więc lekko orzechowym kakao, którego charakterny akcent jest naprawdę silny (jak na 48 %). Wyłania się z niego minimalny i w pełni owocowy kwasek. Na pewno czułam jagody, takie bardzo dojrzałe, i... mieszankę porzeczek, malin, może z dodatkiem cytrusów... ciężko to określić.
Czuć, że jakieś owoce się tak chowają, ale jakie...? Na wyodrębnienie chyba jest za mało kakao.
Za to na za małą ilość mleka narzekać nie można. Jest ono wyraziście naturalne, momentami wydało mi się słonawe, podszyte śmietanką, ale częściej całość zalewała fala słodkawej orzechowości, kojarzącej mi się z mlekiem owczym. 

Słodycz zaś była bardzo delikatna, ale nie głęboka. Zwyczajna, tylko że doskonale trafiona z natężeniem.

Najsubtelniejszą i najbardziej pokręconą nutę pozwoliłam zostawić sobie na koniec. Była obecna cały czas, raz wyraźniej, raz niemal niewyczuwalna, ale była. To lekko wytrawny motyw w tle, taki nieco przyprawiony. Może rozmaryn, może jakieś korzenne przyprawy jak gałka muszkatołowa? To raczej tylko domysły. Jednak ten akcent strasznie kojarzył mi się z grzybowym Zotterem, bo wydawało mi się, że przewijają się w nim nuty wilgotnego torfu i grzybów, te same, co z zapachu. Były bardzo delikatne, więc nie ma sie czego bać, a ja tylko ubolewam, że nie mogłam im się dokładniej przyjrzeć z racji małej zawartości kakao i jego ogólnego, delikatnego smaku w tej tabliczce.

Morinowi należą się ogromne brawa za to, że czekolada nie jest tłusta (jak np. Bonnat) i za świetnie trafioną słodycz. To bardzo dobra czekolada, o intrygujących i niezwykle ciekawych nutkach, jednak... potrafi też trochę zirytować, właśnie tym, że to jedynie mgliste nutki. Przynajmniej toną w czymś dobrym - ogromie mleka.


ocena: 8.5/10
kupiłam: cocoarunners
cena: 5.95 £
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, lecytyna

środa, 1 czerwca 2016

lody Haagen-Dazs Belgian Chocolate

Sezon lodowy postanowiłam rozpocząć moim ulubionym typem lodów. Gustuję bowiem właśnie w takich czekoladowych, kawowych, karmelowych... wiecie "słodko-deserowych" można by rzec, a nie w sorbetach, lodach jogurtowych, owocowych itp. Czekoladowe lubię chyba niezmiennie od dziecka, więc biorąc pod uwagę moją miłość do czekolady w ogóle, na początek sięgnęłam po "pewniaka", czyli po...

...lody Haagen-Dazs Belgian Chocolate. Są to lody czekoladowe z kawałkami belgijskiej czekolady.

Po zerwaniu folii poczułam bardzo obiecujący zapach. Lody pachniały jak nie pachnie niejedna deserowa czekolada, a dość wysokiej jakości ciemna czekolada. Naprawdę, gdyby przeciętna deserówka miała taki zapach - markety byłyby o wiele lepszym miejscem dla fanów smacznych czekolad, którzy obecnie są zmuszeni kupować większość tabliczek przez internet.
Dobra, zapach to już połowa sukcesu. 
Pierwsza łyżeczka weszła w twarde, zbite lody. Kiedy zagarnięta gęsta masa zaczęła się rozpuszczać w moich ustach w sposób cudownie kremowy, już wiedziałam, jaką ocenę wystawię. Ewidentnie czuć, że w składzie na pierwszym miejscu jest kremówka. Tłustawe w przyjemny, naturalny sposób, z nutką przyjemnej słodyczy i wyraziście... kakaowe.

Tak, kakao, wraz ze swoją typową goryczką, było doskonale wyczuwalne. Powiem nawet więcej: kakaowość przebijała słodycz. Lody przypominały mi mleczną czekoladę z około 50 %-ową (może nawet 60 %) zawartością kakao. Nie mówię oczywiście, że tyle jest w lodach, ale tak mniej więcej smakowały. Co za tym idzie: wielbicielom słodkich lodów mogą wydać się za mało słodkie, jednak dla mnie były po prostu doskonałe. A to nie koniec zachwytów!

Kawałki czekolady, to dodatek, którego w lodach jest aż 22 %, dzięki czemu jest ich pełno. Fakt, są malutkie, ale wystarczą, by pieścić konsumenta swym smakiem. Ewidentnie gorzkawe, rozpuszczały się wraz z lodami, łączyły się z nimi. Razem tworzyły jeszcze bardziej deserowe połączenie. Kawałki, albo raczej wiórki, opiłki, czekolady dawały naprawdę silny smak czekolady. Są maleńkie i niepozorne. Sprawdziły się świetnie, bo przez tą wielkość rozpuszczały się doskonale razem z lodami. Smaku osobno nie da się wyodrębnić.

Z początku myślałam, że będzie to produkt bliźniaczy do Chocolate Fondant, jednak nic bardziej mylnego. Podobieństwo kończy się na samej masie lodowej i stopniu pyszności. Te lody są tak do siebie podobne, a równocześnie tak różne. Haagen-Dazs Belgian Chocolate to wybitne deserowo czekoladowe lody, w których kawałki czekolady są tym, czym są, a nie nieokreślonymi grudkami. Fakt, mogłyby być tańsze, jednak mają świetny skład, w porównaniu z większością ogólnodostępnych lodów. 


ocena: 10/10
kupiłam: Kaufland
cena: 16.99 zł (promocja)
kaloryczność: 281 kcal / 100 ml
czy kupię znów: tak

Skład: świeża śmietanka, cukier, zagęszczone mleko odtłuszczone, masa kakaowa, żółtko jaja, oleje roślinne (bawełniany, kokosowy), kakao w proszku, naturalny aromat waniliowy, masło kakaowe, emulgator: lecytyna sojowa