czwartek, 18 września 2025

Montezuma's Extraordinary Chocolate Fitzroy Rich & Smooth Dark Chocolate 74 % ciemna

Marka Montezuma's kojarzy mi się z... przypadkami. Poznałam ją lata temu, kiedy trafiła do mnie jako niespodziewany gratis (Montezuma's Sea Dog Dark Chocolate with Lime and Sea Salt), potem przypomniał mi o niej jeden znajomy, który powiedział, że kupił mi czekoladę 100%, ale ta nigdy jednak do mnie nie dotarła. A niedawno, gdy przeglądałam kremy orzechowe w jednym sklepie internetowym, wyświetliła mi się, nie wiedzieć dlaczego. Jako że miałam okazję poznać tego brytyjskiego producenta tylko poprzez czekoladę z dodatkiem, od razu zdecydowałam się kupić czystą opcję.
Tę konkretną nazwano po kapitanie statku HMS Beagle, Robercie FitzRoyu, jak i od majestatycznej góry w Patagonii, co na ponoć oddawać ducha przygody i odkryć, które są bliskie sercu założycieli Montezuma's, Helen i Simona Pattinsonów. Sama zaś nazwa marki "Montezuma" odnosi się zapewne władców Azteków (a ci z kolei, wiadomo, są kojarzeni z kakao, bo już oni je znali).

Montezuma's Extraordinary Chocolate Fitzroy Rich & Smooth Dark Chocolate 74 %  to ciemna czekolada o zawartości 74% kakao.  

Po otwarciu poczułam mnóstwo słodkich czerwonych owoców, w których dominował naturalnie słodki, bardzo dojrzały granat. W inne wkradło się echo kandyzowania - tu przyszła mi do głowy m.in. żurawina. Na pewno czułam też syrop malinowy, może mieszany malina&granat, łączący świeże granaty ze słodzonymi owocami. Przy nich pobrzmiewały subtelne, słodkie kwiaty. To w końcu też tarta z wiśniami z cynamonem, przekładająca się na lekką pikanterię. W słodyczy ulokowało się trochę kwasku - jakby cukier cytrynowy? Cukier ze starą skórką? Za słodko-owocowymi motywami stanęły spokojne drzewa i porządnie wypieczone maślane, kruche ciasto, budujące ciepły wydźwięk kompozycji.

Tabliczka była twarda, ale przy łamaniu, które nie sprawiało żadnego trudu, trzaskała średnio głośno. 
W ustach rozpływała się powoli, zostawiając na podniebieniu smugi. Była kremowa i tłusta w śmietankowy sposób. Lekko miękła, wykazując lepkość i jednocześnie zachowywała kształt dosyć długo. Z czasem polała się z niej soczystość, a kęs zniknął w rzadki sposób. Zostawiał lekkie ściągnięcie.

W smaku pierwsze pokazały się bardzo słodkie czerwone owoce, a tuż za nim wysoka słodycz bardziej... zwyklejsza? Po chwili przedstawiła się jako leciutko palony karmel. Karmel, który dopiero rozkręcał się pod względem paloności.

W oddali, za karmelem i jego coraz mocniej paloną nutą, zaznaczyła się gorzkość. Niby subtelna, ale bardzo zdecydowana.

Czerwone owoce wydały mi się słodkie w sposób aż nienaturalnie uroczy. Po paru sekundach w mojej głowie zagościła niezwykle jednoznaczna wizja budyniu malinowego. Przemknęła mi myśl, że jeśli miałabym powiedzieć, jak smakuje mazurek malinowy (nigdy nie jadłam żadnego), powiedziałabym, że właśnie jego nuta pojawiła się za tym budyniem. Wśród czerwonych owocach chwilę dominował, ale zaraz za nim rozchodziły się czerwone owoce kandyzowane - przede wszystkim żurawina, ale i trochę wiśni.

Soczystość rosła powoli, ale konsekwentnie. Budyń malinowy zaczął się zmieniać w syrop malinowy, a następnie mieszany malina&granat. Zaznaczył się lekki kwasek, a soczystość nabrała pewności siebie. Granat pojawił się i świeży, surowy, wprowadzając właśnie bardziej rześki ton do owoców. Rześkość podchwyciły też pojedyncze kwiaty. Podniosły trochę słodycz.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość wzrosła, a wraz z nią poczułam motyw cynamonowej tarty, w której trochę przesadzono z cynamonem. Tarty porządnie wypieczonej.

Gorzkość miała palony wydźwięk i wiązała się z wytrawnymi, ale nieco łagodniejszymi nutami drzew. Do głowy przyszedł mi ciepły, orientalny sandałowiec. Ciepło i drzewa podkręciły wydźwięk tarty.

Maślany, kruchy spód był bardzo wyrazistą nutą. Spód lekko karmelowy? Maślaność ogólnie przez moment wspięła się na wysoki poziom, ale potem zniknęła w wypieczonym wątku. A ten umocnił cynamon - zebrało się go jeszcze więcej. Wyobraziłam sobie wiśniową masę sowicie doprawioną cynamonem. Zrobiło się bardzo ciepło.

Owoce pod wpływem ciepła zrezygnowały ze świeższego wydźwięku. Wiśniowo-cynamonowa masa poniekąd zaczęła przechodzić w wiśnie w likierze. Z wręcz taninowym zacięciem, mimo że słodko-alkoholowy motyw nie był jednak zbyt silny.

W tle zaznaczył się bowiem kwasek, odciągający trochę od tego uwagę - nie należał do czerwonych owoców, a jakby do... cukru cytrynowego? Domowego, ze skórką, która upuściła swe cierpkie olejki eteryczne.

Drobny kwasek podkręcił znacząco gorzkość. Końcowo wyszła jeszcze bardziej palono. Drzewnej nucie zaś spodobało się ciepło i oczami wyobraźni patrzyłam na pojedyncze, rozgrzane drzewa w orientalnej scenerii, może jakieś pojedyncze na obrzeżach sawanny. Słodycz też podpięła się pod ten ciepły, palony wydźwięk, przywracając na przód palony karmel.

Po zjedzeniu został posmak czerwonych owoców w likierze, może znów z echem kandyzowania i drobną taniną oraz odrobinka cytryny. Czułam też cynamonową tartę, którą wieńczył palony karmel.

Czekolada wyszła bardzo ciekawie i smacznie. Była ryzykownie słodka, ale też gorzka i palono-pieczona i z kwaskawymi akcentami, że słodycz miało co przełamać. Kandyzowane owoce i malinowy budyń, syrop i wiśnie w likierze, masa wiśniowo-cynamonowa świetnie współgrały z tartą, mazurkiem i kruchym spodem. Świeższy granat, ciepłe drzewa, sandałowiec i lekka gorzkość nadały temu charakteru. Palony karmel i tarta umiejętnie wszystko połączyły, dzięki czemu kompozycja wyszła bardzo harmonijnie, a nawet to, co chwilowo wydawało się kontrastowe, właśnie na harmonijny tor. Może ryzykownie sporo nut była tu trochę nie w moim klimacie, jednak całościowo zacnie to zagrało.


ocena: 9/10
kupiłam: guiltfree.pl
cena: 16,59 zł (za 90g; promocja)
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, ekstrakt z wanilii

środa, 17 września 2025

Łowicz Maślanka kawowa

Wydaje się, że lata świetlne minęły odkąd założyłam boga w 2015. Wtedy jeszcze nie bardzo wiedziałam, w jakim kierunku pójdę. Wcześniej specjalnie za wiele słodyczy nie jadłam, a mleko smakowe pijałam we wczesnym dzieciństwie. Ze smakowym, słodkim piciem to przez większość życia miałam tak, że zwyczajnie mi nie leżało. Jako nastolatka raz czy drugi coś tam piłam, ale... no nie. Z racji blogowania próbowałam jednak nowości Mullermilch. 1, 2, 3... i w końcu uznałam, że to jednak na pewno nie moja bajka. Od tamtego czasu nie piłam niczego takiego. Ostatnio jednak włączyłam do diety kefiry i maślanki jako coś, co jem (bo kupuję gęste) prawie codziennie, stąd i rzucił mi się w oczy obiekt dzisiejszej recenzji. Raz minęłam, drugi raz minęłam, ale... w końcu się zainteresowałam. Wszak mimo że nie przepadam za piciem kawy, jogurt kawowy (wymieszany jogurt z kawą rozpuszczalną) czasem lubię sobie zrobić... Za nic jednak nie potrafiłam sobie wyobrazić maślanki kawowej. Czy jedno do drugiego w ogóle pasuje?

