Tak mnie ostatnio na setki wzięło, że zaczynam się bać, że mi ich do próbowania zabraknie! Na szczęście mam jeszcze parę asów w rękawie tabliczek w szufladzie. Na szczęście nr 2, Polacy nie gęsi, iż swój język mają swoją setkę mają i to właśnie polskiej manufaktury dzisiaj czekoladę Wam przedstawiam. W dodatku, to tabliczka z kakao z Ghany, z którym nie miałam zbyt wiele do czynienia, ale które bardzo mnie zaciekawiło przez nutę "czegoś" ukrytego w dymie, jaką czułam w neapolitance Pralusa.
Manufaktura Czekolady Ghana 100 % kakao to ciemna czekolada, w której składzie znajdziemy jedynie kakao pochodzące z Ghany.
Opakowanie jest według mnie najpiękniejsze i najdostojniejsze, jakie można sobie wyobrazić, bo po prostu czarne (jak ja kocham ten kolor!) ze złotym napisem.
Po otwarciu hermetycznie zamkniętego sreberka, poczułam mocny, wyraziście kakaowy zapach niewskazujący jednak na to, żeby kakao było tam osamotnione (obstawiałabym jakieś 80 albo 80 parę % kakao). Na przód wysuwało się palone drewno z akcentem prażonych orzechów włoskich i przypalonej skórki razowca w tle. To wszystko nieco łagodził słodkawy akcent jabłek, jakiś innych bliżej nieokreślonych owoców i zawilgoconych kwiatów.
Ciemna, ale jeszcze nie czarna, tabliczka przy łamaniu głośno trzasnęła, a potem odkryłam, że jest dość akustyczna, bo w momencie uderzania kostki o kostkę słychać było jakby dźwięk uderzania o siebie dwóch pustych pałeczek.
Przekrój wydał mi się sucho-ziemisty, a określenie to można użyć także do sposobu, w jaki czekolada rozpuszczała się. Robiła to w bardzo powolny sposób, jakby zmieniając zdanie kilkukrotnie. Najpierw wydała mi się po prostu szorstka, potem raczej piaszczysto-pylista, następnie wydało mi się, że lada moment zacznie zalepiać usta. Nie zaczęła, ale zrobiła się nieco kremowo-smolista, wciąż jednak nie gładka. W pewnym momencie wydala mi się nawet sucho-ściągająca, ale... właściwie jednoznacznie taka się nie zrobiła.
Namieszała mi w głowie konsystencją i... najwyraźniej postanowiła zrobić to samo za pomocą smaku.
Po zrobieniu kęsa poczułam drewno... suche, palone... DYM. Ni stąd ni zowąd pojawiły się kłęby dymu, ale nie papierosowego, a ja wiem? Z palarni kawy? Nie, za dużo tu było popiołu... Z ogniska, które ktoś rozpalił nocą na... pustyni? Tutaj przemknęło skojarzenie z suchym piaskiem, płytą chodnikową, które niemal błagają o odrobinę deszczu, ale nie zauważają, że gdzieś z tyłu zakrada się...
Soczystość. Początkowo znikoma, z czasem odnalazła się w tych "cięższych" nutach. Owoce, jakie w niej czułam, nie były szczególnie jednoznaczne, ale jestem niemal pewna, że czułam tu słodko-kwaśne jabłka i dojrzałe, wieelkie śliwki. Może jakieś przyprawy?
Nie, nie przyprawy, a kawa i słody. Ta pierwsza, wręcz gęsta, zaparzona na świeżo palonych i zmielonych ziarnach, roztoczyła nad kompozycją przyjemną gorzkość, do której ze wszystkich stron dobiegały bardziej goryczkowato-słodkawe nuty słodowe.
Przy nich nie dało się ukryć lekkiej spalenizny. I nie była to nuta obrzydliwa, bo skojarzyła mi się z trochę za długo palonym cukrem, a więc karmelem... mimo że nieco spalonym, to wciąż odrobinkę słodkim.
Ta ciężkawa kompozycja skojarzyła mi się z ciemnym lasem, w którym panują surowe zasady, których człowiek za nic nie pojmie. Właśnie "surowa" i dzika była ta czekolada, jednak na koniec rozpuszczania się kawałka, pojawiał się pierwszy poranny promień, sprawiający że rosa pokrywająca cały ten las zaczęła się mienić. Czujecie to orzeźwienie jakie niesie wilgotny poranek w lesie i rześka rosa?
Kawałek zniknął, ale smak tej mocnej czekoladowości i końcowych nut pozostał, szybko odsłaniając także orzechowy akcent. Były to zdecydowanie jakieś młode orzechy... wąchając czułam włoskie, ale teraz nazwałabym je miksem wielu różnych orzechów.
Jestem zachwycona tą czekoladą! Może obyło się bez skrajnych smaków, ale na pewno nie mogę nazwać jej prostą... Dymno-kawowo-słodowe nuty były tu niezwykle surowe i dzikie, ale ani trochę nie męczące. Okrywał je orzeźwiająco-słodkawy, znikomo owocowy, czekoladowy całun, a spajał palony posmak... I może brzmi to na połączenie kontrastowe, ale wcale takie nie było. Wydała mi się równie zdecydowana co Domori IL100% Blend (ale o zupełnie innych nutach), ale miała zdecydowanie mniej nut i również mniej niż np. Pralus Le 100 %, choć jednocześnie była bardziej dynamiczna od tego zmiennego Pralusa. Szok, ją nawet ciężko podsumować. Trochę kojarzyła mi się z niezbyt siekierowatą setką Menakao, zwłaszcza jeśli chodzi o "surowość", ale... to zupełnie inne czekolady.
Dymne nuty pasują jednak do Pralusa i Zottera z Ghany. Są tylko maksymalnie wydobyte i niczym nie przysłonięte.
ocena: 10/10
kupiłam: manufakturaczekolady.pl
cena: 17,90 zł
kaloryczność: 682 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak
Skład: ziarno kakao
Mam ją jeszcze od Basi, ale spodziewam się, że nie wyczuję nawet 1% tych nut. W sumie to nawet lepiej.
OdpowiedzUsuńO koniec serii stówek nie masz się co martwić, pan Józio z wielką przyjemnością poprowadzi Cię przez świat spirytusów za dwa złote. Pyta, czy mam Was umówić. To jak?
Czyli ile czasu ją już masz? Całą czekoladę, czy np. połowę?
UsuńŚwiat spirytusów? To może nie tak dużo od razu, a od połówek lepiej zaczynać?
Całą, nieotwartą. Ile? Długo. Kiedy ja się z Basią widziałam?
UsuńTo nieźle Cię obdarowała. :D Nie rozumiem, jak Ty możesz ją tak trzymać... Ja bym zaraz... chociaż nie. Ja też wiele pyszności trzymam bardzo długo (ale w sumie sobie też się dziwię).
UsuńWyobraziłam sobie, że siedzę przy barze w pubie, mówię do barmana: po prosze setkę, a on mi daje rządek tej czekolady. :D Myślę, że stan mojego upojenia byłby podobny jak po kielichu!
OdpowiedzUsuńKielichu czegoś wyjątkowo dobrego!
UsuńCzekolada majstersztyk! Mogłabym jeść ją codziennie,tylko nie wiem,czy mój portfel by to polubił ;v
OdpowiedzUsuńLepiej zbankrutować przez taką czekoladę niż... niż np. nie znać jej smaku. :P
UsuńChyba trzeba będzie się zebrać i pojechać do sklepu firmowego Manufaktury, dawno tam nie byłe. Ta dymna setka brzmi trochę groźnie.
OdpowiedzUsuńMoże i brzmi, ale aż taka groźna nie jest. Przy Zotterze Peru 100 % to w ogóle całkiem taka przyjemna, aczkolwiek z pazurkiem, jak to setka.
UsuńNiezwykle trudno ją skomentować, bo aż nie wiemy czy byłaby w naszym guście czy też nie :P Na pewno ma swoją niepowtarzalną moc :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto byłoby spróbować w takim razie. :P
UsuńAleż długo ja czekałam na tą recenzję :D Jak o jednych czekoladach zdarza mi się marzyć, a potem zapominać, tak o tej myślę od dawna. Cieszę się, że nie zabija jakimiś skrajnie kwaśnymi/gorzkimi/palonymi nutami, bo może by mnie przerosła. A tak to albo powitam ją z własnej kieszeni, albo zażyczę sobie pod choinkę :D
OdpowiedzUsuńJa bym tak nie mogła za długo o niej marzyć. :P Do świąt tak duuużo czasu!
UsuńCzekolada intrygująca,kolor taki ciemny aż miło:)
OdpowiedzUsuńCiemny, jak jej charakterek. :D
UsuńJedna z moich ulubionych setek! Ostatnio dokupiłam kilka stówek i jestem ciekawa, jak przez nie przebrnę wraz z Mężem :)
OdpowiedzUsuńTeż mam parę setek nowych, po których nie mam pojęcia, czego się spodziewać.
UsuńCzyżby od Piotra? :D
No to chyba jednak ta czekolada będzie moją pierwszą przygodą z całą 100 :D
OdpowiedzUsuńTo naprawdę świetny wybór!
Usuń