Poznawszy wiele nowych marek, po paru wielkich odkryciach, a po powrocie do setki Menakao (zmienionej), jakoś poczułam... a, niech będzie tak poetycko, coś na kształt nostalgii... Już od jakiegoś czasu myślałam o rozpoczęciu serii nowych Domori, lecz Menakao podsunęła mi, żeby zacząć od "nowej-starej". Chodzi o tabliczkę, która w zasadzie nowością nie jest - myślę tu o Domori Sambirano Madagascar 70 % (recenzja z 2016r.). Zmieniono jednak opakowanie, gramaturę (teraz to zaledwie 25 gramów) oraz kaloryczność, co zasugerowało mi, że może i w czekoladzie wprowadzono zmiany (sprawdzone: wcześniej była to mieszanka trinitario i criollo). Z całej odświeżonej serii regionalnych z kakao trinitario upolowałam jednak tylko tę. A odpowiedź na pytanie "dlaczego akurat tę?" powinna być oczywista dla tych, którzy mnie znają nieco lepiej. Lemur - i nic więcej mówić nie trzeba.
Domori Trinitario 70 % Madagascar Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Madagaskaru, z doliny rzeki Sambirano; wersja 2019.
Po otwarciu uderzył mnie soczysty zapach wiśni i jeżyn, może też czarnej porzeczki, z czego wszystkie były minimalnie kwaskowate, a głównie słodkie i niemal słodko-podfermentowane.
Gonił je ogrom mlecznych nut: niemal kwaskawej śmietany, kefiru i twarogu, które to dopiero otwierały drogę kwaśności cytrusów, z cytrynami na czele. Te wiązały w spójną całość owocowe nuty wraz z lekkim prażeniem nibsowej kawy i drzew rozgrzanych słońcem. Przy tych cieplejszych wątkach doszukałam się rodzynek i może suszono-świeżawych (albo niedosuszonych?) fig, zataczających krąg do słodkich wiśni. Zapach był niby poważny, ale jakby jednocześnie kwiatowo lekki.
Ciemna tabliczka była twarda na tyle, by trzaskać / pykać głośno, ale zapowiadając coś bardziej kremowego, niż suchego.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i nieco opornie. Pozostawała zbita przez cały czas, dość tłustawa, ale odznaczała się nadzwyczajnie aksamitną gładkością. Kremowa i błoga, miękła i pozostawiała smugi, jakby sama siebie trochę skąpiła.
Robiąc pierwszy kęs, w pierwszej sekundzie poczułam cierpkość owoców, ale szybko zmieniło się to w ogrom słodyczy wiśni o minimalnej cierpkości.
Zaraz po nich wchodziła gorzka kawa, o dość soczystym wydźwięku. Wraz z nią pojawił się znaczący motyw prażenia, który jednak sam w sobie był delikatny. Na jego fali przybyły kwaskawe nibsy, a zaraz za nimi rozgrzane słońcem drzewa. Czułam ciepło.
Nibsową cierpkawość goniły cytrusy. Nie było ich wprawdzie dużo, ale cytryna i lekki grejpfrut cierpkością i kwaśnością sprawiły, że klimat zrobił się i soczysty, i prażony zarazem. Zaraz obok popłynął kefir, kwaskawa śmietanka... albo i śmietanka?... droga mleczna w zasadzie.
Mniej więcej w połowie kompozycja łagodniała. Poczułam mleczny smak, który z czasem wydał mi się trochę maślany. Znów to łagodne drzewa, drewno i kora przepływały przez to wszystko. Skojarzyło mi się to z tartą lub... czymś takim innym, lekko orzechowym, przyprawionym na korzenną nutę. Słodki cynamon i maślane orzechy nerkowca? Coś zrobionego z nich, posłodzonego miodem i podkreślonego leciutką, korzenną pikanterią... albo po prostu ciepłem. Ciepłem korzenno-kawowym. Oczami wyobraźni zobaczyłam kawę z pianką, na której leżały sobie przyprawy, pod którymi pianka ta powoli się uginała. A przy kawie za wszelką cenę trzymały się cierpkawe, prażone nibsy.
Po maślano-korzennym złagodzeniu, kwaśność odchodziła na tyły, by jedynie pobrzmiewać w nasilającym się smaku wiśni i jeżyn... albo porzeczek. Ogólnie owoców leśnych. Zdążyły dojrzeć, dzięki czemu smakowały słodko. Mimo to, doszukałam się przy nich czegoś wręcz wytrawnego (w starej wersji nazwałam to "miodową botwinką" - tutaj... no nie wiem). Prażoność podszeptywała im odrobinę karmelu, a te w odpowiedzi wysunęły trochę niedosuszonych, jasnych fig. Świetnie łączyły się z orzechowymi / nerkowcowo-drzewnymi nutami.
Końcówka była więc łagodna i w dużej mierze słodka. Powiedziałabym, że to jakiś mleczno-maślany, orzechowy wypiek i mnóstwo, mnóstwo słodkich, wręcz podfermentowanych owoców. Leśny miks, niemal miodowo-karmelowe figi i jagódki - słodkie, słodziuteńkie, przesłodzone przez matkę naturę.
W posmaku pozostała delikatnie gorzka kawa oraz łagodność orzechowo-maślana i pianki kawowej, a także ciepło... prażenie / korzenność... Nie taka mocna, ale jednak silniejsza niż soczysty wątek cytrusów i ogólnie słodkawych owoców. Czułam też wiśnie i drzewa. Mieszanina ta wyszła smakowicie, acz trochę w denerwujący sposób zbyt zawile, nie do określenia.
Całość bardzo mi smakowała. Wyszła intensywnie, ale nienachalnie. To niecodzienne wydanie Madagaskaru, wydaje mi się bardzo podobne do starej wersji (różnica: tamta była bardziej drzewno-drewniano-orzechowa, ta nibsowo-słodkokorzenna). Powiedziałabym jednak, że wyszła mniej prażona, choć wciąż ciepła... Może jakby dłużej konszowała? Jakby bardziej wygładzona.
To idealne wyważenie cierpkości i kwasku z przyjemnie niską słodyczą. Mnóstwo wiśni, malutko cytrusów, a wręcz karmelowo-miodowo-korzenne figi i rodzynki splatały się z gorzkawą kawą i maślano-łagodnymi orzechami. Mleczno-nibsowe akcenty jakby co pewien czas przekierowywały smaki, by nie było zbyt nudno.
Tabliczka niby łagodna, a jednak z pazurem. Stateczna gorzkość kawy i nienachalna słodycz z kwaśnością w pełni naturalną, owocowo-nabiałową, a więc taką "słodką kwaśnośnią" zachwyciła mnie, jak i poprzednio. Zaskakująca, "inna", a jednak harmonijna, bez nagłych dziwnych niespodzianek. Niby spokojna, ale... spokojnie zmienna. Pyszna i ciekawa, jednak to nie do końca ten "mój" Madagaskar (wolę m.in. Menakao).
ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady (dostałam)
cena: -
kaloryczność: 533 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy
Nigdy nie jadłam tabliczki z Madagaskaru, ale myślę że takim lemurem to i mnie by przyciągnęła - zawsze mi się kojarzą z królem Julianem którego uwielbiam :D
OdpowiedzUsuńOgólnie lubisz ekipę z "Madagaskaru" czy tylko Juliana?
UsuńWszystkich lubię, ale najbardziej właśnie Juliana, Morta i Kowalskiego :D
UsuńRządzą! A z czwórki głównych bohaterów?
UsuńChyba Alexa :D
Usuń"Lemur - i nic więcej mówić nie trzeba" - jak u mnie z uni <3
OdpowiedzUsuńZapach z jednej strony wydaje mi się przyjemny i fajnie odświeżający, z drugiej zaś przywodzi na myśl GR od Ciebie i... hmm... nie wiem. Trzaskanie ciemnej czekolady = ideał. A jeśli do tego się miło rozpuszcza, świetnie. Nibsowa (kakaowa) cierpkość to kolejny aspekt in plus. Kwaśność cytrusów i kefiru? Tu znów na myśl przychodzi mi GR. (Akurat wczoraj sprawdzałam recenzję, stąd świeże wspomnienie). Gdyby to była kawa, tabliczka nie miałaby - jak to ujęłaś - pazura, niemniej miałaby szansę na wysoką ocenę u mnie. W obecnej postaci czarno to widzę.
Taak.
UsuńSpokojnie, trochę podobnie brzmi, ale to tak jak ze smakiem czegoś ze wspomnień, idealizowanym, a np. po zmianach wspaniałomyślnego producenta, rzeczywistość. I spokojnie, ja bym ich podobnymi nie nazwała, bo tamta GR i mi nie podeszła, ta Domori zaś była bardzo smaczna. GR powinna się od niej uczyć i się wstydzić! :D
Też niedawno do niej wróciłem, jednak szkoda, że zmniejszyli gramaturę. Kolejny mój powrót na Madagaskar to będzie Akesson's z dzikim pieprzem, na razie leży i czeka :)
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się właśnie ani zmienianie gramatur na mniejsze, ani w ogóle to, co teraz robią z asortymentem. Widziałeś te wszystkie Domori To Go itp.?
UsuńZajrzałem na ich stronę, te "Gourment bars" nieciekawe, ale to tylko 6 sztuk, Quantum tez taki dziwaczny. Najbardziej mi żal, że zniknęła Javablond, to była jedna z najlepszych ich tabliczek.
UsuńWłaśnie dwie z tych to te "to go" - badziewne jakieś opakowanie i... kojarzy mi się z ten pomysł z tymi zlepkami batonami "fitness" itp. Takie "to go"... Smutne wręcz.
UsuńŁe, ale Javablond to już dawno temu. A też co innego, że coś znika (może np. już nie ma jak sprowadzać z danego regionu kakao dobrego), a co innego takie wydziwianie.