Łowicz Maślanka kawowa to maślanka ze wsadem kawowym o zawartości kofeiny 13mg/100g, produkowana przez OSM Łowicz; "produkt sezonowy".

Po odkręceniu poczułam zapach jogurtu kawowego (np. Bakoma Kremowy Jogurt Kawowy - zdjęcie nie moje). Znaczący kwasek łączył w sobie nabiał i kawę bardzo spójnie, a słodycz, choć wyraźna, była niska. Kawa zdradzała ziarnisty charakter. Za nic nie powiedziałabym, że to maślanka, a nie jogurt. Ogólnie zapach był delikatny.

Maślanka była rzadkawa - przeważnie są gęstsze, niektóre nawet bardzo, acz i rzadsze się zdarzają. Ja wolę takie, które spokojnie można bardziej jeść łyżeczką, a prezentowana reprezentowała te ewidentnie pitne. W sumie i tak łyżeczkowałam, ale nie obraziłabym się, gdyby była gęstsza. Konsystencja była gładka, a tłustość odpowiednio, przyjemnie nie za wysoka, acz miałam wrażenie, że ta była minimalnie tłustszo-kremowa od zwykłej maślanki.
Minimalnie ściągała zęby.

W smaku najpierw najpierw poczułam słodycz, za którą zaznaczyła się subtelna kawa. Pomyślałam o słodkiej kawie rozpuszczalnej, a już po chwili polał się kwasek.

Kwasek wtopił się kawę, budując obraz łagodnie kawowego jogurtu (na myśl przychodzi mi Bakoma Jogurt Kawowy) - czułam kawowość właśnie w tym specyficznym, nabiałowym kontekście. Wyraźna kwaśność należała do nabiału, ale i kawa wydawała się kwaskawa. Kwaśność ogólna stała na poziomie przeciętnym dla maślanek, ale ewidentnie stała na pierwszym planie. Kawa do niej dolatywała. Gorzkość jednak nie pojawiła się. Kawa wyczuwalna tu, była to kawa bardzo łagodna - z czasem powiedziałabym, że jakaś pomiędzy rozpuszczalną a ziarnistą (tak smakują np. Jacobs Barista), i to z mlekiem. I niewątpliwie słodka, acz nienachalnie.

Maślanka sama w sobie przewijała się w tle, a ogólnie bardzo mocno i to w bardzo udany sposób udawała jogurt. Kremowy, średnio tłusty i kwaskawy jogurt kawowy. Taki, w którym słodycz wygłaskała kawę, a i kwasek starała się zrównoważyło, lecz on się nie dawał. Wyraźnie się wyeksponował. W ciemno w życiu bym nie zgadła, że to nie jogurt pitny.

Po zjedzenio-wypiciu został posmak lekko słodzonej, mlecznej, niezbyt mocnej kawy - tu już raczej ziarnistej - z kwaskiem, który wydawał się nie tylko jogurtowo-maślankowy, a maślankowo-kawowy. W posmaku maślankowość wyłoniła się najbardziej.

To... dziwny produkt. Zaskakująco jogurtowy, nie maślankowy w wydźwięku. Nie przemawia do mnie to, że to ewidentnie maślanka do picia, a nie z tych gęstszych. Pozytywnie zaskoczyły mnie proporcje kwasku do słodyczy - wyraźny, ale nie kwachowaty kwasek oraz słodycz też wyraźna, ale niska i nienachalna. Kawy wolałabym czuć więcej. Ta była specyficznie nabiałowa, ale i w dodatku łagodna, nawet w tym kontekście. Wolałabym więcej kawy.

Końcówkę (100g, bo do mojej miseczki mieści się 200g, więc miałam sobie 2 porcje) przejęła Mama. Jej opinia: "Smaczna. Ja chyba nie przepadam za maślanką, a ta smakowała właśnie jak ten kawowy jogurt Bakomy, który kiedyś często jadłam, bo bardzo lubiłam".


ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 2,98 zł (za 500g)
kaloryczność: 79 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: maślanka, mleko, wsad kawowy (cukier, ekstrakt kawy Cold Brew 1,1%), żywe kultury bakterii

poniedziałek, 15 września 2025

Fin Carre Weisse Kokos & Flakes biała z wiórkami kokosowymi i płatkami kukurydzianymi

Czy to takie dziwne, że choć nie lubię czekolad Fin Carre i nie znoszę białej czekolady, zawitała na moim blogu ta tabliczka? I tak, i nie. Okazało się, że chyba wycofano najlepszą znaną mi białą czekoladę, Chateau Weisse Kokos / Biała z Kokosem i płatkami kukurydzianymi. I to akurat wtedy, gdy chciałyśmy ją sobie z Mamą przypomnieć! Zdesperowane, zamówiłyśmy na Allegro, jednak okazało się, że sprzedający miał już tylko po terminie i nie chciał ich wysłać nawet na naszą odpowiedzialność. Zaproponował, że ma bardzo podobną. Licząc więc, że będzie to chociaż namiastka, kupiłyśmy. Nie ufałam tej tabliczce, ale pomyślałam, że może będzie choć trochę podobna i w górach uda mi się jakoś w nią wkręcić. Specjalnie pod nią za cel obrałam Halę Śmietanową - by było tematycznie, a co! Z Policy dalej poszłam czerwonym szlakiem do Kiczorki, zwanej przeważnie Cylem Hali Śmietanowej. Mając wspaniały widok na Babią Górę w całej jej okazałości uznałam, że to idealna chwila na potencjalnie śmietankową czekoladę.
Po zdjęciach obrałam żółty szlak na wieżę widokową na Mosornym Groniu. Nie planowałam wchodzić i na nią, ale jakoś tak mi się zachciało. Potem zeszłam do Hali Krupowej zielonym szlakiem i czekał mnie znany już odcinek do parkingu na Wielkiej Polanie, w Sidzinie.

Fin Carre Weisse Kokos & Flakes to biała czekolada z prażonymi wiórkami kokosowymi (18%) i płatkami kukurydzianymi (7%), marki własnej Lidla, wyprodukowana przed Ludwig Weinrich GmbH.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach wiórków kokosowych i mleka, które aspirowało do śmietanki. Za nimi odnotowałam też lekką, kwaskawą taniość kiepskich białych czekolad. Słodycz stanęła na średnio wysokim poziomie, bo trochę ją hamowała pieczona nutka corn flakesów. Nie były nutą jednoznaczną, ale łatwo je nazwać.

