wtorek, 12 marca 2019

Chocolate Tree 70 % Dark Whisky Nibs ciemna z Peru z nibsami i whisky

Bardzo żałuję, że miałam możliwość spróbowania tylko tej tabliczki Chocolate Tree, ale darowanemu koniowi w zęby czekoladzie w nibsy się nie zagląda, bo i tak wpadła mi bonusowo. Zdobyte nagrody sugerowały coś wyjątkowego, a poznawanie marki wolałabym jednak rozpocząć od tabliczki czystej... Do tej bowiem nie wiedziałam, jak (a właściwie kiedy) podejść. Mam taki system, że "czyste ciemne plantacyjne do degustacji" jem wczesną porą w weekendy, "zacne z dodatkami / nadziewane Zottery" popołudniami, gdy mam wolne, a "zwyklejsze" (czyli też zwykłe z dodatkami, ale i zacne z mniej ciekawymi dodatkami) - normalnie w tygodniu (przy czym najbardziej plebejskie zabieram na uczelnię). No i tu byłam w kropce, jak tabliczkę potraktować, bo jednak moje 10/10 nie zawsze idą w parze ze złotem / srebrem itd. zdobywanymi przez czekolady. Gdy jednak przeczytałam, że to gładka tabliczka zrobiona w bardzo specyficzny sposób, wiedziałam, że otworzę ją w niedzielę rano. Wyszło, że 11.11 - ładne świętowanie, co?
Sposób produkcji polegał na tym, że kakao uprzednio nasączono w whisky, zrobiono masę i podczas mieszania dodano nibsy (nie wiem, skąd mi się wzięło, że uprzednio także nibsy zmielono). Z taką wiedzą sięgnęłam po czekoladę. Potem doczytałam na opakowaniu, że to te nibsy nasączono w whisky. Przy fotografowaniu trochę się więc zdziwiłam...

Chocolate Tree 70 % Dark Whisky Nibs to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Peru znad rzeki Maranon (Marañón) z nasączonymi whisky (6%) nibsami (czyli kawałkami kakao również z Peru).

Z kartonika wyjęłam dwie tabliczki, co niezbyt mi się spodobało, ale gdy tylko zaczęłam otwierać pierwszy, niczym piorun uderzył mnie zapach wysokiej jakościowo, mocnej whisky, co bez problemu mnie udobruchało. Czekolada pachniała nią niezwykle intensywnie, lecz za alkoholem elegancko zaznaczyły się palone, niemal dymne, ciepłe nuty drzew, wymieszane ze zbożowo-słodowo-torfowym akcentem, oraz palonokarmelowa słodycz.

Tabliczka koloru mlecznej o podwyższonej zawartości kakao przy łamaniu trzaskała w taki "pykający", żywy sposób.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, raczej powoli, ale bardzo łatwo. Nie była tłusta, ani do końca gładka. Sprawiała wrażenie trochę chropowatej. Wypełniała ją średnia ilość małych kawałków nibsów.
Podobała mi się ich soczyście-nasączona, zawilgocona, przypominająca świeże orzechy, struktura. Chrupały leciutko, bo były przyjemnie miękkawe.

W smaku od samego początku uderzała słodycz i whisky. Obie wydały mi się bardzo palone i apodyktyczne.

Słodycz szybko wzrosła nabierając wydźwięku palonego karmelu, a potem lekko drapiąc w gardle. Z tym efektem zbliżyła się do smaku palonomiodowego, coraz wyraźniej przybierając miodową postać.

Whisky poniekąd w oczywisty sposób się z tą słodyczą łączyła. Była to słodycz alkoholowa, którą przesiąkła całość. Niosła ciepło, palono-drzewny smak otulony dymem. Właściwie dym osnuwał wszystko. Mniej więcej w połowie jego gorzkość się wybiła, a potem odsłoniła drzewa z ogromnymi korzeniami porastającymi czarną ziemię i... beczki w piwnicy? Czułam właśnie takie "beczkowo-drewniane" nuty whisky, z którymi mieszał się posmak gorzkiego węgla i wręcz wędzono-mięsny, silnie kojarzący się ze skórą / skórzanymi ubraniami.

Słodycz zeszła na dalszy plan, palono-dymny klimat namieszał w niej. Mimo że nie była silna, wydawała się wszechobecna i jakby drapiąca jak jaśniutki, ale charakterny miód.

Na tyłach jednak mniej więcej od połowy rozpływania się kęsa kręciła się pewna rześkość, soczystość. Po kumulacji dymu i słodyczy, wchodzących następnie na ziemisty teren, wkradła się kwaskawo-cytrusowa nuta. Trafiła na słodycz i poszła w śliwkowo-wiśniowym kierunku. Za sprawą whisky i miodu pomyślałam o rodzynkach, choć rześkość sugerowała raczej świeże owoce - fioletowe winogrona.

Epizodycznie migał smak "wiśni w alkoholu", a bliżej nibsów owoce zdawały się odsłaniać nadgniłą nutę. Gorzkość i dym wykorzystały chwilę i narzuciły temu torfowy wydźwięk. Wilgotny torf, porastające go drzewa, dym... Alkoholowość whisky wydała mi się tu niemal pikantna.

Pod koniec zrobiło się bardziej gorzko, rozgryzane nibsy podkreślały właśnie gorzką torfowość / ziemistość, wiśnie w alkoholu i te niemal mięsno-skórzane nuty. Same w sobie wydały mi się przede wszystkim whiskaczowo dymno-ziemiste, słodowe, a zaskakująco mało kakaowe.
Słodycz bardzo, bardzo jasnego miodu wymieszała się z rześkością, po czym zasugerowała lukrecję.

W posmaku pozostała wyrazista, dymno-drewniano-skórzana whisky, zawilgocone nuty, poczucie silnego alkoholu i silnej, miodowej słodyczy. Całość palona i wyrazista. Trwało to bardzo długo.

Czekoladę uważam za świetnie zrobioną. Jej smaki wyszły niezwykle spójnie, że aż nie wiadomo, co płynie z czekolady, a co z whisky. Swoje bogactwo i intensywność, wyrazistość na pewno zawdzięcza doskonałemu doborowi ziaren kakao do whisky. Przede wszystkim dymna, mocno palona i o ciepłym wydźwięku tabliczka w pewnym momencie świetnie wypuściła taką lekkość, rześkość. Jej silna słodycz przypominała miód, także miód karmelizowany (?), ale też wynikała jakby z samej whisky. O tak, czuć tu whisky i jeszcze raz whisky - że nawet nibsy smakowały bardziej nią.

Lubię dobrą whisky, więc i ta czekolada bardzo mi smakowała, ale trochę mi żal, że nie wyszła bardziej czekoladowo... Wtedy mogłabym wprawdzie narzekać, że za mało intensywny dodatek, ale... to jednak ewidentnie czekolada Z Dodatkiem. Może jednak czekoladowość nie była tu tak zepchnięta? W końcu peruwiańskie kakao jest dymne. Za owocowym tchnieniem stało prawie na pewno.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od Czekolady Świata
cena: -
kaloryczność:  491 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym kiedyś taką kupić

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, nibsy 10%, whisky 6%

poniedziałek, 11 marca 2019

Zotter Hazelnut Nougat Brittle ciemna 70 % z nugatem z prażonych orzechów laskowych, karmelizowanymi kawałkami orzechów, wanilią i cynamonem

Nie mam ulubionych orzechów, choć może gdyby mi boki mieli przypalać w celu wymuszenia odpowiedzi, coś tam bym rzekła. Mam jednak coś, czego nie lubię w niektórych orzechowych rzeczach: nieudanej laskowoorzechowości. Rozumiem przez to nachalną sztuczność, to, jak wychodzą nugatowe rzeczy - tak słodkie i tłuste, że aż mało orzechowe. Zotterowi raczej ufam, acz ta czekolada nie była moim "must have" (a jedną z wielu, wyglądających całkiem ok, bo kupiłam wszystkie nowości). A nie była nim, bo raz i drugi nugat Zottera, mimo że naturalny i dobry, i tak przytłoczył mnie ciężkością / słodyczą, a i tu jeszcze producent brittle walnął. Karmelizowana drobnica niezbyt mnie kręci. Ten nugat wykonano jednak z "ciemno palonych" ("dark roasted") laskowców, czyli rozumiem, że analogicznie do kawy - mocno (więc gorzko?).


