czwartek, 12 września 2019

Coppeneur a'la Zitronentarte mit Minzblattern in weissen Chocolade biała ze śmietankowo-karmelowym kremem z migdałami i miętą

Różana Coppeneur Rosenbluten in Grappa nie była do końca tym, na co liczyłam. Mój mały entuzjazm opadł, jednak kolejny smak, po który miałam sięgnąć wciąż uważałam za ciekawy. Szanse na przecukrzenie też były niższe. Połączenie mięty i cytryny... widuje się. Wszelkie w tym guście mojito itp. kojarzą się rześko, mi raczej pozytywnie, mimo że jakoś z tym połączeniem do czynienia za wiele nie miałam. Pisząc wstęp jednak zorientowałam się, że to mojito mi do głowy przyszło pewnie po jedzonej tydzień wcześniej Weinrich Trufle o smaku wódki i cytryny. Czyżbym podświadomie już układała czekolady tematycznie? W końcu "ciekawe połączenia z cytryną"... a niech mnie! "A niech mnie", ale już z o wiele mniejszym entuzjazmem pomyślałam, gdy dzień przed degustacją dotarło do mnie, że to nie mleczna, jak myślałam, a biała...

Coppeneur a'la Zitronentarte mit Minzblattern in weissen Chocolade to biała czekolada nadziewana śmietankowo-karmelowym kremem cytrynowym z migdałami, kawałkami cytryny i miętą; stylizowana na migdałową tartę cytrynową z liśćmi mięty.

Gdy tylko rozchyliłam papierek, a już w ogóle gdy zbliżyłam się do spodu, poczułam silny i jakby przerysowany zapach cytryn ("cytryny z zieleniaka"): całych owoców z grubymi skórami. Wydźwięk wyszedł soczysty, z charakterem. Wpisała się w to słodka śmietanka, którą pachniał wierzch (gdzie warstwa czekolady była grubsza). Po przełamaniu śmietankowo-słodka toń odkryła przede mną również lekko migdałową nutkę i skojarzyła mi się tak rześko jak lody. Mięty raczej nie czułam (potem pomyślałam, że skojarzenie ze spożywczakiem mogło mieć jakieś roślinne pochodzenie).

W dotyku nie wydała mi się nazbyt tłusta. Sprawiała wrażenie gładkiej, przy łamaniu konkretnej. Może nie pykała, ale warstwę czekolady cechowała twardość. Nadzienie odebrałam jako miękko-plastyczne, ale niezwarte, bo sowicie wypełnione kawałkami dodatków (których gołym okiem nie widać).
W ustach czekolada nieco zalepiała, rozpływała się bardzo kremowo i powoli, lecz łatwo ze względu na tłustość  mleka / śmietanki (taką rzadszą).
Nadzienie rozpuszczało się znacznie szybciej, uderzając oczystą falą. Nie było gładkie czy ślisko-owocowe (jak np. wiele owocowych Zotterów), a gęstawości nie można mu odmówić. Rozchodziło się proszkowo, pozostawiając małe kawałki miękko-soczystych skórek cytryn, minimalnie bardziej miękkich i skrzypiących migdałów oraz mikroskopijne drobinki mięty. Te były tak delikatne, że nawet nie do wyodrębnienia na języku.

Biała czekolada uderzyła mnie cukrową słodyczą, w którą po chwili wlało się mleko. Cukier niestety stał na pierwszym miejscu, jednak miała mleczno-śmietankowy charakter. O dziwo nie przesiąkła nadzieniem. W momencie, gdy zaczęło się przebijać, słodycz już przełożyła się na drapanie w gardle.

Krem wbił kwaskawo-soczystą cytrynową szpileczkę, po czym wzmocnił śmietankę. Na mleczno-śmietankowej, orzeźwiającej słodyczy wprowadził nienachalną cytrynę oraz... niestety jeszcze więcej słodyczy. Wyraźnie podszytą masłem, i skrywającą migdałową nutkę. Pod ogromem soczystości chowało się coś konkretniejszego. Na myśl przyszły mi gęste, śmietankowe lody i słodzone zagęszczone mleko... o lekko cukrowo toffi-migdałowym wydźwięku. Nadzienie samo w sobie nie było mocno przesłodzone, ale całościowo, z czekoladą, słodyczy było już za wiele.

Cytryna wyszła kwaśno i słodko jednocześnie. Mniej więcej w połowie czułam też smak skórki cytryny, ale pozbawiony goryczki. Wydaje mi się, że mieszał się z maślanością i orzechową nutką migdałów. Soczysty, wyraźnie kwaskawy (acz nie napastliwie) owoc stanowił siłę napędową dla rześkości, acz... skojarzenie z lodami na pewno złożył się też lekko chłodząco-słodkawy motyw. Mięta sama w sobie nie była mocno wyczuwalna, ale może to ona? Bliżej końca tak lekko może coś tam mignęło.

Gdy bliżej końca rozgryzałam kawałki dodatków, trochę rozbijały cukrowość. Smacznie zaakcentowały się migdały. Cytryna pokazała się od soczyście-skórkowej, esencjonalnie kwaskawej, naturalnej strony, choć w pierwszej chwili wydawała się słodko-żadna.

Wszystko to zamknęła dosłodzona, ale naturalna cytryna i maślano-śmietankowa toń. Końcówka odrobinę odpuściła pod względem słodyczy.

W posmaku pozostała kwaśno-słodka cytryna z przyjemną nutą skórki i czymś orzechowym. Czułam przecukrzenie, ale i pewną świeżość, rześkość. Dopiero po czasie przypomniała o sobie nieśmiała mięta (na tyle delikatna jednak, że gdybym nie wiedziała, mogłabym jej nie nazwać).

Całość, tak obiektywnie, miała dwie wady: przesłodzona i niemiętowa. Subiektywnie, znalazłam ich o wiele więcej. Zwłaszcza początek był za cukrowy, mimo że przesłodzono całość, dlatego uważam, że biała czekolada to zły wybór. Nadzienie zalatywało śmietankowo-maślano-migdałowo... tak, że czuję, iż mlecznoczekoladowy wierzch wyszedł by smaczniej (może byłoby bardziej toffi-tartowato?), a z bielą... zrobiło się po prostu za słodko (może gdyby np. producent postawił na cukier trzcinowy efekt byłby lepszy?). Podobało mi się, że rześkość i soczystość ani przez chwilę nie zostały naruszone, tym bardziej, że obyło się bez mocnego kwachu. Cytryna naturalna, a jednak wyważona. Mięty trochę mi żal... jednak znów: nie jestem pewna, jak wyszłaby z białą czekoladą.

Tabliczka mnie zasmuciła i zasłodziła. Z pomysłem, właściwie jakościowo przyjemna i w pewnych kwestiach dobrze wyważona... byłoby zacnie naturalnie, cytrynowo-śmietankowo, tak migdałowo-maślanie, nie nazbyt tłusto, a rzeczywiście może z powiązaniem z tartą cytrynową... gdyby nie zawalili tego taką ilością cukru (i syropu glukozowego)...
Szkoda, że to biała. Przez to, mimo że poniekąd smaczna, nie dałam rady więcej niż połowie (reszta trafiła do Mamy), bo ta silna słodycz szybko zaczynała też po prostu nudzić. Ta tabliczka utwierdziła mnie w przekonaniu, że to "podróba Zottera" (ale już w negatywnym sensie). Wspomniany składy opiera na cukrze trzcinowym, co siłą rzeczy wychodzi mniej słodko.
Mamie zdecydowanie bardziej smakowała: "Pozytywnie dziwna! Biała nadziewana... takie to dziwne i ta cytryna fajnie wyszła, takie to bardzo słodkie wszystko. Dziwne, ale fajne i te kawałki też takie fajne. Co tam jeszcze miało być? Mięta? Nie czułam." To się nazywa recenzja eksperta!
Wyszła na mniej więcej tym samym poziomie co Moser Roth Sommer Edition Limone Joghurt, jednak punkt obniżyłam też za brak mięty.


ocena: 6/10
kupiłam: LuxFood
cena: 22,63 zł (za 75g)
kaloryczność: 506,24 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, śmietanka, migdały, substancja utrzymująca wilgoć: srobit; syrop glukozowy, 2% kandyzowane skórki cytrynowe (skórka cytrynowa, syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, kwas: kwasek cytrynowy), masa śmietankowo-karmelowa (cukier, syrop glukozowy, mleko skondensowane, masło, substancja utrzymująca wilgoć: syrop sorbitolowy; aromat, karmel, sól, przeciwutleniacz: kwas askorbinowy), 1% koncentrat soku cytrynowego, cukier inwertowany, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy, naturalne aromaty, 0,05% suszona mięta pieprzowa

3 komentarze:

  1. Po zawartości mięty nie dziwię się że Twoja mama jej nie czuła :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście nie mogłam się pozbyć wspomnienia Jsem Madam ;) Według mnie cukrowość białej czekolady nie szkodzi, O ILE smak jest godny degustacji. Bąbolada Alpen Gold była w moim odczuciu pyszna, mimo że od cukru można było oszaleć. Skoro w tej chwalisz jakość, nie mam powodu, żeby Ci nie ufać. Smaki to zawsze kwestia sporna i indywidualna. Jestem zaprawiona w plebejskich bojach, więc istnieje spora szansa, że nie czułabym się rozczarowana wieczorem u jej boku. Mięty szkoda, zgadzam się z Tobą, bo jednak połączenie mięty z cytryną wydaje się ciekawe (ponieważ rzadkie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami też uważam, że cukrowość jest dopuszczalna. Właśnie wspomniana Bąbolada była tak "fajowa", że cukier idzie wybaczyć. Żelek też bym za cukrowość nie krytykowała, bo to dla nich normalne (pomijam, że ja ich nie lubię). Żelki powinny być krytykowane np. za to, że walą mięsnym tłuszczem - historia prawdziwa! Mama sobie żelki Frugo o smaku granata kupiła i nim smakowały. Nie wierzyłam i aż jedną spróbowałam...

      A właśnie. Zastanawiam się, dlaczego w słodyczach to takie rzadkie połączenie. Z Mamą rozmawiałyśmy i stwierdziła, że przecież w napojach prawie do wszystkiego miętę dają. Jak tak się rozejrzałam, to rzeczywiście.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.