Jakoś tak się ułożyło, że w okolicach dnia pisania tego wstępu jadłam Libeert Organic 70%, przez co pomyślałam, że dziś prezentowanej pewnie będzie o wiele bliżej do Libeert Lemon & Ginger.
A tak w ogóle, bóstwem tej tabliczki jest Hebe, czyli grecka bogini młodości. Czekolada ta ma być jej lekarstwem na wszelkie nudne chwile czy powtarzalność dni.
Antidote Hebe 77 % Rose Salt + Lemon to ciemna czekolada o zawartości 77 % kakao arriba z Ekwadoru z regionu Manabi z różaną solą i skórką cytryny.
Kakao, z którego zrobiono tę tabliczkę było wolno prażone.
W dotyku tabliczka dała się poznać jako tłustawo-zbita. Przy łamaniu trzaskała, sprawiając wrażenie masywnej, może już nie tak tłustej, a lekko suchawej.
Dodatki były wtopione jako dobrze trzymająca się posypka o mikroskopijnym rozmiarze.
Gdy kawałek wylądował w ustach, okazało się, że w istocie był tłusto-zbity, gładki i niespecjalnie mięknący. Centrum jakby pozostawało zupełnie zwarte, a tylko opływało wodnistymi, acz nieco zalepiającymi falami. Skojarzyło mi się to z grubymi płatkami czy gładkimi liśćmi kwiatów, po których spływają krople ulewy. To jakby... nie "czekoladowe bagienko", a "czekoladowy muł na dnie jeziora".
Niezbyt podobała mi się na struktura.
Jako pierwsze w smaku rozeszły się lekko pieczone orzechy laskowe. Trochę wątłe, idące po chwili w coraz bardziej maślanym kierunku. Równocześnie pieczoność jakby oddzieliła się od nich i skierowała ku gorzkości.
Początek był łagodny i niemal neutralny, na myśl przyszło mi masło z solą, bo i ją raz czy drugi lekko poczułam.
Gorzkość jednak nagle wzrosła. Poprzez pieczony klimat podrzuciła dym, który po chwili zgęstniał do postaci węgla. Węgiel... taki rozmoczony deszczem? Dym i węgiel wyszły na pierwszy plan, a docierająca do nich słonawość zasugerowała coś wędzonego. Narastająca wilgoć, wzbogacona o szczyptę soli, z kolei coraz wyraźniej rysowała kwaskawą ziemistość. Mokra, czarna ziemia... Napłynęło trochę soczystości.
To zaraz po tym rozwinięciu się słodyczy wyraźniej odezwały się dodatki, odchodzące od czekolady i spoczywające na języku. Przez krótką chwilę sól odzywała się jako subtelny smak, ale nie było tego dużo. Cytryna też nie miała jakiegoś wyrazistego, jednego debiutu.
Mimo że słodycz wciąż trwała, nie odeszła, dodatki skierowały uwagę na maślaność, oleistość, dym i orzechy. Goryczkowaty posmak cytrusów, delikatna słonawość zamknęły je w zadymionym oleju kokosowym, który wdeptano w ziemię.
Po zjedzeniu w ustach pozostało poczucie tłustości, takiej orzechowej... coś dziwnie słonawo-podwędzonego, dymnego. Wyraźnie czułam goryczkowatą kwaśność cytryny, jej skórki, ale wymieszaną z palonością i "ulotnymi smakami" (te wszystkie dymy, kwiaty, wilgoć). Było gorzkawo-neutralnie, raczej cierpko niż kwaśno i słodkawo w przymglony sposób.
Coś mi w tej czekoladzie nie grało. Na pewno za tłusta (pod względem konsystencji i smaku). Dymno-różane, ziemisto-cytrusowe nuty charakterystyczne dla Ekwadoru zyskały dziwny wydźwięk - obstawiam, że przez dodatki. Czuję, że efekt zamierzony, bo wydają się niezwykle przemyślane, ale po prostu mi to nie odpowiadało. Maślaność i oleistość przełożyły się na dziwną neutralność. Przez nie było dość wytrawnie, a nie mocno gorzko. Dym i ta słonawość... jakoś mi tu nie pasowała. Różane nuty czekolady przy tym... wyszły dziwnie. Może właśnie przydałby się jeszcze jakiś różany dodatek, by je podkreślić? Cytrusowo-ziemista nuta podkręcona odrobinką cytryny z kolei wyszła jak najbardziej pozytywnie! Tak samo jak karmel, który przez to wszystko odbił we wręcz daktylowym kierunku... Tu jednak znów wracamy do soli. O ile solony karmel to smakowita nuta, tak słodycz kwiatów, karmelu i daktyli z solą już mi nie odpowiadała, mimo że była niska. W ogóle po zjedzeniu tabliczki doszłam do wniosku, że najlepiej było, jak trafiła się albo sama sól, albo prawie sama cytryna. Czekoladowe nuty kakao były wtedy wyrazistsze.
Rzeczywiście subtelna i delikatna, w każdym aspekcie. Nie miała w sumie większych wad, tak obiektywnie. W ogóle miłym zaskoczeniem okazały się nuty różane naturalnie płynące z kakao (w rozpaczy, że to nie czekolada z różą zapomniałam, że Ekwador przecież ma takie).
ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,59 zł (za 65 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, pełny cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, różana sól z And, cytryna, lecytyna słonecznikowa
Dla mnie sól w każdej czekoladzie czy słodyczy brzmi dobrze, więc iw fornir tej tabliczki bym zjadła. Szczyptę soli zawsze warto dodać do słodkości, bo wydobywa smak :)
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się z tą szczyptą soli. W jakiś tam produktach spoko, jak już jest, ale nie wyobrażam sobie, bym sama miała ją do czegoś dodać.
UsuńZa nic nie posoliłabym nawet np. ogórka. Małosolnego jednak mogłabym odświęśtnie zjeść.
"Od razu myśli pomknęły ku półkom sklepowym z różaną solą do kąpieli" + Hebe (nazwa popularnych drogerii)? Hłe, hłe.
OdpowiedzUsuńWodniste topnienie, "czekoladowy muł na dnie jeziora", sól, ziemia (i nuty wdeptane w ziemię?!), oleistość w ciemnej czeko... Bez szans na dobrą ocenę u mnie. Nie podołałabym nawet kostce. W ogóle obecnie chyba oddałabym taką czekoladę mamie (która męczyłaby się przeokrutnie, ale by zjadła, żeby jedzenie się nie zmarnowało). Pozostaję sercem przy bąbelkowej Chateau.
Nic by Ci tu nie smakowało, jestem pewna. Nuty wdeptane jednak są o tyle lepsze dla takich jak Ty, że dzięki temu nie jest to czysta ziemia.
Usuń