Zotter Hazelnut Nougat Brittle to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z nugatem z prażonych ("ciemno palonych") orzechów laskowych (na bazie tychże i tłuszczu kakaowego), karmelizowanymi kawałkami orzechów laskowych (tzw. brittle), wanilią i cynamonem.

Już w chwili rozchylania papierka poczułam moc orzechów laskowych w ciepło-prażonej, karmelizowanej tonacji. Osnuwała je palona, gorzkawa czekolada, którą jednak po przełamaniu zdominowały. Wtedy bardzo wyraźnie wyszedł karmelizowany wątek zmieszany ze szczyptą cynamonu, a także pojawiła się silna, maślano-nugatowa słodycz.

Przy łamaniu tabliczka była dość twarda i konkretna, choć krucha. Sprawiała wrażenie raczej suchawej.
W ustach czekolada rozpływała się gładko-kremowo, powoli odsłaniając zbite, masywne i bardzo tłuste nadzienie. Okazało się zbitą, nugatową grudą o wysokiej oleistości. Pełno w nim było drobinek: chrupiących orzechów (tych to i parę sporych kawałków się znalazło) i skrzypiąco-trzeszczącego cukru, który jakby chciał pozalepiać zęby (ale nie zalepiał na szczęście).

Tabliczka występ rozpoczęła paloną, wytrawną i spokojną gorzkością o wręcz dymnych, kawowo-orzechowych zapędach. Stonowana, lekko karmelowa słodycz trzymała się z tyłu.

Gorzkość w pewnym momencie zaczęła się zmieniać i rosnąć. Smak orzechów nasilił się. Wyraźnie poczułam prażone orzechy laskowe, które przejęły rolę lidera i lekko napędzały goryczkę. Prażoność podchodziła już pod przypaloną nutę, a od orzechów odbiegał akcent oleju.

Przypalona nuta rozchodziła się po ustach, a nadzienie zaczęło zdecydowanie górować nad czekoladą. Karmelowo-nugatowy smak początkowo trzymał się bardziej palonego klimatu, ale po chwili szybko zaczęła rozwijać się jego słodycz. Przy odsłaniających się chrupaczach, palony karmel ni stąd ni zowąd stał się czystym cukrem, który w ułamku sekundy zreflektował się i wrócił na tory paloności. Wyłapałam też nutkę cynamonu. Mniej więcej w połowie wszystko inne zdominował przypalony cukier. Chwilami miało to swój urok.

Po momencie cukrowości z sugestiami spalenizny, na znaczeniu przybrała nugatowo-waniliowa słodycz. Wyszła ciężko, ponieważ jej tło zarysowała neutralnawa maślaność. Cukrowość i maślaność wydały mi się przesadzone, mimo że goryczka ich nie odstępowała, a smak orzechów laskowych trwał niestrudzenie. Ten moment zupełnie już mi nie odpowiadał.

Orzechy lekko podkreślił cynamon, a gdy bliżej końca zaczęłam rozgryzać chrupacze, raz po raz trafiałam na goryczkowate skórki. Mimo prażenia, niektóre kawałki wyszły zaskakująco świeżo. Oczywiście przy kawałkach smak orzechów laskowych znacząco wzrastał, ale miałam wrażenie, że więcej tam było kawałków karmelu, który w oczywisty sposób podkreślał smak przypalonego cukru. Raz czy dwa uchwyciłam i odrobinkę soli.

Pod koniec czułam za silną słodycz, ale właśnie również palony cukier, i maślano-oleistą mieszankę w tonacji laskowoorzechowej. Sama czekolada wydała mi się po tym wszystkim jeszcze bardziej palono-gorzka, co oczywiście wyszło na plus.

Posmak pozostał na długo jako laskowce w zbyt maślano-oleistym (aż jako warstwa na ustach) i słodkim wydaniu. Niby dość wyraziste, ale wepchnięte w nie najlepszą ramkę.

Całość wyszła dziwnie. To dziwność, która może zarówno wciągnąć, jak i odrzucić. Silna paloność i gorzkość, moc orzechów laskowych (a te w wydaniu i prażonym i, słodko nugatowym) podkreślona cynamonem i mocno palony karmel - wszystko byłoby cudowne, gdyby nie drażniący smak oleju, masła i po prostu przesadzona słodycz, która paradoksalnie wcale nie sprawiła, że tabliczka wyszła głównie słodko. Właśnie pozytywnie zaskoczyła mnie jej znacząca gorzkość.
Mimo że bałam się tego brittle (że będzie tylko denerwował, kleił się do zębów itp.), wyszedł przystępnie (choć skrzypienie cukru nigdy mnie nie przekona). Nawalił sam nugat - okropnie tłusty i ciężki, równocześnie oleisty.

Tabliczkę odebrałam jako ciekawą, do zjedzenia z epizodyczną przyjemnością. Chwilami było spoko, bo jednak laskowce, palony karmel, gorzkość... ale miała też momenty obrzydzające (ta tłustość i w kwestii konsystencji, i smaku). Nie taka strasznie słodka, ale chwilami bardzo cukrowa (mimo gorzkości). Można spróbować, nie zła, ale to nie moja bajka.
Część tłuszczu kakaowego i oleju z orzechów zastąpiłabym mlekiem, a jak już robić na siłę wegańską, to nadzienie zrobiłabym sojowe.


ocena: 7/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, orzechy laskowe, tłuszcz kakaowy, olej z orzechów laskowych, lecytyna sojowa, pełny cukier trzcinowy, sól, sproszkowana wanilia, cynamon

niedziela, 10 marca 2019

Luximo Premium Czekolada ciemna 70 % z solą morską

Jak kiedyś trzymałam się od słodyczy z Biedronki z daleka, tak swego czasu tak się pozmieniały, tak ludzie chwalili, sama trafiłam na dwie dobre Luximo (70 % miętowa i biała jagodowa), że postanowiłam dać szansę jeszcze paru. Niefortunnie poinformowałam o tym Tatę i dostałam od niego kilka tabliczek. Niestety, której nie otworzyłam, coś mi nie pasowało. Dzisiaj przedstawianą kupiłam sama (jeszcze przed prezentem), jakoś niedługo po zjedzeniu miętowej Luximo i odkryciu, jak pyszne są J.D. Gross z solą (które niestety szybko zniknęły, ale ja zdążyłam zrobić zapas, ha!). Ucieszyłam się, że być może jest alternatywa dla lidlowych limitek, które mają to do siebie, że znikają szybciej, niż się pojawiają i wiedziona doświadczeniem, od razu kupiłam dwie tabliczki Luximo. Niestety, do dnia otwarcia na biedronkowych tworach zdążyłam się już nieźle przejechać.

Luximo Premium Czekolada gorzka 70 % z solą morską to czekolada ciemna o zawartości 70 % kakao z solą morską, produkowana przez Millano-Baron dla Biedronki.

Przy rozrywaniu sreberka prawie doznałam szoku. Otóż poczułam intensywną, mocno paloną woń o czysto kawowym wydźwięku, ewidentnie podkręconą solą, jakby za sprawą której ujawniły się śliwkowe powidła.

