czwartek, 12 grudnia 2019

(Słodki Przystanek) Beskid Bean-to-Bar Chocolate Republika Dominikany Hispaniola BIO 70 % ciemna

Kiedy z zaskoczeniem nie odnotowałam takiej kwiatowości, jak się spodziewałam po Dolfinie Noir Lavande fine, następnego dnia na degustację chciałam coś, czego kwiatowych nut byłam prawie pewna. Patrząc na listę posiadanych czekolad, wybrałam sobie ekwadorską tabliczkę Beskidu, ale gdy już napaliłam się na nią na dobre, pomyślałam: "co ja się na nią tak cieszę? przecież już ją zjadłam" - tak, tylko z listy zapomniałam wykreślić. Trochę przybita brakiem logiki i dziwnością tej sytuacji, a i niedługo po nudnawej Krakakoa 75 % Sulawesi postanowiłam sięgnąć po właśnie taki spokojniejszy, kojarzący mi się z orzechami, region w wydaniu Beskidu właśnie. Czułam, że ta marka i tu pokaże klasę (mimo że jakoś specjalnie nie szaleję za kakao z Dominikany). W dodatku na plus podziałało, że wykonano ją z hybrydy forastero i criollo, ziaren odmiany Hispaniola

Beskid Bean-to-Bar Chocolate Republika Dominikany Hispaniola BIO 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao odmiany Hispaniola z Republiki Dominikany (słodzona cukrem trzcinowym).

Gdy tylko rozchyliłam papierek poczułam wyrazisty zapach orzechów o wytrawnym wydźwięku. Po chwili na myśl przyszła mi fasola i groch. Ciepło płynęło po tym, niczym promienie słońca po złotych, jesiennych drzewach liściastych. O słodyczy najpierw pomyślałam jako o karmelo-krówce, ale znikomo słodkiej... Zapisałam: "kawowa krówka?", jednak w trakcie jedzenia zapach odebrałam jako karmelowo-piwny, słodko słodowy, może jak karmelizowany i lekko podwędzony słód.

Ciemna, raczej matowa tabliczka była twarda i wydawała jakby stłumiony przez gęstość, pełny trzask.
W ustach rozpływała się leniwie, acz łatwo i kremowo. Nieco tłusta, pozostawiała gęste smugi na podniebieniu i języku. Zawierała w sobie lekką wodnistość, lecz ta kojarzyła się raczej z wodnistymi owocami lub mokrym serem.

Już po pierwszym kęsie poczułam wytrawny splot palono-gotowanej gorzkości orzechów i warzyw strączkowych, też w pewną orzechowość wpisanych. Przemykała tu goryczka słodu, czegoś podwędzanego i... sera z przerostem z niebieskiej pleśni. Wprawdzie dość mlecznego, łagodnego jak na takowy, ale jednak trochę ostrego.

Ta goryczka wprowadzała nienachalną, palono-ciepłą słodycz karmelu. Palony karmel podchodził też pod kawę mleczną - jakieś cappuccino, tylko że chyba doprawione przyprawami korzennymi. Słodycz rosła, powoli i systematycznie. Mniej więcej w połowie nadała całości wydźwięku sernika. Trochę na siłę doszukałam się owoców... Serowość (twarogowość?) zasugerowała przesadnie słodkie, bo już podgniłe borówki i... jakby ten sernik był na daktylowym spodzie? Coś takiego karmelowo-daktylowego?

A jednak paloność i gorzkawość wciąż, mało, że po prostu były - one zupełnie splotły się z powyższymi nutami. Spora ilość orzechów nie zgubiła się, taka ogólna orzechowa roślinność (te strączki) właśnie dopisała do sernika daktyle. Owoce w tej tabliczce były znikome, ale bliżej końca delikatny prawie-kwasek nabiału także do nich aluzje robił. Może jak podsuszana / karmelizowana skórka cytrusów? Albo jedynie słód o ich nutach.

Posmak był bowiem już bardziej gorzko-słodki. Słodowo-kawowy, w dużej mierze orzechowy, ale jednocześnie wytrawny, niemal wędzony i łagodny jak bardziej "umleczniony", ale wciąż dość dość pikantny ser.

Po wszystkim pozostał goryczkowaty, dziwnie soczysty w serowy sposób posmak. Mleko i orzechy wypłynęły, jakbym zjadła jakąś czekoladę mleczną.

Całość bardzo mi smakowała. Ucieszyłam się ze znikomych owoców, bo nuty sera pleśniowego, a potem sernika (zacne przejście umożliwiły orzechy, przyprawienie i nie za słodki karmel) były niezwykle intrygujące. Orzechy, słód i niska słodycz wyszły przyjemnie wytrawnie, a jednak wciąż czekoladowo (a nie np. "obiadowo").

Serowo-przyprawiona była również JP Czekolada Republika Dominikany 67 %, choć w niej znalazłam więcej owoców (najbliżej im jednak do siebie). Michel Cluizel Los Ancones 67 % już był mniej owocowy, miał nawet wytrawną nutę oliwek, ale był też bardziej słodki, a Zotter Loma Los Pinos 62 % to znów bardziej przyprawione owoce i lody śmietankowe.
Cóż... bardzo, bardzo prosta (prostsza od chociażby wspomnianej Krakakoa), ale w swej prostocie obłędna.

PS Aż mi się śmiać zachciało, gdy sprawdzałam parę recenzji. Jak widać, ser w czekoladzie może być nutą albo przecudowną, albo... albo może minąć się z przeznaczeniem, jak w przypadku Scholetty Iced Coffee. Los chciał, że czekolady jadłam w odstępie paru dni. Rozumiem, że to na otarcie łez?


ocena: 10/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 15,90 zł (za 50 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: mogłabym

Skład: ziarna kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany

11 komentarzy:

  1. Nuta wynika byłaby dla mnie jak najbardziej pożądana, się sera pleśniowego? Aż mnie cieszę na mdłości. Nie znoszę serów pleśniowych :( co innego moja Mama! Ona jest wielka fanką wszystkich śmierdzących serów, a na dodatek lubi gorzką czekoladę :D myślę że to by była tabliczka idealna dla niej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, ale nie rozumiem pierwszej części komentarza. Uchwyciłam tylko, że nie lubisz pleśniaków.
      O, ja bym się z Twoją mamą dogadała! Chociaż... Nie wszystkie śmierdzące sery lubię. To kwestia bardzo... Złożona, bo wielkim znawcą nie jestem, więc zależy, na co trafię.

      Usuń
    2. Zamiast wynika miało być sernika, głupia autokorekta xD

      Usuń
    3. A zamiast cieszę - bierze xD mój telefon robi mnie w konia :<

      Usuń
    4. Aa, i wszystko jasne.

      Też jak piszę na telefonie, różnie bywa. :P

      Usuń
  2. "Gdy już napaliłam się na nią na dobre, pomyślałam: "co ja się na nią tak cieszę? przecież już ją zjadłam" - tak, tylko z listy zapomniałam wykreślić" - haha, niedawno mi o tym pisałaś :D Może nie o tej konkretnej tabliczce, ale o tym, że zdarza Ci się zapomnieć wykreślić, a potem się rozczarowujesz. W sumie nie wyobrażam sobie, żeby spotkało mnie coś podobnego.

    Mam w pracy kolegę, który stosuje specjalną dietę i je obiadowe posiłki od rana. Wczoraj odgrzewał coś o silnym zapachu grochu po 8 rano. Siedzę tuż przy kuchni. Nie jest łatwo... :P

    Co do kawy i mleka, szefowie kupili nowy ekspres i wczoraj testowaliśmy. Nawet zrobiłam dla siebie espresso (szef zrobił), ale po dwóch łykach przypomniałam sobie, czemu nienawidzę kawy z ekspresu (sam kwach). Piłam tuż przed śniadaniem, bo mleko łagodzi. Niedługo planuję wypić inną niż espresso przed śniadaniem i zobaczyć, jak się będę czuła. Za to szefa wkręciłam, żeby wypił doppio (podwójne espresso; ma tylko 20 ml XD). Myślałam, że umrę ze śmiechu, jak się tego napił. Aż się zapowietrzyłam.

    Lubię matowość ciemnych czekolad. Wydają mi się przez to bardzo eleganckie, wyrafinowane. Mokry ser? Ale twaróg? (Potem piszesz i o pleśniowym, i o twarogowym do sernika).

    Jestem na nie, bo nie lubię pikanterii ani ostrego sera (zwłaszcza śmierdziucha), a wspomnienie grochu po 8 rano jest zbyt świeże.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Konkretnie o tej.

      Współczuję zapachów. Ale lepiej przy kuchni, niż przy toalecie!

      Jakoś espresso mnie nie kręcą.
      Planujesz jakąś konkretną spróbować?

      Ja zależy jaka matowość, jakie lśnienie. Te drugie według mnie są albo eleganckie, albo odpustowe, albo tłuste.

      Ser się zmieniał. Mokry plesniowy, potem doszły inne nuty i to był twaróg sernikowy. Ogólnie jednak taki mokry, lepki, gęsty ser.

      Śmierdziuchem nazywasz tylko pleśniowego czy masz na myśli śmierdziele bez pleśni? Z tych drugich niewiele jadłam i. Mi nie smakowały.


      Usuń
    2. Toaletę mamy poza biurem, ale z nią też wiąże się masa problemów.

      Zobaczę, jakie rodzaje są w menu, i wybiorę najsłabszą.

      Nie spotkałam mokrego sera pleśniowego, acz mam doświadczenie tylko z brie i camembertem.

      Śmierdziuchy żółte, jakieś tam owcze i kozie, też nie są dla mnie. Obrzydzają mnie i nie przeskoczę tego. Nawet nie chcę, bo po co?

      Usuń
    3. To nie, o takich nie myśl. Chodzi o niebieski przerost i np. Roquefort. One są twarde dosyć, zwarte, ale jakby w odrobinie wody. Można ją czasem zlać, jak z twarogu w kostce.

      Ja też nie chcę przeskakiwać. Żółte śmierdzące nie są dla mnie. Kozie lubię (nie uważam, by śmierdziały, ale rozumiem, że inni mogą je jako takie odbierać), za owczymi nie szaleję, bo są delikatne (nie śmierdzą przecież) i drogie.

      Usuń
    4. Kiedyś spróbuję takiego z niebieskim nalotem (zwłaszcza jeśli wyhoduję go sama, hłe, hłe), ale najlepiej troszkę od kogoś. Nie chcę kupować kostki, a potem musieć wywalić.

      Usuń
    5. Z niebieskim nalotem? Nigdy takiego nie jadłam. Niebieski zazwyczaj jest przerost. W środku ser ma takie dziury z pleśnią. Radzę celować w jakiś srebrny Lazura czy coś, bo łagodniejszy, jakbyś miała wybór, będąc częstowana.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.