W dotyku tabliczka zdradzała tłustość, choć była konkretna i twarda - to jednak wynikało z grubości. Przy łamaniu słychać było chrzęst dodatków.
Przekrój potwierdził, co zdradzał już spod - dodatków zatopiono mnóstwo: zarówno wiórków kokosa (ledwo widocznych), jak również drobnych płatków kukurydzianych. By spróbować samej czekolady, musiałam aż dosłownie spiłować trochę z brzegu.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie. Była tłusta i kremowa, a także bardzo zbita. Miękła, długo zachowując kształt. Dodatki wyłaniały się z niej niechętnie, były zatopione porządnie i jakby trochę utrudniały rozpływanie się.
Z czasem robiła się z tego zbitko-grudka trochę posiekanego kokosa i płatków. Wydawało się, że to one są bazą, a czekolada robi za dodatek. Czy to gryzione w trakcie rozpływania się bazy, obok niej jak się dało, czy już na koniec, były chrupiące. Ja wolałam gryźć na koniec, choć sporadycznie podgryzałam trochę już wcześniej.
Gryzione na koniec wiórki kokosowe były chrupiąco-trzeszczące. Świetnie zgrały się z chrupiącymi i twardymi płatkami kukurydzianymi. Te nawet gdy trochę nasiąkły i zmiękły, nie zaniechały chrupania. 
Dodatki wyszły przyjmie świeżo, mimo ilości, nie drażniły, nie drapały podniebienia i języka.

W smaku pierwsza rozbrzmiała średnio wysoka słodycz, a tuż za nią echo kokosa. Wiórki kokosowe częściowo starały się zabarwić sobą słodycz. Nawet trochę wydawało się, że poniekąd płynie z nich.

Zaraz odezwało się też mleko. Takie przeciętne, może trochę mdławe? Zalatywało trochę taniością, lecz zaraz zalał ją bardziej śmietankowy motyw.

Kokos rósł w siłę i stanął na pierwszym planie. Słodycz umacniała się w średnim tempie i wcale nie tak mocno. Weszła na ryzykowny poziom, ale ze względu na rozbijanie dodatkami, jak na białą była znośna. Śmietanka jednak odpuściła jakoś mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa. Całość była bardziej przeciętnie mleczna niż śmietankowa.

Dodatki czuć bez gryzienia. Do kokosa dołączyła nuta płatków kukurydzianych. Wciąż rządził kokos, ale wystąpiły jako zgrany duet. Zdominowały kompozycję i stały na straży słodyczy.

W tle i tak jednak przewijała się delikatna taniość. Motyw kwaskawej, kiepskiej białej czekolady bardziej dawał się we znaki w przypadku kostek brzegowych, gdzie czekolady było minimalnie więcej. Ogólnie więc im więcej dodatków, tym dla tej kompozycji lepiej, jednak nie dały rady ukryć taniości zupełnie.

Czasem dodatki gryzłam już wcześniej, obok czekolady, czasem dopiero na koniec.
Gdy gryzłam dodatki wcześniej, na zasadzie kontrastu podskakiwała słodycz i przeszkadzała. Acz wiórki kokosowe i corn flakesy były intensywne i nic sobie z niej nie robiły.
Gdy gryzłam dodatki na koniec, zerwały smakową słodycz i zagłuszały taniość. Zostało tylko lekkie drapanie w gardle.

Gryzione razem wiórki i corn flakesy smakowały tak samo intensywnie. Wiórki i płatki tworzyły świetny duet. Czasem jednak płatki jawiły się jako dosadniejsze.
Płatki kukurydziane miały wyraźnie kukurydziany, lekko pieczony smak.
Wiórki kokosowe uderzały naturalne słodkawym smakiem, który wydawał się lekko podprażomy (możliwe, że ze względu na pieczoność corn flakesów).

Po zjedzeniu został posmak wiórków kokosowych i płatków kukurydzianych ze znikomym echem mocno białej czekolady, z której na jaw wylazła cukrowość. Czułam też drapanie w gardle.

Czekolada wyszła zjadliwe w małej ilości ze względu na mnóstwo bardzo dobrych dodatków. Dzięki nim jej słodycz odebrałam jako znośną. Niestety, sama w sobie czekolada była nieprzyjemnie tania.

Miałam dość po 2 kostkach w górach, ale z braku innej zjadłam jeszcze 1, a w domu dla weryfikacji nut kolejną 1. Kompletnie mnie nie chwyciła, bo co mi po pysznych dodatkach, jak sama czekolada raz po raz zajeżdżała taniością? Wyszła jak kiepska podróbka Chateau Weisse Kokos / Biała z Kokosem i płatkami kukurydzianymi. Nie była jakoś straszliwie okrutna, ale też nie było w niej niczego, co by mnie zachęciło do jedzenia.

Większość więc wróciło do domu, do Mamy. Jej opinia: "Ta czekolada jest po prostu... poprawna. Jak ktoś po prostu lubi białe, to pewnie mu bardzo posmakuje. Ja obecnie nie przepadam za białą, więc jestem bardziej wymagająca i mi ona za słodka, a dodatków aż za dużo, bo się czuję chwilami, jakbym cukier chrupała. Sama czekolada mi nie wydaje się jakoś strasznie tania, ale taka... no na 6, trochę ponad przeciętna. Zjadłam jakieś 100 gramów, potem jeszcze trochę, ale więcej - już dosłownie końcóweczki - nie chcę, chyba oddam*. A Chateau nigdy bym nikomu ani kostki nie dała".
*Resztę oddałyśmy ojcu, jak powiedziała Mama.


ocena: 6/10
kupiłam: zamówienie przez internet od os. prywatnej
cena: 13 zł (za 200g)
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, wiórki kokosowe 18%, pełne mleko w proszku, płatki kukurydziane 7% (kukurydza 6,5%, cukier, sól spożywcza, słód jęczmienny), śmietana w proszku, serwatka, lecytyny, sól kuchenna, naturalny aromat waniliowy

niedziela, 14 września 2025

Cacao Crudo Gianduia Granellata / Crunchy Gianduja / Le Gianduja Croquant Dark Organic Chocolate Raw Cru Peru ciemna 43,5% nugatowa / orzechowa z orzechami laskowymi

Kupując, nie zagłębiałam się dokładnie w to, czym ta tabliczka jest. Wzięłam ją jako czekolada z orzechami. Może powinnam była sprawdzić, w jakiej formie dokładnie? Niby czułam, że to nie coś, czego chciałabym mieć dużo, ale tu właśnie na przeciw wyszła mi przystępna do tylko spróbowania niska gramatura. Dopiero po degustacji tej trochę poczytałam. Cacao Crudo piszą o sobie, że przedstawiają nowy sposób produkcji i delektowania się czekoladą tak, by zachować cenne właściwości kakao. To nieznany mi, ponoć pierwszy włoski producent surowej czekolady. Tworzą z amazońskiego Criollo, którego nigdy nie przetwarzają w temperaturze wyższej niż 42°C. Klasyczny proces prażenia ziaren kakaowych zastąpili się powolnym suszeniem w atmosferze ochronnej. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, więc ucieszyło mnie, że mieli małe tabliczki z dodatkami. Pomyślałam, że w tym sezonie trochę się szarpnę, jeśli chodzi o czekolady w góry, by nie zabierać w nie rozczarowującej kiepścizny. Jako pierwszą wzięłam, jak najpierw myślałam, najklasyczniejszą, bo z orzechami. Przepisując skład odkryłam jednak, że czeka mnie podwójnie orzechowa czekolada, bo nie poprzestali na dodaniu kawałków. Miazgę kakaową wymieszali z miazgą z orzechów, konkretniej odmiany Tonda Gentile Romana.
Jak planowałam, zabrałam ją w góry. Z sidzińskiej Wielkiej Polany poszłam połączeniem szlaków czarnego i zielonego przez Halę Krupową do czerwonego szlaku biegnącego przez Złotą Grapę. Nim też doszłam na Policę. Z niej wspaniale było widać Tatry, niestety jednak słońce świeciło z ich strony, więc na zdjęcia się nie załapały.