Niemal czarna, twarda tabliczka łamała się z "żywym" trzaskiem, wręcz pyknięciem.
Nie zdziwiła mnie dlatego jej mięknąco-kremowa, cudownie gładka struktura. Rozpływała się bardzo powoli, ale przyjemnie, oblepiając usta jak czekolady śmietankowe, powoli odsłaniając malutkie kryształki soli rozmieszczone mniej więcej równomiernie i dość gęsto, wśród których zaplątało się kilka naprawdę ogromnych kulek (!) soli.

W smaku przywitała mnie jakby naturalnie złamana słodycz oraz głęboka gorzkość.
Słodycz szybciej rozłożyła swój wachlarz prezentując słodkie śliwkowe twory: konfitury, nalewki, dżemy i galaretki.

Gorzkość w tym czasie utworzyła stateczną bazę. Wydała mi się czysto kawowa niczym tylko co zaparzona kawa podana do... ciasta kawowo-czekoladowego, zakalcowego murzynka czy jakiegoś takiego, z pewną maślanością i pylistością. Czekolada na moment złagodniała. Wilgotne ciacho i kawa wciągnęły w siebie część słodyczy. Wszystko to (i wiele więcej) podkreśliła sól.

Sól atakowała epizodycznie, miejscami. Szybko przebijała wszystko inne i... trafiała dane smaki jak strzała amora. Chwilami robiło się słono, by później słoność utonęła w czekoladowości i podkreśliła tam pewne nuty.

Oto w drugiej połowie rozpływania się kawałka w wilgotnym klimacie pojawiła się nuta śmietanki - czyżby do ciasta właśnie ją dodano? Konfitury i śliwki wydały mi się karmelizowane z racji ogólnej paloności. Słodycz i goryczka mieszały się na stałe, np. jako śliwkowe galaretki czy wędzono-suszone śliwki.
Gdy trafiłam na solnego giganta, śliwki na moment podkradały się wręcz pod cytrusowość.

W posmaku pozostała lekka cierpkość kakao, śliwki o wielu twarzach i kawowo-ciastowy klimat wraz z poczuciem znaczącej słoności.

Czekolada po prostu mnie zszokowała. Okazała się tak jednoznaczna i głęboka, że... zatapiałam się w jej boskim smaku, nie mogąc w to uwierzyć. Śliwkowe konfitury, wędzono-suszone śliwki w towarzystwie hektolitrów kawy i mokrego, może też kawowego ciasta... to było cudowne. Sól wystąpiła jako sól oraz jako podkreślenie. Nie zabiła innych smaków, mimo że była wyraźnie wyczuwalna (raz i drugi aż do przesady - jeden kryształek kryształ wyjęłam z ust). Podobało mi się to zgranie.

Była równie pyszna co J.D. Gross Ekwador 56 % z solą morską, także mocno kawowa; z tym że Gross był o wiele bardziej śmietnakowo-karmelowy (z racji zawartości kakao), a Luximo to jednak moc kawy i śliwek. Z mocno słonym kopem.
Słono-owocowa była też np. Piotr i Paweł Czekolada deserowa z solą morską ciemna 60 % - również z 10/10. Tamta jednak to soczyste cytrusy, a więc inna bajka.
Jakie to szczęście, że kupiłam dwie Luximo z solą! W dodatku nadal je widuję. I właśnie... tak to jest z marketowymi czekoladami - albo wyjdą obłędnie, albo tragicznie... I weź wiedz, człowieku.


ocena: 10/10
kupiłam: Biedronka
cena: 2,99 zł (chyba)
kaloryczność: 526 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, sól morska (1,5%), lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii

--------------
Aktualizacja z dnia: 16.06.2019

Po pewnych paskudnych lodach musiałam czymś smacznym i intensywnym smakowo zagryźć, ażeby swoją normę słodyczową wyrobić i... nastawiłam się na coś smacznego. Zdecydowałam się wreszcie napocząć kupioną parę miesięcy wcześniej Luximo z solą. Po tym, jak poprzednio recenzowana tabliczka mi smakowała, jakiś czas później kupiłam drugą właśnie w takich celach. Nie wiem, jak informacyjnie się wyrazić, może to jakaś linia, nie wiem - moja (ta przez którą aktualizuję) miała datę do sierpnia 2019.

Otóż smakowo - zgadza się. Bardzo dobra czekolada, soli nie pożałowano. W tej tabliczce jednak ilość kawałków i drobinek soli była znikoma. Większość dodatku wystąpiła pod postacią kawałów-gigantów, kulek tak wielkich, że irytujących. Ze trzy nie zmieściły się w tabliczce na wysokość - wystawały (i porwały sreberko)... Zostawały w ustach po czekoladzie... To zupełnie wszystko psuło. Gdy w porę któryś kawał soli zauważyłam, wydłubywałam. Inne wypluwałam.

Nie wiem, czy postanowili dodawać mniej mieloną sól, czy tak trafiłam (pytanie: wtedy czy teraz?).
Punkt odjęłam więc za złe proporcje, przez co rozumiem:

-dysproporcje pomiędzy poszczególnymi tabliczkami - rozumiem, że masa jest mieszana, rozlewana i różnie się może trafić, ale akurat taki dodatek chyba łatwo jest wymieszać równomiernie. Można dodawać do poszczególnych tabliczek czy coś. A tak co, ktoś trafia na wór soli z czekoladą a ktoś np. ani na ziarenko? O ile ilość dodatku to kwestia subiektywna, tak forma (solne kolosy!) to według mnie tylko bylejakość. Ta sama ilość, ale drobniejsza była by bardziej harmonijna;

-wielkość kryształków - czekolada z solą zdecydowanie powinna ją zawierać, ale przesadnie wielkie giganty odbierają radość z odbioru. Coś tu jest nie tak, gdy sól zostaje jak wielkie ciasteczka / orzeszki albo wystaje z tabliczki... Jeden-dwa można przecierpieć, ale bez przesady. Kolosalne kawały zabijają smak czekolady. Powinny być zróżnicowane.

Z czasem już nawet wypluwanie mi nie pomogło, bo gdy zęby osuwały się po soli z chrzęstem, albo kawałek wypadał z kostki i turlał się po ustach stukając o zęby, miałam odruchy wymiotne. Połowę wyrzuciłam, mimo że nadal uważam czekoladę za dobrą, ALE z KAWAŁAMI soli, które uniemożliwiają jedzenie. Na zdjęciu sól z dwóch i kawałka kostki.

Nie lubię niepewności, więc takie coś uczyniło tę czekoladę jako "na raz" - wiem, że nigdy więcej jej nie kupię. Mimo że smaczna, gdy trafi się na mniej soli, ostrzegam przed nią.

ocena: 8/10
czy znów kupię: nie

piątek, 8 marca 2019

Manufaktura Czekolady Grand Cru Ghana 70 % ciemna z Ghany

Po tym, jak ostatnio poznałam kilka nowych marek, a ich propozycje przypadły mi do gustu mniej lub bardziej, postanowiłam sięgnąć po coś właściwie znanego. Prezentowaną dzisiaj bowiem już jadłam, ale jako czekoladę 70 % z kwiatem soli morskiej. Zastanawiałam się, co może odsłonić, a co ukryć wersja czysta.

Manufaktura Czekolady Grand Cru Ghana 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Ghany

Po otwarciu poczułam bardzo intensywną woń prażonych orzechów i drzew oraz mocno palonej kawy, mokrych ziaren na dnie filiżanki. Orzechy i drzewa sugerowały z tą ostatnią wilgotny las, ściółkę.

