Z czekolad Anthon Berg jako drugą postanowiłam otworzyć właśnie tę z dwóch powodów, przy czym naprawdę nie wiem, który z nich był ważniejszy. Dwie pozostałe to czyste (ciemna i mleczna), a ta, jak Salmiak, także reprezentowała połączenie, które wiele osób może odrzucać, a które akurat ja lubię (choć w kwestii czekolad z solą jestem bardzo wybredna - muszą być dobrze zrobione, ponieważ obecnie spożywam tylko sól już obecną w produktach, z których wiele i tak wydaje mi się za słona). Drugi powód to data, ale... akurat one ułożyły się jakby na moje życzenie, więc zgrały się z moimi planami (aż dziwne).
Ciekawostka: o tym dowiedziałam się już w trakcie degustacji, przy studiowaniu składu: czekolada ponoć ciemna, ale mleko w składzie jest. Trochę mnie ten brak informacji zaskoczył (uważam, że producent nie powinien tak postępować, bo "Dark" to nie "Milk"), ale tak po wyglądzie, zapachu etc. coś czułam, że ona wcale nie taka "dark".
Anthon Berg Sea Salt Almond Dark to ciemna mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao z Ghany z kawałkami karmelizowanych migdałów i solą morską.
Gdy tylko rozerwałam pazłotko, zaskoczył mnie nad wyraz intensywny i w pełni naturalny zapach świeżych, może lekko podprażonych migdałów. Takich zacnych, całych sztuk wraz ze skórkami... trochę dosolonych. Towarzyszyła im łagodna, palona czekolada o karmelowo-herbacianym, orzechowym klimacie. Herbata i orzechy wydały mi się mieć jakby bagniście-zawilgocony, wręcz maślano-grzybowy, klimat. Poczułam się trochę zdezorientowana tym, że wydawała się być ciemną mleczną i wtedy przestudiowałam skład dokładnie.
Ciemnawa tabliczka łamała się dość łatwo, sugerując, że będzie kremowa, może nawet tłusta. Słychać było przy tym lekkie pyknięcio-trzaśnięcia, wzmocnione za sprawa dodatków. Wtopiono ich dużo, o średniej wielkości. Miałam wrażenie, że lekka kruchość tabliczki nie była z nimi związana.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie, chętnie i kremowo, lekko tylko zalepiając / oblepiając. Wydawała się przy tym mokra, lecz mimo wahań w kierunku rzadkości (kiedy rozpuszczał się cukier z migdałów) cechowała ją gęstość, która z czasem coraz bardziej przypominała gęsty, zastygły, półpłynny sos / masę. Mimo wielu dodatków, nie sprawiała wrażenia zlepko-ulepka.
Część migdałów była świeża, a sporą pokrywała odrobina karmelowej skorupki, która rozpuszczała się wraz z czekoladą. Gdy tak wszystko rozpływało się powoli, rozpuszczający się karmel mieszał się z czekoladą (co znalazło odzwierciedlenie także w smaku).
Różnej, ale raczej drobnej, wielkości kawałki migdałów rozmieszczono gęsto. Przy nich, acz trochę obok, plątały się drobne kryształki soli - również w ilości całkiem sowitej.
Przy rozgryzaniu migdałów bliżej końca odkryłam, że część chrupie / skrzypi bardziej za sprawą cieniutkiej otoczki palonego cukru, resztę zaś cechowała chrupiącość migdałów świeżych, minimalnie tylko podprażonych.
Wgryzając się w kostkę już za pierwszym razem akurat trafiłam zębem na kryształek soli, więc łatwo domyślić się, co mnie przywitało. Tak ogólnie jednak początek należał do maślaności i wręcz karmelowo-miodowej słodyczy wpisanej w napar / herbatę. Znalazła się w tym delikatna gorzkość, kojarząca się z muliście-bagnistymi, ziemistymi herbatami. Było to szlachetnie palono-suszone, a jednocześnie zawilgocone.
Za tym drugim stała maślaność, przy której krył się lekko mleczno-karmelowy akcent. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, na wierzch wypłynęło toffi, któremu miodowe i te poważniejsze nuty podyktowały wydźwięk jakiegoś sosu / syropu... Może mieszanki toffi i czekoladowego albo toffi-alkoholowego. Wraz z odsłaniającymi się dodatkami poczułam smak mleczno-maślanych karmelków. Słodki, ale wyraźnie palonocukrowy... Albo jak karmelizowany jasny miód? Miód pitny? Gdy raz po raz trafiałam na sól, przeszywała wszystko, by za chwilę się schować, coś podkreślić, coś zmienić... Dodano jej sporo, i to czuć. Podkreśliła migdały, gdy je rozgryzałam blisko końca, obniżając słodycz, a jednocześnie nadając jej głębi. Poczułam w gardle... właśnie jakby sól i miód. Mimo to, przy soli migdały wydawały się... naturalnie słodkie. Nieliczne były tak palono-karmelowe, że aż smakowicie gorzkie.
Przy soli, jak również gdy się rozpuściła, całość wydała mi się bardziej orzechowa. Z czasem nasilał się motyw herbaciany, wchodził we wręcz chłodkowato-ziołową, ale nie cierpko-goryczowatą strefę. Wydaje mi się, że za częścią tego chłodku stała sól i mleczny wątek, w pewnym momencie zaskakująco mocno mleczny jako mleczne toffi. To było jak opalane herbaciane fusy, drzewa i nagle... uderzyły tony orzechów i migdałów. Różnego rodzaju, raczej świeże i delikatne. Herbaciano-ziemiste migdały... jako masło migdałowe? Po tym, jak zniknęła większość soli, oczami wyobraźni zobaczyłam korzenie drzew rozrastające się w mulistym bagnie. Herbaciano-drzewne migdały w maślanej bazie - to było to.
Gdy rozgryzałam większość migdałów już po zniknięciu czekolady, na większości nie było karmelu. Miały więc okazję popisać się swoim wyrazistym, czystym, zaskakująco świeżo-soczystym smakiem.
Po zjedzeniu pozostał posmak migdałów raczej świeżych, ukoronowanych lekką cierpkością ziołowo-kakaową i poczuciem słonawości (głębokiej, ambitnej i niejednoznacznej). Dużo było przy niej orzechów. Pojawiło się również poczucie miodowego zasłodzenia.
Całość okazała się naprawdę niespotykana. Nie przełomowa, nie intrygująca, ale... inna. Herbaciano-orzechowa, gorzkawo-cierpkawa, ale jednak łagodna, bo i maślana, i z migdałami. Te ostatnie były zaskakująco wyraziste, jak na takie "świeże". Karmel zacnie wtopił się w otoczenie, odnalazł się w nim. Zasładzała w pozytywny sposób, bo tak właśnie karmelowo-toffi i miodowo, czyli ambitniej. Słodycz i wszelkie łagodniejsze tony nie odebrały jej szlachetności i wykwintnej wytrawności. Nie umiem jednak określić tu roli soli. Nie pożałowali jej, ale jako słoność była wyczuwalna tylko chwilami. Tak to zachowywała się jak karmel - szukała ujścia... a może ofiar? Czy to poszczególne nuty wciągały ją w siebie czy też ona je ustawiała? Na pewno to nie ona grała pierwsze skrzypce. Sporo soli, wyraziste migdały... a jednak sama czekolada zachwycała cały czas rozmaitymi nutami. Nic, nawet za silna słodycz, nie stanęło jej na drodze do bycia smakowitą.
Bardzo mi to smakowało, bo mocne dodatki dodano do mocnej bazy i nawet naturalnie delikatnym nutom takim jak toffi, miód nie brakowało pazurka.
To trochę jakby... ekskluzywna wersja plebejskiej Chateau Honig Salz Mandel . Nie powiem, która lepsza / gorsza, bo się nie da. Inny wydźwięk, ale tak je postrzegam. Ocenę wystawiłam z bardzo subiektywnych względów (wolałabym jednak mniej słodyczy, więcej kakao). Bez bicia przyznaję, że było mi trochę za słono (zwłaszcza po zjedzeniu całości), ale mi prawie wszystko ostatnio jest za słone, bo nic nie solę.
ocena: 8/10
kupiłam: Allegro
cena: 11 zł
kaloryczność: 520 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: cukier, miazga kakaowa, karmelizowane migdały 7% (migdały 70 %, cukier), tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, sól morska 0,6%
Naprawdę ciekawa czekolada! Podoba mi się karmelowo miodowa słodycz, w końcu coś innego niż sam cukier (nie żebym nie lubiła cukru, ale zawsze to jakaś nowość :D) no i dla mnie sól w słodyczach zawsze jest mile widziana :) podobnie jak dodatek mleka do czekolady, bo mleczna jest moją ulubioną. Gdyby nie była taka droga to nawet bym się nie zastanawiała nad zakupem :D
OdpowiedzUsuńEj no, przecież jeszcze nie jest taka droga... a czasami za pewne doznania warto trochę groszem sypnąć.
UsuńZapach genialny. Struktura i przy łamaniu, i przy rozpuszczaniu przyjemna. Świeże migdały git, choć szkoda, że rozdrobnione. Cukrowe skorupki zupełnie zbędne (acz karmelowa nuta już ok). "Wgryzając się w kostkę już za pierwszym razem akurat trafiłam zębem na kryształek soli, więc łatwo domyślić się, co mnie przywitało" - ja wiem, ja wiem! ZGROZA.
OdpowiedzUsuńWszystko fajnie minus sól. Nie kupiłabym, nie chciałabym dostać.
Lepiej bym tego, z tą zgrozą, nie ujęła.
Usuń