Cacao Crudo Gianduia Granellata / Crunchy Gianduja / Le Gianduja Croquant Dark Organic Chocolate Raw Cru Peru to ciemna surowa czekolada o zawartości 43,5% surowego kakao Criollo z Peru, typu "gianduja", czyli z miazgą z surowych orzechów laskowych i z kawałkami surowych orzechów laskowych.

Po otwarciu poczułam ciężką, ale nie wysoką słodycz karmelowej whisky i palone drewno. Choć ogólnie słodycz była średnio-niska, czułam bardzo dużo karmelu, przechodzącego w melasę. Do głowy przyszły mi też suszone, cierpkawe wiśnie, oblane gęstym, półpłynnym karmelem. Orzechy laskowe zaznaczyły się subtelnie, mieszając się i trochę wręcz kryjąc w motywie ziemi.

W dotyku tabliczka wydawała się trochę sucha, a przy łamaniu krucha i trochę się kruszyła. Nie trzaskała, łamała się z łatwością, jednak mimo delikatności, wykazywała pewną twardość.
Przekrój ujawnił mikroskopijne, pojedyncze kawałeczki orzechów. Na oko powiedziałabym, że sama czekolada będzie bardzo proszkowa, może nawet ziarnista.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo i dość szybko, mimo że dosłownie w pierwszych sekundach myślałam, że będzie stawiać opór. Początkowo wręcz obklejała podniebienie, potem robiła się coraz bardziej tłusto-mazista i lepkawa jak miękkawa setka. Okazała się bardzo tłusta w nieco oleistym kontekście. Czułam w niej lekką proszkowość, w porywach wręcz ziarnistość, którą próbowała ukryć w kremowości jakby kremu orzechowego 100%. Wydawało się, że starała się być gładką, ale jej to nie szło. Z czasem masa robiła się wręcz luźna, a na języku zaznaczały się drobinki orzechów. Okazało się, że tych mikroskopijnych drobinek było sporo, że aż w zasadzie nie tak łatwo o kęs bez nich (by spróbować trochę samej czekolady, musiałam ją spiłować zębami z brzegu). Czekolada znikała, pozostawiając po sobie pyliście-suche wrażenie.
Orzechowa drobnica była tak mała, że nawet nie dało się wszystkich kawałeczków pogryźć, niektóre po prostu jakoś się w ustach gubiły.
Ze dwa razy pogryzłam je na próbę obok czekolady, ale zdecydowanie wolałam zostawiać je na koniec. 
Gryzione orzechy, czy wcześniej czy później, były delikatne i trzeszczące. Niektórym blisko było do miękkości nieprażonych orzechów. Skórki zaplatały się dosłownie tylko parę razy.

W smaku najpierw poczułam wyrazistą i dosadną gorzkość, która wiązała się z czarną, wilgotną ziemią.

Z oddali doleciał jeszcze węgiel i trochę dymu, a zza niego wyłoniła się subtelna słodycz i drobny kwasek. Przemknęły... cierpkie, dojrzałe wiśnie? Szybko zmieniły się w wiśnie w likierze (wiśniowym?).

Słodycz zaczęła rosnąć, eksponując swój mocno palono karmelowy charakter. Zaczęła zalewać wiśnie, przywodząc na myśl... wiśnie w likierze karmelowym? Suszone wiśnie oblane gęstym, lepkim karmelem.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wiśnie zatonęły w ziemi. Ta trochę wycofała się z pierwszego planu, ale wciąż była bardzo wyraźna. Gorzkość też nie odpuszczała, ale została mocno dosłodzona.

Do kompozycji wkradł się orzech laskowy. Też lekko gorzkawy? W oddali doszukałam się nieśmiałego, palono karmelowego, mało słodkiego nugatu i kremu 100% z orzechów laskowych z lekką goryczką. Były wkomponowany w karmel, który tak rozkręcił się w swojej paloności, że poszedł aż w melasowym kierunku.

Słodycz rosła coraz bardziej ochoczo. Może nie była wysoka, a średnia, ale miała dosadny wydźwięk. Nie walczyła z gorzkością - wręcz przeciwnie! Do głowy przyszedł mi lekko gorzkawy od mocnego palenia karmel oraz gorzkawy karob o naturalnie słodkawym, ciepłym charakterze. Wyszedł wręcz ciężkawo.

Wyłaniające się orzechy laskowe niewiele wnosiły. Ogólna orzechowość nie była ani silna, ani nawet cały czas bardzo jednoznaczna. Nuta surowych orzechów laskowych wyłaniała się epizodycznie. Z melasą mieszało się za to echo... Oleju orzechowego? Chował się jednak w węglowo-dymnym wątku.

Słodycz bardzo wzrosła. Karmel, melasa... I jakiś mocny, karmelowo słodki alkohol? Whisky? Usilnie krył soczyste echo wiśni. Te w oddali znów raz po raz się przewinęły, i to w wydaniu soczystym, świeżym. Starały się, całkiem udanie, rozbić ciężki wydźwięk.

Orzechy gryzione obok czekolady wyszły nijako, w zasadzie nie czuć za bardzo, co to. 
Orzechy gryzione na koniec smakowały wyraźniej. Na pewno wyraźniej niż miazga orzechowa w bazie. Były to przeciętne, delikatne orzechy, które sporadycznie pobrzmiewały gorzkością. I to nie gorzkością skórek, choć i trochę skórek się trafiło. Powiedziałabym, że orzechy były nieprażone albo prażone bardzo lekko (w rzeczywistości były nieprażone).
 
 Po zjedzeniu został posmak orzechów laskowych, które z zaskakująca łatwością zagłuszały samą czekoladę. Ta pobrzmiewała lekko głównie ziemią, orzechami ale bardziej ogólnie motywem orzechowym niż konkretnie laskowcami oraz paloną, ciężko słodką melasa.

*Normalnie wstawiłabym 8, ale 7 wystawiam ze względu na to, że jednak chyba nie tego oczekuje się od czekolad orzechowych, gianduja itp.. Sama ziemistość, dym, węgiel - wszystko to mi bardzo smakowało, bo czułam się, jakbym jadła charakterną ciemną czekoladę, ale strasznie to przytłaczało tytułowe orzechy. Chyba surowe kakao jest zbyt mocarne do tabliczek typu gianduja. Nie przekonała mnie krucho-pylista struktura, mięknięcie i szybkie rozpływanie się, a orzechowa drobnica wyszła po prostu kiepsko. Nie podobała mi się ani w smaku, ani w strukturze. Gdyby sprawę orzechów lepiej rozwiązano, mogłaby mieć o punkt więcej. Struktura to kolejny punkt, więc  to w sumie tabliczka z potencjałem na 9.


ocena: 7/10*
kupiłam: brainmarket.pl
cena: 7,19 zł (za 30g)
kaloryczność: 605 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowa miazga kakaowa (43,5%), nieprażona pasta z orzechów laskowych Tonda Gentile Romana (26%), skoncentrowany sok z kwiatów kokosa, nieprażone siekane orzechy laskowe Tonda Gentile Romana (9%)

piątek, 12 września 2025

Soar 78 % Dominicana Republic Dark Chocolate / Темний шоколад ciemna z Dominikany

Jakiś czas po jakoś mało dominikańskiej Cokoladovna Lana RAW BIO 73 % zaczął chodzić za mną ten region. Na liście posiadanych czekolad mój wzrok zatrzymał się na dziś przedstawianej. Miałam krótką przerwę od czekolad tej ukraińskiej marki, a nie chciałam, by za długo leżały, bo producent zapisał na nich datę produkcji, nie ważności. Dopiero już w trakcie degustacji tknęło mnie, że ze względu na stosowany przez Soar cukier kokosowy, samo kakao mogło wyjść trochę inaczej niż typowo dominikańsko. Nie miałam żadnego wyobrażenia - byłam po prostu ciekawa. 