Przy łamaniu bardzo ciemna, niemal czarna tabliczka pięknie trzaskała. Była twarda, ale nie kamienna.
Nieco ziemisty, niegładki przekrój nie oddawał tego, co działo się w ustach. Rozpływała się bowiem powoli, ale łatwo w kremowo-chropowaty sposób, trochę kojarząc się przy tym ze zbitką / papką z daktyli i idealnie odwzorowując smak (gęsta kasza, grys, ale o tym za chwilę).

W smaku najpierw poczułam mocno paloną gorzkość.
Wtórowała jej słodycz (też nieco palona) o wydźwięku jasnego, ale charakternego miodu, podchodzącego pod karmel. Wydaje mi się, że poczułam też nutę wanilii, która tchnęła w słodycz roślinny motyw.

Gorzkość rozwijała się w palonych klimatach, ale z racji harmonii ze słodyczą, zrobiła się dość łagodna. Na myśl przyszła mi palona / prażona kasza i orzechy. Oczami wyobraźni zobaczyłam kaszę mannę na mleku sowicie doprawioną miodem i mnóstwem, dosłownie górą różnych orzechów. Kakao też nie brakowało!

Słodycz miodu i kakao po pewnym czasie pociągnęły palony smak w kierunku nieco przypalonego, czekoladowego piernika / ciasta zrobionego z... batatów. W dalszym ciągu czułam orzechowo-kaszową roślinność, ale smak stał się nieco słodko warzywny. Bataty, delikatna karotka. Czyżby jakieś takie zdrowe ciasto? Ciasto marchewkowe? Na pewno z zawilgoconymi orzechami (włoskimi?) wewnątrz. Wszystko leciutko korzennie przyprawione cynamonem. Czyżby też z jakimiś powidłami (śliwkowymi)?
Słodycz w drugiej połowie nieco odeszła od miodu i karmelu. Wydała mi się niejednoznaczna, nieco roślinnego pochodzenia, ale nie soczysta. Taka trochę jak średnio dojrzałe, ale nie cierpkie kaki (w ostateczności do bólu słodkie, kaszowate jabłka, śliwki). Reasumując: słodycz "pomarańczowego koloru".

Złożoną, bogatą słodycz przełamała charakterna gorzkość kawy, a dokładniej palonych ziaren, pozostałych na dnie filiżanki. Zawilgoconych i dosadnych w smaku. Końcówka zrobiła się bardzo, bardzo kawowa.

Posmak pozostał zupełnie taki, jakbym wypiła kawę i wypiła / zjadła coś batatowo-marchewkowego (sok lub ciasto). Miałam też wrażenie zjedzenia "orzechów z ciasta". Nad wszystkim czuwała nuta cynamonu i suchość kakao.

Ta czekolada niezwykle mnie zaintrygowała. Czułam to, co sugeruje producent, ale na pewno nie jako nuty wiodące. Ja czułam w niej kaszę, bataty / marchew, kaki, cynamon, cały ogrom miodu i miksu orzechów, co odebrałam ją jako kaszę z miodem, a potem czekoladowe, zdrowe ciasto. Przypalone i podane z równie mocno paloną kawą. Mnóstwem kawy.
Jak czekoladowe ciasto z orzechami i miodem w towarzystwie kawy był też Zotter Labooko Ghana 75 %, jednak... Manufaktura typowe "orzechy, kawę i karmel" podała w wydaniu kompletnie nietypowym. To orzechowość zbudowana na wielu płaszczyznach, karmel "wspierający" inne smaki.
Smak okazał się niezwykle integralny ze strukturą... one jakby uzupełniały się.

Manufaktura Czekolady Ghana 70 % + kwiat soli morskiej była rześka, mniej palona, a sól podkreśliła w niej owoce (cytrusy i jabłka), przy czym sama czekolada wydała mi się zwyczajniej karmelowo-orzechowo-kawowa. Czysta to moc miodu (o karmelowych zapędach), orzechów w formie mniej jednoznacznej i kawy w wydaniu wręcz ciężkawym, "ciastowym".
Podobnie "przypalona" co Ghana 100 %, ale nie dymna czy słodowa (jak 100 %). Ta też kojarzyła mi się z wilgotnym lasem, czułam lekkie przyprawienie i orzechy włoskie. Ciekawa rzecz z prawie nieistotną, acz obecną nutą jabłek: w setce trzymały się śliwek, były kwaśne, a w 70 % tak słodziuteńkie, że aż nie byłam pewna czy w ogóle tam są, bo ich smak chował się za kaki i słodkimi śliwkami.


ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 50g)
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy znów kupię: bardzo możliwe

Skład: ziarno kakao, cukier

----------------
Aktualizacja z dnia: 20.04.2019

Tym razem zapach odebrałam jako słodszy. Niby taki sam, a słodszy.

Tabliczka bardziej lśniła, choć mogło to być spowodowane wieloma czynnikami. Wydała mi się bardziej krucha, acz tak samo ładnie trzaskająca. Rozpływała się za to identycznie cudownie.

Znając już smak czekolady ogółem, jakoś bardziej skupiłam się na tym, jak słodycz łączyła się z roślinnością. Karmelowo-miodowa, złocista słodycz otoczona palonością i kawą, zyskała głębię, w której to kryło się coś żywszego. Roślinnego właśnie, ale wciąż w ich klimacie. Wyraźnie czułam podfermentowane, bardzo ciemne suszone figi. Bataty i karotka nasiliły to poczucie, a przy nutach powideł, utwierdziłam się. Ostatnio nie czułam tej nuty, jestem pewna. O ile wtedy na myśl przyszło mi "ciasto z orzechów", tak teraz było to podfermentowane, słodkie ciasto-chlebek, coś sprasowanego, może niby nugat z orzechów, fig i całej reszty (co poprzednio).

Mam taką teorię, że to przez to, iż jedzona w kwietniu 2019 tabliczka miała tylko tydzień do końca terminu ważności, jednak... Zachwyciła mnie także jej "podfermentowano figowa" wersja. Żeby było śmieszniej, z każdym kęsem utwierdzałam się w przekonaniu, że to data, ale... dalej była boska, tylko boska inaczej.
Ja jednak lubię tego typu smaczek. Przyznaję się bez bicia, że zawsze, gdy kupuję figi suszone, musi to być krążek (najlepiej jak najbadziewniejszy), w którym są i jasne słodkie, i takie prawie czarne o kwaskowato-cierpkim, właśnie podfermentowanym posmaku (tak, "źle ususzone").
Może jednak coś zmienili w procesie produkcji, pewności nie mam, bo np. opakowanie jest inne. Kiedyś było aksamitne z nakładką do zdjęcia, obecnie zwykły kartonik z nadrukiem.

czwartek, 7 marca 2019

Chateau Honig Salz Mandel mleczna z solonymi i karmelizowanymi w miodzie migdałami

Po pysznej Chateau z preclami przyszedł czas na przypuszczalnie równie pyszną tabliczkę, na której widok na pewno aż zaświeciły mi się oczy. Od razu przypomniała mi się Ritter Sport Honig-Salz-Mandel, w której nie odpowiadała mi za słodka, trochę plastikowa czekolada, ale w której zamyśle się zakochałam. Solone migdały w miodzie w grubaśnej tabliczce... toż to normalnie spełnienie marzeń, zwłaszcza, gdy chodziło o czekoladę Chateau, która nigdy mnie nie zawiodła.


Chateau Honig Salz Mandel to mleczna czekolada o zawartości 33 % kakao z migdałami solonymi i karmelizowanymi w miodzie.

Po otwarciu poczułam intensywną woń prażono-karmelizowanych migdałów wkomponowanych w przesadnie słodką, podkreśloną miodem, czekoladę o mlecznej głębi.

Przy łamaniu tabliczka była konkretna, ale w pewien sposób krucha - i to wcale nie z racji dodatków. Te trzymały się jej świetnie, choć same się też nieco łamały (np. migdał przełamywał się na pół i odlatywał fragment "skorupki").
Już w dotyku odebrałam ją jako znacząco tłustą.

W ustach czekolada rozpływała się powoli i bardzo gęsto. Zalepiała tłustością mleka / śmietanki, zachwycając przy tym bezkresną kremowością. Bardzo powoli migdały odsłaniała. Pokryte były chrupiącą warstewką jakby ze szkła. Same również były cudownie chrupiące, wcale nieprzeprażone, choć uprażone mocno. A no właśnie. W większości były to całe sztuki, kilka połówek, ale też sporo kawałków (nawet skórki z miodowo-karmelową powłoczką). W kwestii soli... w większości była ściśle złączona z migdałami, ale też trochę luzem. Tak niewiele, ale na migdałach dużo, np. przy jednym migdale trafiłam na całą grudę soli. Takie rozmieszczenie średnio mi się podobało, bo raz czułam niedosyt, a raz przesyt (bo migdały wyszły przez nią za bardzo "przekąskowo").
Na całą tabliczkę przypadło sporo migdałów (przy czym chyba wszystkie w skórkach <3), ale bez przesady, więc to na szczęście wciąż czekolada z migdałami, a nie już jakiś migdałowy baton w czekoladzie.

W smaku czekolady od pierwszej chwili czuć jej silną słodycz w doskonałych proporcjach zmieszaną z wyrazistym, naturalnym mlekiem i śmietanką. Ich pełny smak cudownie podkreślił niemal nugatowo-orzechową sugestię kakao.

Zostało ono uwypuklone migdałami, którymi czekolada przesiąkła.
Miód również gdzieś tam wcześniej (zanim migdały wyłoniły się spod czekolady) zaznaczył swoją obecność sprawiając, że słodycz wydawała się bardziej drapiąca (i to on pewnie podkręcił "nugatowość").

Słodycz wzmagała się przy migdałach, ale wtedy nabierała mocno palono-prażonego charakteru, co w połączeniu z miodem wyszło głęboko i szlachetnie. Palono-karmelowy miód zawierał lekką goryczkę.

Szczypta soli przejawiała się jako delikatne, epizodyczne uszczypnięcia przełamujące słodycz i uwypuklające jej głębię. Ta bliżej migdałów podkreślała "prażono-przekąskowość". Przy nich bowiem było bardzo słono.

Migdały (z nieodłącznym miodem) rozgryzane obok czekolady na krótką chwilę wręcz ją zagłuszały, a potem mieszały się w prażono-orzechowo-czekoladowym otoczeniu. Sól cudownie podkreślała ich prażony smak. Zostawione na koniec skupiały uwagę na sobie, miodzie i wspólnej goryczce. Wynosiły również smak ich obróbki termicznej jako samej w sobie, a więc właśnie takie poczucie karmelizowanych / smażonych, solonych migdałów (takich "przekąskowych", nie umiem tego lepiej określić; wciąż jednak miodowych).

Ciekawie było też po kęsie z migdałem ugryźć fragment migdała pozbawiony. Dodatek soli sugerował śmietanowej toni niemal śmietankowo-jogurtowe klimaty. Coś jak pełny jogurt grecki z wykwintnym miodem. I ogromem migdałów oczywiście.

W posmaku pozostała palonokarmelowo-miodowa słodycz i silne poczucie prażenia, wszystko osnute goryczką. Na znaczeniu nie straciła też śmietankowość, scalająca wszystko z łagodną czekoladowością.

Całość bardzo mi smakowała. Moc migdałów i bardzo dobra czekolada, do granic możliwości śmietankowa, o orzechowym klimacie i z zaznaczonym kakao. Miód wyszedł zaskakująco wyraziście i prawdziwie (nie jakiś byle jaki, sztuczny czy coś), a soli nie brak. Nic niczego nie zgałuszyło, niczego nie zabrakło. Tak wszystko się cały czas przełamywało, że o zasłodzeniu nie ma mowy, mimo silnej słodyczy  Z samym stopniem prażenia / karmelizowania też świetnie trafili. Mocne  ale nie przesadzone. Pobrzmiewająca nuta smażonych migdałów tak wpisała się w resztę, że w sumie mi nie przeszkadzała (w Hershey's Nuggets Milk Chocolate with Toffee & Almonds była silniejsza, a przez kiepską jakość ogólnie wydało mi się to obrzydliwe). Ritter Sport przy niej to mało charaktery plastik, w którym soli prawie brak (a przed Chateau uważałam ją za bardzo dobrą).
Chateau to świetnie zrobiona, smaczna i ciekawa czekolada!


ocena: 10/10
kupiłam: ktoś mi kupił "na zlecenie" w Niemczech
cena: 7 zł
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: cukier, migdały (17,8%), tłuszcz kakaowy, śmietanka w proszku (11,6%), miazga kakaowa, pełne mleko w proszku (4%), produkt z serwatki, laktoza, miód (0,5%), sól, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii

wtorek, 5 marca 2019

Milka Tuc mleczna z solonymi krakersami

Ostatnio były precle, przyszedł więc czas na kolejną słoną przekąskę, a więc krakersy. Jako że ogólnie jestem "niechrupaczowa" i "niesłonoprzekąskowa", krakersy... to coś, czego nie jem, nie ukrywam. Czysto teoretycznie jednak krakersy uważam za spoko. Może ciężko w to uwierzyć, ale kilka lat temu (jak na krótko pojawiły się w Polsce) bardzo lubiłam klasyczne krakersy Tuc (ale jadłam je tylko parę razy, bo akurat biednie u mnie było, a rodzina miała inne priorytety, niż mam obecnie, ale nieważne). Lubiłam tylko te (choć nie pamiętam, bym inne jadła; parę tygodni po tej Milce miałam okazję do nich wrócić i... obecnie uważam je za niezjadliwe: słone jak lizawka dla koni, rozpływająco się - kruche i dziwne). Milki nie lubię, ale jak coś jej wyjdzie, potrafię to przyznać. W kwestii połączenia jednego z drugim jestem bardzo nieufna, ale że dostałam od Mamy (która kupując myślała, że to czekolada z herbatnikami; gdy okazało się, że może być słono, bo to krakersy, pomyślała o mnie, a gdy za długo się zastanawiałam, usłyszałam: "jakby co, to ja zjem"), postanowiłam spróbować.


Milka Tuc to mleczna czekolada o zawartości 30 % kakao z solonymi krakersami (15%).

Po otwarciu poczułam przeraźliwie słodki zapach cukrowo-mlecznej czekolady. Nutka krakersów prawie zupełnie się nie ujawniła, jednak...

Specjalnie nie zdziwiło mnie to, bo już na oko wyglądały marnie: bardzo jasne, jakby niedopieczone. Brzydko powlepiane w tabliczkę o przeciętnej grubości.
Łamała się łatwo, ale nie była miękka. Twarda... raczej też nie, wydała mi się nieco krucha i to wcale nie przez krakersy. Te trzymały się jej porządnie, acz dało się je oddzielić.

Czekolada rozpływała się nieco ulepkowato, ale łatwo, w tempie umiarkowanym. Tworzyła wraz z dodatkiem tłustą, zalepiającą masę. Pozytywnie zaskoczyło mnie, że w ustach krakersy trzymały się czekolady, powoli mięknąc i rozpływając się wraz z nią, co wyszło świetnie z racji tego, że to krakersy pokrywały czekoladę, nie odwrotnie. Zapewniło to większą harmonię smaku.
Pewnie można ją też chrupać, ale ja czekolad nie gryzę, a w tym przypadku "gryzienie dodatku obok" było trudne. Oddzielenie nożem to co innego (dokonałam tego na kostce). Wyszło na jaw, że krakersy były takiej sobie świeżości, tłustawe, nieco chrupiące i z minimalną ilością drobinek soli.

