wtorek, 1 listopada 2016

Zotter Labooko High-End 96 % ciemna z Peru

Do dziś wspominam i często w recenzjach przywołuję sadystycznego, ale smakowitego Zottera Labooko Peru 100 %, do którego po paru miesiącach od zjedzenia zrobiłam powrót i który w zasadzie zaostrzył moją niezdrową chęć próbowania czekolad o zawartości 100 % kakao. Dlaczego niezdrową? Szukałam w nich tej męczącej przyjemności, co nie brzmi zbyt normalnie, ale... jest szczere. Zjadając naprawdę wiele setek, nie znalazłam równie sadystycznej, więc po prostu sięgnęłam po kolejnego peruwiańskiego Zottera.

Zotter Labooko High-End 96 % to ciemna czekolada o zawartości 96 % kakao pochodzącego z peruwiańskich And, które konszowało 34 godziny. 

Po rozchyleniu złotego papierka zobaczyłam piękną, głęboko ciemnobrązową tabliczkę, której zapach mnie zaskoczył, ponieważ nie był wcale atakujący i przerażająco silny. To dość stonowane palone nuty o ciepłym, kwasowo-asflatowym motywie. Owszem, były głębokie i wydały mi się pewne siebie, ale doszukałam się tu także przyjemnego aromatu zawilgoconej, chłodnej kwiaciarni.

Przełamałam i usłyszałam głośny trzask, jednak gdy zrobiłam pierwszy kęs, czekała mnie niespodzianka. W ustach czekolada wydała mi się niemal miękka, rozpuszczała się bardzo powoli w sposób ciężko-zalepiający, ale potem, wraz ze smakiem, złagodniała i zrobiła się bardziej kremowa i dość zwyczajna.

Pierwszym, co poczułam była cierpkość, gorzkość. Najpierw wzięła mnie z zaskoczenia, szczypiąc lekko siarkowym smakiem, jednak prawie od razu w tle zaczął rozwijać się też bardziej soczysty kwasek. Początkowo ogólnie cytrusowy, później narastał połykając siarkę aż przybrał po prostu cytrynowy wydźwięk.

Tymczasem cierpkość zaczęła zanikać (nie było uczucia ściągania), a gorzkość robiła się coraz prostsza, wzmacniał się ukryty w niej prażony smak. Doszukałam się tu odrobinki orzechów i... całość zaczęły otaczać kłęby dymu. Z niego wyłonił się posmak palonego karmelu, takiego goryczkowatego z odrobinką kwasku i minimalistyczna słodycz. 
Wraz z tym, jak obracałam kawałek w ustach, słodycz zaczynała robić się coraz pewniejsza i wyraźniejsza, aż w końcu zrobiła się zaskakująco (jak na tę zawartość kakao) silna, tak, że nawet mogłam określić jej nutę. Wydała mi się dość kwiatowa, jak takie... cmentarne lilie stojące w wodzie w ciemnym pomieszczeniu. 
Wyczuwalna była dość silna wilgoć i od tego miejsca nie mogłam odpędzić od siebie wizji chłodnego dnia, złoto-brązowych liści, które dawno już opadły na ciemną ziemię, tworząc na niej zawilgoconą warstwę okrywającą korzenie suchych, ale nie martwych, drzew. O tak, ziemistość i lekka drzewność były najsilniejszymi nutami tak mniej więcej od połowy rozpuszczania się kawałka. Nie znaczy to jednak, że subtelna słodycz odeszła w niepamięć.

Kompozycja zelżała, zrobiła się bardziej przyjazna, chociaż wciąż miała specyficzny charakterek, a klimat wciąż utrzymywał się dość ciężki.
Końcówka była gorzko-słodka i znów bardziej palona, a posmak tego wszystkiego pozostawał jeszcze na bardzo długo.

Ta czekolada wydała mi się przecudowna! Może nawet najlepsza, jaką ostatnio jadłam. Początek to moc, potęga, pokazanie tego, co potrafi siarka, cytrusy i palona gorzkość, a następnie łagodne przejście po karmelu aż do ziemisto-drzewnych i słodkawych nut. Takie ugłaskanie. Odebrałam tę czekoladę jako dość asertywną i klimatyczną, ale na pewno nie sadystyczną. 

Skojarzyła mi się z listopadowym klimatem święta zmarłych, ciężkimi kwiatami, liśćmi, wilgotną ziemią i w końcu z wieczornym spacerem, kiedy to z ciemności wchodzi się między kolorowe światełka, od których aż bije ciepło. Mimo kolorów i piękna, zasadniczy klimat tego dnia (czekolady) wciąż pozostaje pełen zadumy i pewnej ciężkości. (I piszę to jako osoba niewierząca, która jednak bardzo lubi klimat tego święta.)
Specjalnie poczekałam z publikacją tej recenzji aż do listopada, żeby jak najtrafniej opisać i móc do czegoś porównać jej charakter.
Z Labooko Peru 100 % jakoś tak od razu bym nie skojarzyła, za to palony karmel był podobny do tego wyczuwalnego w Domori Apurimac Peru 70 %. Dym skojarzył mi się z kolei z niedawno próbowaną Ghaną 100 % Manufaktury, ale... Zotter jest nieco bardziej zdecydowany, chociaż nie ma się czego bać, nie aż tak bardzo "straszniejszy". ;)
Najlepszym dowodem na to jest fakt, że bez problemu zjadłam całą na raz i... żałowałam, że nie ma jej więcej. Tak przy okazji, zorientowałam się, że niektóre Labooko mają jedynie 65 g, zamiast 70 - w tym właśnie ta niestety.


ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 634 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, sól

PS Wszystkich przybyłych po 2018 roku zapraszam na recenzję nowej wersji.

20 komentarzy:

  1. Jestem strasznie ciekawa smaku takiej czekolady. Raz próbowałam czkelady z jakąś zawrotną ilością kakao to niemal mnie powaliła swoją mocą. Dokładnej ilości kakao nie pamiętam, bo było to kilka lat temu, ale przypuszczam, że pewnie była w granicach 90. Po tej chyba musieliby mnie reanimować :D Ale i tak ciekawość jest!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy takiej zawartości to jakość jest niezwykle ważna. :P

      Usuń
  2. Widzę siebie na kanapie okrytą ciepłym kocem i herbatą rozkoszująca się tą czekoladą:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę, żeby ta wizja się kiedyś spełniła. ;)

      Usuń
  3. Do takiej mocnej czekolady trzeba się przyzwyczaić, na początku to szok, ale potem wciąga jak bagno :) Będę musiał wrócić do tej tabliczki, na pewno docenię ją bardziej niż kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kiedy ją jadłeś? ;)

      Usuń
    2. No, nie pamiętam, ale już troche czasu minęło... Nawet 2-3 miesiące próbowania różnych innych czekolad potrafią zrobić różnicę, bo ma sie lepsze porównanie.

      Usuń
    3. Chyba nawet nie tak dawno ją jadłem, ale już słabo ją pamiętam i trzeba sobie przypomnieć :)

      Usuń
  4. charlottemadness1 listopada 2016 17:44

    Tabliczka wręcz idealna na dzisiejszy dzień,nie mówiąc tylko o święcie ale i "idealnej" pogodzie :>.
    Z pewnością do niej wrócę, i to nie raz,tylko dziwię się,że tak późno zawitała na Twoim blogu,a raczej tak długo czekała na otwarcie? :>

    OdpowiedzUsuń
  5. Szalona Ty!:-D Jeżeli kiedykolwiek będziemy miały styczność z naszą pierwszą stuprocentówką to właśnie chciałybyśmy aby to była ta tabliczka :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może być taki przedsionek przed setkami. :P

      Usuń
    2. Niby 4% różnicy nie robi a jednak kubki smakowe mogą się przygotować na 100% moc :D

      Usuń
    3. No i kwestia podejścia, psychiki. :P

      Usuń
  6. Kiedyś wystraszyłam się tej tabliczki w pobliskim eko sklepie. Teraz może bym i nawet z nią zaryzykowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka liczba może odstraszać, ale coś czuję, że jej klimat mógłby Ci do gustu przypaść.

      Usuń
  7. "Czekolada o smaku pierwszego listopada" - reklama doskonała :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Dopiero teraz jej spróbowałam i jestem w szoku jaka jest pyszna. Spodziewałam się prawie Peru 100% (którą lubię, ale konsumpcja idzie dużo wolniej), a tutaj tyle karmelowej słodyczy i owocowej lekkości. Już sam zapach rozkłada na łopatki. Najśmieszniej, że po powąchaniu pomyślałam konkretnie o cukrze kokosowym, patrzę na skład, a akurat został użyty w tej czekoladzie. A przeważnie jestem zdania, że rodzaj cukru, w szczególności jeżeli jest go mało, nie robi jakiejś różnicy. Nie mówiąc już o tym, że chyba raz w życiu kupiłam cukier kokosowy, także nie jestem specjalnie zaznajomiona z jego smakiem. Ty ją jadłaś kiedy był trzcinowy, także masz wymówkę, żeby do niej wrócić :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 4 % a taka różnica!

      Naprawdę teraz robią z cukrem kokosowym?! O kurde, to muszę jej spróbować znowu. To świetna wymówka, tym bardziej, że on ponoć ma mocno karmelowy smak, a już ta moja była karmelowa. Wow. Ty przynajmniej raz kupiłaś, ja ani razu (bo to jednak cukier, a nie jest mi potrzebny). :P

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.