Soar 78 % Dominicana Republic Dark Chocolate / Темний шоколад to ciemna czekolada o 78% zawartości kakao z Republiki Dominikany; słodzona cukrem kokosowym.

Po otwarciu zagrzmiał zapach drzew, popiołu i wręcz sadzy. Sady z karmelem? Karmelowej sadzy (abstrakcyjne wyobrażenie)? Popiołu po naturalnych kwiatowych kadzidłach? Karmel dał się poznać jako mocno palony, wręcz trochę melasowy. Do głowy przyszedł mi też tytoń i trudny do uchwycenia, smrodliwy akcent dymu papierosowego. Z nim w oddali mieszała się też jakby wręcz ukryta kwaśna śmietanko-śmietana. Jakby bały się podejść do wyraźniejszego palonego motywu, w którym bliżej pierwszego planu pokazały się jeszcze palone ziarna kawy. Kwasek śmietany trochę chował się też w owocach: soczyście-wędzonych śliwkach i całym podwędzanym suszu na kompot. Odnotowałam tam też jakiś świeższy kwasek - kiwi? I nieśmiałą słodycz gruszek.

Bardzo twarda tabliczka trzaskała w adekwatnie głośny sposób, a część zaokrągleń (?) odpryskiwała przy tym.
W ustach czekolada rozpływała się maziście wolno, wykazując lekką lepkość. Była tłusta w maślany sposób, a jednocześnie soczysta, więc nie ciężka. Odnotowałam lekką pylistość, a końcowo drobne ściągnięcie. Zostawiała po sobie też trochę suche wrażenie.

W smaku pierwsza pojawiła się średnio wysoka słodycz karmelu. Zaleciał mi też gorzki, trochę papierosowy dym, który zaraz zbudował palony wątek i zmienił się w popiół oraz sadzę.

Karmel pod wpływem paloności zahaczył o melasę, jednak pot chwili jednak utwierdził się w swej karmelowości.

Przemknął owocowy kwasek. Chyba średnio dojrzałe kiwi...? A za nim kwaskawa ni brzoskwinia, ni nektarynka? Słodycz trochę wzrosła, więc wyparło je kiwi dojrzałe. Od kwasku owoców odbiegł kwasek śmietany.

Splot śmietany i trochę łagodniejszej słodkiej śmietanki złagodził karmel. Starały się ukryć jego paloność, on zaś robił, co mógł, by zatrzymać ją za wszelką cenę. Trochę więc tej paloności jednak się ostało. Nie był to karmel jednoznacznie śmietankowy, ale karmel mieszający się ze śmietaną.

Na przekór temu łagodnieniu wyszła nagle mocniejsza gorzkość. Wciąż trzymała się palonego klimatu. Czułam cierpkawe, palone ziarna kawy i jeszcze więcej sadzy. Zbierał się gęsty dym - też trochę kwaskawo-cierpki? Ziołowy?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gdy tylko śmietana już znacząco otuliła karmel, owoce to wykorzystały. Przejęły część słodyczy i przeplotły ją kwaśnością. Dominowało zielone, w tym momencie już na pewno dojrzałe kiwi, a tuż obok pojawiła się nektarynka i coś cytrusowego. Chyba limonka. Przejęła kwasek od kiwi i nektarynek, które zaczęły zmierzać w słodszym kierunku.

Słodycz mieszała się z kwaskiem, a to słabnąc, a to trochę rosnąć. Na chwilę wyłoniło się coś świeższego - soczyste, dojrzałe gruszki? Palony, melasowy karmel próbował się przebić zza śmietany i sobie znaleźć miejsce, ale średnio mu to szło. Wychylał się epizodycznie. Pojawiły się wędzone gruszki i śliwki - cały lekko cierpkawy, ciężko słodki susz na kompot. Słodycz zrobiła się ciężka, a kwasek wyraźnie cierpki.
Świeższe owoce zmieniły się w... świeżość kwiatów? Te podprowadziły do słodyczy dym - jakby unoszący się znad palonych kwiatów.

Dopasowało to kwasek i owocowe tony bardzo spójnie do palonego, wyrazistej gorzkości. W tej wciąż dominowała sadza, ale i ziarna kawy miały sporo do powiedzenia. Na moment do kompozycji zawitała jakby... czarna kawa z kwaśną śmietaną, po czym zniknęła kwaśność. Została kawa czarna... mocna, ale dosłodzona... melasą?

Kwaśność zupełnie zniknęła, a śmietanko-śmietana zmieniła się w łagodniejszą maślaność. Wrócił też bardziej palony, wyraźnie melasowy karmel. Na zasadzie kontrastu kiwi i nektarynki, wędzone owoce wytoczyły cierpkość - na końcówce w głowie miałam samą niezbyt dojrzałą cierpkawość (nie zupełnie niedojrzałość) owoców niż owoce.

Po zjedzeniu został posmak sadzy i dymu oraz mocnej kawy zaparzonej na palono-kwaskawych ziarnach. Wyłonił się palony karmel, wręcz melasa, która pozbyła się maślano-śmietanowej otoczki i sporo cierpkich owoców: kiwi i susz owoców podwędzanych, z dużą ilością śliwek. W tle pojawił się kwasek limonki i śmietany.

Czekolada była smaczna i dosadna, choć tak palona słodycz niespecjalnie mi tu pasowała. Samo kakao poszło w wyrazistą paloność sadzy, dymu, tytoniu i palonej kawy. Słodycz już trochę z palonością melasy przesadziła. Do wyczuwalnych owoców - kiwi, nektarynek, wędzonych śliwek i suszu na kompot - widziałabym jakąś lżejszą. Akcenty śmietanko-śmietany dodawały wytrawności i jakby pod nią podłączyły owoce. Dosadna słodycz wydawała się stać trochę z boku.

Aż mi się przypomniała maślano-palona Zdrowa Sowa Czekolada 80 % Dominikana pełna nut kiwi, wędzone śliwki, likier kawowy. Różniła się co prawda od dziś przedstawianej, ale i wiele w nich podobieństw. Na tyle, by stwierdzić, że cukier trzcinowy lepiej dopasowuje się do takich dominikańskich smaków.


ocena: 8/10
cena: 5€ (około 21 zł; za 80g)
kaloryczność: 534 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier kokosowy

czwartek, 11 września 2025

Lody Bałtyckie Gorgonzola z Malinami

Lody przeszły mi co prawda dawno temu, ale dziś przedstawiane wydały mi się tak dziwne, że nie mogłam ich przegapić. Tym bardziej, że ojciec zaproponował, że mi je kupi. Sama może bym się wahała... Wszak... Smak wręcz kontrowersyjny. Przyznaję, że długo minęło, nim zabrałam się za ich zjedzenie. Niby nie jestem pewna, czy ze względu na smak, czy po prostu bo to lody, a na nie nie miałam szczególnej ochoty, ale nieważne. W końcu jednak uznałam, że czas temu dziwu stawić czoła. Kocham sery pleśniowe, te z niebieską pleśnią właśnie najbardziej. Nie chwyta mnie łączenie sera z owocami, jednak też nie odrzuca czy coś. Wręcz przeciwnie - bardzo lubię swoją sałatkę łączącą melona, szpinak i camembert, a oscypek na ciepło z sosem żurawinowym jest moim zeszłorocznym odkryciem. Tylko że... Ser pleśniowy tak zupełnie na słodko? Że w lodach? Nie umiałam sobie tego wyobrazić. A jako że obiekt dzisiejszej recenzji miał dobry skład, uznałam, że może naprawdę to coś dobrego? Może producent nie chciał tylko zszokować, a przemyślał, co i jak? Acz nie tylko ser w tych lodach w moim odczuciu był ryzykowny. Lubię maliny, ale one w takich rzeczach to zawsze potencjalne męczenie się z pestkami (choć nie zawsze są mordercze). 

Lody Bałtyckie Gorgonzola z Malinami to lody śmietankowe z włoskim serem pleśniowym gorgonzola z przerostem niebiesko-zielonej pleśni i malinami; producent to Michał Rybicki

Po otwarciu poczułam łagodny zapach słodkich lodów śmietankowych z nutą malin. Maliny wpisywały się w nie za wysoką słodycz. Za tym wszystkim znalazł się ledwo uchwytny, wytrawniejszy, ale nie mocno wytrawny, a też bardzo mleczny motyw sera.
W trakcie jedzenia ser raz po raz wyłaniał się wyraźnie, jednak i tak był to na tyle subtelny akcent, że nie powiedziałabym, że to z całą pewnością ser pleśniowy.

Masa lodowa miała kolor biało-beżowawy, miejscami bladoróżowy, zabarwiony od malin, które tu i tam tworzyły gęste, sosowate skupiska, a ich zawijasy przeplatały całą masę lodową. Ser dokładnie wymieszano z samymi lodami - nie uświadczyłam większych kawałków ani nic takiego, a w całej masie widać kropeczki-punkciki niebieskiej pleśni. Zmielono go z masą dokładnie.
Lody były twarde i konkretne, bardzo gęste. Nie jednak w sposób kamienny, a wynikający z wymieszania pełnej śmietanki z gęstym, konkretnym serem. Topiły się powoli i kremowo gęsto. Łyżkę nie trudno w nie wbijać, mimo masywności.
W ustach lody rozpływały się kremowo, choć z wyczuwalną proszkowością, a do tego dość tłusto, łącząc pełne mleko i masywność sera. Nie spieszyło im się, chwaliły się gęstością i konkretem, ale nie ciężkością. Potwierdziło się, że ser zmielono wraz z masą lodową - wydaje mi się, że miał swój udział w pewnej proszkowości... Ta kojarzyła mi się z serowymi kryształkami (kryształki mleczanu wapnia - chrupiące drobne kuleczki czasami pojawiające się w długo dojrzewających serach, które normalnie się je). Nie były to kryształki lodu, jakie mogą pojawiać się w lodach, a tylko takie wrażenie tych serowych. Drobinki pleśni wprowadzały konkretniejszą chropowatość. Raz po raz trafiałam też na jędrne, malutkie, wręcz mikroskopijne (nie większe niż pestki malin) białe kawałeczki sera.
Maliny wystąpiły w postaci trochę zżelowanego, a tym samym zbitego, gęstego sosu z podmiksowanych owoców. Nie był lejący, nawet gdy się rozpuszczał, trochę mieszając się z bazą. Chwilami w zasadzie przypominał mus z malin z niezbyt dokładnie zmiksowanych owoców. Trafiały się ich kawałeczki i pestki - tych drugich na szczęście nie za dużo.
Malinowego sosu dodano ilość optymalną: całkiem sporo, że nie czuć niedosytu, a jednak wciąż był tylko dodatkiem, nie przytłaczającym samej bazy.

W smaku lody witały się średnio wysoką słodyczą, wkomponowaną w mocno śmietankowy motyw. Śmietankę po chwili podbiła nuta mleczna, ale już bardziej wytrawna. Przemknął mocno mleczny ser, początkowo wpisujący się grzecznie w słodycz.

Serowy wątek trochę podkreślił słodycz, nadał jej głębi, a jednocześnie stanowił przeciwwagę. Słodycz zdawała się spleciona w jedno z mlecznością, trochę jakby właśnie też z samego mleka płynęła. W całokształcie nie była wysoka. Pleśniowość sera gorgonzola ujawniała się z czasem i to nie przy każdym zagarnięciu łyżeczką tak samo. Motyw niebieskiej pleśni przewijał się, czasami wyraźniej, czasami niemal sugestywnie. Pikanteria nie pojawiła się. Ser jako taki pobrzmiewał jednak prawie cały czas. Pleśniowość choć była bardzo, bardzo delikatna, czasem podskakiwała za sprawą ciemnoniebieskich kropeczek-drobineczek pleśni. Słoności sera za to w lodach nie czuć wcale.

Kiedy zagarniałam masę z pobliża malinowego sosu, wydobyta kontrastem potrafiła przemknąć wyraźniejsza serowość, jeszcze bardziej podkreślając śmietankowość bazy. Lody prezentowały się jako głęboko śmietankowo-mleczne, czego ani ser, ani maliny nie zagłuszyły choćby na moment.
Gdy zagarniałam sos z masą lodową, dobrze było czuć i maliny, i nutkę śmietankowo-pleśniowego sera.

Sos malinowy ciekawie urozmaicał bazę - jeszcze dodawał jej głębi. Chwilami podkreślał nutę sera z niebieską pleśnią. Sera... mocno śmietankowego i tym samym harmonijnego z wątkiem tradycyjnych, słodkich śmietankowo-mlecznych lodów.
Sos malinowy odznaczał się średnio wysoką słodyczą oraz przemykającą nienachalną, soczystą kwaśnością, wpisaną w typowe, przecierowo-sosowe realia. Nadał lodom lekkości. Kawałki malin to pełne smaku, dodatkowe, mocniejsze malinowe punkciki oraz pestki. Malinowe zakrętasy nie wydawały się specjalnie dosłodzone. Większe skupiska sosu były nieco bardziej kwaskawe.

Kiedy zagarniałam same lody po sosie malinowym, wydawały się niby nieco bardziej pleśniakowe, ale też bardziej... uroczo śmietankowo słodkie. Choć ogólnie słodycz od początku do końca trzymała się średnio-niskiego poziomu.

Czasem trafiały się białe drobinki sera, które smakowo wydawały się nijakie.

Po zjedzeniu został posmak słodkich, śmietankowo-mlecznych lodów z nutką śmietankowo-pleśniowego sera, w którym ta pleśniowość wydawała się wręcz bardziej sugestywna. Ciekawie przeplatała się z nutką słodko-kwaskawego sosu malinowego.

Lody bardzo, bardzo mnie zaskoczyły. Mimo uwielbienia do serów pleśniowych, bałam się ich trochę. Zdarza mi się łączyć w obiadowych daniach sery z owocami, ale ogólnie ostatnio rzadko wplatam owoce do dań wytrawniejszych. Jednak... ser pleśniowy zupełnie na słodko? Nie umiałam sobie wyobrazić. A gdy spróbowałam, z ogromnym zaskoczeniem odkryłam, że w lodach śmietankowych wyszedł bardzo... pasująco. Wpisał się w śmietankę, słodycz wydawała się mleczna i kontrastowa w sposób pożądany. Prawda, że motyw niebieskiej pleśni się tu przewijał, nie był nachalny, ale... ale i tak to zaskoczenie, że pasował. Ta nutka - nie za mocna, ale wyraźna - dobrze spisała się z malinami. Te słodkie, lekko kwaskawe owoce przerobione na sos na szczęście nie mordowały pestkami, więc i je odebrałam pozytywnie. Podobało mi się, jak gęste i konkretne, ale nie ciężkie były te lody oraz jestem pod wrażeniem wyraźnej, ale jak na lody niskiej słodyczy. Bardzo interesujące, acz raczej ciekawostkowo.


ocena: 9/10
kupiłam: Aldi (ojciec kupił)
cena: 19,99 zł (za 365g / 400ml; jak wyżej)
kaloryczność: 188 kcal / 100g
czy kupię znów: nie, ale w sumie... mogłabym wrócić, gdybym miała znów dostać

Skład: pełne mleko o zawartości tłuszczu 3,8%, śmietanka o zawartości tłuszczu 30%, cukier, ser gorgonzola DOP, glukoza, jajka kurze (w tym żółtka), mleko w proszku odtłuszczone, maliny, sól

wtorek, 9 września 2025

(Chocolates del Norte) Kaufland Classic Edel-Zartbitter Haselnuss Schokolade ganze Nuss ciemna 50 % z całymi orzechami laskowymi

Myślałam, że choć pierwszy raz w 2025 pojechałam w góry już w styczniu, to że potem wróci zima i kolejny wyjazd wcale tak szybko nie nastąpi. A jednak! Z tym, że ze względu na krótkie dni i jednak śnieg i lód na trasach, układałam krótkie trasy. Wymyśliłam sobie iść na Jasień leśnymi ścieżkami, nie szlakiem, ale jak z Białego poszłam w tym kierunku... w zasadzie żadnych ścieżek nie znalazłam. Było za to dużo śniegu i potok, więc poszłam grzecznie szlakiem zielonym. Na Polanie Wały okazało się, że kompan podróży musi szybciej wracać i plan trzeba okroić, no cóż, zdarza się. Minęłam bazę namiotową i Pod Krzystonowem odbiłam w szlak żółty. Cała droga szła przez las, więc ucieszyłam się, że z Kutrzycy nawet Tatry było widać. Widoczna Polana Skalne to piękne miejsce, więc na niej zabrałam się za czekoladę. Ależ tam było ciepło! W ogóle nie czuć zimy mimo śniegu. Niestety, zaraz i przyszło mi wracać tym samym zielonym szlakiem.

Kaufland Classic Edel-Zartbitter Haselnuss Schokolade ganze Nuss to ciemna czekolada o zawartości 50% kakao z całymi orzechami laskowymi, które stanowią 27 % tabliczki; marki własnej marketu Kaufland wyprodukowana przez Chocolates del Norte S.A..

Po otwarciu poczułam cierpko-gorzkawy zapach łączący czekoladę i orzechy. Nie tylko baza ją bowiem zawarła, ale też orzechy. Czekolada i prażone orzechy laskowe były wyczuwalne na równi, może z małymi aspiracjami do wybicia się na przód orzechów. Słodycz była średnio wysoka, trochę cukrowa w likierowo-czekoladowy sposób, z wyczuwalnym aromatem waniliowym w tle.

W większości bardzo małych jak na laskowe orzechów dodano średnią ilość - niby nie można narzekać, że pożałowali, ale też nie była to ilość niespotykana.
Tabliczka w dotyku wydała mi się trochę polewowa, lecz niewątpliwie twarda. Trzaskając, obiecywała gęstość, może lekką kamienność. Orzechy czasem z kruchym dźwiękiem łamały się wraz z nią, ale przeważnie zostawały w którejś z części. W tabliczce znalazła się mieszanka orzechów pozbawionych skórek oraz częściowo w skórkach. Rozmieszczenie orzechów takie sobie - a to w w części było kilka, a to jeden, w paru w ogóle.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie, łatwo mięknąc. Była gęsta i zbita, a usta i podniebienie pokrywała mazistymi smugami. Tłustość stała na średnim poziomie, a całość prezentowała się jako względnie gładka. Może tylko z sugestia miękkiego pyłku.
Orzechy długo zostawały zatopione w masie czekoladowej, ale w końcu wyłaniały się z niej. Wolałam zostawiać je na koniec, gdy wszystko się już rozpłynęło. 
Orzechy gryzione na koniec okazały się pozytywnie twarde i chrupiące w nieco kruchy, ale nie zbyt suchy, sposób.

W smaku czekolada rozpoczęła występ od trochę dziwnej, jakby mało czekoladowej goryczki. Zaraz jednak zaskoczyła na właściwy tor. Gorzkość uplasowała się na średnim, średnio-niskim poziomie.

Szybko pokazała się dość wysoka słodycz, która szybko zaczęła rosnąć. Choć miała cukrowy charakter, nie był to czysty cukier.

Gorzkość została otulona maślanością i baza zaczęła się układać w deser, pudding czekoladowy o nieco likierowo kakaowym charakterze.

Raz po raz, gdy zrobiłam kęsa z orzechem, nawet niegryziony zdawał się coś tam leciutko próbować pobrzmiewać. Samą jednak swoją obecnością orzechy minimalnie hamowały słodycz. Kęsy bez nich zasładzały szybciej. Acz i tak nieustannie rosnąca słodycz zaanonsowała, że to ona rządzi w kompozycji.

Goryczka mieszająca się z maślanością raz po raz zbliżała się do oleju. W kęsach z pobliża orzechów wydawała się częściowo właśnie orzechowego pochodzenia. Mimo to ogół nie przesiąkł specjalnie dodatkami.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość podrzuciła trochę palono-prażonego motywu i nieco się umocniła.

Cierpkość wydobyła z oddali nieoczywistą soczystość. W kęsach z orzechami była prawie nieuchwytna, kiedyś zaś próbowałam samej czekolady - w głowie zamajaczyła mi niejasna wizja jakiegoś czekoladowego pączka czy od biedy muffinki z bardzo słodkim wiśniowym nadzieniem, którego bardzo poskąpiono. Wydawała się osadzona w przesadzonej słodyczy.

Jednocześnie słodycz osiągnęła poziom lekkiej przesady i bardzo delikatnie zaznaczyła się w gardle. Niczym likierowy sos kakaowy ze wspomnianego już deseru, który kompletnie odwracał uwagę od namiastki soczystości. Nuta aromatu waniliowego starała się wówczas uszlachetnić cukrowość, ale wyszło to tak, że obie były wyczuwalne. I obie wpisywały się w sos.

W obliczu orzechów gryzionych obok czekolady (spróbowałam tak ze dwa razy) czy gdy przegryzłam orzecha odgryzając kawałek, wydobywały trochę maślaność, a zagłuszały jakąkolwiek soczystość. 
Niegryzione pobrzmiewały bardzo, bardzo nieśmiało, niewiele wnosząc. 

Orzechy gryzione na koniec niemal zerwały słodycz smakową, same prezentując swój smak w pełni. Były średnio mocno prażone i średnio wyraziste. Niektóre kryły w sobie lekką goryczkę jakby związaną z prażeniem. Większość jednak zapewniała naturalną słodycz, która pochłonęła też skórki.

Po zjedzeniu został posmak w dużej mierze takich wręcz "wyjściowych", średnich orzechów laskowych  z maślano-likierowo kakaowym, słodkim motywem. Drapanie w gardle było marginalne. Mimo to, po paru kęsach czułam się przesłodzona.

Ogół wydał mi się smaczno-przeciętny. Sama baza po prostu do zjedzenia, nieambitna i przesłodzona, ale nie że bardzo zła. Taka... bazowa. Orzechy niezłe, ale nie tak zachwycające, jak laskowe potrafią. Za wysoka słodycz i orzechy wplatające trochę goryczki można by poprawić, jednak nic z tego nie było na tyle silne, by nie zjeść w górach i nie skończyć w domu, skoro się już kupiło.
Zdecydowanie wolę Chateau Orzechowa (Nussbeisser) Czekolada Deserowa z Całymi Orzechami Laskowymi.


ocena: 7/10
kupiłam: Kaufland
cena: 6,49 zł
kaloryczność: 575 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, orzechy laskowe (27%), tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, emulgator: lecytyny, ekstrakt z wanilii

poniedziałek, 8 września 2025

Dobry Orzech Pasta z Orzechów Włoskich z Miodem i Cynamonem

Gdy spisywałam daty kremów, jakie zamówiłam od Dobrego Orzecha, najpierw się wystraszyłam, że jednego brakuje, jest jakiś inny i rzuciłam się, by sprawdzić fakturę, czy też na pewno wszystko dobrze kliknęłam przy zamawianiu. Czy przez nieuwagę kupiłam większą wersję?! Ale nie, była mała. Czyżby się pomylili? Dali większą w ramach miłej niespodzianki? Tak czy inaczej uśmiechnęłam się, choć nie ukrywam, że co do tego kremu byłam trochę sceptyczna i obawiałam się go. Niby wszystko, co lubię, ale... wiedziałam już, że pasty z orzechów włoskich są dość specyficzne. A cynamon w kremach orzechowych potrafi różnie wyjść (choć źle wychodził tylko w połączeniu z białą czekoladę). A do tego zawsze podchodzę ostrożnie do produktów z miodem.

Dobry Orzech Pasta z Orzechów Włoskich z Miodem i Cynamonem to krem z prażonych orzechów włoskich z z miodem wielokwiatowym i cynamonem.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach orzechów włoskich, przy których w pierwszej chwili wyraźnie zaznaczył się miód, a cynamon dopiero po chwili. Zaczął jednak coraz bardziej zawłaszczać sobie scenę, jakby starając się zagłuszyć miód. Zdradzał goryczkę, dopasowując się do orzechów włoskich i podszepnął im pikantnie-czekoladowe echo. Ze względu na słodycz, ale w trakcie mieszania i jedzenia nie jednoznaczny zapach miodu samego w sobie, to cynamon wydawał się tu odpowiadać za wysoką słodycz.

Na wierzchu nie wydzielił się olej, więc nie miałam nic do zlewania. Wydzielił się dopiero po paru dniach, gdy nałożyłam sobie porcję (połowę), a słoik odstawiłam do lodówki.
Gdy zaczęłam mieszać, krem okazał gęsty i konkretny. Na szczęście jednak nie suchy. Wręcz przeciwnie - wykazywał oleistość i plaskał, kojarząc się z zawilgoconym biszkoptem. Widać w nim sporo drobinek orzechów oraz kropeczek cynamonu. Krem starał się zachowywać zwartość, zbijał się w wilgotne grudki, nie ciągnął się. Wykazywał też lepkość.
W trakcie jedzenia chwilowo jakby lekko gęstniał i zalepiał usta. Lepkość podwyższył miód. Sprawił jednak też, że krem zaraz odpuszczał i rozpuszczał się w średnim tempie, stając się bardzo miękkim. Gęstość przechodziła w jedynie gęstawość, a potem zawiesinowość. Krem nie był miazgowy, ale gładki też nie. Czuć drobinki cynamonu i sporadycznie pojedyncze orzechów. Masa była jakby... grudkowato-papkowa? Tłustość okazała się trochę oleista, ogólnie wysoka i ciężka. Pomyślałam o zbyt tłustym, wilgotnym cieście, które w ustach zmienia się coraz bardziej w papkę, zawiesinę i przytykał.
Krem pod koniec trochę ściągał i zostawiał zarówno otłuszczone usta, jak i suchawe wrażenie w ustach.
Drobinki nie wymagały gryzienia, ale jak już jakieś uparcie wyróżniłam i pogryzłam były to: niemal czarne i twarde kropeczki (cynamonu?) oraz miększe i trzeszczące drobinki orzechów.
W całej masie trafiłam na kilka małych i miękkich grudek zgęstniałego miodu oraz kilka drobinek lekko krystalizującego się miodu.

W smaku najpierw poczułam orzechy włoskie i szczyptę cynamonu, który może okazać się ostry, ale nie musi. Nie ostrość, nie goryczkę, a splot ogólnie łagodniejszy, mimo że wyraźny.

Za nimi dopiero po chwili zaznaczyła się delikatna słodycz miodu. Miód wyłonił się wyraźnie, po czym zostawił słodycz na średnim poziomie, a sam częściowo utracił jednoznaczność. Raz po raz przemykała miodowa kwasowość.

Włoskie zaprezentowały się z łagodnej, wręcz słodkawej strony. Goryczka pojawiła się jedynie jako subtelna sugestia. Umacniały się w swej łagodności, a jednocześnie ich smak nasilał się. Czułam orzechy prażone minimalnie, bardzo świeże.

Miodowość sama w sobie zdawała się ukrywać, a jak się pojawiała, to falami. Często, choć nie przy wszystkich zagarnięciach, pobrzmiewała jako miodowo-tania kwaskawość.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach cynamon nasilił się bardzo znacząco. Wysunął pikanterię i zdradzał gorzkość. Przejął to od włoskich - to on zdawał się w kompozycji najcharakterniejszym i rozgrzewającym elementem.

Przy mocnym cynamonie orzechy włoskie wydawały się trochę wręcz maślane. Słodycz podpięła się pod pikanterię i rozgrzewanie cynamonu. Cynamon z czasem na nowo bardziej wyłonił miodowość samą w sobie, acz ogólnie słodycz wysoka nie była. Ani w sumie jakoś jawnie mocno miodowa, a tylko sporadycznie. Nieprzyjemna kwaskawość wyłaniała się z większą łatwością. Z nią jednak cynamon zasugerował ciepły ton orzechów w cynamonie i czekoladzie (mlecznej i dziwnie soczystej?).

Po zjedzeniu został posmak gorzkich i jednocześnie lekko słodkawych orzechów włoskich obok ostro-goryczkowatego cynamonu. Ich słodycz mieszała się z motywem miodu - zaskakująco jak na miód wielokwiatowy mało słodkim, a robiącym aluzje do kwasku.

Krem niby nie był niesmaczny, ale mnie nie chwycił mimo że kocham orzechy włoskie i cynamon. Coś mi w nim bardzo nie grało. Miód idący w kwasowość wszystko psuł. Cynamon był intensywny - i dobrze. Orzechy włoskie nie dały się przygłuszyć, też były wyraziste i zaskakująco łagodne zarazem - też zacna sprawa. Słodycz mimo że była, nie narzucała się, a dopasowała - i to też na plus. Miodowość jednak wyszła... dziwnie (miało miodowo, chwilami kwaskawo). A kompozycja zwyczajnie nie zachwycała, mimo że trudno mi znaleźć większe, jaskrawe wady. Nie pasowała mi też ta ciastowo-papkowa, nieprzypominająca kremu orzechowego, konsystencja, ale po Diet-Food Walnut Cream Bio Krem z Orzechów Włoskich wiem, że kremy z orzechów włoskich właśnie mniej więcej tak wychodzą. Raz, ciekawostkowo, nałożoną połowę zjadłam, trochę się męcząc pod koniec, ale wiedziałam już, że nie chcę tego więcej. I nie przychodziło mi do głowy nic, z czym miałabym ochotę ten krem jeść.

Nie miałam ochoty skończyć drugiej połowy, więc oddałam Mamie. Jej opinia: "Jak sam spróbowałam to bardzo niesmaczny przez ten kwasek taki. Jakby jakieś... jabłka? I tani miód, faktycznie. Taki najtańszy wielokwiatowy. Bo tak to czuć orzechy włoskie, potem cynamon i goryczkę orzechów na koniec i w posmaku. Ten miód dziwny, wszystko psuje. Dziwnie się go na ciastka nakłada i rozsmarowuje. Jak jadłam z ciastkami Vitanella Wielozbożowymi, to mi ten krem w taką dziwną gorzkość szedł. Orzechów, cynamonu, ale nie tylko jakby. Lubię i orzechy włoskie, i miód, i cynamon, ale ten krem jest dla mnie okropny, niezjadliwy. I nawet nie umiem wymyślić, do czego mógłby pasować". 


ocena: 5/10
kupiłam: dobry-orzech.pl
cena: 23 zł za 180g
kaloryczność: 635,7 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone orzechy włoskie 90%, miód wielokwiatowy 9%, cynamon 1%