Sama czekolada natychmiast zaatakowała cukrem, do którego po chwili dołączył maślano-mleczny smak. Sama w sobie wydała mi się "słodka-nie-do-przebrnięcia", bo po małym kęsku drapała w gardle, przy czym z cukrem mieszał się ulotny, sztucznawy posmak (orzechowy? waniliny?przez cukier aż trudno sprecyzować).

Krakersy oczywiście przełamały nieco słodycz, ale nie całkiem. Po spróbowaniu ich osobno, wyjaśniło się dlaczego. Otóż były bardzo delikatne, niedopieczone.
Owszem, krakersowy, pszeniczny motyw czuć wyraźnie, ale raczej podporządkowywał się przesłodzonej czekoladzie. Wyszło to spójne z racji formy i ilości krakersów, a nie ich smakowej wyrazistości (Dodali o wiele za blade! Piec im się zepsuł czy co?!).
Krakersy wniosły też odrobinę soli. W udany sposób odwracała troszeczkę uwagę od zacukrzenia. Uważam, że mogłoby być jej nieco więcej (ale oczywiście nie za dużo, bo kontrast też mógłby wyjść niezbyt dobrze; na pewno były mniej słone niż same krakersy Tuc).

W posmaku pozostały raczej krakersy, niż czekolada, acz i ona nie odpuściła. Zwłaszcza jako poczucie przesłodzenia (które nie równa się poczuciu zacukrzenia totalnego). Mi na sam koniec przeszkadzała też mieszanina lekkiej tłuszczowości krakersów i tej nuty milkowego aromatu.

Całość uznałam za niezłą jak np. żeby zjeść w przerwie między wykładami (taka, której można zjeść dwie kostki i starczy na jakiś czas; osobiście przy czwartej z rzędu mi dziwnie było - tak cukrowo - mimo że jestem czekoladowym żarłokiem, pożerającym tabliczkę na raz... tę jadłam przez cały dzień). Propozycja lepsza od wielu innych tej marki i podobnych. Z pomysłem, ale też wykonana trochę byle jak.
Wygląda na to (przeglądałam różne recenzje), że nie tylko w mojej tabliczce krakersy były tak blade, co uważam za błąd. Mocno wypieczone na pewno nadałyby charakteru, ale i z takimi tabliczka miała ciekawy wydźwięk. Nie przełomowa, a ciekawa w spokojny, bardzo słodki sposób.
Swoją drogą, zastanawiam się, czy kiepskość to cecha gatunkowa krakersów Tuc (zapamiętałam je jako dobre, ale wtedy też nieco inaczej jadłam; chociaż jak jakieś cztery lata temu kupiłam je na Słowacji, też mogły być, ale wtedy z kolei jadłam je bardzo zmęczona, wymarznięta, po zejściu ze szlaku), czy też do czekolad robią kiepskie ("bo w tym cukrze i tak nie będzie tego czuć").


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 522 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mąka pszenna, odtłuszczone mleko w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, olej palmowy, syrop glukozowy, ekstrakt słodowy jęczmienny, emulgatory (lecytyna sojowa, E476), sól, skrobia pszenna, substancje spulchniające (węglany amonu, węglany sodu, difosforany), aromaty, środek do przetwarzania mąki (pirosiarczyn sodu), masło, ekstrakt drożdżowy, pełne mleko w proszku

poniedziałek, 4 marca 2019

Antidote Tonacatecuhtli Raw 100 % Cacao with crunchy Nibs ciemna surowa z Ekwadoru

Pierwsza zjedzona czekolada marki Antidote (Explorer Milk Chocolate 56 % + a hint of salt) nie usatysfakcjonowała mnie. Szkoda, bo nie lubię, jak próbuję nową markę, czeka mnie jeszcze kilka czekolad, a tu już początek nie jest miły. Podobnie było z niedługo później pierwszym spotkaniem z inną marką - Organiko (95%). Też nie usatysfakcjonowała. W przypadku Antidote zaczęłam od najniższej zawartości kakao, a w przypadku Organiko od najwyższej. Efekt i tu, i tu marny. Nie powiem, zdenerwowało mnie to trochę, więc tak z przekorności, niedługo po nich zdecydowałam się na porządnie kakaową Antidote. Przynajmniej jej podtytuł był ciekawy - Tona, a dokładniej Tonacatecuhtli, to aztecki bóg stworzenia i  płodności. "Antidotum dla końcowych terminów i błędnego koła"... to motto z kolei coś mi mówi, że chyba powinnam była zostawić ją sobie na sesję, ups.

Antidote Tonacatecuhtli Raw 100 % Cacao with crunchy Nibs to ciemna surowa czekolada o zawartości 100 % surowego kakao z Ekwadoru z regionu Balao z nibsami, czyli kruszonymi kawałkami kakao.

Po otwarciu poczułam bardzo intensywny zapach cytrusów i ziemi, ewidentnie w specyficznym klimacie nibsów. Z cytrusów, opiewanych przez zwiewną, leciutką słodycz, wyróżniłabym pomarańcze. Oczami wyobraźni, gdy wąchałam wierzch tabliczki, widziałam te owoce z grubymi skórkami i jeszcze na ukwieconych drzewkach. Słodycz miała właśnie kwiatowy, może lekko waniliowy charakter. W ziemistości zaś po paru chwilach (i zwłaszcza, gdy wąchałam wierzch, a nie spód z nibsami) ujawniło się całe mnóstwo zaparzonej, mielonej kawy. Te zawilgocenie ziaren... w ogóle poczucie zawilgocenia było wszechobecne.

Przy łamaniu tabliczka była twarda, trzaskała, ale raczej sprawiała wrażenie, że jest tłusto-zawilgocona, niż sucha czy coś.
W ustach rozpływała się idealnie gładko i łatwo, mimo że bardzo powoli. Ugryziony kawałek niemal nie zmieniał formy, był bardzo zbity i tłusty, ale przy tym (zwłaszcza po paru chwilach) cudownie kremowy. Bardzo zbity krem, który mógłby być mniej zbito-tłusty, ale który na szczęście nie był obrzydliwą grudą tłuszczu. Zostawiał trochę smug, ale nie kojarzyły się z olejem.
Drobne kawałki nibsów (w ilości nie za dużej, ale trafionej) rozmieszczono równomiernie. Porządnie je wtopiono, dzięki czemu przy łamaniu nie odpadały (a w ustach długo pozostawały w kawałku czekolady). Zachwyciły mnie swoją świeżo-miękką, lekko chrupiącą strukturą do złudzenia przypominającą świeże orzechy. Uratowały odbiór tej tabliczki, bo spychały tłustość w niepamięć, a podkreślały soczystość.

Od pierwszego kęsa dominowała kwaśność. Kwaśna do potęgi wydała mi się jednak tylko przy pierwszym gryzie, z każdym kolejnym miałam wrażenie, że osnuwa ją nutka kwiatów. Siarkowo-smolisty kwasek, trochę ziemisty, mocny, ale nie siekiera, rozchodził się po ustach, jakby dając czas na oswojenie się ze sobą. W pewnym momencie dopuścił do siebie gorzkość o charakterze dymu.

Dymna gorzkość złagodziła mało spożywczą kwaśność, ubrała ją w bardziej cytrusowe nuty, a sama dodała do niej orzechy. Powiedziałabym, że może trochę gorzkawo-kwaskowate... świeżo-nieświeże, ale od nich moją uwagę odwróciła maślaność, która mniej więcej od połowy rozpływania się kęsa przybrała na znaczeniu. W pewnym momencie "mleczna tłustość", a więc smak masła i śmietankowo-śmietanowy zrównały się z kwaskiem (poniekąd były z nim połączone za sprawą śmietanowych zapędów). Wtedy śmietanka go przejęła przekładając się na śmietanowo-maślany smak.

Od kawałków kakao (nawet nie rozgryzanych) biła jednak pewna lekkość. Pojawiła się sugestia kwiatowej słodyczy, a kwaśność na dobre zmieniła się w sok z cytryny, który trafiwszy na maślaność i słodycz, na pewien czas znikał. Potem jednak cytrusy jako dojrzałe pomarańcze znów się odzywały. Zwłaszcza, gdy w trakcie rozpływania się kawałka rozgryzałam nibsy "obok czekolady" czułam słodkie pomarańcze.

Gorzkość i orzechowo-maślane wątki wybiły się ponad kwaśność, ale o niej nie zapomniały. Bliżej końca utworzyły z nią smak mielonej kawy, kawy zaparzonej i pozostałych już tylko ziaren na dnie filiżanki. Kawa z nutką pomarańczy w tle miała jeszcze jakieś ziemiste zapędy, ale przypisałabym ją do tych "złagodzonych" już nut. Słodycz odważyła się i podsunęła więcej białych kwiatów, które świetnie mieszały się z dymem.

Na to złagodzenie złożyły się też... nibsy. Wydały mi się szokująco wręcz słodkie w sposób intensywnie kwiatowy i pomarańczowy. Ze specyficznego smaczku wyprane jednak nie zostały, co czułam, gdy zebrała się ich większa ilość. Przywołały (wyobrażenie) piwo pomarańczowe z wyczuwalną słodową nutą.

Właśnie ta specyficzna słodowość, kwasek cytrusów i śmietany, ale wkomponowany w kwiatową słodycz i kawowo-orzechową gorzkość pozostały w posmaku. Czułam również taką łagodniejszą tłuszczowość (dobrego tłuszczu, którego i tak mi było za dużo), także na ustach. W trakcie jedzenia aż tak nie przeszkadzała dzięki miękko-soczystym kawałkom kakao.
W ciemno nigdy nie powiedziałabym, że to surowa czekolada 100 %... było w niej coś tak... złagodzono-słodkiego, że po prostu ta surowość... umykała. Struktura nie kojarzyła się ze strasznie ciężko-tłustymi setkami. Kwiatowa lekkość, soczystość słodkich pomarańczy i maślano-śmietanowe nuty ją tłumiły. Wcale nie wyszło to jako wada! Podobały mi się te duety: dymu i kwiatów, słodkiej pomarańczy i "nibsowego piwa", a śmietanowa-maślaność tak się dostosowała do otoczenia, że mi nie przeszkadzała. Mimo że uwielbiam nuty ziemisto-kawowe w czekoladach, wydanie bardziej orzechowo-kawowe tu też smacznie wyszło.

Ta czekolada widzi mi się jako wydobycie najlepszych nut z bardzo maślano-śmietanowo-pomarańczowej Minka Ecuador Hacienda Guantupi 100 %  i kwiatowo-cytrusowo-kawowej Pacari Raw 101% Chocolate 100 % Cacao + 1 % Nibs. Minka była jednak zdecydowanie za maślana, Antidote pod tym względem była o wiele bardziej wyważona i głęboko kwaśno-gorzka. Na pewno jednak była słodkopomarańczowa, a nie tak zdecydowanie cytrynowa jak Pacari. Także jej nibsy wydawały mi się niezwykle delikatne (ale akurat w ich przypadku to zaleta!).
Nibsy wydały mi się niespotykane.

Owszem, tłustość i maślaność wolałabym słabsze, lecz cała reszta wyszła tak intensywnie, bogato, ale harmonijnie, a nie napastliwie, że i tak z rozkoszą zjadłam całą tabliczkę na raz.
Okazała się dużym zaskoczeniem.


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,59 zł (za 65 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 666,6 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy

niedziela, 3 marca 2019

lody Ben & Jerry's Birthday Cake

Pewnego razu naszło mnie na "coś innego", czego nie jadam, ale wciąż na pewnym poziomie. Jako że był grudzień, a więc czas sprzyjający zakopaniu się w kigurumi i cieplutkim kocyku, zdecydowałam się na lody kiczowato czerwone (no ok, różowe) niczym stado Mikołajów i elfów.

PS Miały zostać opublikowane o wiele później, ale... nie mogłam się powstrzymać przed wstawieniem ich w swoje urodziny.

Ben & Jerry's Birthday Cake to "lody z waniliową masą biszkoptową (12%) z różowym lukrem (6%), z sosem truskawkowym (6%) i kawałkami biszkoptu (4%)" (ja bym powiedziała, że lody o smaku ciasta waniliowego z lukrem i lukrem truskawkowym, sosem truskawkowym i kawałkami biszkoptu).

Już po otwarciu lody zapachniały bardzo słodko, wyraźną wanilią, a po jakimś czasie w ogóle uraczyły mnie słodyczą waniliowego, mokrego i niemal zakalcowo-biszkoptowego ciasta / babeczki. Plątała się przy tym słodko truskawkowa nuta i cała kompania cukru pudru i innych cukrowo-lukrowych zasładzaczy. Gdy zamknęłam oczy od razu miałam wizję kolorowego wesołego miasteczka, cukierkowo-lukrowych słodkości, waty cukrowej itd..

Masa lodowa była twarda, bardzo zbita. Poczucie to dodatkowo wzmacniały wielkie kawałki ciasta w niej zatopione (one nie były twarde, ale tak wielkie, że czasem dziwnie było wbijać łyżeczkę). 
W trakcie jedzenia lody przedstawiły się jako cudownie kremowe, nie za tłuste. Topiły się powoli, gęsto, ale bez przesady. Odebrałam je jako bardziej mleczne niż śmietankowe. Miałam wrażenie, że są zagęszczone lukrem.
Kawałki ciasta miały cudowną, porządną, zwartą strukturę wilgotnego ciasta właśnie. Rozpływały się w ustach w charakterystyczny, kapciowato-biszkoptowy sposób, uderzając przy tym za silną tłustością. Było to na swój sposób... obrzydliwawo-uzależniające.
Sos truskawkowy był gęsty, przypominał soczysty, zbity żel, pozbawiony jednak kawałków owoców.
W całej masie było dużo sporych grudek jakby niewymieszanego z resztą lukru truskawkowego i nieco mniej całkiem białego. Lekko się ciągnął, był rzadkawy. Miał gładko-pudrową konsystencję. Chwilami wydawał się wręcz "śliski", jak lukier, a czasami bardziej trzeszczał za sprawą cukru pudru. 

W smaku lody okazały się przede wszystkim bardzo słodkie. Od pierwszej łyżeczki w ustach cukier i wanilia wirowały w dzikim tańcu. Po chwili jednak zaczynało się to układać w cukier puder i przesłodzone, miękko-kapciowate ciasto waniliowo-maślane z ogromną ilością lukru. Wszystko co słodkie w tym kontekście, ale jednak czymś smakujące.

W całą tę konwencję wpisał się różowy lukier. Dołożył jeszcze więcej słodyczy lukru / cukru pudru, ale i uroczo-słodkiego smaku delikatnych truskawek (kojarzących się z serkami truskawkowymi itp.). Gdy trafiłam na większą ilość tego, albo na grudkę zupełnie białą, od smaku lukru prawie mnie mdliło.
Także sos truskawkowy wpisał się w słodycz, acz soczystość i pewien charakterek też się pojawiły. Minimalny kwasek wtopił się spójnie w to wszystko, a smak truskawki wyszedł bardzo autentycznie. 

Sos był oczywiście bardziej świeżo-sosowaty, a ta jego część wymieszana z lukrem weszła w sferę "cukierkowej truskawki". Gdy lody się topiły, te rzadsze elementy w pudle przyjemnie się ze sobą mieszały, równoważąc się.

Kawałki ciasta także dosładzały, ale zszokowały mnie swoim wyrazistym smakiem ewidentnie biszkoptu. Były bardzo waniliowo-maślane, odrobinę mączne. To po prostu kawałki wilgotnych babeczek / ciasta waniliowego. Odważnie nadawały całości smaku jasnego ciasta właśnie.

Po zjedzeniu ogromnej ilości dodatków, sama masa wydała mi się nieco bardziej słodko-mdła, maślana, a nawet nieco rozwodniona, ale kolejne porcje dodatków nadały jej charakteru.
W posmaku i tak to dodatki zostały, a więc lukrowe przesłodzenie, truskawki i słodko-waniliowe ciasto.

Całość wyszła ulepkowato-zasładzająco, ale... Dziwnie w tym spójnie. Wszystko do wszystkiego tu pasowało. Było ciekawie, a przy tym smacznie, choć z elementem obrzydliwości. Tak dziwnie, że aż smacznie. Lukier i cukier puder chwilami mnie obrzydzały, ale zaraz potem wchodził smak waniliowego ciasta i truskawek... potem z kolei znów obrzydzenie spowodowane tłustością tego ciasta, ryzykowna "słodziuteńkowatość" truskawkowego lukru... Silna słodycz niby była za silna, ale miała jakiś rytm. Wyłapałam w nich i obiektywnie wady, ale... tak obiektywnie zalety przeważają. To dobre lody.
To dziwne lody, warte jednak zakupu i zjedzenia, ale... takie, których za nic nie chciałabym zjeść więcej. 


ocena: 8/10
kupiłam: Lewiatan
cena: 24,99 zł
kaloryczność: 272 kcal / 100 g; 234 kcal / 100 ml
czy kupię znów: nie

Skład: śmietanka (23%), woda, cukier, skondensowane mleko odtłuszczone, mąka pszenna, cukier puder, przecier z truskawek (3,3%), żółtka jaj, oleje roślinne (całkowicie rafinowany sojowy, słonecznikowy), masło, syrop cukru inwertowanego, syrop glukozowy, cukier brązowy, bezwodny tłuszcz mleczny, ekstrakt z wanilii, jaja w proszku, stabilizatory (modyfikowana skrobia, guma guar, pektyna, karagen), sól, koncentrat soku cytrynowego, lecytyna sojowa, regulator kwasowości (kwas mlekowy), zagęszczacz (karagen), barwnik (burak), naturalny aromat masła, koncentrat z czarnego bzu, naturalny aromat waniliowy, aromaty, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, środek spulchniający (wodorowęglan sodu)

piątek, 1 marca 2019

Piotr i Paweł Czekolada Gorzka ciemna 74 %

Tak się złożyło, że ostatnio na blogu pojawiają się czekolady albo "bardzo ciemne degustacyjne" albo "zwyklejsze z czymś", a coś mało tych "ciemnych zwyklejszych". Ułożyło się tak, bo sugeruję się mniej więcej datami i tak jakoś... Tu jednak wreszcie się z tego mogę wyrwać, bo (daty mi podpowiedziały), namierzyłam sobie tabliczkę kupioną ze strachem. Czego się bałam? A że wezmą i zamkną sieć Piotr i Paweł. Czekolada sobie poleżała, a sieć jak była, tak była, więc (zwłaszcza, gdyby miała wyjść wyjątkowo smacznie) odetchnęłam. Miałam nadzieję, że problem ze sklepem zażegnany, a ja nie będę musiała szukać, gdzie mogę zrobić zapas (w tym, w którym byłam i tak zgarnęłam ostatnią, razem z Piotr i Paweł Czekolada deserowa z solą morską).

Piotr i Paweł Czekolada Gorzka to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao produkowana na Ukrainie dla marketu Piotr i Paweł.

W pierwszej chwili po otwarciu poczułam zapach cukru i łagodnej, jakby ze śmietankowym akcentem, ciemnej czekolady. Gdy słodycz się tak nad nią rozeszła, wydała mi się o wiele bardziej waniliowo-biszkoptowa. Sama czekolada zaś dodała jeszcze goryczkowato-kwaśnej cytrynowej nuty. Lekkie owoce i pewna cukrowość zasugerowały mi coś kandyzowanego (w kolorze czerwonym?).

Ciemna i twarda tabliczka łamała się z trzaskiem. Jej przekrój sugerował kruchość, ale taka nie była.
Rozpływała się powoli i łatwo, tłustawo-kremowo, ale z nieco pylistym poczuciem.

W smaku najpierw poczułam łagodną gorzkość, która szybko stała się smakiem solidnie wypieczonego biszkoptu. Na myśli przyszły mi też małe biszkopciki i jakiś... wilgotny biszkopt / babka z lukrem na wierzchu?

Początkowo subtelna słodycz wzrosła. Miała lukrowo-cukrowe zapędy, ale że nie była zbyt silna, nie raziła. Wyszła po prostu zwyczajnie.

W tle pojawiła się rześka, lekko owocowa nuta. Delikatna cytrynowość pokazała się właśnie bardziej jako babka cytrynowa, a więc wciąż w słodkiej tonacji. Wyłapałam tu wanilię, trochę uszlachetniającą słodycz.
Kolejnym owocowym skojarzeniem były jakieś kwaskowate, podcukrzone, więc może kandyzowane twory... Śliwkowe? Malinowo-różane? Trochę zagubione w smaku maślanego wypieku (ciastek?).

Końcówka była bardziej maślana właśnie, choć i goryczka kakao wróciła, z owoców wyłuskując i podkreślając śliwki. Goryczka była zdecydowanie palona, ale nie nazbyt ciężka. Rozgoniła nieco słodycz i ujawniła to, że dodano kakao w proszku.

Dzięki temu posmak należał głównie do łagodnej cierpkości kakao, pieczono-palonego klimatu i sugestii cytrynowo-waniliowej babki z lukrem oraz maślanych malinowych ciastek.

Czekolada bardzo mi smakowała. Nie trafiła co prawda do "marketowych ulubieńców", ale zapadła mi w pamięć tym, że jako jednak z nielicznych smakowała jasnym (waniliowym?) wypiekiem, a nie czekoladowym ciastem (brownie / murzynkiem / piernikiem).
Szkoda, że cytryna i maliny były tu niemal nieuchwytne (to połączenie od razu przypomniało mi obłędną Pacari Tutu Iku 70 %, no ale w przypadku PiP to tylko namiastka namiastki).

Producent utrafił z proporcjami gorszych składników, bo udało mu się je zakamuflować. Kakao w proszku (dobrze, że przynajmniej nie odtłuszczone) może i dodało lekkiej cierpkości / prawiekwasku, ale nie było tak wyczuwalne, a aromat waniliowy nie wyszedł nachalnie (to na pewno on stał za wszelkimi skojarzeniami z biszkoptami, babkami i ciastkami, więc w sumie wyszedł pozytywnie). Samego kakao też nie przepalił, ani nic. Mimo znaczącej tłustości nie wydała mi się "zapchana tłuszczem". Wolałabym niższą tłustość i niższą słodycz, a więcej miazgi kakaowej, ale jak dla mnie bije na głowę np. takiego Lindta 70%.


ocena: 9/10
kupiłam: Piotr i Paweł
cena: 4,99 zł
kaloryczność: 552 kcal / 100 g
czy kupię znów: możliwe

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku, lecytyna sojowa, aromat waniliowy