sobota, 22 listopada 2025

krem Grizly Nut Symphony by Grizly

Uwielbiam markę Grizly i np. do Kremu z orzechów laskowych 100% co jakiś czas wracam. A żeby przesyłka się opłaciła, zawsze gdy zamawiam coś, co już znam, staram się też wybrać coś nowego. Nie jest to trudne, bo wiele ich past wygląda bardzo smakowicie. Niektóre jednak są mocno kombinowane, złożone i słodzone, zwłaszcza z linii tworzonej z instagramerką MamaDomisha. Dziś przedstawiany przypominał kremy z tej linii, ale chyba nie był z niej właśnie. Na ich stronie opis głosił "z linii ekskluzywnej". Słowa "orzechowa symfonia" od razu do mnie trafiły, a gdy spojrzałam na skład, z nim też nie było źle. Co prawda nie podobało mi się wymieszanie czekolady białej i mlecznej, ale uznałam, że może jakoś to przejdzie. Napisali bowiem, że "pierwsze skrzypce grają w niej orzechy laskowe, prażone migdały, prażone pistacje i wysokiej jakości mleczna czekolada!" - biała może więc się gdzieś schowała? Dopiero jednak robiąc zdjęcia słoiczkowi, zorientowałam się, co też było inspiracją: słodkości "Mozart Kugeln" (ja jadłam Reber Mozart Kugeln), które do mnie nie przemawiają, bo uważam je za przeładowane. Tak, zorientowałam się dopiero po zobaczeniu kompozytora na etykietce... w trakcie robienia zdjęć do recenzji (podczas zakupów jakoś go... nie zauważyłam?!).

Grizly Nut Symphony by Grizly to krem z migdałów i pistacji z białą czekoladą oraz krem z orzechów laskowych i czekolady mlecznej, stylizowany na Mozartkugeln.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam intensywny, bardzo złożony zapach. Migdałowy marcepan mieszał się z trochę nugatowo-migdałową słodyczą oraz lekko prażonymi orzechami laskowymi. Te zdawały się w jedno splecione z bardzo słodką, niemal kinderkową czekoladą mleczną. Pomyślałam o czekoladzie mlecznej z białą, mleczną warstwą (jak w jajkach Kinder). Gdy nachylałam się nad częścią brązową, ewidentnie dominowała mleczna czekolada. Jaśniejsza część pachniała bardziej marcepanowo-nugatowo.
Przy mieszaniu, nakładaniu i jedzeniu nasilał się motyw marcepanu i choć sporadycznie dało się w nim wychwycić pistacje, kryło się w nim też pewne przerysowanie. Marcepanowość a to wyłaniała się, a to wycofywała. Całość była znacząco słodka; ogólnie ewidentnie krem przyjął słodką, jednak nie przesłodzona, konwencję.

Na wierzchu wydzieliło się sporo oleju i trochę malutkich grudek tłuszczu kakaowego (proces ten zwie się wykwitem), z czego zlałam, ile się dało, czyli prawie 8 łyżeczek (31g), a dosłownie parę kropel już wymieszałam.
Najpierw pomyślałam, ż to u mnie stało się coś bardzo dziwnego, że krem się rozwarstwił, ale gdy skonsultowałam się z producentem, okazało się, że tak powinien wyglądać (na dole jaśniejszy krem, na górze warstwa mleczno-nugatowej czekolady).
Krem podpadł mi formą, która mnie zaskoczyła, przypominając dwukolorowe desery typu Monte. Na wierzchu i tak mniej więcej do połowy, tworząc wielki rdzeń, była część jasnobrązowa (czekoladowo-orzechowa), a na dnie i przy ściankach jasnobeżowa (migdałowo-pistacjowa). Było to problematyczne przy mieszaniu i nakładaniu, bo zależało mi, by warstw nie wymieszać. A przynajmniej nie zupełnie. Nie chciałam też zjeść najpierw jednej, potem drugiej. Stąd przełożyłam część jasnobrązową do oddzielnej miseczki i nałożyłam sobie mniej więcej po połowie każdej. Kolejnym problemem było, jak przemieszać suchsze fragmenty z tymi bardziej oleistymi? Jasnobeżowa, dolna warstwa podeschła miejscami i musiałam nieźle się nagimnastykować, by to do niej dodać troszeczkę oleju, nie zaś do jasnobrązowej, która ani trochę tłuszczu więcej nie potrzebowała.
Warstwa jasnobrązowa, w której widać pojedyncze brązowe kropeczki skórek, była ewidentnie bardziej kremowa i rzadka, acz wyraźnie czuć w niej zagęszczenie czekoladą. Wykazywała tłustość trochę oleistą, ale i miękko-czekoladową. Była ciągnąca i lepka, a także przez większość czasu bardzo gładka. Tylko chwilami wyłamywała się z niej drobna proszkowość. Usta zalepiała konkretnie, ale łatwo odpuszczała. Choć cały czas utrzymywała lepkość, rozpuszczała się w średnim tempie, trochę rzednąc. Rozpuszczała się szybciej od części beżowej. Miękką czekoladowość czuć w niej cały czas. Ona z czasem, przy jedzeniu większej ilości, do pary z oleistością trochę przytykała w sposób tłusto-czekoladowy.
Warstwa jasnobeżowa z mnóstwem sporych kropeczek-drobinek skórek, okazała się masywniejsza. Syta i wręcz twardawa, wykazywała tłustość bardziej orzechową. Była średnio ciągnąca, dość zbita, a miejscami trochę suchawa. Rozpływała się wolniej, a lepkość wykazywała średnią. Czuć w niej znikomy miazgowy efekt; może bardziej ziarnistość. Efekt tak jednak subtelny, że gryzienia nie wymagał. Gdy jednak masę gryzłam, trochę skrzypiała jak marcepan z mąki migdałowej.
 
Warstwy oczywiście różniły się też smakiem. Powiedziałabym jednak, że obie bazują na tych samych orzechach i migdałach, tylko że np. w różnych proporcjach. W istocie musiały się zwyczajnie trochę przemieszać i nasiąknąć.

W przypadku brązowej, pierwsza rozbrzmiała bardzo słodka czekolada mleczna. Do głowy przyszła mi czekolada podbita białą, mleczną warstwą - coś jak w jajkach Kinder Niespodzianka. Cukier pozwalał sobie na wiele. Po chwili przyszedł mi na myśl marcepan oblany taką czekoladą. Przemknęły bowiem właśnie marcepanowe migdały.

Niestety, był w tej marcepanowości akcent aromatu. Lekka migdałowość tej warstwy nie była przejrzysta, czysta (realnie migdałów w brązowej części w ogóle nie było), a już po chwili także nutka orzechów laskowych się przy niej znalazła. Te już były wyrazistsze. Przeplotły czekoladową słodycz, co tę ogólną trochę zahamowało. Laskowce raz po raz tchnęły odrobinę goryczki swymi skórkami (goryczka nie pojawiała się przy każdym zagarnięciu). Orzechy laskowe zaczęły wypierać marcepan, w jedno mieszając się z przesłodzoną czekoladą mleczną. W końcu zrobiło się bardzo giandujowo. Jasna część podkreślała tu orzechy laskowe, ale i migdały sugerowała. A jednak z czasem po ich debiucie, początkowa marcepanowość tej części wydawała mi się jeszcze bardziej przerysowana. Słodycz cukrowej mlecznej czekolady z kolei drapała w gardle.

Część jaśniejsza przywitała mnie smakiem bardzo mlecznej i bardzo słodkiej białej czekolady. I w niej przemknęła cukrowość, ale błyskawicznie rozproszyły ją lekko prażone, naturalnie słodkie, niemal słodziuteńkie... orzechy laskowe? Miały nugatowy, słodziusi charakter, skojarzyły mi się odlegle z Kinder Bueno White (2015, 2020). W ciemno upierałabym się, że laskowce dodano także do jasnej części, ale na pewno nie (dopytałam o to producenta). Po chwili przybyła nuta... mąki migdałowej. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach przemknął marcepan i wyraźny motyw pistacji. Orzechy laskowe wycofały się, zrobiło się bardziej migdałowo-pistacjowo. Biała czekolada trwała obok, trochę męcząc. Nugatowość tej warstwy jednak tak zaadoptowała tę słodycz, że ta część wydawała się bardziej przystępna, gdy o słodycz chodzi. A także naturalniejsza (bez wątku przerysowania w marcepanie).

Gdy tak jadłam, zagarniając raz jedną, raz drugą część, doszłam do wniosku, że obu warstwom na dobre zrobiło zestawienie: w harmonii się uzupełniały. Raz mocniej zagrała czekolada mleczna z orzechowym echem i marcepanowość, raz biała i nugat orzechowo-migdałowo-pistacjowy. Czekolady zlewały się trochę w cukrowo słodkiej mleczności, co też nie było złe.

Część jasna za sprawą białoczekoladowej nugatowości bardzo harmonijnie dopasowała się do kinderkowo-mlecznoczekoladowej nutki części brązowej. Marcepan z czasem robił się coraz mniej jednoznaczny. Wyłaniał się epizodycznie. Raz po raz podbijały go pistacje, których smak trzymał się tylko jasnej części.

Po zjedzeniu został posmak mocno nugatowo-buenowaty i jednocześnie lekko marcepanowy. Z jednej strony trochę przerysowany, ale z drugiej wyraźnie zwyczajnie migdałowy. Czuć też jakby złudne echo marcepanu płynące z pistacji, nie zaś pistacje jako one same. Sporo w posmaku miała do powiedzenia przesłodzona czekolada. Znów myślałam o takiej a'la jajka Kinder, której słodycz aż trochę drapała w gardle.
Krem do mnie nie przemówił. Przede wszystkim, nie podobało mi się, jak został zrobiony - że tak warstwowo, że chcąc nałożyć pół obu warstw, trzeba się natrudzić. Jak chcieli robić krem dwuczęściowy, o wiele lepiej sprawdziłoby się, gdyby warstwy umieszczono obok siebie przedzielone pionowo. Taka forma, na jaką się zdecydowali, sprawdza się raczej w deserach jedzonych na raz, a choć ja potrafię zjeść i 200g kremu orzechowego na raz, ten na raz byłby za duży nawet dla mnie (po zlaniu oleju co prawda gramatura była niższa, ale z kolei wariant smakowy - tak słodki - sprawiał, że aż tyle by za bardzo męczyło). Struktura w porządku. Ogół gładki i masywny, tłusty, ale w przystępny sposób. Część bardziej czekoladowa i bardziej migdałowo-nugatowa współpracowały. Zapach ciekawy. Mieszanina marcepanu, nugatów, połączenie orzechów laskowych i migdałów była całkiem smaczna. Pistacje trochę za bardzo się gubiły. Czekolada o tak uroczym, mocno mlecznym wydźwięku pasowała, lecz gdyby była mniej słodka i gdyby białej dodano jeszcze mniej, wyszłoby lepiej. Tak bardzo słodka konwencja mnie trochę męczyła pod koniec jedzenia. Całość kojarzyła się trochę z kulkami Mozarta, była w porządku, ale jak one, nie zachwyciła. 


ocena: 6/10
kupiłam: grizly.pl
cena: 30,39 zł za 250g
kaloryczność: 606 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład prażone orzechy laskowe, prażone migdały 24,7 %, czekolada mleczna 14,8 % (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, emulgator: lecytyna sojowa; naturalny aromat waniliowy), biała czekolada 12,3 % (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, emulgator: lecytyna sojowa; naturalny aromat waniliowy), prażone pistacje 7,4 %; mleko w proszku, ghee, naturalny aromat

piątek, 21 listopada 2025

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Equateur Noir 73 % ciemna z Ekwadoru

Choć sporo myślałam o tym, dlaczego market Leclerc ma dwie tak podobne do siebie czekolady marki własnej i nie wymyśliłam niczego ciekawego. Dopiero sprawdzając recenzje odkryłam, że o ile dziś prezentowana jest z ekwadorskiego kakao, tak jej koleżanka o zawartości 72% kakao, tylko inspirowana Ekwadorem. (Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto Extrafino / Czekolada Gorzka 72 % była zwyczajnie w porządku. Może więc ta o nieco wyższej zawartości kakao, a bez odtłuszczonego kakao w proszku, miała wyjść lepiej? Możliwe. Acz to kolejna dziwna sprawa: zazwyczaj % kakao producenci podbijają w czekoladach o wyższych zawartościach kakao, z doświadczenia powiedziałabym, że powyżej 75%. A tu... podbili w tej o niższej. Dziwne, dziwne. Jednak dzięki temu wiedziałam, jak ułożyć degustacje, by potencjalnie lepszą zjeść jako drugą.

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Equateur Noir 73 % to ciemna czekolada o zawartości 73% kakao z Ekwadoru; marki własnej marketu Leclerc.

Po otwarciu poczułam wyraźny zapach galaretki pomarańczowej, mieszającej się z piernikiem i cappuccino. Do głowy przyszły mi kostki piernikowe "domino" z cierpkawo-soczystą galaretką pomarańczową, ale w dziwnej wersji z pianką marshmallow zamiast marcepanu. Kostki w ciemnej, palonej czekoladzie, która w harmonii łączyła się z wyraźnym palonym akcentem w cappuccino. Mocno gorzko nie było, ale czuć goryczkę, pilnującą, by słodycz nie pozwoliła sobie na wiele. A ta, przedstawiając się jako waniliowo-piankowa, aspirowała do dość wysokiej. Mimo że na tym etapie stała jeszcze na średnim poziomie. Mieszała się z motywem... wiosennych, ale intensywnych słońca i kwiatów? Do głowy przyszły mi też słodkie pomarańcze dojrzewające w słońcu.

Tabliczka w dotyku zdradzała lekką kremowość, a przy łamaniu  trzaskała chrupko i głośno.
W ustach rozpływała się średnio wolno i maziście, długo zachowując zbitość. Po pewnym czasie miękła, eksponując maślaną tłustość i kremowość.

W smaku pierwsza rozeszła się znacząca słodycz. Stanęła na średnim poziomie z łatwością i lekko rosła. Bardziej zajęła się prezentowaniem różnych oblicz, niż wzrostem jako takim. Najpierw mignęła mi słodkimi piankami marshmallow, po czym dodała im waniliowe echo.
Gdzieś w tle zaś słodycz otarła się o dojrzałe, soczyste mandarynki.

W tym czasie zaznaczyła się delikatna gorzkość. Rosła spokojnie, dając się poznać jako ciepła, trochę palona. Od razu trochę łagodziła ją maślaność, więc od razu czuć, że ogólnie bardzo gorzko nie będzie.

W oddali mandarynki zgubiły część słodyczy i zmieniły się w soczyste pomarańcze z zaznaczoną cierpkawą skórką. Takie skąpane w słońcu; dojrzewające w ciepłym miejscu. Soczysta, cytrusowo-słodka nuta była obecna cały czas - niby w tle, ale raz po raz subtelnie zapuszczając się na pierwszy plan.

Na nim pojawiły się drzewa, do których szybko doskoczyło ciepło, ale bynajmniej nie palone. Drzewka pomarańczowe przez myśl mi przeszły, ale bardziej skupiłam się na wyrazistszym ciepło-orientalnym, wonnym sandałowcu.

Pianki wirowały z wanilią. Raz myślałam o piankach waniliowych, raz te motywy się rozchodziły, aż nagle przy piankach trafiłam na cynamon. Cynamonowe pianki? Słodycz wykazywała chęć wzrostu, choć cały czas trzymała się jeszcze średniego poziomu (do wysokiego jednak było już blisko).

Gorzkość o trochę palonym charakterze zahaczyła o kawę, ale szybko jakby wystraszyła się zbyt mocnego wydźwięku i polało się cappuccino. Z lekką, paloną gorzkością, ale mocno załagodzonego spienionym mlekiem - to właśnie w nie przeszła maślaność.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa drzewo sandałowe poprzez ciepło zmieniło się w cynamon, a ten przywołał piernik. Piernik ciepło-słodki, pozbawiony ostrości, za to z nutą pomarańczy. W jedno zmieszał się z kawą, idąc w stronę piernikowego cappuccino.

Pomarańczowe echo trzymało się delikatnej goryczki, ale i ciepłem się otuliło, przez co na myśl przyszedł mi pomarańczowy likier Cointreau - niby z gorzkich pomarańczy, ale słodki. Może w ogóle w formie jakiś piernikowych czekoladek? Albo... delikatnie nasączający piernik? Rozgrzewał alkoholowością i słodyczą. A cynamon to podchwycił.

Cynamon, jaki doszedł do pianek i wszechobecne, soczyste akcenty, w kwestii słodyczy trochę pozmieniały. Oto znalazły się tam nuty bardziej rześkie: cierpkawe, trochę ziołowe, ale jednocześnie słodkie kwiaty. Przygłuszyły piankowo-waniliowy wątek, po czym wzbogaciły się o jednoznacznie słodkie kwiaty bzu i delikatniejsze kwiaty pomarańczy.

Słodycz kwiatów nagle mocno zabarwiła soczystość pomarańczy, która wyszła o wiele bardziej "na słodko". Wyobraziłam sobie kostkę piernikową z trochę likierowo pomarańczową galaretką w palonej, ciemnej czekoladzie. Nutka pomarańczy przełożyła się na kolejną zmianę wydźwięku słodyczy. Bardzo spójnie połączyła ją z cierpkością tak, że nie udało jej się dotrzeć do wysokiego zapędu, mimo takowych ambicji.

Po lekkiej, soczystej goryczce pomarańczy palona kawa pozwoliła sobie na więcej i na końcówce cappuccino zmieniło się jednak w kawę czarną. Czarną, choć lekko słodkawo, już bardziej nawet lekko ostro, piernikowo doprawioną.

Po zjedzeniu został posmak cynamonowej kawy i drzew,  chyba ciepłego sandałowca, a także echo pomarańczy, trochę przechodzącej w likier pomarańczowy, i cierpkawo-słodkich kwiatów. W nich łączyła się kwiatowa słodycz i cierpkość kwiatów bardziej ziołowych.

Czekolada smakowała mi bardziej niż (Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto Extrafino / Czekolada Gorzka 72 %. Nuty miały podobne, ale w dziś przedstawianej wyszły głębiej, ambitniej, bo kakao w proszku ich nie zaburzało. Szkoda, że słodycz miała piankowe zapędy, ale ogólnie na szczęście nie wyszła za wysoka. Czułam też sporo wanilii, piernikowej słodyczy oraz kwiatów. Piernikowa kawa, cappuccino z palonym akcentem oraz drzewa, w tym ciepły sandałowiec, świetnie pasowały do wszechobecnych akcentów mandarynek i pomarańczy: zarówno owocu, jak i likieru pomarańczowego, piernika z pomarańczą czy galaretki. Dziś przedstawiana nie była sucha, a maślano-kremowa i miękka, ale jeszcze nie nazbyt miękka jak na ciemną - bardzo wyważona struktura.
Podlinkowana też zaserwowała kwiaty, ale więcej lukru i cukru. O dziwo wyszła bardziej pomarańczowa, więcej w niej skórki z pomarańczą, ale już piernik miał trochę polewowy wydźwięk, a przez kakao w proszku pomyślałam po prostu o gorącym kakao. Też czuć ciepło i drzewa, ale mniej orientalne.


ocena: 9/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem w Leclerc
cena: jakieś 8,50 zł (a dokładniej 60 za 7 różnych czekolad z tej serii, więc nie wiem, ile dokładnie za jaką)
kaloryczność: 578 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym dostać

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyna sojowa; ekstrakt waniliowy

środa, 19 listopada 2025

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto Extrafino / Czekolada Gorzka 72 % ciemna

Ta marka własna Leclerc wydaje mi się dziwna. Dlaczego ciemne czekolady z określonych regionów mają niby być inspirowane Ekwadorem? Najpierw wydawało mi się, ż większość z tej linii jest z kakao z Ekwadoru, ale skoro tak, to to nie jest inspiracja, a kraj pochodzenia. Długo myślałam, że market ten ma dwie bardzo podobne tabliczki. I nie mogłam tego zrozumieć, stąd intrygowało mnie porównanie. Zaczęłam od tej o mniejszej - o "cały" 1%! - zawartości kakao. Różnica jednak tkwiła jeszcze w jakości kakao i tego, co tu na zawartość się złożyło. Dziś opisywana bowiem zawierała też kakao w proszku. Na dobrą sprawę, dopiero sprawdzając teksty zorientowałam się, że... ta tabliczka jest inspirowana Ekwadorem, ale nigdzie nie napisali, że z ekwadorskiego kakao. W tej drugiej, o zawartości 73%, za to kraj pochodzenia kakao jasno napisali.

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto Extrafino / Czekolada Gorzka 72 % to ciemna czekolada o zawartości 72% kakao; marki własnej marketu Leclerc.

Po otwarciu poczułam ciepło gorzki zapach rozgrzanych słońcem, wiekowych, wysokich drzew oraz piernika z cynamonem i polewą kakaową. Cynamon również podkręcał ciepły wydźwięk, a polewa zdradzała obecność odtłuszczonego kakao w proszku. Znacząco upraszczało gorzkość i cierpkość. W tej osiadła dość silna palona nuta. Trochę jakby piernik po brzegach przypiekł się aż na chrupko...? Przez myśl przemknęła mi jeszcze skórka chleba żytniego, ale ze względu na słodycz, zanurzona w kremie kakaowym. Słodycz była istotna, mimo że stała na średnim poziomie, łącząc cukier z wanilią i kwiatami, które pilnowały, by nie zrobiło się za ciężko.

Tabliczka w dotyku wydawała się trochę sucha. Przy łamaniu trzaskała średnio głośno w chrupki sposób.
W ustach rozpływała średnio chętnie, powoli i maziście, przedstawiając się jako zbita i niegładka. Miękła jakby tylko powierzchownie. Wykazywała maślaną tłustość, którą z czasem urozmaiciła i osłabiła jej poczucie lekką pylistość. Na moment robiło się trochę sucho, po czym znów bardziej maziście-tłusto. Czuć też lekką kremowość. Kawałek kształt zachowywał niemal do końca.

W smaku od razu rozbrzmiała bardzo wysoka słodycz. Wydała mi się wręcz trochę lukrowa, zaraz przeszła jednak w prostszy, bardziej cukrowy klimat. W ciągu kolejnych sekund urozmaiciła ją jeszcze wanilia. Słodycz przybrała ciepły, prawie ciężkawy wydźwięk.

W tle przemknęło coś rześkiego... Pomarańcza? I po chwili wyraźnie zaznaczyła swoją obecność bardzo słodka, soczysta pomarańcza. Tchnęła w słodycz coś lżejszego - przemknęły nieśmiałe kwiaty. Choć nie były intensywne same w sobie, trochę załagodziły cukrowy wydźwięk. Słodycz przestała rosnąć. Po prostu została na tym średnio-wysokawym poziomie.

Gorzkość weszła do gry. Zaczynała od średniego poziomu, jednak tendencję miała wzrostową. Zaserwowała mocno palony motyw, przekładający się też na cierpkość.

Pomarańcza została sprowadzona do jedynie odrobiny skórki. Właśnie cierpko-goryczkowatej. Taka przeszła na tyły i ogólnie niewiele miała do powiedzenia. A jednak pomyślałam o pierniku właśnie z delikatną nutą pomarańczy.

W palonym motywie znalazło się ciepło, które to piernik kontynuował. Nasilał się, choć z czasem zapomniał o pomarańczy... choć lekką soczystość sobie zostawił. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa także gorzkość się zawahała, ja odnotowałam lekką maślaność, po czym piernik ruszył z nową dawką gorzkości. O słodyczy jednak nie zapomniał.

Pokazał się jako piernik polany polewą kakaową z prostym kakao odtłuszczonym w proszku. Przemknęła mi jeszcze myśl o chlebie żytnim z trochę duszno-cukrowym kremem kakaowym, acz szybko znikającym za piernikiem. To upraszczało gorzkość, acz... nie tak zupełnie. Z piernika wychylał się cynamon, jakby właśnie lekko goryczkowaty i na pewno bardzo ciepły.

Złożona słodycz piernikowo-cukrowa trochę mieszała się z kwiatami ogrodowymi, od których czuć i ciepło, i pewną wilgoć. Wyobraziłam sobie idealnie uporządkowany, podlewany ogród skąpany w późnowiosennym słońcu. Ogród, w którym rośnie też trochę drzew.

Drzewa podchwyciły delikatną gorzkość. Z czasem przeniosły mnie do jakiegoś parku - też ukwieconego i zadbanego? - ale właśnie ze starymi, wiekowymi drzewami, cieszącymi się ze słońca. Wciąż było bardzo ciepło. Przy drzewach chyba przemknęła mi odrobinka ziemi.

Ciepło końcowo zmieszało się z prostym kakao w wizji gorącego kakao z cynamonem oraz echem pomarańczy i jakby konkretnie olejku pomarańczowego. Wróciło trochę soczystości. Słodycz starała się ukryć, choć i tak przemykało coś przesłodzono-denerwującego... jakby komuś wpadła do tego dosłownie jedna pianka? Którą i tak za wszelką cenę próbowały przysłonić... kwiaty?

Po zjedzeniu został posmak odtłuszczonego kakao w proszku - tu wyległo w pełnej okazałości - oraz rozgrzanych drzew. Słodycz wyszła trochę cukrowo, ale ze względu na silne poczucie ciepła, do głowy przyszedł mi cukier cynamonowy. Czułam też akcent kwiatów i echo pomarańczy.

Czekolada wyszła w porządku, jednak kakao odtłuszczone bardzo mi tu przeszkadzało. W dłuższej perspektywie wychodziło bowiem przed to, co głębokie i charakterystyczne. Czuć bowiem, że miała potencjał i sporo ciekawych nut, ale ono skutecznie je upraszczało. Piernik, rozgrzane słońcem drzewa, ogród i park, a więc kwiaty i nuty słońca związane z wyraźnie gorzkim smakiem, osłodzone trochę przesadnie, trochę cukrowo, ale jeszcze nie zupełnie przesłodzone wyszłyby świetnie, gdyby mogły lepiej się rozwinąć. A tak wyszły po prostu smacznie. Kompozycja gorzko-słodka, trochę zbyt słodka (po większej ilości trochę męcząca), ale znośnie, z lekką soczystą nutą - efekt w sumie prosty, a z potencjałem do złożoności. Obstawiam, że to może być blend, w którym jest m.in. ekwadorskie kakao.


ocena: 7/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem w Leclerc
cena: jakieś 8,50 zł (a dokładniej 60 za 7 różnych czekolad z tej serii, więc nie wiem, ile dokładnie za jaką)
kaloryczność: 548 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, emulgator: lecytyny; naturalny aromat waniliowy

wtorek, 18 listopada 2025

(Terravita) Auchan Czekolada Deserowa z Żurawiną i Wiśnią ciemna 45 %

Magura Spiska to pasmo mi nieznane, więc wiosną, gdy w Tatrach jeszcze panowała zima, postanowiłam się tam wybrać. Za cel wybrałam sobie Wietrzny Wierch. Ruszyłam szlakiem czerwonym z miejscowości Vysne Ruzbachy i choć było stromo, zaskakująco szybko znalazłam się na szczycie z charakterystyczną, drewnianą figurą niedźwiedzia i ławeczką (zawsze to nie krzyż). Tam właśnie zajęłam się czekoladą, którą długo planowałam wziąć na coś innego. Stało się jednak, jak się stało.
Kiedy tylko zobaczyłam tę tabliczkę, skojarzyła mi się z Terravita Czekolada gorzka z Żurawiną, która z kolei zapadła mi w pamięć ze względu na to, gdzie i w jakich okolicznościach miałam ją ze sobą. Nie zdziwiłam się, gdy po sprawdzeniu producenta, trafiłam właśnie na Terravitę. Mając zaufanie do marek własnych Auchan, wiedząc, jak wybitny jest np. krem (Sante) Auchan Peanut Paste Smooth 100 %, a jak paskudny Sante Go On Peanut Butter Smooth 100 % Peanuts, pomyślałam, że i ta czekolada jest obiecująca. Tym bardziej, że dodatek wiśni sam w sobie był plusem. Akurat ojciec miał ochotę kupić mi czekoladę, więc złożyło się... "dobrze", chciałoby się napisać. Niekoniecznie jednak. Zakupy z nim bywają chaotyczne i jakoś nie wczytałam się w skład i umknęła mi smutnie niska zawartość kakao. Żeby było śmieszniej, aż do weryfikacji w domu byłam pewna, że czekolada ma 60% i całą drogę szlakiem zielonym i niebieskim z Wietrznego Wierchu, zachodziłam w głowę, dlaczego to jest tak słodkie i niegorzkie... Brawo ja. Czyli różnic z podlinkowaną było o wiele więcej.


(Terravita) Auchan Czekolada Deserowa z Żurawiną i Wiśnią to ciemna czekolada o zawartości 45% kakao z kawałkami suszonej żurawiny i wiśni; produkowana przez Terravitę dla Auchan.

Po otwarciu poczułam dość silny, jednoznaczny zapach wiśni w likierze i nie wysokich lotów ciemnej czekoladzie, będącej w zasadzie ciemną polewą. Klimat był bardzo bombonierkowy i znacząco słodki w prosty, cukrowy sposób, jednak jeszcze na poziomie przystępnym, nie tak okrutnie przesadzonym. Przerysowanie i sztuczność jednak budziły wątpliwości. Czuć lekką, paloną cierpkość tak niską, że trudno mi myśleć o niej jako o gorzkości.

Na spodzie nie dostrzegłam dodatków, a i w przekroju za wiele ich nie widać.
Średnio twarda tabliczka przy łamaniu trzaskała średnio głośno w kruchy sposób. Owoce wystąpiły w postaci małych i średnich oraz malutkich, twardych kawałków. Ze zdziwieniem odkryłam, że zrobienie kęsa tak, by nie zahaczyć o drobinki owoców, graniczyło z cudem.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie. Początkowo trochę się wahała, ale potem było już z górki. Dała się poznać jako mazista i miękka. Kształt zachowywała niemal do końca, racząc średnią tłustością i mieszanką proszkowości i szorstkości (różnie, w zależności od kęsa), a z czasem pylistością. Miała w sobie coś z polewy i ulepka, ale tragedii nie było. Po paru chwilach leniwie, niechętnie wyłaniały się z niej kawałki wiśni i żurawin. Czekolada nie chciała ich opuścić, więc naturalne wydawało się gryzienie ich dopiero na koniec, gdy zniknęła. Całość sprawiała wrażenie zaskakująco najeżonej owocami.
Początkowo owoce wydawały się twarde. Później było różnie.
Głównie żurawiny wydawały się chwilami wręcz przemielone, sugerując niemal proszkowo-piaszczystą strukturę. Dodano ich naprawdę malusieńkie kawałki. Dzięki temu jednak wydawało się, iż jest ich pełno. Wiśnie trafiały się raz po raz jako małe i średnie kawałki. Ilościowo wyraźnie dominowały żurawiny.
Gdy gryzłam dodatki na koniec, trafiałam na różności. Były i twardsze, suchsze i bardziej skórkowe i miękkie. Nie wydaje się, by była w tym jakaś zasada, jednak miałam wrażenie, że większość wiśni jawiła się jako ta twardsza i w pierwszej chwili suchsza, potem zaś jędrna i lepko-soczysta. Żurawina okazała się strasznie podrobiona, nie za twarda, ale i nie szczególnie soczysta. Trafiały się takie kawałki, że dałabym się nabrać, iż je kandyzowano. Niektóre były sucho-scukrzone. Wiele z nich specyficznie trzeszczała.
Zarówno w wiśniach, jak i żurawinie istotną rolę odegrały skórki.

W smaku czekolada przywitała mnie bardzo wysoką, wyraźnie cukrową słodyczą bombonierki wiśniowej i/lub wiśni w likierze. Odnotowałam też echo maślaności, zapowiadające, że na gorzkość nie ma co liczyć.

Sztuczny motyw wiśniowych słodkości zaznaczył się błyskawicznie, osiadając w słodyczy. Słodycz rosła spokojnie, ale niestrudzenie przez cały czas, szybko robiąc się trochę zbyt duszną.

Delikatna gorzkawość zajęła miejsce w oddali, wpisując się w wizję czekoladek w maślano-kakaowej polewie. Czuć lekko palony motyw i skąpą cierpkość kakao, ale zgłuszone słodyczą cukru i sztucznymi wiśniami.

Cukier rozgrzał gardło, choć jeszcze w nim nie drapał. Pomyślałam o likierze wiśniowym, cherry, ale w wersji niekoniecznie prawdziwie alkoholowej. Raczej jak coś o smaku. Aromat wiśniowy szalał w najlepsze, łącząc się ze słodyczą.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa maślaność zmieniła się w śmietankową nutę, już zupełnie łagodząc co bardziej gorzkawe zapędy.

Wraz z wyłaniającymi się kawałkami owoców nasilał się jednak też smak owoców. Wiśnie i żurawina weszły poprzez sztuczny motyw i trochę go stonowały.

Wraz z leciutką cierpkością czerwone owoce w zestawieniu z echem śmietanki raz po raz otarły się o tort Sachera. Mocno przesłodzony, ale też z kwaśniejszymi przebłyskami.

Czasem owoce podkręcały słodycz. Jako jednak, że rosła cały czas, nie kłóciłabym się, że miały w tym swój udział (skład sugeruje, że miały). Im bardziej kawałki były wyeksponowane, tym bardziej czuć poszczególne owoce.

Przesadzoną słodycz urozmaiciła lekka kwaśność suszonych wiśni, a żurawina udawała kandyzowaną przez ogólny bombonierkowy klimat.

Kiedy na próbę pogryzłam dodatki obok czekolady, wcześniej, czuć je bardzo dobrze. Kwaśne wiśnie i słodko-kwaśne żurawiny bez trudu przebijały się przez cukrowo-śmietankową bombonierkę, ale... Słodycz też wtedy bardzo podskakiwała, chyba przez kontrast.

Słodycz po tym, jak już owoce się odezwały, wydawała się trochę sprowadzona do nie morderczego poziomu. A i sztuczność troszeczkę uciekała.

Kawałki gryzione na koniec smakowały różnie. Wiśnie w większości były kwaśno-cierpkie. Wyraźnie smakowały sobą, suszonymi wiśniami. W nielicznych zaplatała się zbłąkana, leciutka słodycz. 
Kawałeczki żurawin potrafiły wyjść wyraźnie żurawinowo, ale też nijako. Czasem były bardziej kwaśne, czasem słodkie jak kandyzowane, a czasem bardziej naturalnie kwaśno-słodkie.

Po zjedzeniu zostało poczucie przesłodzenia wiśniową bombonierka niskiej jakości i wiśni w likierze, ale w jakiejś niealkoholowej wersji, mimo że słodycz tak ogrzewała gardło, że skojarzenie z alkoholem nie było zupełnie nie na miejscu. Czułam niby gorzką, ale nie realnie gorzką ciemną polewę, cukier oraz suszone owoce czerwone: wiśnie i żurawiny w różnych proporcjach, w zależności od kęsa. Pobrzmiewało przy nich echo oleju jak z najtańszych bakalii. 

Tabliczkę ogólniej odebrałam gorzej niż Terravita Czekolada gorzka z Żurawiną, mimo że w jednej kwestii dziś przedstawianą należy pochwalić: kawałki owoców - połączenie wiśni i żurawiny - zagrały i nie były mączne jak we wspomnianej. Ogólnie jednak i tak zostawiła wiele do życzenia. Pomyślano ją chyba jako tabliczkę prezentową, więc w sumie skojarzenie z bombonierką bardzo na miejscu. Szkoda, że ze wszystkimi wadami przeciętnej bombonierki: przecukrzeniem, sztucznością i budżetowością. Właśnie sama baza bardzo mi nie odpowiadała. Całkiem nieźle wyszło Terravicie udawanie, że owoców jest więcej niż faktycznie przez to podrobienie. Mimo że znaczące, nie odebrało owocom charakteru. Wolałabym większe kawałki i w większej ilości, ale i na te nie mogę narzekać. Niepotrzebnie je jednak jeszcze dosłodzili, skoro samą czekoladową bazę aż tak przesłodzili. Nie były to jednak owoce marzeń i nie zwalczyły sztucznej bombonierkowości.

W górach jako tako szła, ale już w drodze powrotnej w samochodzie, mimo że trochę głodna, czułam, że nie mam na to ochoty. W domu już w ogóle. Po weryfikacji, resztę (140g) oddałam Mamie. Po trochu powiedziała: "Zupełnie, jakbym jadła tanią bombonierkę wiśniową! I coś mi tak jakoś jakby piernikiem zaleciało? No ale głównie ta bombonierka. I całość tak słodka, że jak mleczna. Za nic nie powiedziałabym, że to ciemna, gorzka czy coś. Niby były te kawałki owoców naturalne, ale tak jednoznacznie, mocno tą bombonierką smakowała, że aż dziwne. Ogólnie mnie nie przekonała.". Oddałyśmy ojcu.


ocena: 4/10
kupiłam: Auchan
cena: 12,99 zł (za 225 g; ojciec płacił)
kaloryczność: 503 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kawałki suszonej żurawiny 5% (żurawina, cukier trzcinowy, mąka ryżowa, olej słonecznikowy), kawałki suszonej wiśni 3% (wiśnie, glukoza), kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, emulgatory: lecytyny sojowe, polirycynooleinian poligrycerolu; aromaty

niedziela, 16 listopada 2025

Barcelona Chocolate Company Trinidad & Tobago 70 % ciemna z Trynidadu i Tobago

Nigdy dotąd nie spotkałam się z marką Barcelona Chocolate Company. To jednak, że natknęłam się na nieznaną czekoladową firmę na stronie, na której składałam większe zamówienie, akurat tym razem nie było powodem, dla którego ją zamówiłam. Tu oczy mi zabłysły na widok bardzo rzadkiego regionu. Jadłam stamtąd w zasadzie tylko jedną czekoladę (Pralus Trinidad Trinitario 75 %) oraz tą samą w wersji neapolitanki i neapolitankę nielubianej marki (Amedei Cru Trinidad 70 % ). Z tego, co poczytałam już po zakupie, dowiedziałam się, że po tym, jak kakao przybyło na wyspy Trinidadu i Tobago, dało nazwę całej odmianie. Na nich bowiem wyhodowano kakaowce znacznie bardziej odporne na szkodniki niż odmiany środkowoamerykańskie. Potem trinitario rozniosło się i na inne zakątki świata. Kakao, z którego zrobiono dziś prezentowaną tabliczkę, pochodzi dokładnie z regionu wioski Tabaquite, a marka to projekt powiązany z Muzeum Czekolady w Barcelonie. Działa ona pod kierownictwem Santiago Luny i Oliviera Fernándeza.

Barcelona Chocolate Company Origins Collection Trinidad & Tobago 70% cocoa chocolate bar to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao trinitario z Trynidadu i Tobago, z regionu wioski Tabaquite.

Po otwarciu poczułam delikatny zapach lekko kwaśnego plastra cytryny, osiadłego w goryczkowatej czarnej herbacie. Ta mieszała się z drzewami, których złożony system korzeni trochę wyłaniał się ponad ziemię i które to porósł mech. Mech wilgotnie-ciepły, otwierający drogę słodko-ciepłemu cynamonowi oraz roślinnemu motywowi, który kojarzył mi się z sojowym kremem czekoladowym (jadłam z takim nadzieniem wegańską Zotter Chilli Bird's Eye). Słodycz stała na średnim poziomie, jawiąc się jako trochę drapiąca - była jakby trochę... miodowo-kwiatowo-cukrowa? Albo jak jakiś syrop kwiatowy?

Tabliczka wyglądała na masywną, twardą i kremową, jednak przy łamaniu trzaskała delikatnie - to zapewne ze względu na cienkość.
W ustach dała się poznać jako lekko szorstkawa, choć jednocześnie trochę kremowa. Rozpływała się w średnim tempie, zachowując luźny, rozlazły kształt. Stawała się coraz bardziej miękka i gibka, aż w końcu w ogóle zawiesinowa. Szorstkość przeszła w subtelniejszą pylistość. Cały czas czekolada wykazywała średnią kremowość oraz także średnią tłustość, a w porywach nawet leciutką soczystość.

W smaku pierwszy przybył cytrus w otoczeniu palono-cukrowej słodyczy i rodzynki. One jednak zaraz umknęły, a reszta przełożyła się na myśl o plastrze cytryny posypanym cukrem.

W oddali zaznaczyła się pewna łagodność... Niemal maślano-mleczna?

Plaster cytryny zaraz wskoczył do czarnej herbaty. Przemknęła mi przez myśl herbata z mlekiem, jednak mleczność nie utrzymała się i zniknęła. Ja za to wyobraziłam sobie średnio mocną herbatę z bardzo grubym plastrem cytryny, który dodał jej nie tyle samej kwaśności, co też goryczki konkretnej skórki. Cytryna, po swoim debiucie, przeszła na tyły, puszczając przodem inne nuty.

Gorzkość ogólna rozwinęła się z ochotą. Była odważna i szybko rozgościła się na pierwszym planie. Obok czarnej herbaty wkroczyły tam drzewa z rozrośniętymi, powykręcanymi korzeniami, wyłaniającymi się z ziemi. Ułożyły się w cały, zielono-bagnisty, wonny las.

Słodycz rosła - wyszła ponad słodzoną herbatę z cytryną. Ta na długo straciła na znaczeniu. Ponownie swoich sił spróbowały bardzo słodkie, lekko kwaskawe rodzynki. Jednocześnie w oddali przemknęły mi kwiaty, łączące drapiąco-słodki element z cierpkością. Może też jakaś sugestia miodu? Coś drapiącego.

Słodycz zgrała się z zielonym, świeżym lasem. Masywne, wielkie drzewa pokrywał mech. Mech wilgotny, ale i wonny w ciepły, wręcz przytulny sposób. Mech ciepło wprowadził, ale mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pojawił się cynamon i tym ciepłem się zaopiekował. Do głowy przyszedł mi cynamon cejloński - bardziej świeżo-rześki od cynamonu cassia.

Mech przeszedł ogólnie w zieleń roślin - acz taką... bardziej ciężkawą? Roślinność lasu zmieniła się w nuty dań roślinnych - pomyślałam o sojowym kremie czekoladowym, w którym czuć wyraźnie gorzkość, ale i cukrowość. Obok całej silnej gorzkości, wręcz wytrawności bowiem, cały czas rozbrzmiewała znacząca słodycz.

Cynamonowe ciepło słodyczy próbowało podszepnąć palono-karmelowy wydźwięk, ale udawało się to tylko w porywach.

Cytryna trochę bardziej znów wróciła do gry. Nie była jednak kwaśna - szła bardziej w goryczkowato-cierpkie nuty skórki cytrynowej. Przez moment przemknęła mi też bardziej suszona trawa cytrynowa. I jakiś... syrop kwiatowy (jaśminowy?) z trawą cytrynową?

Potencjalny kwasek od razu spróbowała załagodzić pewna... ni mleczność, ni maślaność?

Cierpkość cytrynowa z czasem ukryła się w lesie. Wróciły masywne drzewa, których korzenie wyłaniają się znam wilgotnie-bagnistej ziemi. Znowu pomyślałam o herbacie, ale tym razem czerwonej pu-erh o właśnie nutach ziemi, mułu. Ta pewna cytrusowość tliła się właśnie w tej dolnej części lasu - jako kwasko-cierpkość ziołowych roślin i drzew? 

Po zjedzeniu został znacząco słodki posmak herbaty z cytryną mocno posłodzonej oraz trochę kwiatowo-miodowy, co w jedno splotło się z cierpkawą roślinnością. Rośliny, dużo mchu, mieszało się z niejednoznacznym już cynamonem, jawiąc się jako coś pikatnego. Do tego w pełni zaprezentowała się po raz ostatni goryczka, świeżość, ale i ciężkość zielonego lasu i ziemi.

Czekolada wyszła intrygująco. Bardzo, bardzo podobały mi się nuty drzew, korzeni, bagnistej ziemi i mchu, mieszającego się z odrobiną cynamonu oraz to, jak leśne rośliny przechodziły w wegańską sojowość. Obrazowa czarna herbata z cytryną wyszła świetnie, ale trochę przeszkadzała mi nadto cukrowa chwilami słodycz. Ogół porządnie gorzki, cierpkawo-rześki, ale i znacząco słodki - wolałabym niższą słodycz. Subtelna kwaśność, kwaśno-cierpkość świetnie się  tu odnalazła i była w punkt.
Przeszkadzała mi jej słodycz, a także cienkość, przez którą trochę za bardzo spieszyła się z rozpływaniem się.

Pikantne przyprawy korzenne, sojowy krem czekoladowy / sojową czekoladę, las i drzewa, ale też lekki kwasek (bardziej marmolady cytrusowo-brzoskwiniowej) czułam w mniej słodkiej i zarazem smaczniejszej Pralus Trinidad Trinitario 75 %


ocena: 8/10
cena: €9 (za 57g; około 38 zł)
kaloryczność: 575 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier

sobota, 15 listopada 2025

(Huzar) Auchan Miód nektarowy gryczany

Kupując ten miód, nie miałam wielkich oczekiwań. Po prostu nie chciałam zbyt specyficznego ........... używać do masy makowej, szukałam "bazowego", który by się tak z niej nie wychylał, a jednak miał charakter. A jako że coś kojarzyłam, że Huzara nie był zły (umknęło mi, że na przestrzeni lat jego miody potrafiły wychodzić bardzo różnie), a (Huzar) Auchan Miód spadziowy ze spadzi liściastej był stosunkowo do ceny dobry, pomyślałam, że gryczany, produkowany przez Huzara dla Auchan, też powinien zadaniu sprostać.

(Huzar) Auchan Miód nektarowy gryczany to miód pszczeli, kraj pochodzenia: Polska; wyprodukowany przez Huzar Sp. z.o.o. dla Auchan.

Po otwarciu poczułam silną słodycz, ale wzbogaconą o leciutki, gorzkawo-ostry wątek, zapewniający o tym, że to na pewno ciemny, charakterny miód. Pomyślałam o kwitnących kwiatach gryki, jednak nie było to skojarzenie jednoznaczne na tyle, na ile mi się marzy.

Konsystencja sprawiała wrażenie rzadkiej, była bardzo płynna. Kiedy lałam miód z łyżeczki, tworzył całkiem ładne, choć szybko znikające stożki. Kropelki układały się w kulki, a na łyżeczce zaznaczała się wypukłość.
Już po kilku dniach po otwarciu miód zaczął się lekko krystalizować.

W smaku pierwsza zjawiła się silna słodycz. Zagrzmiała, a w tle przemknęła leciutka ostrość. Może wręcz trochę aspirująca do goryczki?

Słodycz przez moment wydała mi się wręcz karmelowa, jakby trochę palona? To, że to miód "z tych ciemnych", było jasne, mimo że gryka nie była jednoznaczna. W tle, w oddali coś tam zamajaczyło. Ostrawe, kwitnące pole? Może i gryczane...? Drapiąco-ostre na pewno. Oprócz słodyczy rosła też ostrość. Raz po raz robiła aluzje do kwasku, ale realnie kwaśna nie była.

Słodycz  rosła i rosła, była bardzo silna i w sumie podobna do tej miodów wielokwiatowych. Szybko drapała w gardle, ale znów: drapanie to mieszało się z ostrym pieczeniem. Oczami wyobraźni patrzyłam na ostre, polne kwiaty (może i gryki).

Po zjedzeniu został posmak bardzo słodkiego, trochę ostrego miodu niewątpliwie ciemnego. Może nie jednoznacznie gryczanego, ale charakternego. Bardzo łatwo się nim zasłodzić.

Miód był podobny do dawnego Huzara sprzed, acz gorszy. Wciąż jednak niezły, więc po Huzarze po zmianach, okazał się miłym zaskoczeniem w niezawrotnej cenie.
Dziś przedstawiany plusował u mnie tym, że był... jakiś. Może nie goryczkowaty i mocno gryczany, jak by mi się marzyło, ale charakterny, pikantny i wyraźnie ciemno miodowo głęboki.

Większość i tak kończyła Mama, która okazała mniej entuzjazmu: "Mnie ten miód wcale nie pasował. W ogóle nie wydawał mi się gryczany, a po prostu słodki jak miody wielokwiatowe. Po moim lipowym, w ogóle jakiś niecharakterny, najgorszy z tych tańszych sklepowych miodów, jakie ostatnio miałyśmy".


ocena: 6/10
kupiłam: Auchan
cena: 37,56 zł (za 385g)
kaloryczność: 327 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

czwartek, 13 listopada 2025

Baianí Chocolate Dark Chocolate 88 % Vale Potumuju Bahia Brazil - Small Batch ciemna z Brazylii

Czekolada wydała mi się bardzo atrakcyjna, mimo że zupełnie nieznana, bo wysokie, a odbiegające od standardów (oklepane 80, 85, 90 itd.) zawartości kakao sugerują, że twórcy danej tabliczki mieli jakiś konkretny zamysł na nią. Pomysł, wizję, które by mi coś o nich mówiły. A już samo to, że coś chciano przekazać, w moim odczuciu jest plusem. Lubię ludzi i firmy z wizją. Więcej o Baiani poczytałam dopiero krótko przed degustacja. Właścicielami tej brazylijskiej marki są Juliana i Tuta Aquino. Baianí Chocolate kontynuuje tradycję rodzin Pinheiro i Aquino, które od końca XIX wieku zajmują się uprawą kakao w regionie znanym dziś jako Dolina Potumujú. Wspomniane małżeństwo zajmowało się muzyką w Nowym Jorku do czasu odwiedzenia plantacji swoich rodzin, gdzie wróciły wspomnienia z dzieciństwa i obudziła się miłość do kakao. O samej czekoladzie trochę poczytałam przed zakupem. Ponoć to najbardziej intensywna czekolada z ich oferty, której zawartość kakao nawiązuje do motyla 88, a właściwie Diaethria Clymena, pochodzącego z lasów deszczowych Atlantyku. Nazwę zyskał nie od Obłędu 88 z Kill Billa, a od wzroku na jego czarno-białych skrzydłach, który przypomina liczbę 88.
Ponoć Baiani bardzo długo spędziło nad tym, by odpowiednio skomponować mieszankę, która ich usatysfakcjonowała. Nie wiedziałam tylko, co dokładnie rozumieją przez "blend", skoro pochodzenie kakao dość jasno określili. Zakupili je od producenta Vale Potumuju, który ma swoją plantację w Mata Atlântica, w jednym z bardziej zróżnicowanych biologicznie lesie deszczowym na naszej planecie. Może... połączyli różne czasy prażenia, fermentacji czy coś takiego? Część kakao zrobili tak, inną tak... Kto wie? Ciekawiła więc jeszcze bardziej!

Baianí Chocolate Dark Chocolate 88% Vale Potumuju Bahia Brazil - Small Batch to ciemna czekolada o zawartości 88 % kakao z Brazylii, ze stanu Bahia.

Po otwarciu poczułam bardzo ciepły, niemal gorący zapach cynamonu cejlońskiego (który potrafi iść w niemal cytrusową rześkość) i pieprzu cayenne, który łączy w sobie chili i pieprz. Pomyślałam o orzechach laskowych i chyba migdałach w przyprawach, w tym ostrej papryce. Gorąc dopowiadał też pustynny piach oraz rozgrzaną, suchą ziemię. Słodycz z jednej strony wpisywała się w ciepło poprzez wątek mocno palonego karmelu, ale ona wprowadziła też do kompozycji trochę soczystości. Zrobiła to dojrzałymi, słodkimi bananami i akcentem rześko-wytrawniejszych melonów. W tle odnotowałam też kwaskawe owoce suszone: rodzynki i chyba żurawinę. Całość wyszła intrygująco rześko i ciężkawo zarazem.

Tabliczka wygląda i sprawiała wrażenie w dotyku sucho-kremowej, a przy łamaniu trzaskała głośno w sposób łączący chrupkość z suchymi gałęziami. Była bardzo twarda.
W ustach przez chwilę podtrzymywała swą twardość, rozpływała się wolno i maziście. Potwierdziła to, iż w harmonii łączy kremowość i lekką suchość. Była gęsta, niemal syta i bardzo pełna. Wykazywała nie przesadzoną tłustość, ale też po dłuższym czasie skąpą soczystość. Znikała zaś wodniście-soczyście, zostawiając lekko pyliste, sucho-piaskowe wrażenie.

W smaku pierwsze odezwały się cierpka kwaśność i mocno palona słodycz.

Kwaśność przemknęła, mignęła, po czym próbowała jakby umknąć niezauważona, ale było już za późno. Odnotowałam coś niemal cytrusowego, ale nie do końca cytrusy - trawę cytrusową? W głowie pojawiły mi się słowa: "cytrusowe przyprawy".

Słodycz w tym czasie rozeszła się, będąc o wiele pewniejsza swego. Pomyślałam o mocno palonym karmelu, do którego jednak dolatywało  coś znacznie łagodniejszego - niemal krówkowego? Lekko maślana krówka kryła się w cieniu palonego, niemal ciepłego w swym paleniu, karmelu przez chwilę po czym zniknęła.

Wkroczyła gorzkość. Podtrzymała palony wątek, rozkręciła go wręcz do gorąca. Była władcza, choć nie siekierowa.

Lekko cytrusowy motyw przeszedł bardziej w soczystość, rześkość i kwasek. Goryczka podpowiedziała i temu wątkowi lekką cierpkość. Przez myśl przemknęły mi kwaśne, niejednoznaczne czerwone suszone owoce. Chyba wiśnie i żurawiny, podłączające do kwasku sporo słodyczy suszu owocowego.

Suszone owoce podkradły się do karmelu i nagle go zagłuszyły. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam trochę słodko-kwaśnych rodzynek. Czerwieńsze suszone spróbowały do nich dołączyć i... zgubiły się? Ja wyłapałam jeszcze suszone, kwaśne węgierki.

I nagle na owoce spłynęła silniejsza słodycz soczystych bananów. Znacząco osłodziły owocową strefę i lekko podniosły ogólną słodycz. Z tym że zmieniając jej wydźwięk na znacznie lżejszy. Pomogły rześkie melony - może wręcz bardziej sama ich rześkość niż wyraźnie melony smak.

Gorzkość i gorąc mieszały się z wizją pustyni i rozgrzanego piachu, ziemi popękanej i suchej. "Cytrusowe przyprawy" znalazły tu swe miejsce jako niemal rześko-cytrusowy cynamon cejloński i pieprz cytrusowy, ale i tutaj na długo się nie zatrzymały. Z gorącej, pustynnej ziemi wyłonił się zwyklejszy ostry cynamon i pieprz cayenne, połączenie pieprzu i chili, a także ostra papryka. Pomyślałam o orzechach laskowych i migdałach w przyprawowej posypce. Mieszały się z lekko ziemistą nutą.

Od rześkości wymknęła się nuta... trochę masła...maślankowa? Albo jakiś maślankowo-maślany owocowy - jednak cytrusowy? - curd? Dodany do jakiejś... karmelowo-kakaowej tartaletki?

Korzenność z sowitą ilością chili i gorąca ziemia, może jakieś skały porządnie rozgrzane słońcem, zakończyły występ.

Po zjedzeniu został posmak czerwonych suszonych owoców, rodzynek i śliwek, mieszających się z soczystością bananów i chyba melonów. Czułam też znów sporo mocno palonego karmelu i gorącej ziemi, wymieszanej z cayenne, chili i cynamonem.

Czekolada była bardzo ciekawa. Takie gorąco, rozgrzanie, a więc pustynia, gorąca ziemia i skały, pikanteria cayenne i cynamonu, ogólnie przypraw oraz mocno palony karmel niesamowicie mieszały się z soczystymi bananami i rześkimi, prawie melonowymi akcentami. Suszone owoce też wydawały siew pewien sposób soczyste. Echo cytrusów, suszone czerwone owoce i węgierki wniosły lekki kwasek, acz nie było go wiele. Kompozycja oparła się na gorzkości, pikantnym gorącu, wykańczając je znaczącą, ale nie przesadzoną słodyczą.
Nawet suchawa struktura wpisała się w ten smak.


ocena: 9/10
kupiłam: barandcocoa.com (za czyimś pośrednictwem)
cena: $11 (za 58g; około 41 zł; wyszło, że nie ja płaciłam)
kaloryczność: 567 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

środa, 12 listopada 2025

Choceur Herbe Sahne / Śmietankowa Deserowa mleczna ciemna 45 %

Nie mogłam przeboleć, że Aldi wycofał Chateau Weisse Kokos / Biała z Kokosem i płatkami kukurydzianymi. Szukając, czy i z internetu ją wymiotło, przewijała mi się obecna oferta Aldiego i przypomniały mi się czekolady śmietankowe, od których w 2015 obudziła się moja miłość do odkrywania czekolad o wysokiej zawartości kakao. Pomyślałam, że z sentymentu mogłabym sobie taką - konkretniej Chateau Herbe Sahne / Mleczna Deserowa - przypomnieć, ale... Odkryłam, że chyba takie też wycofano. Ogólnie Chateau chyba przestały istnieć. Wiele smaków w Aldim się uchowało, jednak zmieniła się marka na Choceur. I gdy doszłam do wniosku, że te śmietankowe - czy to Chateau, czy Choceur - nie są już robione, zamówiłam ostatnią dostępną na allegro. By po paru tygodniach odkryć, że chyba jednak akurat te w Aldim wciąż bywają.


Choceur Herbe Sahne / Śmietankowa Deserowa to po prostu czekolada o zawartości 45% kakao ze śmietanką i mlekiem; wyprodukowana przez WIHA GmbH (właścicielem jest grupa Storck) u mnie dla niemieckiego Aldi.

Po otwarciu poczułam wyraźny, a zarazem łagodny zapach gęstej śmietanki, wręcz bitej śmietanki, stojącej obok cukrowej słodyczy. Tej trzymało się słodkie, waniliowo-jajeczne echo - niczym jajka ubite z cukrem i dosłodzone wanilią? Za tym zaznaczyła się palona cierpkość kakao, sprowadzająca słodycz do średniego poziomu.

Tabliczka w odcieniu czekolady mlecznej o podwyższonej zawartości kakao była twarda, acz przy łamaniu nie trzaskała, a pykała. Twardość wynikała więc głównie z grubości. Tabliczka ogólnie wydawała się masywna i konkretna. Z kolei przy odgryzaniu kęsa, wydawało się, że zęby stykają się z kawałkiem potencjalnie miękkawym. Trochę się też przy łamaniu kruszyła.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie średnim, pokrywając podniebienie lepkawymi smugami. Zachowała poczucie masywności i konkretu, ale w żadnym razie nie mogłabym nazwać jej twardą. