czwartek, 18 stycznia 2018

Pana Chocolate 60 % Sour Cherry & Vanilla surowa 60 % z Boliwii z wiśniami i wanilią

Kocham wiśnie, a moje ulubione to te dojrzałe, cierpko-kwaskowato-słodkie i często odnoszę wrażenie, że producenci starają się je wkomponować w za słodkie otoczenie, przez co owoce te tracą swój charakter i wychodzą uładzone. Towarzystwo wanilii właśnie coś takiego sugerowało, ale... nabrawszy obrzydzenia do marki Pana liczyłam chociaż na to, że trafię na wielkie kawałki suszonych wiśni. Marna motywacja, by sięgnąć po czekoladę, ale zawsze jakaś.

Pana Chocolate 60 % Sour Cherry & Vanilla to surowa "ciemna" czekolada o zawartości 60 % składników kakaowych z Boliwii (tłuszcz + kakao w proszku) z wiśniami i wanilią, słodzona cukrem kokosowym.

Po rozwinięciu papierka ze zdziwieniem odnotowałam nawet smakowity zapach: kakao, orzechy i olej kokosowy, złączone waniliowo-karmelową słodyczą.

Przy łamaniu tabliczka wydała mi się miękkawa, choć jeszcze nie miękka i nie taka znowu strasznie tłusta.
W ustach rozpływała się dość szybko, tłusto, ale przez niegładką strukturę i dużo soczystych, jędrnych wiśni aż tak to nie przeszkadzało od początku. Dopiero po trzech kostkach, gdy trafiłam na kęs uboższy w wiśnie, zaczęło.

W smaku wyszła bardzo łagodnie. Wydała mi się głównie maślana w kontekście kokosowo-orzechowym, bardzo neutralnym. Było w tym też coś leciuteńko gorzkawego -  nie gorzkość, a posmak połączenia oleju kokosowego i kakao.
Słodycz wyszła bardzo wyraźna, choć też nie silna. Nie była jednak waniliowa, może minimalnie. Raczej rześko-karmelowa.

Samo kakao wyszło strasznie delikatnie, wręcz mdło. Niewątpliwie podkręcało orzechową nutę (stało za nią?), ale brakowało mi go i to bardzo przez ogólną neutralność.
Znalazła się w niej jednak i kwaskowata nuta. Nie pochodziła chyba od surowości kakao czy coś; obstawiam, że czekolada po prostu trochę przesiąkła wiśniami.

Wspomniane wiśnie wyszły niezwykle wyraziście. Przełamywały wszystko i wychodziły na prowadzenie już w momencie, gdy się lekko odsłoniły, a co dopiero mówić przy rozgryzaniu ich. Miały pełny kwaśno-cierpko-goryczkowaty, ale zarazem słodki (podkreślony wanilią) smak.
Jako że było ich dużo (w każdej kostce przynajmniej ze dwie), był dominujący.
Wraz z cynamonem, olejem kokosowym pod koniec kojarzyły mi się z korzennym kompotem.

W posmaku pozostawała tłustość (olej kokosowy i maślaność), co byłoby nieprzyjemne, gdyby sytuacji nie ratowały mocarne wiśnie.

Musze przyznać, że ten twór nawet mi smakował. Może nie był zbyt czekoladowy, ale zadowalający: bez dziwnych posmaków i z ogromną ilością wiśni, chociaż tłustość potrafiła zmęczyć. Niestety, charakterne owoce chyba dodatkowo zwróciły moją uwagę na smakową nijakość całości (ani to specjalnie gorzkie, ani słodkie... niewiarygodnie neutralne). Wyszła taka tłusta grudka z kakao - jego o wiele za małą ilością.


 ocena: 5/10
kupiłam: urbanvegan.pl
cena: 17,50 zł (za 45 g)
kaloryczność: 516 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: kakao (tłuszcz kakaowy 50%, kakao w proszku), cukier kokosowy, olej kokosowy, wiśnie 14%, karob, wanilia 1%, cynamon cejloński, islandzka sól morska

środa, 17 stycznia 2018

Pilos Pudding smak Wanilia i Czekolada

Kojarzycie reklamę "Bo Paula to jest krowa..."? Nie wiem, kiedy to było, czy to była jakaś oferta, czy budyniowaty, łaciaty deser wciąż jest do kupienia. Nie interesowałam się nigdy. Desery z podziałką na część czekoladową i "białą" jak Monte zawsze mnie nieco obrzydzały i mimo, że w ogóle nie jadam waniliowych, bo ich słodycz wydaje mi się nie do przebrnięcia, ale raz jakoś mnie naszło na połączenie gluta czekoladowego z żółtym i jak chciałam kupić... jakby nie istniał.  Aż zerknęłam na reklamę w internecie, czy przypadkiem mi się to tylko nie przyśniło. Gdy "na dniach" trafiłam na jakiś zamiennik, wzięłam od niechcenia.

Pilos Pudding smak Wanilia i Czekolada to "deser budyniowy z 70 % budyniu waniliowego i 30 % budyniu czekoladowego" na bazie mleka, wyprodukowany w Niemczech dla Lidla.

Po otwarciu poczułam zapach mlecznego deseru, w którym plątały się zarówno słodko czekoladowe nuty, jak i waniliowe, o dziwo nie sztuczne. Miało to pewien dziecinny urok.

Glut okazał się gęsty, dość zbity, ale jednak wciąż budyniowo glutowaty. Po zjedzeniu sztuki miałam wrażenie, jakbym wypiła sporo tłustego mleka (kupuję tylko 2 %).

W smaku czułam mleko. Niewątpliwie dosłodzone, ale nie do stopnia cukrowości. Wyszło do bólu nijako. Można tak opisać obie części. Brakowało im wyrazistości smaków.
Żółta (przeważająca) miała posmak... nawet nie prawie-waniliowy. Nie mogę powiedzieć, by była strasznie sztuczna, waniliną też nie smakowała. Właściwie... to było żadne.
Jasnobrązowe łaty były słodkie i z odległym, prawie czekoladowym posmakiem.
Połączenie zaś, jak łatwo się domyślić, również oferowało jedynie nijakość.

Po zjedzeniu został mdły posmak, taki budyniowy (prawie waniliowy?), słodkawy i poczucie, jakbym wypiła tłuste mleko.

Całość wyszła żadna, taki mdły, mleczno-słodki glut... 100 gramów nicości to dla mnie i tak za dużo, więc pozostałe trzy kubeczki powędrowały do Mamy. Ona... jak to stwierdziła: "Zjadłam, bo zjadłam, ale dla mnie trochę za mało słodkie".


ocena: 3/10
kupiłam: Lidl
cena: 3,49 zł (za opakowanie 400 g)
kaloryczność: 109 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: 86% mleko pełne, cukier, skrobia modyfikowana, 1,6% czekolada w proszku (cukier, kakao w proszku), substancja zagęszczająca: karagen; naturalny aromat waniliowy, barwnik: karoteny

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Zotter Tahini Palestine ciemna 70 % z sezamowym nugatem z karmelizowanymi skwarkami z baraniny w cynamonie i kremem z białej czekolady, cytryn i soku z zielonych winogron

Uwielbiam sezam i chałwowe smaki (choć prawdę mówiąc jadam ją... prawie nigdy), więc dobrych czekolad w tych klimatach ciągle mi brak. Zottery nadziewane sezamem jadłam już dwa (Ayurverdic Relaxation Treatment i Goji Berries in Sesame Nougat) i oba bardzo mi smakowały, więc stojąc przed perspektywą spróbowania tabliczki skupionej na sezamowym, nie za słodkim (w końcu słowo "tahini" zobowiązuje) wnętrzu, w dodatku w ciemnej otoczce... słowa "nie mogłam się doczekać otwarcia" nie oddają tego, co czułam. Ja się do tej czekolady rwałam! Tak kocham sezam, że właściwie po tytule "tahini" żadna dodatkowa wiedza przy zamawianiu nie była mi potrzebna, dopiero blisko degustacji trochę się zdziwiłam, bo... to nie miało być spotkanie z tahini-byćmożechałwowawą czekoladą, a... kompozycją znacznie dziwniejszą. A na pewno jeszcze wytrawniejszą, niż myślałam.


Zotter Tahini Palestine to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao nadziewana sezamowym nugatem (29%) z karmelizowanymi skwarkami z baraniny w cynamonie (5%) i kremem z białej czekolady, cytryn i soku z zielonych winogron (22%).

Po otwarciu poczułam przede wszystkim gorzkawy zapach tahini oraz ciemną czekoladę z odważnie zarysowującym się kakao o orzechowym wydźwięku. Mimo pewnej soczystości, sprawiało to wytrawne wrażenie.
Po przełamaniu nasiliła się i wytrawność, ujawniając mięsny motyw, i soczystość jasnych winogron, co z odrobiną słodyczy kojarzyło się prawie alkoholowo.

Już przy łamaniu czekolada pokazała, że jest twarda; wydała mi się też nieco krucha. 
W ustach czekolada rozpływała się powoli i kremowo, ujawniając nadzienia: jasne na górze o tłustawej, ale zarazem soczystej, kremowo-gładkiej konsystencji oraz sezamowe będące bardzo zbitym, gęstym i tłustym (w nugatowym stylu), choć w pewien sposób sucho-kruchawym. To poczucie napędzały twarde, jędrne skwarki. One z kolei chrupały, a momentami chrzęściły cukrem, same zaś napędzały tłustą soczystość.
Łatwo było porozdzielać tabliczkę, ale zrobiłam to tylko skrawkowi, by przekonać się... że właściwie osobno smaki wcale nie są specjalnie wyraźniejsze.

W smaku czekolada wydała mi się zaskakująco gorzka jak na 70 %, wręcz z leciutkim kwaskiem, ale cały czas w niewiarygodnie orzechowej tonacji (jakoś wyjątkowo mi smakowała - może po tych paru tabliczkach, gdzie były łączone czekolady?).

Obstawiam, że jej smak został maksymalnie podkręcony szybko przebijającym się nadzieniem (zarówno na zasadzie kontrastu, jak i cechami wspólnymi).

Najszybciej dawało o sobie znać poczucie mleczności i słodycz waniliowego nugatu. Były cały czas wyraźnie wyczuwalne, ale w dziwny sposób robiły jedynie za tło. Zwłaszcza znacząca słodycz zaskakiwała tym, że nie przekładała się na odbieranie tabliczki jako słodkiej.

Te nuty umożliwiły zarysowanie się łagodnemu, sezamowemu nugatowi. Szczypta anyżu nadała jego słodyczy lekkości. Przez większość czasu było właśnie dość nugatowo, przez co wydało mi się, że aż za nijako.

W między czasie, na fali silniejszej mleczności, odzywała się też owocowa soczystość. Zaszczyciła mnie delikatnym, niekwaśnym "kwaskiem winogron". Nadzienie to było bowiem głównie słodkie, kwasku nie uświadczyłam, ale sugestię wychwyciłam. Wydało mi się również nieco nugatowe.

Przyprawy, z mocnym, słodkim cynamonem na czele, usiłowały zawrócić wszelkie skojarzenia ku wytrawniejszym smakom. I poniekąd im się udało, bo w pewnym momencie przebiła się z nimi sezamowa goryczka tahini. Miałam jednak wrażenie, że to nie sezam, a mięso ją nakręca. Nugat po pewnym czasie zaczął wydawać mi się przesiąknięty skwarkami, ale oczywiście ich smak eksponował się najbardziej, przy rozgryzaniu. Najpierw uderzał cynamon i słodycz, a ja miałam wrażenie, że pod zębami chrzęści mi cukier, jednak zaraz robiło się karmelowo-palono, potem właściwie prawie "zwęglono" gorzkawo, a potem... tahinowo-mięśnie. Skwarki były bardzo wyraziste, choć też nie takie znowu mięsne... Pojawiała się przy nich słonawość, lecz nie jakoś specjalnie mocna.

Słoność jednak, a także mięsność, tahini, poczucie tłustości i wątłe wspomnienie kakao pozostawały w posmaku. Ogólnie dziwnie było po jej zjedzeniu, bo czułam, że "jakoś mi tak słodko", ale nie czułam słodyczy. Mało tego! Czułam się, jakbym zjadła kanapkę albo coś z tahini i mięsem, a przy tym przesadziła z solą. 

W tej czekoladzie coś mi nie pasowało i nawet nie to, że specjalnie nie smakowała, bo jadłam ją bardzo zaintrygowana. Było jednak - mimo przepysznej czekolady - mało czekoladowo. Denerwująco słodko mdło (słodycz była mdła, a nie po prostu delikatna), co było pewnie spowodowane częściowo mało wyrazistymi smakami. Mleczno-verjuicowy krem był mało wyrazisty, a sezam... przez większość czasu miałam wrażenie, że wszystko inne podporządkowuje go sobie. Mięcho za to - choć też głównie na końcówce - nieźle się przebiło, ale... w tak delikatnym otoczeniu mi nie leżało. (Zatęskniłam za bardzo smaczną Coffee Plum with Bacon.)
Tabliczka nie był wyjątkowo tłusta, ale ja się nią jakoś strasznie "zatłuściłam" - nawet sama nie wiem, czy nie przez same skojarzenia (nugaty, tahini, skwarki).
Paradoksalnie nie była jednak okropna. Właściwie wyszła dość ciekawie, choć ja bym nazwała ją "skwarami w nugatowym mleku" (choć wątpię, by ktoś ją wtedy kupił... na pewno nie ja).


 ocena: 5/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 559 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, sezam, skwarki z baraniny, mleko, pełne mleko w proszku, syrop glukozowy cukru inwertowanego, odtłuszczone mleko w proszku, oliwa z oliwek, verjuice - sok z zielonych winogron, proszek sojowy (soja, maldodekstryna, skrobia kukurydziana), koncentrat soku cytrynowego, słodka serwatka w proszku, nierafinowany cukier trzcinowy, cynamon, lecytyna sojowa, sól, wanilia, anyż

niedziela, 14 stycznia 2018

Vivani 92 % Cacao Panama ciemna

Marka Vivani jest mi obojętna. W asortymencie ma też smaczne tabliczki, ale wydaje mi się trochę... eko-bio-bla-bla, nie sądzę, by ich kakao było z najwyższej półki (choć złe też nie), ale ostatnio ciągle brakowało mi kakao w czekoladach, więc w dniu, w którym po tę czekoladę sięgnęłam, czułam, że może mnie usatysfakcjonować.

Vivani 92 % Cacao Panama to ciemna czekolada o zawartości 92 % kakao z Panamy słodzona cukrem kokosowym.

Po otwarciu poczułam bardzo delikatny, prosty, ale nawet przyjemny zapach. Był rześko karmelowo-kwiatowy i z odległą, mglistą sugestią brzoskwiń, wkomponowaną w dym i palone klimaty.

Przy łamaniu tabliczka wydawała z siebie pyknięcia, a w ustach rozpływała się nieprzyjemnie, bo... jakby wcale tego nie robiła. Znikała szybko, ale bez jakiegokolwiek poczucia czekoladowości. Czułam, że kawałek znajdujący się w ustach był tłusty (pozostawiał też tłustość na ustach), a tak to... wodnisty. Skojarzyło mi się to z produktami typu "pitna czekolada - wsyp proszek do kubka i zalej wodą" (nigdy nie próbowałam, ale widziałam: zdjęcie składu takiej Magnetic z internetu).

Smak okazał się zaskakująco łagodny. W pierwszej chwili poczułam sugestię dymu, ale nawet nie jakiekolwiek palenie. Na pewno nie było to gorzkie czy jakkolwiek wyraziste. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że smak był strasznie rozwodniony.

Mimo to, gdzieś z tyłu próbował przebić się delikatny kwasek... przez chwilę może nawet cierpko-taninowy, ale przez większość degustacji ukryty, ujawniający się raczej jako "sugestia owoców w tle". Poczucie to napędzała zamglona słodycz - bardzo delikatna (jak wszystkie smaki). Ona kojarzyła mi się z czymś... słodzikowo-owocowym. Rześka i troszeczkę chłodząca również wpisała się w wodnistość.

Pod koniec delikatniusieński dym (dymek?) łączył się z chłodkiem i pozostawał jako... posmak (bezsmak / lekkie poczucie?) Bardzo płaski posmak wodnistej czekolady z dążeniem do smakowania dymem i owocami.

Nie smakowała mi, bo... była prawie żadna. Strasznie płaska, delikatna. W życiu nie powiedziałabym, że miała 92 % kakao - obstawiałabym góra 60-70 % i mnóstwo tłuszczu kakaowego. Nie była też słodka, co normalnie by mnie ucieszyło, gdyby... w ogóle czymś smakowała. Tak od biedy może i bym ją zjadła, gdyby nie wodnista konsystencja i pozostawianie "świadomości tłustości". Płaska w każdej płaszczyźnie, że aż oddałam ją Mamie, która stwierdziła: "Mogę wypluć?! Fu, to ma czymś smakować? jak piołun tylko" - cokolwiek to znaczy.


ocena: 3/10
kupiłam: Kaufland
cena: 9-10 zł (za 80 g; nie kojarzę dokładnie)
kaloryczność: 648 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier kokosowy

sobota, 13 stycznia 2018

Lifefood Nut & Cherries surowa 60 % z wiśniami, rodzynkami, orzechami brazylijskimi, migdałami i maca

Wiele bym dała, żeby czasem być mniej roztrzepaną podczas zakupów. Irytują mnie te nieprzemyślane, których ukoronowaniem może być kilka rzeczy z zamówień ze stron ze zdrową żywnością (dołączyłam się do kogoś "na jedną przesyłkę"). Postanowiłam zamówić wtedy kilka czekolad, tylko nie zwróciłam uwagi na jeden szczegół: zamiast miazgi, zawierają proszek. Wcześniej dałabym sobie rękę uciąć, że to normalne ciemne, ale... taak, teraz nie miałabym czym recenzji pisać. Obiekt dzisiejszej to jedna z takich "niespodzianek", a zakupiona razem z batonem LifeBar Really Raw Cherry, w celu spróbowania i czekoladowej propozycji tej firmy na temat wiśni.

Lifefood Nut & Cherries to surowa "ciemna czekolada" o zawartości 60 % składników kakaowych (tłuszcz + proszek) z wiśniami, rodzynkami, orzechami brazylijskimi, migdałami i sproszkowanym korzeniem maca, słodzona syropem z agawy.

Po otwarciu poczułam smakowite połączenie kakao i cierpkich, soczystych wiśni. Wszechobecny kwasek był złagodzony słodyczą o chłodnym efekcie, ale jakby karmelowym wydźwięku. Muszę przyznać, że było całkiem smakowicie, choć niespecjalnie czekoladowo.

Tabliczka okazała się miękkawo-rwąca przy łamaniu. Zawierała spore kawałki wiśni, ale i orzechów (trochę mnie to zaskoczyło, bo spodziewałam się zmielonych, jak w tych wegańskich niby-mlecznych).

Po włożeniu kawałka do ust, rozpuszczał się szybko, tłusto i wodniście.
Wgryzając się, właściwie nie sposób natrafić na dodatki, więc muszę już w tym momencie zaznaczyć, że to one rządzą tabliczką i wyszła "raczej do gryzienia".

Sama czekolada okazała się bowiem bez wyrazu. Od samego początku co prawda czuć gorzkawość, ale bardzo mdłą. To nie był gorzko czekoladowy smak, a gorzkawość bliżej nieokreślona, wręcz neutralna. Owszem, czułam tu i dymna nutę surowego kakao, ale w towarzystwie masła, a także słodyczy. To nie była czekolada, a coś tłuszczowo-rozwodniono-gorzkawego.
Słodycz też była mdła, ale przez ogólnie mało wyrazisty smak, skupiała na sobie uwagę w denerwujący sposób.

Wspomniane dodatki wyszły wyraziście i smakowicie świeżo, jednak smakowały mi, dopóki udawało mi się trafiać na poszczególne. Gdy rozgryzałam różne dodatki na koniec, tak że się przemieszały, wraz z kwaskowata nutą surowego kakao, chwilami tworzyły smak kojarzący się z czymś nadpsutym.

Ogólnie orzechy nadawały migdałowej nuty, ale że były nieprażone, to wyszły trochę... drewniano-neutralne. Nie pasowały do czekolady.
Wiśnie pasowałyby do surowo kakaowego tworu, bo były charakterne i cierpko-kwaśne, ale niestety przeszkodziły im rodzynki - naturalnie scukrzone, ale i soczyste, słodko-kwaśne. Właśnie one wraz z brazylijskimi przełożyły się na dziwne, nadpsute skojarzenia.
Rodzynki i wiśnie oddzielnie, po połączeniu z czekoladą kojarzyły się z przegotowanym, rozwodnionym kompotem. Może nawet coś korzennego się tu zaplątało (korzeń maca?), ale wciąż w stopniu niezadowalającym.

Jedząc to miałam wrażenie, że jem produkt wyjątkowo nieprzemyślany. Wszystkiego tu pełno, to raczej tabliczka do chrapania i przeżuwania. Mnóstwo smaczków złożyło się w... Nijakość.
Kocham wiśnie, surowe czekolady, orzechy, ale to mi nie smakowało. Miałam wrażenie, że to taki szpanerski wyrób czekoladopodobny mający na ciekawe dodatki skusić wielbicieli surowego, zdrowego jedzenia.

Właściwie nie było niesmacznie, ale nie w moim.stylu. Komuś na pewno może posmakować - oddałam mamie, która lubi wszelkie owoce i orzechy w czekoladzie. Ja kocham czekoladę, suszone owoce, orzechy, ale oddzielnie, a z dodatkami to uwielbiam czekoladę... Nie zaś śmietnik z dobrych dodatków w polewie będącej nie wiadomo czym i tak też smakującej.


 ocena: 3/10
cena: 11 zł (za 70 g)
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy tłuszcz kakaowy 37%, surowe kakao w proszku, surowy syrop z agawy, orzechy brazylijskie 6%, suszone wiśnie 6%, rodzynki, migdały 4%, maca w proszku

czwartek, 11 stycznia 2018

Franceschi Chocolate 60 % Venezuela Carenero ciemna z Wenezueli

Ostatnia tabliczka Franceschi z linii Fina była najbardziej tajemniczą, bo z wenezuelskiego regionu, z którym jeszcze się nie spotkałam (przynajmniej świadomie). Po dwóch próbowanych byłam skłonna uznać raczej, że to dlatego, że nie jest zbyt ciekawy (i dobre marki się nim nie interesują?), niż że to jakieś niezbadane cudeńko, lecz obszar Barlovento ma ponoć długą historię związaną z hodowlą kakao, sięgającą czasów niewolnictwa, więc... pozostało zjeść, by się przekonać, jak będzie.

Franceschi Chocolate 60 % Venezuela Carenero to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao trinitario (szczep Carenero) z Wenezueli z regionu Barlovento ze stanu Miranda położonego na północnym wybrzeżu.

Od razu po otwarciu poczułam ciepłą woń drzew i rozgrzanej ziemi w towarzystwie silnej słodyczy kojarzącej się z waniliowym kremem, sosem lub nawet lukrem (w pewnym momencie bałam się, że zaraz zrobi się bezowo mdląco). Dało się w niej jednak wywąchać też nutę delikatnych i słodkich owoców - gruszek i może jakiś czerwonych.

Przy łamaniu tabliczka trzaskała; wydała mi się krucha. W przekroju wyglądała na ziarnistą, a w ustach rozpływała się maziście-kremowo, wręcz lepko i... chrzęszcząc. Taka proszkowo-chrzęszcząca struktura odegnała poczucie tłustości i bardzo mi do gustu przypadła (kojarzyła się z połączeniem dawnych Menakao i kremu z wafelków Lusette).

W pierwszej chwili poczułam silną słodycz wanilii, jakby wkomponowaną w mleczny krem. Wydała mi się ciężka, ale nagle została przełamana soczystością.

To wybiła się nuta czerwonych owoców. Pomyślałam o słodkich, dojrzałych porzeczkach i wiśniach, ale z czasem jednoznaczność została zachwiana.

Otóż rozwinęła się ciepła nuta drzew, rozgrzanej ziemi i orzechów. Nie było w tym jednak nic palonego, to taka... ciepła, nawet nie taka gorzka, kakaowa nuta czekoladowej esencji, sosu. Wraz z soczystością owoców zmieniła wyczuwalny początkowo waniliowy mleczny krem w kefir, a w owocach zaplątał się grejpfrut (co skojarzyło mi się wręcz z Madagaskarem).

Wanilię jednak wciąż czułam. To ona, choć w tle, wywalczyła w cieple i soczystości miejsce łagodnym owocom, takim jak "egzotyczna gruszka" (wiem, dziwnie to brzmi, ale nie znalazłam lepszego określenia), może mango.

Całe to drzewno-ziemisto-orzechowe ciepło przełożyło się na to, że do wanilii dołączyły też inne przyprawy - korzenne i słodkie. Goździki?

Mimo ciepła i soczystości końcówka znów robiła się bardziej waniliowa, wręcz trochę lukrowa ("uważaj, bo zaraz zrobię się bezowa"), ale a szczęście już nie mdląca.

Posmak należał do niej, ale i do soczystości wiśni, gruszek, porzeczek, grejpfruta (miksu, a nie wyrazistych owoców). Miało to rozgrzany i soczysty klimat.

Całość bardzo mi smakowała. Było słodko, ale na szczęście wiele soczystych i ciepłych nut drzew, przypraw nadały temu lekkości. Kupiło mnie skojarzenie z Madagaskarem i taka "pierwotna",  wręcz "byle jaka" konsystencja. Czuję jednak, że gdyby zaczęto robić te czekolady z 70 % kakao i np. zastąpiono zwykły cukier (może to on odpowiada za te lukrowe i bezowe nuty Franceschi?) jakimś ciekawszym (trzcinowy? kokosowy?), mogłaby zgarnąć dychę bez problemu.

Gdy już zwątpiłam we Franceschi, na koniec linii Fine trafił mi się taki smaczny kąsek. I dobrze! Ciemne czekolady pewnie jeszcze nie raz mnie zaskoczą, dlatego już zacieram ręce na linię Premium.


ocena: 8/10
cena: 13,99 zł (dostałam zniżkę)
kaloryczność: 533 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa

środa, 10 stycznia 2018

Zotter Gourmet Journey to Peru Passion Fruit - Lime - Sweet Potato - Maize ciemna 70 % z kremem marakujowo-batatowym i kukurydziano-limonkowym z białą marakujową czekoladą i brandy

Lubię odkrywać smaki świata, więc czekolada inspirowana daniami z Peru bardzo mnie zaintrygowała. Zwłaszcza, że znalazły się w niej bardzo lubiane przeze mnie (niecodzienne w czekoladach) składniki.


Zotter Gourmet Journey to Peru Passion Fruit - Lime - Sweet Potato - Maize to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z cienkimi warstwami białej marakujowej czekolady nadziewana kremem marakujowo-batatowym (ze słodkich ziemniaków) z sokiem z limonki i kukurydziano-limonkowym (60%) na bazie polenty (kasza kukurydziana), białej czekolady, marynowanej cytryny i limonek z brandy.

Od razu po otwarciu poczułam silny limonkowo-cytrynowy zapach podkreślony alkoholem i doprawiony nieco białoczekoladową słodyczą. Dopiero po przełamaniu poczułam też sugestię marakui i coś, co skojarzyło mi się niemal słodko marchewkowo.

Czekoladę i nadzienia łatwo porozdzielać, ale już rozdzielenie czekolad było niemożliwe. Ich, "na oko" równe, warstwy rozpływały się powoli i kremowo. Nadzienie kukurydziane (na górze) stanowiło większość i miało bardziej zbito-suchawą strukturę kaszy - za sprawą jej drobinek i mnóstwa większych i mniejszych kawałków cytryn (głównie jędrnych, soczystych skórek), chociaż nie brakowało mu też tłustawej kremowości. Marakujowo-batatowe było wręcz soczyście-mokre, rzadkie i lepiąco-plastyczne, bardzo lekkie.

W smaku już od pierwszego kęsa czekolada wydała mi się bardzo nieśmiała, bo szybko dołączyła do niej waniliowa słodycz, pewna mlecznawość i kwasek.

A właściwie kilka kwasków, bo ledwo się zaznaczyły, a już zaczęły rozwijać się i rosnąć.
Prędzej po ustach rozchodził się oczywiście rzadszy krem o znaczącym kwasku limonki i marakui. Było w tym także coś specyficznie marakujowo słodkawego, a także słodycz, która skojarzyła mi się z sokami marchwiowo-owocowymi (batatów może nie czuć zbyt wyraźnie w całej kompozycji, ale chwilami wyłapywałam ich nutkę i to właśnie ją tak nazwałam). To było egzotycznie kwaskowate, rześkie i niewyobrażalnie soczyste. Czułam ogromny niedosyt tej warstwy, bo była ciekawa i niespotykana.

Od początku wyczuwalna mlecznawość z czasem przynosiła także nuty kaszy i białoczekoladowo-maślane, na których tle prezentowały się cały czas nasilające się kolejne kwaski. Te zdecydowanie skupiały na sobie najwięcej uwagi. Były to intensywne cytrusy, czyli niezwykle autentyczne cytryny, których smak cudownie zaznaczał się przy goryczkowatych skórkach oraz cytryny wręcz "kwaśnocukierkowe", co napędzała cały czas obecna w tle pudrowo-cukierkowa słodycz. Równie intensywny był smak limonki; momentami aż dziwnie konkretnie-goryczkowaty, co nakręcał alkohol. Raz i drugi aż mnie zapiekł w język, choć alkoholu jako alkohol wyraźnie nie czułam... Nad wszystkim bowiem dominowały cytryny i limonki. Było kwaśno i gorzkawo, do której to gorzkawości skórek dołączały kolejne elementy.

Pod koniec spod kwasków wychylał się też, jakby podkreślony alkoholem, cynamon. Przy nim poczułam przez ułamek sekundy pewną różaną nutę, której towarzyszył posmak (bardzo wątły) marakui. Kompozycję zamykała bowiem czekolada (rozpływała się powoli) - ku mojemu zaskoczeniu - raczej ta biała (najpierw stwierdziłam: "po co tam ona?", ale z tym marakujowym posmakiem dobrze wyszła). Była głównie słodka, troszeczkę mleczno-jogurtowa, minimalnie kwaskowata (mogłaby być bardziej marakujowa). Ciemna... też gdzieś tam była, ale wchodziła w gorzkawy posmak i kaszę, którą tam sobie dopiero rozgryzałam.

Czekolada smakowała mi, ale pozostawiła wiele niedomówień, niedosyt. Nie była tym, na co się nastawiłam i... wprowadziłabym w niej wiele poprawek - zmianę proporcji albo i zrobiła z niej dwie różne tabliczki. Uwielbiam cytrusy i ich gorzkie skórki, ale tutaj... tego było za dużo. Nie, że kwach wykrzywiał gębę, ale po prostu pewne smaki, np. marakuja, brandy były tym przytłumione, a inne (bataty, ciemna czekolada) niemal niewyczuwalne. Bardzo złożona tabliczka, która okazała się być za bardzo... przemieszana.
Ciemnej czekolady powinno być o wiele więcej, a to marakujowo-batatowy krem powinien stanowić większość. Cytryny i limonki jednak też bardzo mi smakowały... więc je wkomponowałabym do jakiejś tabliczki z polentą i, powiedzmy, kukurydzą (nie jako kasza, a po prostu kukurydzą).


 ocena: 7.5/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 488 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, syrop glukozowy z cukru inwertowanego, verjuice - sok z zielonych winogron, bataty, suszone marakuje, sok cytrynowy, mleko, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat limonkowy, jogurt w proszku z odtłuszczonego mleka, kasza kukurydziana, brandy z cukru trzcinowego, masło, migdały, proszek karmelowy (odtłuszczone mleko, serwatka, cukier, masło), słodka serwatka w proszku, koncentrat soku cytrynowego, skarmelizowane mleko w proszku (odtłuszczone mleko w proszku, cukier), nierafinowany cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sól, wanilia, cynamon, olejek cytrynowy, chili Bird's eye, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)

poniedziałek, 8 stycznia 2018

J.D. Gross Ekwador 56 % ciemna z płatkami chili

Uwielbiam ciemne czekolady J.D. Gross - nawet w ich 60 %-owej (Amazonas) nie brakuje kakao, więc gdy tylko pojawiły się nowości, kupiłam je bez wahania. Chcąc dowiedzieć się, jak wielki zapas zrobić opisywanej dzisiaj, otworzyłam ją bardzo szybko (zazwyczaj zakupione czekolady leżakują sobie w mojej szufladzie parę miesięcy). W końcu... czekolady z chili ubóstwiam, a o naprawdę dobrą, trafioną z proporcjami trudno.

J.D. Gross Ekwador 56 % z płatkami chili to ciemna ciemna czekolada o zawartości 56 % kakao arriba z Ekwadoru z chili.

Po otwarciu poczułam bardzo smakowitą woń wyrazistego, palono-kawowego kakao w towarzystwie słodyczy karmelu i odrobinki śmietanki. Po przełamaniu poczułam nawet sugestię pikanterii chili.

A jakież to było przełamanie! Usłyszałam cudowny trzask, tabliczka była bowiem twarda (wydała mi się nieco grubsza od reszty J.D. Gross).
W ustach okazała się pełna, gęsta i idealnie kremowa, jakby zawierała dodatek śmietanki. Była tłustawa, ale w sposób przyjemny. Ucieszyłam się, że była gładka - chili to idealnie zmielone drobinki (choć właśnie i drobinki), nie zaś duże płatki.

W ustach rozchodziła się słodycz o karmelowym wydźwięku. Rosła, ale ani razu nie zrobiła się za silna.

Od początku bowiem rozwijała się także gorzkawa nuta o dość mocnym stopniu palenia (co też pewnie napędzało skojarzenie z karmelem). Niosła smak pysznej, palonej kawy, która z czasem przypominała nieco kawę ze śmietanką.

Szybko zaznaczała swoją obecność pikanteria - najpierw bardzo subtelna. Kiedy słodycz nabrała pewnej (kwiatowej?) lekkości, ostrość związała się z nią, eksponując smaczek papryczki chili. Zrobiło się niemal... soczyście.

Chili nie odpuszczało, dochodziło zewsząd i umacniało swoją pozycję w oparciu głównie o słodycz, co świetnie ją złamało (miałam wrażenie, że papryczka zajęła część miejsca słodyczy, dzięki czemu czekolada wcale nie była tak słodka, jak wskazuje na to zawartość kakao). Pikanteria zaczęła trochę przypiekać w gardle, w ustach podsycając tym samym gorzkawość kakao.

Ogólna silna, ale nie zabijająca reszty smaków, ostrość chili i palono-kawowe kakao cudnie zagrały na końcówce, pozostając także w posmaku, w którym czuło się również karmelowo-śmietankową słodycz.

Czekolada bardzo, bardzo mi smakowała. Pikanteria świetnie wpisała się w słodycz, uprzyjemniła ją, a kakao pokazało, co potrafi. Było trochę gorzkawo, choć przystępnie. Podobnie chili - było mocne, ale nie na tyle, by coś zagłuszyć. Uważam, że proporcje w tej czekoladzie dobrano genialnie (choć nie miałabym nic przeciwko większej zawartości kakao). Nie wydawała się tłusta, a kremowa.
Porównując ją do ogólnodostępnych tabliczek, uważam, że jest genialna i nie ma sobie równych. Weźmy takiego Lindta - ostatnio go sobie przypomniałam i odebrałam jako nieco za słodkiego i podchodzącego pod ulepek, choć wciąż dobrego jak na taką czekoladę (cena, dostępność). W J.D. Gross nie mam do czego się przyczepić.


ocena: 10/10
kupiłam: Lidl
cena: 4,99 zł (za 125g)
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak (zapas już zrobiony)

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, papryczka chili 0,2%, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z laski wanilii

---------------

Aktualizacja z dnia 29.03.2019 (nowe opakowanie):
Tym razem, gdy zrobiłam kęs, w słodyczy szybciej pojawiła się ta lekkość, która wydała mi się wręcz soczyście-owocowa. Bosko się to zgrało z pikanterią. Jakieś parę miesięcy temu jadłam ostatnią z zapasu, jaki zrobiłam poprzednio (i fakt, data ważności była już blisko), ale jestem w 100%-ach przekonana, że tegoroczna jest soczystsza i równie obłędna.

Jakoś w 2020 czekolada weszła do stałej oferty i zmieniła opakowanie. Wydaje mi się, że od tego czasu przestałam w niej trafiać na płatki chili; że zaczęli dodawać je zupełnie na gładko. Nie czuję w niej wielkich zmian, jednak wydaje mi się nieco łagodniejsza, jeśli chodzi o samą bazę - jakby nieco bardziej maślana niż gorzka, jednak nie dam sobie ręki uciąć, że to zmiany producenta (może obecnie 56% to dla mnie zdecydowanie za mało?). Ocenę jednak podtrzymuję, bo w tej cenie nie znam lepszej z chili.

niedziela, 7 stycznia 2018

wafelek Lusette smak Cappuccino

Moje zdanie o wafelkach jest bardzo zmienne. Są mi obojętne, ale czasem mnie na nie najdzie i wtedy zaczyna się poszukiwanie jakiegoś niezasładzającego. Lusette czekoladowe bardzo mi smakowało nawet mimo silnej słodyczy, lecz nugatowe było już za słodkie, toteż do nowego smaku podeszłam dość ostrożnie. Jednak, jako że cappuccino to wciąż smak kawowy (mimo że delikatny) nie mogłam do niego nie podejść w ogóle.


Lusette smak Cappuccino to "kruchy wafelek przekładany kremem (70%) o smaku cappuccino w polewie kakaowej", którego producentem jest I.D.C. Holding.

Po otwarciu poczułam dość intensywny zapach przedstawiający średniej jakości kawę ze śmietanką, co w połączeniu z nutą słodkiego "kakałka" skojarzyło mi się z cukierkami kawowymi, mimo że i wafel zdradzał swoją obecność. W sumie wyszło całkiem przyjemnie.

Przez zapach i ogromną ilość beżowego, niemal białego kremu spróbowałam trochę niepewna.

Całość była zarazem lekka (nie przytłaczała tłustością, chrupała delikatnie), ale i konkretna, treściwa. Mimo tłustawości, wcale nie miałam poczucie że jem coś nazbyt tłustego, bo suche wafelki dobrze to przełamały, a sam krem był bardzo, bardzo specyficzny: zbity, proszkowy i nieco suchawy, przez co niemal trzeszczał, chrzęścił. Bardzo mi się to spodobało.
Polewa na wierzchu to warstwa bardzo cieniutka, więc wtapiała się w resztę.

Po zrobieniu kęsa poczułam niemal cukrową słodycz, która nieodzownie łączyła się z wyrazistym mlekiem, śmietanką. Właściwie wydawało się, że to słodycz tejże śmietanki.

Bardzo szybko wgryzł się w nią smaczek kawy, początkowo bardzo delikatny, ale po chwili coraz dosadniejszy. Gdy doszedł do tego kakaowy smak polewy (było jej tak niewiele, że właściwie całkiem udanie udawała ciemną czekoladę) i również trochę kakaowo-słodki smak mocno wypieczonego wafelka, poczułam gorzkawość. Raz mignął mi i jakby delikatny, bardzo odległy goryczko-kwasek, ale tylko odrobinka.
Gorzkawość niewątpliwie pochodziła od kawy. Smakowicie zespoiła się z silną słodyczą i śmietanką.

Pod koniec ta gorzkawość, przy wciąż obecnej śmietankowej cukrowości (mającej pewien urok), zdawała się dominować.

Wafelek pozostawiał posmak bardzo, bardzo mlecznego i kakaowego cappuccino.

Zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Owszem, smakował bardzo mleczną (takiej mleczności nie kojarzę nawet w niektórych mlecznych wafelkach, ale w sumie od lat żadnego nie jadłam), słodką kawą, ale... to jest właśnie cappuccino. Np. Pryncypałki Cappuccino wcale nie wyszły kawowo.


ocena: 8/10
kupiłam: Lewiatan
cena: 0,99 zł (50g)
kaloryczność: 558 kcal / 100 g; wafelek - 279 kcal
czy kupię znów: w sumie mogłabym

Skład: tłuszcze roślinne (palmowy, kokosowy), mąka pszenna, cukier, polewa kakaowa 14% (cukier, tłuszcze roślinne: palmowy, Shea; kakao o obniżonej zawartości tłuszczu 17%, serwatka w proszku (z mleka), emulgatory: fosfatydy amonu, polirycynooleinian poliglicerolu; aromat), mleko odtłuszczone w proszku 12%, mleko pełne w proszku 5%, serwatka w proszku, skrobia kukurydziana, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, olej słonecznikowy, kawa (0,1%), aromaty, aromat naturalny kawy, dekstroza, emulgatory (lecytyny), barwnik (karmel amoniakalny), substancja spulchniająca (węglany sodu), żółtko jaja w proszku

sobota, 6 stycznia 2018

Franceschi 60 % Venezuela Sur del Lago ciemna z Wenezueli

Moje pierwsze spotkanie z Franceschi ostudziło nieco mój zapał, ale z kolei magiczny napis "Sur del Lago" przywodzący na myśl Domori Sur del Lago Venezuela 70 %  i wybitną Idilio Origins 2ndo Seleccion Amiari Meridena 72 % , budził nowy entuzjazm. Sur del Lago jest bowiem wenezuelskim rejonem bardzo blisko największej na świecie laguny - Maracaibo, od którego nazwy potocznie nazywa się też rosnące tam trinitario. Ponoć odziedziczyło trochę specyfiki criollo, niegdyś dominującego w regionie.

Franceschi Chocolate 60 % Venezuela Sur del Lago to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao trinitario z Wenezueli z regionu Sur del Lago leżącego w stanach Zulia i Merida.

Od razu po otwarciu poczułam chłodny efekt lukrecji / anyżu i mięty, od którego odchodziła pewna wilgoć przywodząca na myśl syrop malinowy i miód. Tworzyła ona most do ciepłej, palonej nuty, w której doszukałam się czegoś wytrawnego, konkretnego, ale i sporo suszonych / pieczonych owoców (jabłek?).

Przy łamaniu tabliczka trzaskała, a w ustach rozpływała się na gładki krem, trochę lepiąco, co wręcz upodabniało ją do gęstego syropu i miodu.

W smaku najpierw poczułam sugestię pikanterii i kwaskowatych, ale wciąż przede wszystkim słodkich owoców. Pomyślałam o suszonych morelach i (także słodkim) syropie z czerwonych owoców (malin?), ale zaraz zostały zalane inną słodyczą.

Momentami dominującą, o bananowo-bezowym charakterze, tutaj może bardziej bezowym (a przynajmniej tak sobie bezy wyobrażam), albo i jak owocowy krem / lukier. Na szczęście dzięki owocowej nucie wciąż było przystępnie.

Nadchodziła właśnie i bardziej owocowa słodycz. Nuty palenia, lukrecja i lekka pikanteria sprawiły, że skojarzenia obracały się tylko wokół suszonych owoców: gąbczastych jabłek, słodkich śliwek kalifornijskich, mango (suszonego nie jadłam, ale tak mi się skojarzyło). Słodkie, suszone jabłka wywalczyły sobie dominującą pozycję.

Po tym wzrosła palona nuta, pojawiła się sugestia pieprzu, co wraz ze słodyczą podkręciło skojarzenie z miodem. Znów wyraźniej poczułam syrop, ale już nie malinowy, a czekoladowy, który kończył degustację.
Posmak był raczej palono-gorzkawo czekoladowy, choć także silne wspomnienie bezowo-suszonych owoców się utrzymywało. 

Muszę przyznać, że smakowała mi, choć charakter jej słodyczy nie trafił w mój gust i mi przeszkadzał (Fransceschi zaczęły jawić mi się jako połączenie nienawidzonych, bezowych Amedei i uwielbianych "syropowych" Domori). Ta miała bowiem sporo wspólnych nut z Domori Sur del Lago (syrop-miód, lukrecja i gorzkawa końcówka). Część jej słodyczy trochę przypominała suszono owocowy charakter słodyczy Idilio Origins 2ndo 72 % (która jednak zdecydowanie wygrywa także ze wspomnianą Domori) - a więc niemal herbaciane suszki, jednak o wiele słodszej Fransceschi zabrakło jednoznaczności.


ocena: 7/10
cena: 13,99 zł (dostałam zniżkę)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa