środa, 28 sierpnia 2019

Freihofer Gourmet Gefullte Schoko Tafelchen Nuss-Nougat mleczna z nadzieniem nugatowym z karmelizowanymi orzechami laskowymi

Jeszcze do niedawna uważałam, że nugat to twór nie w moim stylu. Po kilku dobrych czekoladach z nugatami właśnie uznałam, że wcześniej po prostu miałam pecha, bo trafiałam na za słodkie i za tłuste. Dobrze zrobiony nugat jest świetny... szkoda tylko, że tak rzadko się trafia. Dalej jestem więc ostrożna w stosunku do tabliczek z nim, ale obecnie raczej miło mi się kojarzą. Oczywiście tylko na dzień, w którym już od rana nastawiam się na coś słodszego niż zwykle. Po tę sięgnęłam jednak dość spontanicznie. Po prostu "słodka nadziewajka", którą na dany dzień zaplanowałam była niezjadliwa, że nawet całej kostki (wprawdzie były duże) nie zjadłam. Nie chciałam więc po niej porywać się na coś potencjalnie pysznego, ale zamierzałam coś słodkiego wreszcie zjeść. Po Freihofer Gourmet Gefullte Schoko Tafelchen Kakao pomyślałam, że nugatowa propozycja tej marki będzie akurat.

Freihofer Gourmet Gefullte Schoko Tafelchen Nuss-Nougat to czekolada mleczna o 32 % zawartości kakao nadziewana (32%) kremem nugatowym z orzechami laskowymi udekorowana (2%) kawałkami karmelizowanych orzechów laskowych.
Wyprodukowane we Francji przez Aldente GmbH (zakładam, że dla Aldiego); linia limitowana na zimę 2018/19.

Po otwarciu poczułam bardzo jednoznaczny i wyidealizowany zapach orzechowo-czekoladowego kremu-smarowidła (typu Nutella) oraz nugatu z pieczoną nutką przywodzącą na myśl chleb ze skórką.

Minitabliczki już w dotyku zdradzały swą miękkość. Przy przełamywaniu wierzch nieco się uginał, a nadzienie rwało. Czekolada tworzyła jakby łódeczkę, nugat skumulował się po środku. Ilość posypki wygląda różnie: na niektórych prawie wcale, na innych dużo, ale na każdej czekoladce wtopiono ją porządnie.
W ustach czekolada natychmiast miękła, po czym rozpływała się w średnim tempie. Kompletnie zalepiała usta w gęsto-kremowy, tłusty sposób. To gładkie, błogie bagienko.
Po chwili wierzch uwalniał nadzienie, z którym okazała się idealnie integralna - jeszcze miększym i bardziej zalepiającym. Mięciutkie i maziste do złudzenia przypominało krem do smarowania. Tłuste w nieco oleisty sposób, trochę zakradało się pod ulepek, ale ulepkiem nie było. Uratowała go od tego jednak pewna nugatowa gęstawość i echo pylistości.
Jedzenie tych czekoladek przypominało... łyżeczkowanie czekoladowego smarowidła.
Zatopione na spodzie kawałki były twardawym, chrupiąco-skrzypiącym cukrem, w którym kryła się odrobinka zaskakująco świeżych orzechów. Szkoda, że orzechy były karmelizowane, a już na pewno szkoda, że właśnie w takich proporcjach (stosunek orzechów do cukru na nich). Niby pasowały do całości, przełamywały miękkość, ale... chyba właśnie dużym plusem jest to, że nie dodano ich więcej.

W smaku czekolada okazała się łagodnie maślana i przesłodzona. Lekko w tym waniliowa i przesiąknięta orzechowym nadzieniem - trudno powiedzieć o niej coś więcej.
Prędko pojawiło się mleko, wraz z orzechową nutką tworząc harmonijne przejście do do smaku kremu, jakby były jednością.

Nadzienie właściwie rządziło. Maksymalnie podkręciło słodycz czekolady i szybko zasłodziło. Po chwili w przesłodzeniu tym pojawiła się wizja orzechowo-czekoladowego smarowidła. Fala słodyczy rozbiła się o orzechowy falochron. Wciąż było słodko, ale orzechy laskowe pokazały, co potrafią. Jawiły się jako naturalne i poniekąd łagodne, ale stanowcze. W dużej mierze przybrały postać orzechowo-kakaowego smarowidła. Wydobyły skądś kakałkową nutkę (nie mającą nic wspólnego z gorzkością). Z racji ogólnej słodyczy i maślaności, także smak nugatu wyszedł wyraźnie. Mimo to, główna rola należała do smarowidła. Wydobyty został smak mlecznoczekoladowy (w momencie gdy sama czekolada głównie zacukrzała). Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa mleczność i oleistość (jakby powiązana z orzechami, z tym kremem) też wyraźnie się odezwały, ale w przesłodzeniu nie były zbyt istotne.

Jego charakter podkreśliły bowiem chrupacze. Po tym, jak jeszcze podbiły cukrowość, roztoczyły smak lekko palonego cukru. Zadrapały tym samym w gardle, ale wprowadziły również palono-pieczony smak, który łącząc się z maślaną czekoladą przełożył się na skojarzenie z kromką chleba uginającą się pod kilogramem przecukrzonego kremu orzechowo-kakaowego.
Gdy bliżej końca schrupałam posypkę, raz i drugi trafiłam na smakowicie świeży kawałek orzecha. Mimo cukrowości otoczenia, wyszły zaskakująco charakternie... oczywiście gdy wyszły w ogóle, bo miałam wrażenie, że prawie ich tam brak.

Po wszystkim pozostało poczucie zatłuszczenia kompletnego (na ustach, w ustach i na palcach) oraz przecukrzenia. Żadne z nich nie było jednak tragiczne... należały do smarowidła o niezłej jakości i nugatu, a więc sporo w tym orzechów laskowych. Zdziwiłam się, że to właśnie skojarzenie z kremem orzechowo-czekoladowym było silniejsze niż nugat. To był dobry krem... Potrafię sobie wyobrazić, że tak smakują smarowidła tej marki (zdjęcie gazetki) - może po prostu nimi nadziano czekoladki? Niestety nie mogę tego powiedzieć o czekoladzie - ona nawaliła. Strasznie przesłodzona i w sumie tyle. Nawet jakaś mało czekoladowa, że aż krem wyszedł bardziej... no właśnie też nie czekoladowo, a jak krem orzechowo-kakaowy / czekoladowy. Chodzi jednak o takie słodkie kakałko, a nie choćby gorzkawe kakao.

Całość zaprezentowała się zaskakująco dobrze jak na taką słodką i tłustą miękkość. Wydźwięk kremu-smarowidła jakoś... po prostu mnie kupił. Miał specyficzny, niecodzienny urok, mimo przecukrzenia. Plusem jest ta "inność" (krem), to nie po prostu kolejny nudny (i w gruncie rzeczy za mało orzechowo-orzechowy czy też nugatowy jak na to, czym jest) nugat. Niezły jakościowo i jak najbardziej do zjedzenia, ale na pewno nie na raz, jak mam w zwyczaju mniej więcej standardowe tabliczki zjadać, a np. przez cały dzień wykładów. Po jednej minitabliczce zaczynało trochę drapać w gardle.
Z nugatowych propozycji z Aldi zdecydowanie wolę pyszną Moser Roth Chocolat Delice Edel Nugat.
Tak sobie pomyślałam, że to dobry przykład, gdzie tłustość i miękkość pasują do smaku, całej konwencji produktu - pseudociemne tłuściochy Moser Roth Chocolat Delice Praline Edel Zartbitter czy Das Exquisite Mouse au Chocolate przy kremowym nugacie wypadają źle i tyle.


ocena: 7/10
kupiłam: Aldi
cena: 9,99 zł (za 115g)
kaloryczność: 557 kcal / 100 g; 1 sztuka (ok. 10g) - 53 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, tłuszcze roślinne (shea, kokosowy), orzechy laskowe 4%, olej rzepakowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, mleko odtłuszczone w proszku, lecytyna sojowa, aromat

7 komentarzy:

  1. Czasem nie wiem, czego spodziewać się po słowie "nugat". Czy to właśnie taka masa z orzechów lub migdałów? Czy taka pianka jak w Marsie? A może białe słodkie coś jak w niektórych wyrobach greckich z Lidla? :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masa z orzechów i migdałów z cukrem. Pianka w Marsie to jakaś kpina z syropu glukozowego (teraz sprawdziłam w googlu, zobacz, że w opisie producenta jest nawet "nadzienie nugatowe", a nie "nugat".
      To białe coś to też nugat. Są różne rodzaje (ja się nie znam) w zależności chyba od miejsca pochodzenia.

      Usuń
  2. Obecnie jest znacznie bardziej elastyczna względem wybierania obiektów degustacyjnych. Dawniej miałam zaplanowany tydzień, jeśli nie więcej dni. Teraz zdarza mi się to tylko w przypadku serii (choć nie zawsze) i słodyczy tracących ważność (też nie zawsze). O ile pamiętam, pisałaś, że jak trafisz na coś niedobrego, sięgasz po pozycję sprawdzoną. Tu zakładam, że wygrała ochota/gotowość na słodkie, a nie ciemne, którego wśród sprawdzonych nie miałaś. Czy tak? I czy w ogóle rozumiesz mój komentarz? Trochę zakręcony.

    Konsystencja tego cuda jest tak moja, że aż rozpłynęłam się niczym jedna z kostek. Są takie produkty, które pozostawiają po sobie ślady w postaci przecukrzenia i zatłuszczenia, ale po prostu trzeba im to wybaczyć. Ja bym wybaczyła bez wątpienia. Miło, że Ty też. Spotkałyśmy się na plebejskim gruncie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdzone zawsze mam, a obok uczelni mam Kauflanda, w którym mogłabym potencjalnie coś kupić. Ta poszła, bo przez pół semestru miałam tak, że w poniedziałki nie jadłam nic słodkiego, a we wtorki dopuszczałam wszelkie bardzo słodkie tabliczki. W niedzielę, robiąc zdjęcia na cały tydzień (i wtedy wstępne notatki robię), wzięłam się za coś, co po prostu już od "kęsa do zdjęcia" wiedziałam, że nie przejdzie i nie chciałam mieć z tym do czynienia, więc popatrzyłam, co by tu innego równie słodkiego, ale może smaczniejszego "obcykać".
      A komentarz rozumiem! Obecnie też planuję nieco mniej, ale niedługo znowu się zacznie przez pogodę, godziny na uczelni itp., bo zdjęcia muszę wcześniej wtedy robić.

      Dokładnie, bo co? Cukier też dla ludzi. xD

      Usuń
    2. Robisz w jednym dniu zdjęcia na cały tydzień? Czasem byłam do tego zmuszona, kiedy jeździłam na kilka dni do Łukasza. Potem miałam u niego zapasowe miejsce do sesji. Moje plebejskie słodycze rozkrojone do zdjęć po kilku dniach, ba! po dniu byłyby do dupy. Wypłynięty karmel, zeschnięte biszkopty, a weź.

      Usuń
    3. Nie na cały, ale np. wychodziło tak, że czasami w niedzielę musiałam porobić zdjęcia na 4 dni na uczelnię, bo byłoby ciężko robić zdjęcia tam.

      Usuń
    4. A i właśnie: musiały to być tabliczki "niebrudzące", by było wszystko, jak trzeba, gdy chodzi o świeżość, a i potem żeby nie było problemu z umazanym itp. sreberkiem i pudełkiem.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.