wtorek, 8 stycznia 2019

MIA 100 % Madagascar ciemna z Madagaskaru

Marka MIA nie jest znana, a jej ofertę trudno nazwać bardzo bogatą, jednak to zupełnie mnie nie obchodzi, bo MIA 75 % Madagascar wryła mi się w pamięć jak mało która czekolada. Jej do granic możliwości kakaowo-madagaskarska wersja wciąż czekała na mnie szufladzie, leżakowała i dojrzewała, bo chciałam odpowiednio ją celebrować - po prostu musiał nadejść jej dzień. Nie ukrywam, że setki to jednak nie 100 % mojego klimatu (wolę czekolady 70-96%), ale w to, że ta będzie zjawiskowa, nie wątpiłam.

MIA 100 % Cocoa Madagascar Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao z Madagaskaru z doliny Sambirano.

Gdy tylko otworzyłam złotko, zaskoczył mnie niezwykle intensywny zapach ciemnej, liściastej herbaty oraz pieszczotliwie słodkich płatków róż. To suszki, przy których plątało się zawilgocenie... A w tym zawilgoceniu skrył się ziemisty charakterek. Dłużej wąchając tabliczkę, na pewno wyłapałam jeszcze coś soczystszego. Może jakieś lekkie cytrusy (limonka? mandarynka?), albo (w trakcie jedzenia stało się to pewne na 100%) cierpko-słodkie, granatowe winogrona.

Przy łamaniu słychać było głośny trzask, podchodzący pod chrupanie, czym sugerował, że tabliczka jest jakby zawilgocona. Nie wydała mi się tłusta.

Tłustość wyszła na jaw dopiero w ustach, gdy kawałek rozpływał się w bardzo gęsty sposób. Kojarzyło mi się to trochę z mokrą, zalepiającą gliną. Początkowo silnie odznaczał się w tym talkowy efekt, próbująca coś tam osuszyć, ale od połowy z pomocą przyszła jej ogromna soczystość. Rozpędziła tłustość i nadała czekoladzie lekkości, nie naruszając gęstości.

Od pierwszego kęsa czułam kwaśność, która jakby... chciała sprawiać wrażenie dojmującej, podrzuciła nieco pikantnie-pleśniowych sugestii (a'la ser blue), za sprawą czego wyszła dziko, nieprzystępnie. Po chwili przeszło to w bardziej podfermentowane, wciąż mleczne klimaty. Wraz z rozpływaniem się coraz wyraźniejsze wydawały się kwaskawe kefir i maślanka.

Do kwaśności dołączyła cierpkość, ale i pewna lekkość słodko-owocowego smaku. Ten drugi był poniekąd różanym motywem przeniesionym z zapachu. Po chwili jak nic rozszedł się smak twardych, świeżych winogron granatowych - słodkich z cierpko-goryczkowatą skórką. Kwiatowość zasugerowała mi też czarny bez. Róże i (moje ukochane) winogrona były wiodącymi nutami przez pewien czas.

Owoce zostały podkreślone kwaskiem (tym opisanym na początku - bo cały czas trwał), przez co mignęło mi coś limonkowo-cytrynowego, ale... po chwili kwaśność "przejęła kolor od róż". Czułam więc róże i czerwone owoce z żurawiną na czele. Po głowie zaczęły mi chodzić skojarzenia z jakimś sokiem... z żurawiny / czarnego bzu... ale... po chwili znów wzrosła słodycz. Maliny przebiły się przez mocniejsze owoce, by następnie się z nimi wymieszać.

Kiedy to kwaśność coraz bardziej dawała się uwieść słodyczy, gorzkość rosła w siłę. Była wyrazista, ale nie aż tak mocna, bo należąca do herbaty i orzechów. Fusiasta, bardzo ciemna herbata ascylująca do niemal korzonkowo-ziemistych nut (niczym moja ukochana czerwona). Orzechy również się wpisały w ten klimat, wydawały się soczyście-surowe, co sprawiało, że czekolada miała mało prażony wydźwięk.

Do herbaty dołączyła cytryna z goryczkowatą skórką... było w niej coś niemal niespożywczego, smoliście-siarkowego (kojarzącego się z Zotterem Labooko Peru 100 %). Częściowo coraz bardziej zmieniała herbatę i fusy w ziemię i korzenie, a w tle i tak pobrzmiewały płatki róż (i dobrze sobie radziły).

Po wszystkim pozostał cierpki posmak kefirowo-cytrusowo-owocowy (tyle owoców się zmieszało, że spośród niecytrusów trudno jakieś wyodrębnić), dość silna ziemistość, ale również poczucie zawilgoconych suszków. Ewidentnie czułam coś herbacianego, a przed oczami zobaczyłam mocną herbatę z cytryną.

Ta czekolada  była miażdżąca. Pyszna, nieco agresywna... chwilami łagodniejąca, ale wciąż trzymająca pewien poziom. Silną gorzkość zestawiono w niej z niebanalnymi nutami, także tymi naturalnie słodkawymi.

To podrasowane kefir i kwiatowość z 75 %, bardzo podobny klimat, ale... i nowe niuanse, które rozwinęły się dzięki temu, że do miazgi nic nie dodano. Granatowe winogrona i róża, a do tego ziemista herbata - oszalałam na punkcie tych wszystkich nut. Osobiście wolałabym, by zostały zaserwowane w odrobinę mniej kwaśnym kontekście, ale i tak było cudownie. Niee, nie wiem... on chyba jednak doskonale tam pasował.
Setki są z natury dość tłuste, a w tej poczucie to zostało świetnie przysłonięte.
To chyba jedna z najlepszych jakie jadłam. Nie porównam jej do 75% (przypominam: wstęp), setki to raczej nie czekolady, do których wracam, ale wiem, że będę ją pamiętać. Zaskarbiła sobie miejsce w moim sercu.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 20,99 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 612 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa

6 komentarzy:

  1. Tylko jeden składnik? I aż tyle smaku ? Nawet nie wiedziałam, że takie czekolady istnieją! :o da się zrobić czekolade tylko z miazgi? :o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dlaczego nie?
      Jej smak zależy przecież od prażenia, mielenia, konszowania... i przede wszystkim od pochodzenia, ale chodzi mi o to, że z każdej dużej zawartości można wyciągnąć wiele ciekawych niuansów wieloma sposobami.
      Swoją drogą, ja uważam setki za specyficzne czekolady i osobiście wolę, jak jednak odrobinka cukru jest.

      Usuń
  2. Może się skuszę, mi akurat kwaśność w setkach pasuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi często też (zależy, czy występuje obok maślaności, masła to nie lubię), zwłaszcza gdy jest taka kefirowo-cytrusowa. A kwaśność tej... o rany, co to było! <3

      Usuń
  3. Jejku, koszmar. Zgniłe sery, kwasy i piekielne siarkowe wyziewy goryczy. Gdzie moje wysokosłodzone mleczne bagienko?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale kefir jest fajny! I pomyśl, kwiaty bez badylków czy siana. Mniam!

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.