Mesjokke Stardust 45 % Milk to mleczna czekolada o zawartości 45 % kakao trinitario z Madagaskaru z doliny Sambirano, słodzona cukrem muscovado z solą morską. Podwójnie prażona, konszująca 48 godzin.
Po otwarciu poczułam... prawie nie poczułam zapachu. Był bardzo, bardzo delikatny, bo mimo że z zaznaczonym kakao o orzechowo-siankowym wydźwięku, to bardziej słodko-karmelowy, trochę jak budyń. Nieco za nijaki, by powiedzieć, czy pozytywnie, czy negatywnie.
W ustach okazała się trochę oporna, rozpływała się bardzo długo. Odebrałam ją jako bardzo zbitą, nie za tłustą, ale początkowo dziwnie plastikowo-śliską. Zaraz miękła, a w połowie rozpływania się kęsa, zaczęła przejawiać coraz większą chropowatość, aż w końcu stała się zbitkiem proszku, który opływał trochę kremowo-wodnistymi smugami. Wszystko to w połączeniu ze smakiem kojarzyło mi się z nieco rozwodnionym budyniem, w którym czuć proszkowość.
Zapach od pierwszej chwili znalazł odzwierciedlenie w smaku, bo był delikatny i karmelowo-budyniowo słodki. Wydawało mi się, że w tle może i coś owocowego się czaiło. Karmel ze zwyczajnie słodkiego szybko nabrał palonego charakteru. Uszlachetnił się, w czym pomogła mu szczypta soli. Nieśmiało dało o sobie znać również mleko, przy tym wszystkim kojarzące się trochę budyniowo.
Po orzechach sól zaczęła przybierać na sile. W pewnym momencie było naprawdę dość mocno słono, ale że i słodycz gwałtownie wzrosła, na myśl przyszło mi jakieś nieco przesolone toffi. Odchodziła od niego maslaność albo raczej kwaskowata nabiałowość i... wilgotna ziemistość?
Rosnąca słodycz wciąż była karmelowa, ale w połączeniu z orzechami zaczęła kojarzyć mi się z Ferrero Rocher, ale jakby w swojej wytrawniejszej, ciemnoczekoladowej wersji. Dość mocno palony smak podkręcał się z nutką kakao. Wciąż bardzo słodkie (ferrerowate), wyraźne orzechy laskowe przez moment dominowały.
Po wszystkim pozostał mocno prażono-palony posmak, w którym królował karmel (niemal przypalony) i orzechy (jako Ferrero). Poczucie słoności było dość silne, ale ono weszło poniekąd w kwasek. Ten był całą owocowo-nabiałową mieszaniną.
Całość wyszła naprawdę ciekawie, choć nie powiedziałabym, że jakoś przełomowo. Ogrom nieprzesłodzonego karmelu przyjemnie wyszedł z laskowcami i budyniem, a mocne palenie nie gryzło się z sugestią kwasku (którego skądinąd nie było wiele).
Konsystencja mi nie podeszła. Wolałabym, żeby była po prostu chropowata, wszystko inne działało na niekorzyść.
Ogólnie smakowała mi, ale bez szału. Nuty świetne, a jednak bez "tego czegoś".
ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 14,99 zł (za 41g)
kaloryczność: 547 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarna kakao, cukier muscovado z Mauritius, kwiat soli z La Guerande, mleko w proszku, wanilia, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa
Twoje opisy są naprawdę niesamowite. Ciężko mi sobie wyobrazic tyle smaków ukryte w czekoladzie o tak krótkim skladzie. Nigdy nie jadlam czekolady, ktora dostarczylaby tyle doznan smakowych ^^
OdpowiedzUsuńWłaśnie im krótszy skład, tym więcej nut samej czekolady czuć! Jest ta wyrazistość... a jak jest śmietnik, a nie składniki, to... to też czuć, tylko wtedy nie jest już tak pięknie.
UsuńSwoją drogą, skoro też jesteś z Krakowa, musisz spróbować jakieś czekolady Manufaktury Czekolady. Łatwo tu o nie, a to jedna z moich ulubionych marek, uważam ją za świetną na początek odkrywania takich nut.
Zaskoczyła mnie dominacja soli, ale w sumie na tyle rzadko się zdarza, że nie byłam niezadowolona z tego powodu. Uwielbiam ich opakowania.
OdpowiedzUsuńDominacja soli... Hm, nie lubię być w takich sprawach zaskakiwana, ale tak smakowo to mam mieszane uczucia.
UsuńNaprawdę? Kojarzą Ci się jakoś czy tak po prostu? Bo właśnie mi się nie podobają, a tylko to Stardust akurat uważam za intrygujące.
Hm, chyba tak po prostu, chociaż może stardust podprogowo wpłynął na odbiór.
UsuńJa patrząc na to opakowanie wyobrażam sobie mroczne elfy z workiem z magicznym pyłem, który skrzy się jak śnieg. Sceneria nocna.
UsuńTo jest problem tej marki - niby w porządku, ale czegoś brakuje...
OdpowiedzUsuńCzasem dostaję albo kupuję zajebiste czekolady, spodziewam się zapachowych unicornów, otwieram, a tu... nic. Smutne i irytujące zarazem. Plastikowa śliskość też nie sprawiłaby, że pomyślałabym, że zaraz będzie lepiej. No i sól... haha, nope. Szkoda, bo tabliczka a la podkarmelowiałe Ferrero Rocher byłaby ciekawa.
OdpowiedzUsuńPS Opakowanie należy do jednego z moich ulubionych z tych, które prezentujesz na blogu. Patrzę na nie i widzę moje zimy z dzieciństwa, Boże Narodzenia jeszcze w domku z mamą i tatą, ferie świąteczne, wyjazdy na narty... Jest magiczne.
Jedzenie bez zapachu jest podejrzane.
UsuńJak nie lubię opakowań tej marki, tak właśnie to i według mnie ma coś w sobie.
Nie kojarzyła Ci się z potem? :>
OdpowiedzUsuńNie bardzo. Nie pamiętam, bym się kiedyś pociła, a o innych ludziach i świecie zewnętrznym przy czekoladach nie myślę, więc może to dlatego. xD
UsuńNigdy w życiu się nie spociłaś?
UsuńTaka moja natura, że naprawdę ciężko, bym się spociła odkąd pamiętam, a i to bezzapachowo.
UsuńWiem jednak jak śmierdzi pot - za dużo czasu w komunikacji miejskiej spędziłam, by nie wiedzieć, ale wtedy z kolei o jedzeniu za nic bym nie pomyślała. Po prostu nie potrafię skojarzyć potu z jedzeniem.