piątek, 15 maja 2015

Zotter Monte Limar (French Nougat) mleczna z miodowo-migdałowym nugatem (monte limar), pistacjami i orzechami laskowymi

Przed moimi oczami rozciąga się obraz średniowysokich, białych zabudowań przy dość wąskich uliczkach. Słońce oświetla szarawe dachówki, a delikatny wiatr wieje gdzieś z oddali, od licznych wzniesień. Osobliwy urok Montélimar, miejscowości położonej we Francji. A z czym Francja się kojarzy? Niee, nie o tchórzostwie mówię. Chodziło mi o przede wszystkim dobre jedzenie! 

A skoro już o jedzeniu... No właśnie. Opis pewnego miejsca tam wyżej pewnie niektórych Was nieźle zwiódł. Zotter Monte Limar nie ma z nim nic wspólnego (znaczy... coś tam ma, bo w końcu Francja, ale to zaraz). Teraz pewnie w Waszych głowach pojawiło się pytanie "czym jest Monte Limar?" Już śpieszę z wyjaśnieniami. To nic innego, jak biały, klasyczny francuski nugat. Rzekomo trzeba być naprawdę utalentowanym kulinarnie, by go przygotować. Ja na szczęście nie muszę go robić, przede mną degustacja czekolady Zotter Monte Limar (French Nougat), czyli czekolady ciemnej mlecznej (z zawartością 60 % kakao) z miodowo-migdałowym francuskim nugatem Monte Limar, pistacjami i orzechami laskowymi (co więcej w składzie znalazłam jeszcze cynamon i imbir).


Zacznę od opakowania... Czy ktoś może mi powiedzieć, co właściwie jest na papierku? Zagadkowy obrazek nic mi nie mówi. Skojarzył mi się z zębami, ale to nie ma sensu. Kiedy jednak odłożyłam je już na bok, pozłacany papierek również opadł, moim oczom ukazała się 70-gramowa tabliczka, a do nosa doleciał zapach mleczno-kakaowy, chimera dobrej deserowej czekolady i mleka.

Ułamałam kawałek. W przekroju tabliczka wygląda bardzo ładnie: gruba warstwa ciemnej, lecz wciąż brązowej, a nie czarnej, czekolady, jasna, żółtawa warstwa, z grubości zbliżona do czekolady i o wiele grubsza część - jasnobrązowa, wręcz beżowa. W nadzieniu dostrzegłam zieleń pistacji i kawałki orzechów laskowych. A jakież to zapachy wystrzeliły w powietrze! Dużo tutaj wszystkiego!
Najpierw oddzieliłam kawałek czekolady, by się dobrze w niej rozsmakować. Główną rolę odkrywa tutaj goryczka kakao, mleczność jest gdzieś w tyle. Wyczułam nawet minimalną kwaskawość pod koniec rozpuszczania się kawałka.

Górna część nadzienia jest bardzo słodka. W smaku przypomina migdałową krówkę z miodem. Znalazłam tutaj jakby śmietankowość i bezkresną, rozkoszną słodycz. Ta warstwa jest gęsta, rozpuszcza się powoli i klei się, dokładnie jak krówka. Zębów na szczęście nie skleja, co pozwoliło mi spróbować tej grubszej części. W konsystencji jest ona o wiele bardziej kremowa, rozpuszcza się szybciej i czuć w niej taką... tłustawą, kakaową, migdałową orzechowość. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale mniej więcej tak to smakowało. Temu wszystkiemu dotrzymywała kroku słodycz, bardzo intensywna.

Dość dzielenia wszystkiego, czas na pierwszy kęs. Najpierw czułam kakaowy smak czekolady, potem zdominowała go słodycz nadzienia. Trochę szkoda, bo tej goryczki mi w tym momencie zabrakło. Nadzienia ciekawie się połączyły, tworząc twór słodki o miodowo-śmietankowym posmaku, ale wciąż z charakterem, za którym stał smak nugatu, nie do pomylenia z żadnym innym, a siłą napędową były tutaj ogromne kawałki pistacji i orzechów. Nie były zbyt twarde, ale chrupały bardzo przyjemnie. W całej tabliczce było ich od groma, trafiłam na nie dosłownie w każdym kawałku, który sobie ułamała.

Ogólnie, czekolada bardzo mi smakowała. Szkoda, że tak szybko zniknęła. Jakbym już miała się do czegoś przyczepić to słodkość nadzienia. Gdyby tak zmniejszyć ilość cukru, byłoby chyba doskonale. Dla fanów nugatu, pistacji i orzechów - jak znalazł. Trzeba jednak się nastawić na dość wysoki współczynnik zasłodzenia.


ocena: 9/10
kupiłam: LeChocolat
cena: 18 zł
kaloryczność: 557 kcal / 100 g 
czy znów kupię: nie (za dużo innych Zotterów do testowania)

Skład: surowy cukier trzcinowy, masło kakaowe, migdały (10%), miód, pełne mleko w proszku, pistacje (6%), orzechy laskowe (5%), białko jaj (2%), masło, syrop fruktozowo-glukozowy, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, odtłuszczone mleko w proszku, wanilia, sól, lecytyna sojowa, imbir w proszku, cynamon

czwartek, 14 maja 2015

Primavika masło orzechowe piegowate

O mojej bezkresnej miłości do masła orzechowego pisałam już pewnie ze sto razy. Nie szkodzi, napiszę i sto pierwszy. Dodatkowo, pozwolę dopisać jeszcze, że moje ulubione to te słone, z kawałkami orzechów do pochrupania. W Polsce niestety mamy strasznie ograniczony wybór, jeśli o masła chodzi, a już na zadu**u, na którym mieszkam to już w ogóle. Lubię próbować nowe firmy, ale w smakach jestem bardzo ograniczona. Znaczy... masła z dziwnymi dodatkami są dla mnie za lewackie (haha), ale trzeba wiedzieć, czego właściwie się tak unika, prawda?

W tym wpisie mam zaszczyt zaprezentować Wam masło orzechowe piegowate od Primaviki, czyli masło orzechowe z kawałkami cukru o smaku czekoladowym, z której to masłem jest to moje pierwsze spotkanie.

Już na wstępie powiem, że nie podoba mi się ilość orzechów, a i sam dodatek nie zachęca. Osobiście bym nie kupiła. Czy wiele bym straciła?

Po otwarciu poczułam przyjemny, fistaszkowy zapach. Masło w konsystencji jest bardzo kremowe i plastyczne, co zauważyłam już przy zanurzeniu łyżeczki.
Spróbowałam samego kremu. Rzeczywiście gładki i kremowy, przyjemnie tłustawy. Element, który był tu bardzo silny to słodkość. Silna, to znaczy bardzo łatwa do wyczucia, a nie przecukrzona. Nie wyglądało to, jakby krem z orzechów wymieszano z cukrem, a współgrało w sposób, dla mnie, nowy i ciekawy. Jak już pisałam, wolę słone masła orzechowe, ale wiem także, że dużo osób ma odmienne zdanie. To na pewno posmakuje komuś, kto ceni sobie bardziej słodycz, niż sól.
Na tym jednak nie koniec. Dodatek, który wchodzi w skład tego smarowidła to te kawałki cukru o smaku czekoladowym. Smakują... cukrowo, jakby z dodatkiem kakao, ale przede wszystkim cukrowo. Są twarde i przyjemnie chrupią, to fakt, ale co z tego, jak przy każdym rozgryzieniu uwalnia się cukrowa słodycz, której w samym maśle o dziwo nie było czuć? Słodycz - ok, ale typowo cukrowa cukrowość? Nie, nie, nie. Zdecydowanie nie dla mnie i nie w maśle orzechowym.
Osoba obdarowana przeze mnie tym masłem orzechowym jest tą słodyczą zachwycona, więc powtórzę się, że ono może smakować, ale nie dla kogoś, kto lubi, tak jak ja, słone smarowidła.


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam, ale produkty Primaviki można znaleźć w PiP, Almie, realu i na stronie: sklepvita.pl
kaloryczność: 572 kcal / 100 g, łyżka 25 g - 143 kcal
czy znów kupię: nie

Skład do przejrzenia, jak kogoś interesuje.

środa, 13 maja 2015

lody Grycan caffe latte

Zawsze, kiedy przyjeżdżam do mojego taty, w zamrażarce czekają na mnie jakieś wyszukane lody. Niekoniecznie w jednym smaku. Tym razem trafiło na kilka pudełek lodów firmy Grycan, do której nie żywię żadnych uczuć. W sklepach jakoś nigdy nie zwracałam na nie uwagi, co się jednak pewnego razu zmieniło. 

Jednymi z zakupionych były lody Grycan caffe latte, czyli po prostu kawowe.
Co w smaku kawowym takiego wyszukanego i interesującego? Właściwie to nic, ale postanowiłam od niego zacząć, właśnie ze względu na to, że jest on prosty i bez udziwnień. Wyrabiane opinii o czymś trzeba w końcu od czegoś zacząć, no nie?


Przy otwieraniu lodów, witał mnie przyjemny, kawowy zapach, co tylko napędziło moją ochotę na zapoznanie się z lodami Grycan. 
Gdy z ogromną siłą wbiłam w lody łyżkę, spotkało mnie ogromne zaskoczenie. Mimo tego, że wyglądały na dość twarde, były bardzo miękkie, czyli takie, jakie lubię. Bez problemu nałożyłam sobie sporą, ładnie pachnącą, porcję i zaczęłam degustację. 

Pierwszym skojarzeniem była kawa z ogromną ilością mleka i śmietanki. Właśnie: kawa. Mimo, że bardzo rozpuszczona w powyższych, to wciąż kawa, a nie napój mleczny, czy zbożowy, udający ją nieudolnie. 
Lody są bardzo słodkie i niezaprzeczalnie śmietankowe (zrobione na bazie śmietany kremówki), wciąż jednak czuć w nich typową dla kawy goryczkę. To delikatny akcent, z każdą łyżeczką dający o sobie znać. Skojarzyły mi się z mleczną mrożoną kawą, którą od czasu do czasu nawet lubię sobie wypić. 
Oprócz wszystkiego, co już napisałam, czułam w nich jeszcze jakąś nutę, tak delikatną, że aż trudną do zaklasyfikowania. Nie była to straszliwa sztuczność, ani rozwodnienie. Na szczęście nie działało to ani na minus, ani na plus. Jestem prawie pewna, że ta nuta bezpośrednio wiązała się z konsystencją. Masa lodowa jest nieco gumowata i gładka. Gładkość, kremowość i delikatność - same pozytywy! Co do tej gumowatości nie mam jednak zdania. Jest ona dość dziwna, ale w ogólnym odbiorze mi nie przeszkadzała. Nie wiem, może to przez sposób mrożenia, czy przechowywania. 

Muszę przyznać, że lody bardzo mi smakowały, chociaż sama bym ich nie kupiła. Są dla mnie "za zwyczajne". Dałabym tu jakieś kawałki ziarenek kawy, posypkę z kawy, czy coś takiego. Pewnych części ciała nie urywają, ale są to naprawdę przyzwoite lody. W dodatku polskie.
Skład mógłby być lepszy, ale cena nie jest zbyt wygórowana, więc nie czepiam się zbytnio.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam/poczęstowałam się, ale tata kupił chyba w Piotrze i Pawle
cena: 11.99 zł / 1100 ml (coś koło tego, pewnie promocja)
kaloryczność: 153 kcal / 100 ml 
czy kupię znów: sama nie kupię, ale z chęcią znów się poczęstuję

wtorek, 12 maja 2015

A. Morin Java noir 70 % ciemna z Jawy

Dzięki wielkiej życzliwości pewnych osób, dane mi było jakiś czas temu zaopatrzyć się w kilka niezwykłych tabliczek firmy, o której istnieniu dowiedziałam się dzięki pewnemu blogowi.

Morin jest małą, rodzinną czekoladziarnią z Francji. W swojej ofercie ma kilka tabliczek, które ja nazywam "czystymi", co znaczy, że wyprodukowano je z jednego i określonego gatunku kakao, uprawianym w danym miejscu. Od jakiegoś czasu interesuje mnie smak czekolad z różnych miejsc na świecie. To, że klimat, uprawa, wszystkie tego typu czynniki, mają ogromny wpływ na smak końcowy. Fakt, że zdobyłam kilka różnych tabliczek wciąż napawa mnie szczęściem przeogromnym i mam nadzieję, że ucieszycie się z tej serii wpisów, bo ja już się cieszę, na samą myśl o degustacjach.

Pierwszą tabliczką, po którą sięgnęłam jest A. Morin Java 70 %, czyli ciemna czekolada z 70%-ową zawartością kakao z Jawy, indonezyjskiej wyspy, której mieszkańcy zajmują się głównie rolnictwem, między innymi uprawą kakaowca.
Muszę przyznać, że to czekolada, która zaciekawiła mnie najbardziej, głównie ze względu na to, że ziarno kakao jest specjalnie wędzone, i rozbudziła moje pożądanie na tyle, że zdecydowałam się ją zakupić mimo, iż była już kilka dni po terminie. Osobiście już kilka razy sprawdziłam, że kilka dni to dla dobrze przechowywanej czekolady nic takiego.

W końcu nadszedł słoneczny poranek, który chciałam jakoś sobie umilić i wyjęłam z mojej szuflady niepozornie zapakowaną czekoladę. Opakowanie ma prosty, minimalistyczny wręcz, wzór, ale ma w sobie coś, co zapadło mi w pamięć. Delikatnie otworzyłam papierek i rozerwałam sreberko. Zapach mnie urzekł, bo był niespotykanie mało czekolady, a wyraźnie kwaśny i cytrusowy. Dla niektórych na pewno zapali się tu czerwona lampka, ale ten aromat tylko rozbudził moje zmysły. 

Czekolada była złamana, pewnie paczkę niezbyt delikatnie traktowali, ale mówi się trudno.

Ułamałam pierwszą kostkę, co przyszło z wielkim trudem, bo czekolada jest dość twarda, jednak w końcu z głośnym trzaskiem ustąpiła. Kosteczka powędrowała do moich ust. Przez pierwszy ułamek sekundy czułam łagodną słodycz i twardą kremowość, co brzmi jak oksymoron, ale nie umiem tego inaczej określić.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a już rozlał się kwaśny, cytrusowy smak. Wraz z proszkowatym i pylistym rozpuszczaniem się kostki pojawiały się coraz to inne owoce. Najpierw była to niedojrzała jeszcze pomarańcza i gorzkość jej skórki. Kwaśny smak jest w tej czekoladzie zdecydowanie na pierwszym miejscu, goryczka wychodzi na jaw co jakiś czas i jest to goryczka bardziej właśnie pomarańczowa, niż kakaowa. Słodycz w ogóle gdzieś zanika. 
Kiedy tak czekolada rozpuszczała się powoli, robiąc się coraz bardziej mulisto-wilgotna, czułam kandyzowane i liofilizowane owoce. Cytryna? Mango? Ananas?! To ostatnie skojarzenie zostało ze mną dość długo, a potem wymieszało się z cytryną i pomarańczą. 
W pewnym momencie do tego wszystkiego doczłapał się posmak wina, a także coś bardzo dziwnego... znacie smak już lekko psującego się jogurtu? To było coś, co przez moment czułam, jedząc tę czekoladę.

Chwilę potem, kwaśność nieco złagodniała, a ten dziwny posmak zniknął. Kostka, a właściwie już bezkształtna, czekoladowa masa, zaczęła robić się kremowo-gumowata, z naciskiem na to drugie. Wciąż pozostawała pylista. A do, nieco lższejszej niż na początku kwaskowatości, doszedł smak, kojarzący mi się ze starym, zapleśniałym drewnem. Nie był to jednak, o dziwo, smak, który by mi nie pasował. 
Kiedy kawałek czekolady zniknął w ogóle, w ustach pozostała goryczka, teraz wyraźnie kakaowa, oraz posmak jakby... wędzonego sera? 

Czekolada z jawajskiego kakao jest niezwykle dziwna i... mało czekoladowa. Dominują tu cytrusy i dziwne, drzewne nuty. Jest to tak niecodzienne, że nie mogłam się od tabliczki oderwać, a z każdą kostką chciałam więcej i więcej. Co prawda, samej "czekoladowości" mi tu trochę brakowało.


ocena: 8/10
kupiłam: zamówiłam przez e-mail u pana Pawła
cena: 10 zł (cena za tabliczkę kilka dni po terminie :P )
kaloryczność: nie podana 
czy kupię znów: z chęcią bym kiedyś do niej wróciła

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna

poniedziałek, 11 maja 2015

Muller Greek Style Mix Mousse Peanuts & Choco Balls

Jestem nieco rozdarta. Z jednej strony kocham mousse'y i mam do nich słabość. Nie umiem minąć obojętnie żadnego takiego deseru na sklepowych półkach. Z drugiej zaś, nie lubię jogurtów greckich. Są dla mnie przesłodzone i kompletnie niczym mnie do siebie nie zachęcają. 
Mousse w stylu jogurtu greckiego to jednak już inna bajka. Tym bardziej, że twór ten został wypuszczony pod logiem Mullera, a wiadomo, reklama (i w sumie znajomość marki) robi swoje. Tym bardziej, że dodatkiem do niego są... orzeszki ziemne, do których mam słabość. No i wiadomo, żeby nie było za cudownie - oklepane, pospolite kulki czekoladowe. 

Muller Greek Style Mix Mousse Peanuts & Choco Balls, czyli mousse z fistaszkami i czekoladowymi kulkami, to coś, co wybrałam sobie na dzisiejszą recenzję. Gdy go otworzyłam, pierwsze co pomyślałam to "wiedziałam!", bo tak jak myślałam, kulki czekoladowe kompletnie zdominowały i stłamsiły kawałeczki orzeszków. Kulek opisywać nie będę, powiem tylko tyle, że czekolady na nich nawet mleczną nazwać nie mogę - ona jest po prostu słodka. Nieregularne kawałki fistaszków są lekko chrupiące i odrobinę miękkie zarazem, ewidentnie słonawe. Mogłoby być ich więcej, a kulki mogłyby nie istnieć i byłoby dobrze. 
Mousse, ku mojemu zaskoczeniu, nie jest przeraźliwie słodki. Właściwie, to chyba bliżej mu do kwaśności, typowej dla jogurtów. Słodycz jest, a i owszem, ale nienachalna. Konsystencję ma dość gęstą, jak na napowietrzony deser, co osobiście uznaję za plus. Potrafi to zasycić (jak na 90-gramowy deser), a nie jak to w przypadku piankowych mousse'ów, po których zjedzeniu, po 5 minutach zapominamy, że je w ogóle jedliśmy.
W połączeniu wszystko wypada przyzwoicie, jednak dalej zostaję przy swoim - orzeszków jest za mało, ich słoność czasem kompletnie znika na rzecz cukrowych, czekoladowych kulek.


ocena: 8/10 (byłoby więcej, gdyby były lepsze proporcje w orzeszkach-kulkach)
kupiłam: Kaufland
cena: 2.29 zł 
kaloryczność: 102 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie wiem, bardzo możliwe

Skład: mleko, śmietanka 15,4%, cukier, kawałki orzeszków ziemnych 4%, białka mleka, mleko w proszku pełne, tłuszcz kakaowy, ryż, mąka pszenna, serwatka w proszku, substancja glazurująca: guma arabska; błonnik pszenny, emulgatory: lecytyna sojowa, E472b; sól, mąka słodu jęczmiennego, żelatyna, aromat, bakterie fermentacji mlekowej, substancja spulchniająca: azot

niedziela, 10 maja 2015

Góralskie Praliny: bundz, bryndza, oscypek

Będąc w górach, zawsze, ale to zawsze, oprócz szlaków górskich, muszę odwiedzić także jakiekolwiek miasto / miasteczko położone w pobliżu. Przejść się zaludnioną uliczką (w sezonie), czy tą kompletnie opustoszałą. Odetchnąć powietrzem i klimatem górskiego miasta i, nie oszukujmy się, kupić coś słodkiego. Szczególną przyjemność sprawia mi wyszukiwanie jakiś mniej znanych firm i odkrywanie ich. Kiedy dodatkowo takie firmy oferują w dodatku tak regionalne, wyszukane smaki... 

Moim ostatnim odkryciem jest firma Góralskie Praliny, oferująca praliny w kształcie oscypków i tabliczki w kształcie Tatr. Żadnej czekolady nie kupiłam, ze względu na cenę (nie wiem, na ile 18 zł jest za wygląd, a na ile ze względu na jakość składników, a co za tym idzie - smak), ale obok pralinek nie mogłam przejść obojętnie.

Czekoladek firmy Góralskie Praliny kupiłam kilka, dzisiejszy wpis (żeby nie był za długi) będzie o tylko trzech, serowych smakach.

Pakowane są w foliowe torebeczki, lub w kartonowe "sztabki złota" (te drugie są droższe :P ).




Bundz
Pierwsza pralinka, po którą sięgnęłam to ta całkowicie biała, z bundzem, czyli twarogiem z mleka owczego. Gdy zbliżyłam ją do nosa, poczułam ten charakterystyczny, bardzo delikatny "owczy" zapach i, o wiele silniejszy, aromat białej czekolady.

Biała czekolada stanowi grubą warstwę. W smaku jest bardzo słodka (aż drapie w gardle) i słodko-śmietankowa, niczym śmietana kremówka. Przebija się w niej, bardzo subtelnie, lekko serowy, minimalnie, prawie niewyczuwalny, kwaskowaty posmak. Kiedy czekolada rozpada się, rozpuszczając prawie całkowicie, smak twarogu owczego staje się coraz intensywniejszy, lecz wymieszany z kolejną falą słodkości. Nadzienie, to rzadki, ale o konsystencji wciąż stałej, krem z malutkimi grudkami sera, co skojarzyło mi się z dwukrotnie przemielonym sernikiem. Krem jest bardzo delikatny, a te grudki stanowią ciekawe urozmaicenie. W smaku jest chyba równie słodki jak czekolada, i podobnie jak ona - kompletnie biały. 
Cała twarogowość nieco zanika przy nadmiernej słodyczy, aczkolwiek ta "owcza" nutka cały czas gdzieś w tle była. Szkoda, że ta pralinka jest przesłodzona po prostu...


ocena: 7/10
kupiłam: Góralskie Praliny
cena: 2 zł
kaloryczność:  nie podano 
czy kupię znów: nie



Bryndza
Pralinka z jednej strony lekko żółta, a z drugiej kompletnie biała, to czekoladka z bryndzą, czyli serem miękkim podpuszczkowym z mleka owczego. Zapach ma słodko-czekoladowy z serową nutką.
Czekolada jest w smaku taka sama, jak w poprzedniej pralince, czyli bardzo słodka i śmietankowa z "owczą" nutką. Za sprawą tłustawości dość szybko się rozpuszcza.
Wnętrze to biały krem, kompletnie gładki, bez najmniejszej grudki, delikatny i gęsto-lejący. Wydaje mi się, że to nadzienie jest nieco tłustsze, niż w wersji z bundzem. W smaku jest to bez wątpienia słonawa serowa masa, bardzo intensywna. Nie całkowicie, bo krem ogólnie wciąż pozostaje słodki, ale tutaj to smak sera wyprzedza słodycz. 
Jedząc tę pralinkę, nic mnie w gardle nie drapało. W ustach pozostawał interesujący, słodko-słonawy owczy posmak, wymieszany z białą czekoladą. Szkoda, że ta czekolada jest taka słodka, ale na szczęście smak słonego sera całkiem nieźle sobie radzi z równoważeniem jej.


ocena: 9/10
kupiłam: Góralskie Praliny
cena: 2 zł
kaloryczność:  nie podano 
czy kupię znów: może



Oscypek
Na sam koniec zostawiłam sobie pralinkę, którą typowałam na najlepszą. Oscypki wręcz uwielbiam, a dwa poprzednie sery jadłam tylko kilka razy w życiu, tak więc, do tej wariacji smakowej miałam największe oczekiwania. Nie wiem, czy ma to jakikolwiek sens, ale właśnie tak było.
Zapach sera jest tutaj wyraźniejszy, niż w dwóch poprzednich smakach, co było dobrym znakiem.

Czekolada, koloru lekko żółtego, takiego serowego, a nie chemicznego, jest w smaku bardzo słodka, z silną, śmietankową nutą i prawie tak samo silnym, posmakiem wędzonego owczego sera. 
Kiedy czekolada ustępuje, a robi to dość szybko (wiadomo - biała czekolada), w ustach rozchodzi się smak, który jednoznacznie skojarzył mi się z moimi wszystkimi wycieczkami w polskich górach. Owczy, wędzony ser. To jest to, co czuć tutaj najbardziej. Słodycz, wciąż silna, w tej pralince zostaje w końcu gdzieś w tyle. Krem, słonawo-wędzony ma w sobie całe mnóstwo kawałków twardego, wędzonego sera (oscypka oczywiście), które dodatkowo napędzają ten smak. Lekko słone, delikatne i wyraziste zarazem. Nawet ten, kto nie jest znawcą serów, wyczuje tu silny, wędzony smak. 
Przyznać muszę, że połączenie oscypek-czekolada, jest tak dziwne i interesujące, że aż ciężko to porównać do czegokolwiek. Powiem tylko tyle, że jest to smak, który chociażby za tę "dziwną inność" dostaje najwyższą możliwą ocenę, a ja chętnie zjadłabym to w formie tabliczki. 


ocena: 10/10
kupiłam: Góralskie Praliny
cena: 2 zł
kaloryczność:  nie podano 
czy kupię znów: tak, przy okazji

sobota, 9 maja 2015

Goplana klasyczna gorzka ciemna 60 %

Zauważyłam ostatnio, że na moim blogu jak już pojawiają się gorzkie czekolady, to są to tabliczki wręcz ekskluzywne i niezbyt powszechnie dostępne. Nie wynika to z tego, że gardzę tańszymi gorzkimi czekoladami, a po prostu tym, że od dawna nie kupuję zwykłych czekolad. W ogóle nie kupuję gorzkich, mlecznych, jakichkolwiek. Nie widzę po prostu za bardzo sensu, w momencie, gdy czeka na mnie cała szuflada słodkości. Jeśli jednak zostanę jakąś poczęstowana, bądź obdarowana - nie pogardzę. 
Będąc ostatnio przez parę dni u mojego taty, wykryłam w szafce kilka najzwyczajniejszych właśnie czekolad ciemnych, a w mojej głowie zrodził się pomysł poddania ich dokładnym testom. 

Pierwsza pod lupę poszła klasyczna gorzka czekolada 60 % firmy Goplana, którą wspominam dość miło. 60 % producenci nazywają raczej deserową, ale jak według tego producenta jest to czekolada "gorzka", tak właśnie będę ją oceniać. 

Tabliczka ma kostki, które kojarzą mi się z tanimi czekoladami (ok, Goplana jest tania) i nie wyglądają zbyt ładnie. Oceniać po wyglądzie nie wolno, tak więc, czym prędzej, otworzyłam (i nieco zdziwiona spostrzegłam, że żadnego zapachu nie wyczułam), a następnie spróbowałam. 

Na początku poczułam lekką kwaskowatość. Naprawdę lekką. Myślę, że nawet wielbicielom mlecznych czekolad, którzy od ciemnych trzymają się z daleka, by nie przeszkadzała. Ten lekki posmak zaraz zniknął, na rzecz delikatnej słodyczy. Nie była ona cukrowa, ani drażniąca. Rzekłabym, że bardzo przyjemna i wręcz pożądana, gdyby to była czekolada deserowa. Gorzka powinna być, według mnie, jeszcze przynajmniej odrobinę mniej słodka. 
Wraz ze zmianą kwaskowatości na słodycz, w ustach rozlał się także smak kakao. Z charakterystyczną goryczką, która jednak nie była nawet tak silna, jak w niektórych deserówkach. 
Osoba jedząca tę czekoladę jest rozpieszczana słodką kakaowością. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że to nie było smaczne. Co więcej, czekolada była odrobinę tłustawa (jak na gorzką), przez co bardzo gładka. Nie był to stary, ohydny tłuszcz, a taki delikatny, upodabniający 'klasyczną gorzką' do mlecznych czekolad.
Kiedy tak kostka rozpuszczała się powoli, w sposób minimalnie pylisty, zorientowałam się, że przy samym końcu tego procesu pojawia się jakby ledwo wyczuwalna kawowa nutka. 


Tak w skrócie napiszę, że jest to dobra, deserowo smakująca czekolada, jak na tak niską cenę. Jeśli ktoś chce zacząć swoją przygodę z ciemnymi czekoladami, albo ma dość przesłodzonych, mlecznych, a boi się silnego gorzkiego, czy kwaśnego smaku, może ją śmiało kupić. 
Podkreślam, że oceniając, biorę pod uwagę cenę i smak w stosunku do niej, ale także to, że producent obiecał czekoladę gorzką, a nie deserową. Sama jednak wolałabym nie dzielić czekolad na gorzkie i deserowe, a po prostu nazywać je ciemnymi i patrzeć na zawartość kakao. Podział jest jak widać bardzo niejasny.


ocena: 7/10
kupiłam: poczęstowałam się
cena: jak wyżej
kaloryczność: 515 kcal / 100 g 
czy kupię znów: możliwe, że kupię

piątek, 8 maja 2015

Reese's Fast Break

To uczucie, kiedy ma się kompletnie dość masła orzechowego i produktów, do których je wciśnięto, bo w końcu półki polskich sklepów aż się od nich uginają. Znacie to? Ja nie. I założę się, że nikt z Was nie zna. Osobiście rzucam się na każdy możliwy produkt z masłem orzechowym i przeważnie mi smakuje, więc od razu ostrzegam - ta recenzja nie jest dla tych, którzy nie lubią tego smarowidła.

Reese's Fast Break, czyli baton w mlecznej czekoladzie z masłem orzechowym i nugatem od razu rzucił mi się w oczy, kiedy tylko zbliżyłam się do półek z batonami w sklepie Słodki Świat w Białymstoku. Jeszcze nigdy nie zawiodłam się na produktach Reese's, więc byłam pewna swego, kiedy z kilkoma rzeczami ruszyłam do kasy.


Wreszcie w domowym zaciszu, po paru tygodniach, wyjęłam baton ten na światło dzienne. Otworzyłam, powąchałam. Wrażenia nie robi. Wygląd zwykłego batonika, zapach przesłodzonej, kiepskiej czekolady. Jako, że w końcu to Reese's nie zniechęciło mnie to jakoś szczególnie i spróbowałam. Na prowadzeniu oczywiście masło orzechowe - silny smak orzeszków ziemnych oraz wyraźna słoność, lecz... słodycz też mocna. Aż za mocna. A gdzie tu nugat? Zaczęłam oddzielać poszczególne części.


Czekolada, którą baton jest oblany jest krótko mówiąc kiepska: za słodka i wieje od niej chłodem plastikiem. Tłuste to i trochę mleczne. Niby czekoladowa polewa nie jest obrzydliwa, ale naprawdę przydałoby się ją poprawić. Na szczęście szybko się rozpuszcza, ustępując miejsca masłu orzechowemu. Czy to (duże) czekoladowe niedociągnięcie wynagradza wnętrze? Po części tak. Masła jest naprawdę dużo i ma ono świetną konsystencję. Nie jest gładkie, a lekko proszkowate i zbite. Smak fistaszków jest podbijany przez sól, co wręcz uwielbiam. A teraz, wisienka na torcie, nugat.
Nugatu mamy mniej niż masła orzechowego, ale na pewno więcej niż czekolady (to ta biała warstwa na dole, jakby ktoś nie wiedział). Rozpuszcza się powoli, tutaj dość podobnie do masła, ale jest o wiele bardziej kremowy. Czuć w nim orzeszki ziemne i... słodycz. To jest za słodkie... 
Czekolada i nugat są w połączeniu bardzo słodkie i jakoś to mi nie bardzo pasuje do tego masła orzechowego. One się równoważą, a liczyłam na jakąś, chociaż minimalną, przewagę jednak tej słoności rodem z amerykańskich smarowideł. Reese's Fast Break wypadł dość słabo na tle innych batonów Reese's, które jadłam, chociaż jedno muszę przyznać: baton z masłem orzechowym nie może być zły. Smakował mi, szczerze. Trochę bym zmieniła, ale zjadłam go z przyjemnością.


ocena: 8/10
kupiłam: Słodki Świat
cena: 5.99 zł
kaloryczność: 451 kcal / 100 g, baton (51g) - 230 kcal
czy kupię znów: raczej nie, chyba że przy okazji

czwartek, 7 maja 2015

Lindt Edel-Marzipan marcepan w czekoladzie

Marcepan jest jednym z wyrobów, podobnie jak chałwa, które można albo kochać, albo nie cierpieć. Czym jest? Wydaje mi się, że wie to każdy, jednak i tak napiszę, że to masa ze zmielonych migdałów i cukru. Kiedyś, jeszcze nie posiadając tej wiedzy, marcepan był dla mnie czymś zagadkowym, wypełniającym czekoladki Merci, które każdy omijał. Każdy, z wyjątkiem mnie. Od dziecka uwielbiam wszystko, co inne i niespotykane, wręcz zagadkowe. Czymś takim właśnie był dla mnie marcepan. Jak zostałam oświecona, cóż to za twór, czar tajemniczości prysł, ale miłość do tego wyrobu pozostała. 

Dzisiaj mam zaszczyt przedstawić Wam Lindt Edel-Marzipan, czyli 50-gramowy batonik marcepanowy w deserowej czekoladzie, jak głosi napis na opakowaniu. Skoro kocham marcepan i deserową czekoladę Lindt'a, co pewnie wiedzą już czytelnicy bloga, to chyba oczywiste jest, co da takie połączenie, prawda? 


Batonik jest malutki i niepozorny. Czekolada na nim jest koloru jasnego brązu, na górze jest jej znacznie więcej niż na dole, chociaż ogółem nie ma jej za wiele. W smaku jest bardzo słodka, z charakterną nutą kakao. Pyszna, to w końcu czekolada od Lindt'a. Powiedziałabym, że jest w niej mleczna nuta, lekka tłustawość, przez co rozpuszcza się niezbyt wolno, ale i nie za szybko.


Czekoladowa warstwa skrywa marcepan, który stanowi 75 % wyrobu, więc wiadomo, jest go znacznie więcej niż czekolady i chociaż lindtowska czekolada jest cudowna, lindtowski marcepan jest... Boski. To słowo pojawiło się w mojej głowie, gdy spróbowałam tego batona po raz pierwszy, jakiś czas temu. Słodycz jest tutaj na wysokim poziomie, jednak nie ingeruje w migdałowość. Migdały są w smaku o wiele silniejsze, jak na dobry marcepan przystało. Przemielone, tworzą nie całkiem gładką i zarazem kremową masę, która przypomina delikatny mousse. Nadzienie to jest bardzo wilgotne i odrobinę tłuste, w sposób jak najbardziej prawidłowy, w końcu tłuszcz pochodzi z migdałów. 
Idealny marcepan w połączeniu z pyszną czekoladą tworzą słodkie połączenie z silnym smakiem migdałów i goryczką kakao. Do szczęścia nie potrzebuję nic więcej!
Jedyny, całkiem spory, minus tego batona to jego wielkość. Dla mnie mógłby być o wiele większy, bo czegoś tak dobrego nigdy za wiele.


ocena: 10/10
kupiłam: firmowy sklep Lindt
cena: 5.99 zł
kaloryczność: 483 kcal / 100 g 
czy kupię znów: tak

Skład: cukier, migdały (30%), masa kakaowa, pełne mleko w proszku, masło kakaowe, lecytyna sojowa, środek utrzymujący wilgoć: inwertaza, aromat

środa, 6 maja 2015

lody na patyku Toblerone

Sama wciąż nie mogę uwierzyć, ile to osób się do mnie uśmiechnęło w ciągu zaledwie paru minut. Naprawdę, to moje pierwsze takie doświadczenie w życiu, kiedy stałam przed sklepem, a wszyscy, którzy mnie mijali, uśmiechali się. ...Jedni serdecznie, inni jakoś tak... ekhem... z politowaniem. 
Czy warto było? Tak, i zrobiłabym to ponownie. A co bym zrobiła? A stałabym z lodem w jednej ręce i telefonem w drugiej, próbując złapać dla Was jak najlepsze ujęcie. 

Już spieszę z dokładniejszymi wyjaśnieniami: gdy tylko zobaczyłam obiekt dzisiejszej recenzji w Auchan, wiedziałam, że muszę go spróbować. Mało tego, że muszę go zrecenzować. Niestety, było to w obcym mieście, ponad 100 km od mojego domu.
Możecie sobie wyobrazić moją minę, kiedy następnego dnia zaszłam do Tesco w moim mieście i trafiłam akurat na dostawę lodów Toblerone, o których wcześniej powiedziano mi "nie będzie"... Cóż, przynajmniej zdjęcia będą lepsze.

Czy lód na patyku Toblerone, czyli lód kakaowo-miodowy z kawałkami czekolady mlecznej z miodem i nugatem migdałowym i z kawałkami białego nugatu w polewie z mlecznej czekolady Toblerone, był tego wart? 
Swoją drogą, ale długi i pokrętny opis. Pytanie: jak to wszystko smakuje? 

Zacznę od tego, że miło wspominam chwile z czekoladami Toblerone. Jakiś czas temu odbiło mi na ich punkcie, ale wiem, że to nic wytrawnego i wielu osobom nie smakują. 
Czym jest czekolada mleczna Toblerone? Tabliczka w formie trójkątnego batona (w którym to kształcie się zakochałam), z wnętrzem, na który składają się: miód, biały nugat i migdały. Jest to mieszanka bardzo słodka i chrupiąca, o której powiem tylko tyle, że ją uwielbiam (recenzja czekolady pewnie pojawi się za jakiś czas).

Lód na patyku również, jak czekolada, jest trójkątnego kształtu. Ku mojemu rozczarowaniu jest dość mały, ale przynajmniej nie zlatuje z patyka, a trzyma się na nim konkretnie. 
Sama polewa jest bardzo słodka, w przyjemnym rozumieniu tych słów. Mleczna, bez większej nutki kakao (w tle gdzieś tam była). Czekolada jest bardzo słodka, ma w sobie miodowy akcent. Warstwa ta jest dość cienka, lecz mimo to, smak czuć bardzo wyraźnie, więc mogę chyba uznać, że ilość jest wystarczająca. W czekoladzie zatopione są chrupiące kawałki migdałów, które mogłyby być większe i kawałki słodkiego, białego nugatu, który jest twardawy i klejący. Przykleja się do zębów, ale w tym przypadku, jakoś mnie to nie drażniło. 
Po zgryzieniu czekolady, przyszła pora na samą masę lodową.

Jest ona dość lekka, jakby trochę rozwodniona, i nieco tłustawa. W konsystencji całkiem zwyczajna. Co zaś się tyczy smaku... Lód jest wyraźnie kakaowy i zarazem słodki. Czułam tutaj charakterystyczny, odrobinę gorzkawy smak kakao, ale także silną słodycz. Czy była ona miodowa? Gdyby nie opis na opakowaniu, nawet do głowy by mi to nie przyszło, chociaż możliwe, że jakaś miodowa nuta tam jest.

W masę wtopione są chrupiące kawałki czekolady i migdałów, ale o ich smaku nie mogę nic powiedzieć, bo przez zimno samego loda, nie wyczułam go po prostu. Tylko, że były słodkie i chrupały. Tym, co zwróciło na siebie moją uwagę, były białe plamki roztapiającego się nugatu. Były one słodsze od czekolady i loda, jakby śmietankowo-miodowe. Były one bardzo malutkie i przyjemnie podkreślały całość.
Cudowna polewa i zwykły, przyzwoity lód.

Ogólnie lód bardzo mi smakował, jednak jak na tę cenę jest zdecydowanie za mały. Skład także pozostawia wiele do życzenia i za te dwa czynniki trochę obniżam ocenę. 


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 3.86 zł
kaloryczność: 360 kcal / 100 g (lód 100 ml / 66 g - 238 kcal)
czy kupię znów: nie, chyba, że znajdę gdzieś taniej

wtorek, 5 maja 2015

Primavika Deser soczyste jabłko z ziarnami zbóż

O moim stosunku do gotowych deserów i firmy Primavika już pisałam dwa razy (przy deserze ze śliwką i przy deserze z pomarańczą), więc teraz napiszę w skrócie - gotowce dobrej jakości bardzo lubię, bo mam mało czasu, a jak już czas znajdę, to jestem leniwa. Szczerze, wiem. Równie szczera będzie ta recenzja, jak i każda inna. Pytanie tylko: czy deser soczyste jabłko z ziarnami zbóż od Primaviki posmakuje mi, jak dwa poprzednie, czy zawiedzie mnie? 

Gdy odkręciłam słoiczek, poczułam zapach jabłek i zboża. Właściwie już tutaj można odpowiedzieć sobie na pytanie ze wstępu. Deser ma kolor pomarańczowo-brązowy, taki jak przecier jabłkowy (przypomniało mi się dzieciństwo!).
Pierwsza łyżeczka i tylko utwierdziłam się w przekonaniu o jakości Primaviki.

Jabłko, takie dojrzałe, słodziutkie i soczyste. To jest to, co czułam przede wszystkim. Żaden jakiś tam kwaskowaty posmak, żaden sok jabłkowy. Po prostu jabłko, które miało czas dojrzeć na drzewie, dzięki promieniom słońca... Aż wyobraziłam sobie ten widok.
Szczerze? Spodziewałam się smaku soku jabłkowego, na który bym mogła sobie ponarzekać... Tu jednak pola do popisu mi nie pozostawiono, bo smak jest czysto jabłkowy, świeżo-owocowy.

Oprócz jabłka wyczułam tutaj łagodny smak dyni. W końcu to na bazie przecieru właśnie z niej zrobiono ten deser. 

Cząstki zbóż dodały całości zbożowego smaku. Kasza gryczana niepalona, płatki owsiane, ziarno pszenicy - to wszystko zachowało swój smak, miało porządną konsystencję, czyli nie było tutaj nic ostrego, ani zbyt rozmiękłego. Wszystko tak, jak należy.

Deser jabłkowy jest słodszy od tych, które próbowałam dotychczas. W dużej mierze to słodycz pochodząca z syropu z agawy, ale tu w składzie (co prawda bardzo daleko, w musie z jabłek) jest też cukier. Na pewno jest go mało, ale jednak jest. Dla mnie, skąd by ta słodycz nie płynęła, z jabłek, cukru, czy syropu, jest ona za silna. 

Deser smakował mi, jednak założę się, że wielbicielom jabłek posmakuje jeszcze bardziej, dla nich szczerze polecam. Ja po prostu wolę inne owoce, chociaż jabłka też lubię.


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam, ale produkty Primaviki można znaleźć w PiP, Almie, realu i na stronie: sklepvita.pl
kaloryczność: 96 kcal / 100 g, słoiczek 170 g - 163 kcal
czy znów kupię: raczej nie

poniedziałek, 4 maja 2015

Zotter Labooko fruit Mango Lassi biała z mango

Zanim zaczęłam poznawać czekolady Zotter'a, nigdy nie słyszałam o tabliczkach owocowych w sposób, w jaki stworzone zostały te z serii Labooko fruit. Mleko w proszku zostało zastąpione proszkiem owocowym. Brzmi to tak niecodziennie, że po prostu nie mogłam nie sięgnąć po taki czekoladowy wynalazek. Kiedy w sklepie Zdrowa Spiżarnia zobaczyłam czekoladę z dodatkiem jednego z moich ulubionych owoców, czyli mango, długo się nie zastanawiałam.

Zotter Labooko fruit Mango Lassi to biała czekolada (kakao występuje tylko w formie masła) z mango i z jogurtem z mleka w proszku. W papierku znajdują się dwie oddzielnie pakowane tabliczki, po 35 gram. Każda z nich kolor ma bardzo jasny. Żółty, wpadający w biel. Co mnie zaskoczyło, to to, że nie napotkałam żadnego silnego zapachu, a spodziewałam się silnej, owocowej woni.

Pierwszy kawałek z czekolady ułamał się z takim trzaskiegm, że aż miło! Powędrował do moich ust, a w mojej głowie zapaliła się lampka. Cytrynowa mamba! Niegdyś moja ulubiona guma rozpuszczalna (czasem dalej mam na nie ochotę, ale ich nie kupuję, te owocowe rozpuszczalne to jedne z nielicznych gum, jakie toleruję). Kompletnie się tego nie spodziewałam. 
Kiedy czekolada zaczęła się rozpuszczać, a robiła to dość szybko, smak zaczął się rozchodzić na bardziej zaawansowane nuty. Czekolada w rozpuszczaniu się jest jakby gęstawa i przechodzi w sok. Tak mi się przynajmniej skojarzyło. Czułam słodko-kwaśny smak dojrzałego mango z nieco cytrynową nutką. Towarzyszyła mu delikatna jogurtowość, zdecydowanie naturalna i odrobinę kwaskowata w kontekście typowo nabiałowym. 


Słodycz co i rusz powracała, jakby falami. 
Mango Lassi jest tłustawą, bardzo "podkręconą" białą czekoladą, w której wydaje się, że 70 % cukru zastąpiono owocową kwaskowatością. 
Przynosi orzeźwienie, niczym domowe lody jogurtowe i sorbet z mango. 

To był bardzo intrygujący eksperyment, który z chęcią powtórzę, próbując inne owocowe tabliczki. 


ocena: 9/10
kupiłam: Zdrowa Spiżarnia
cena: 16.50 zł
kaloryczność: 557 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszone mango (11%), jogurt z odtłuszczonego mleka w proszku, lecytyna sojowa, proszek cytrynowy

niedziela, 3 maja 2015

Muller Mix World Edition Sri Lanka o smaku herbaty z czekoladowo-pomarańczowymi kulkami

Czy ja już wspominałam, że nie potrafię oprzeć się edycjom specjalnym / limitowanym różnego rodzaju słodyczy i jogurtów? Tak? No to powtórzę po raz kolejny. To po prostu silniejsze ode mnie. Nie, nie bójcie się, blog nie zmienia swego przeznaczenia na "recenzje jogurtów", jednak są smaki, które po prostu MUSZĘ opisać. 

Do takich właśnie smaków należy Muller Mix World Edition Sri Lanka, czyli jogurt o smaku herbaty z czekoladowo-pomarańczowymi kulkami. Zakładam, że nam wszystkim czekoladowe kulki w jogurtach się już znudziły (o ile je kiedyś lubiliście, ja w sumie nigdy za nimi nie przepadałam). Wszędzie jak już jakiś mix, to właśnie z czekoladowymi kulkami. 
Muller poszedł o krok dalej i ze zwykłych czekoladowych kulek zrobił czekoladowo-pomarańczowe. 
Tym samym, mamy dwa kolory chrupiącego dodatku - jasny, który wydaje mi się słodszy, i ciemny, który jest jakby bardziej pomarańczowo-kwaśny. O dziwo, smakowały mi, same, jak i z jogurtem. Ta cytrusowość zdecydowanie je ratuje. 
Jak wyżej, z jogurtem wypadły bardzo dobrze. Dlaczego? Wydaje mi się, że pomarańczowy smak kulek wydobył z gęstej, jogurtowej masy to, co w niej było najlepsze, czyli wyraźny, herbaciany smak. Domyślacie się, jakie połączenie otrzymaliśmy? Dla mnie skojarzyło się z herbatką z cytrynką, którą kiedyś piłam litrami. Jogurt jest lekko kwaśny, jak na jogurt przystało i na pewno słodki, jednak na poziomie bardzo odpowiednim. 


ocena: 9/10
kupiłam: Tesco
cena: około 1.50 zł (promocja chyba)
kaloryczność: 146 kcal / 100 g 
czy kupię znów: możliwe

sobota, 2 maja 2015

Ritter Sport Cookies and Cream mleczna z kremem i ciasteczkami

O Ritter Sport nie mogę zbyt wiele powiedzieć. Dopiero ją testuję, ale nie mam zamiaru próbować wszystkich smaków, większość nie ciekawi mnie po prostu, a przynajmniej na razie. 
Wariantowi cookies&cream nie potrafię się jednak nigdy oprzeć. Tym bardziej, że nie jest on aż tak często spotykany, a tutaj występuje dodatkowo jako edycja limitowana.
Pozostaje tylko pytanie, czy Ritter Sport Cookies and Cream, czyli czekolada mleczna z ciasteczkami  kakaowymi i kremem waniliowo-śmietankowym nie okaże się zbyt słodkim ulepkiem, a czekoladą słodką i smaczną? 

Czas się przekonać! Po otwarciu ładnego, błękitnego opakowania poczułam... no właśnie. Zapach czekolady, kiedy zbliżyłam nos do tabliczki. Na pewno słodkiej, ale... Było tu coś jeszcze, czego nie potrafię nazwać. O co chodzi? Nic tylko jeść i się przekonać. Pierwsza kostka znalazła się w ustach (cud, że zdążyłam porobić zdjęcia). Słodka mleczna czekolada, zaczęła się rozpuszczać. Tłustawa gładkość i wręcz kremowość była... plastikowa. Niepozorna, słabiutka nutka kakao także się tu pojawiała, ale była o wiele za słaba. Dominował ją cukier, którego zdecydowanie było za dużo. Niby nie taka zła, ale do najsmaczniejszych też nie należy.
Średniej grubości warstwa czekolady rozpuściła się szybko i w sumie nawet nie zauważyłam kiedy, poczułam jeszcze silniejszą słodycz. Tak, to było nadzienie. Przede wszystkim słodkie i nieco śmietankowe. Takie jak te za słodkie śmietanki do kawy (jak można doprawiać kawę czymś takim?).

Wanilia? A skąd! Tylko w opisie na plastikowym opakowaniu... Szkoda, bo ta przyprawa mogłabym nieco poprawić odbiór całości. Ilość nadzienia jest naprawdę solidna, tylko czy przy takim zacukrzeniu jest to ilość, której oczekiwałam? Nie. Liczyłam, że będzie sporo ciasteczek kakaowych, które jakoś zniwelują słodycz i wprowadzą silniejszy kakaowy smak. Te kawałki ciastek były małe, w smaku dość nijakie. Dość gorzkawe, jakby ktoś zostawił je we włączonym piekarniku i zapomniał o nich. Warto zauważyć, że przypominały bardziej ciężkie chrupki pszenne, niż ciastka. Szkoda, bo nie wyszło to najlepiej.

Ogólnie mogło być smacznie, gdyby nie ten trudny do określenia posmak. Nie, nie stara margaryna, tylko taka tłusta plastikowość z dodatkiem tych spalonych niby-ciastek. Kilka kostek zjadłam bez uczucia większego obrzydzenia, czy wstrętu, chciałam się tu czegoś doszukać. Nie znalazłam.


ocena: 5/10
kupiłam: Carrefour
cena: 4.99 zł
kaloryczność: 576 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, tłuszcz roślinny, tłuszcz kakaowy, laktoza, miazga kakaowa, mleko w proszku odtłuszczone, mleko w proszku pełne, śmietanka w proszku (3%), mąka pszenna, tłuszcz mleczny, kakao w proszku (0,6%), lecytyna sojowa, naturalny aromat wanilii, aromat naturalny, sól

piątek, 1 maja 2015

First Nice chałwa sezamowa o smaku waniliowym

Od razu po tytule część osób pewnie wywnioskowała, że nie jest to post dla nich, dlatego, że wiadomo, chałwę można albo bardzo, bardzo lubić, ale nienawidzić. Ja (co chyba oczywiste ze względu na dzisiejszą recenzję) zaliczam się do pierwszej grupy. 
Jako dziecko nienawidziłam chałwy, a jak ktoś próbował mi wytłumaczyć, że to słodycz, a w dodatku zdrowy, parskałam mu śmiechem w twarz. W końcu jednak się przekonałam (całkiem niedawno) i teraz po prostu uwielbiam chałwy. Ta Lidla była jedną z pierwszych, które mi posmakowały. Co prawda, skład nie należał do najlepszych, ale były słodkie i smaczne. Potem odkryłam, że chałwę łatwo robi się samemu (sam sezam i miód - poezja) i dodatkowy plus: można do niej dodać co tylko się chce i przez dłuższy miałam przerwę w kupowaniu chałw.

Podczas ostatniej wycieczki do Lidla (miały być śliweczki, może jakaś rybka wędzona, ser i zero słodyczy, bo w szufladzie niedługo zabraknie miejsca) moje oczy dostrzegły jakąś zmianę na półce ze słodyczami. Nowe chałwy? E wyglądają jakoś tanio i badziewnie. Chwila... przecież to moi chałwowi prawie-ulubieńcy z inną szatą graficzną! Zawył alarm. Przecież zawsze jak zmieniają opakowanie... o, nie. Czy to znaczy zmianę składu i smaku? Musiałam, po prostu musiałam kupić i się przekonać. Skład brzydki, ale taki też był. Wydaje się dłuższy niż był. Z brzydkiego zmienili na dłuższy-brzydszy. Trudno. Sklepowe chałwy zazwyczaj tak mają, więc będę oceniać tylko smak chałwy sezamowej o smaku waniliowym First Nice.


Otworzyłam, powąchałam. Pachnie sezamem (46,2% sezamu...) i czymś słodkim. Chałwowy baton jest pokryty jakby cukrową warstwą, co próbowałam złapać na zdjęciu, ale chyba się nie udało. Tak, to na pewno jest cukier. Zgarnęłam to palcem, polizałam. Cukier. Nie tłuszcz z sezamu, a głównie cukier. Znaczy, nie ma co ukrywać, chałwa jest tłusta, ale niestety za sprawą innych tłuszczy niż tych z sezamu.

Wróćmy do smaku. Ugryzłam. Czuć delikatny smak sezamu, który mi odpowiada. Goryczka zawitała gdzieś w tle, za sprawą, jak się domyślam, długiego prażenia, ale nie przeszkadzała mi ona ani trochę. Łączy się on ze słodkością, niestety cukrową. Miodu nie wyczułam, no chyba, że to taki sztuczny miód jak ze sklepów, ale takiego nie jadam i nie wiem za bardzo jak smakuje. Chałwa skleja zęby, ale znowu... nie za sprawą tego, że jest chałwą, a przez cukier. Taki rozklejony, klejący cukier. I syrop glukozowy, który czyni ją jeszcze słodszą, niż uczyniłby to sam cukier.

Wanilię w zapachu można wyczuć (szkoda, że to sam aromat), a w smaku... ani trochę, przez tę słodycz, która góruje nawet nad smakiem sezamu momentalnie. Jest tłusta za sprawą utwardzonych tłuszczy, co po prostu czuć.

Ogólnie powinni zmienić nazwę z chałwy sezamowej o smaku waniliowym na chałwę cukrową o smaku sezamowym. Wydaje mi się, że była kiedyś lepsza, a może to po prostu ja się przyzwyczaiłam do chałwy domowej robionej? Nie jest ohydna, ja ją nawet ze prawie smakiem zjadłam. Dla kogoś lubiącego chałwy bardzo słodkie, może smakować. Szkoda mi tylko wspomnień, które z nią wiązałam, a tu coś takiego. 
Ocenę wystawiam biorąc pod uwagę smak i cenę, w kategorii: sklepowe chałwy.


ocena: 7/10
kupiłam: Lidl
cena: 1.89 zł
kaloryczność: 518 kcal / 100 g
czy znów kupię: może kiedyś (patrzcie, co lenistwo robi z człowiekiem)