Nie ukrywam, że salmiakki to jeden z tych dziwnych tworów spożywczych, które kuszą mnie, wywołując w tym samym czasie zmarszczenie brwi. Nigdy nie wiem, jak to ma niby wyjść, czego się spodziewać i... no nie wiem. Z soloną lukrecją dotychczas jadłam tylko Marabou - i była to zupełnie inna forma, bo z dodatkiem twardym i chrupiącym. Nadzienie? Hmm... Nie pozostało nic, jak tylko spróbować.
W pierwszej chwili po otwarciu poczułam niewiarygodnie cukrową i mocno mleczną czekoladę. O dziwo jednak nie było to tanio-ulepkowe. Gdy tylko ruszyłam tabliczkę (moja była nieco połamana), a już zwłaszcza gdy ja ją przełamałam (nie mówiąc już o "rozdziabaniu" kostki do zdjęć), nad czekoladą rozniósł się słodki zapach lukrecji. Był silny, wyrazisty i niemal napastliwy wraz z wyraźną solą i mocno chłodnym motywem.
Zaskakująco ciemna tabliczka była twarda, czekolada stanowiła grubą warstwę, a nadzienia było... tak średnio, prawie mało. Gęste, lekko się ciągnęło, w niektórych miejscach prawie płynne, w innych trochę wyschło (mimo że termin ważności miała jeszcze 7 miesięcy).
W ustach czekolada rozpływała się łatwo, choć nie za szybko, bo w gęsto-tłusty sposób. Cechowała ją silna proszkowość.
Nadzienie nie było tłuste, a raczej... dziwnie-śliskie. W większości niemal płynne, ale bardzo gęste, lekko tylko lepiące. Szybko wyciskało się spod czekolady, ale rozpływało się nie tak szybko, jak można by się spodziewać, gdyż mieszało się z nią (obniżając poczucie proszkowości). Scukrzone miejsca o stałej konsystencji przypominały gumkę, która rozchodziła się na cukrowo-gumkowate grudki.
W smaku czekolady przewodził cukier i mleko. Niczym niepohamowana słodycz szalała, a mleko balansowało na pograniczu wyrazistego i smakowitego, a takiego mniej smakowitego, zajeżdżającego mlekiem w proszku. Przy drugim czy trzecim kęsie wydawała się ulepkowata.
Cukrowość rosła wraz z nadzieniem, jednak bardzo szybko nabrała chłodzącego wyrazu. Efekt był bardziej chłodno-odświeżający niż mięta, a następnie wszystko zdominował smak lukrecji. Jej silny, ziołowo-słodki smak na moment zupełnie wyeliminował mleczną czekoladę. Do lekkiej cierpkości dołączyła silna sól i kwasek.
Kwasek oscylował pomiędzy kwasem soli, a sztuczno-octowym kwasem, co wykorzystał ziołowo-słodko-lekowy smak. Lukrecja mieszająca się ze słono-kwaśnym motywem zaczęła odrętwiać język, stała się w pewien sposób ostra. Mocna sól wydobyła czekoladę, ale podkreśliła jej ulepkowość. Sól bliżej końca piekła w język.
Równocześnie wciąż było jednak cukrowo... Tak, że aż to wszystko zadrapało słodyczą w gardle. Bliżej końca kwaśna słoność i lukrecja zostały złagodzone cukrowo-mleczno-maślaną czekoladą.
Po czekoladzie pozostało znaczące odrętwienie języka, poczucie przesłodzenia i lukrecjowo-ziołowy, słony posmak z "lekowym efektem" oraz cukrowo-czekoladowy motyw.
Zdziwiłam się tym, jak koniec końców odebrałam tę tabliczkę. Była zadziwiająco mocno lukrecjowa, taka lukrecjowo-ziołowa, mimo że zastosowano same aromaty. Coś odrętwiało końcówkę języka, całość odświeżała / ochładzała usta. Wyszła niemal ostro-kwaśno i bardzo słono, a przy tym cukrowo. Było w tym coś smakowitego, ale sama cukrowo-proszkowomleczna czekolada mnie męczyła.
Smaczno-zwykła, z niezwykłym nadzieniem. Była tak słodka, że w sumie aż tak nie szokowała smakiem, a jednocześnie czuć w niej salmiakki bardzo wyraźnie. Myślę, że ciemna czekolada (nawet taka 50 % - bliżej nieokreślona, czy to ciemna, czy trochę mleczna) wyszłaby tu lepiej, nawet gdyby też miała być cukrowa. Mleko i lukrecja... chyba mnie nie przekonuje, bo podkreśliło to tę ulepkowatą mleczność. Wyszło gorzej od Marabou pewnie z racji dominacji czekolady.
Całej nie dałam rady przez cukrowość, więc 5 kostek poszło do Mamy, która po niecałej jednej wyrzuciła. Według niej to czekolada była smaczna, a nadzienie paskudne (Mama nie cierpi lukrecji, ziołowości i kwaśności czy soli w większości słodyczy). Nie żal mi w sumie, że tak skończyła.
Całej nie dałam rady przez cukrowość, więc 5 kostek poszło do Mamy, która po niecałej jednej wyrzuciła. Według niej to czekolada była smaczna, a nadzienie paskudne (Mama nie cierpi lukrecji, ziołowości i kwaśności czy soli w większości słodyczy). Nie żal mi w sumie, że tak skończyła.
ocena: 7/10
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, maślanka w proszku, syrop glukozowy, chlorek amonu, aromaty, emulgatory (zawiera lecytynę sojową), sól, barwnik: węgiel roślinny (E153)
Nazwa w oryginale brzmi jak jakieś zaklęcie, a nadzienie wygląda trochę jak smola albo coś niejadalnego :D Myślę że zrobiłabym to Samo co Twoja Mama - nie cierpie lukrecji :)
OdpowiedzUsuńŚliskie, miejscami zeschnięte nadzienie. Smak lukrecji. Słonej. Do kompletu ostry kwasek przepleciony z cukrowością, bo czemu nie? Brzmi jak coś dla mnie <3
OdpowiedzUsuńUnicorny dostałyby skrzydeł i aż by tęczę popuściły z radości.
UsuńNie, zdecydowanie to nie jest coś dla nas :D
OdpowiedzUsuńDla fanów lukrecji to jest COŚ.
OdpowiedzUsuńBędąc w Finlandii/Danii miałam możliwość się obkupić.. Teraz posucha..
:-(
Ale uwielbiam mniammmm
Ja uwielbiam lukrecję, ale salmiakki znacznie mniej. Tabliczka więc nie dla mnie tym bardziej, że i jakość ogólna mi nie leżała.
Usuń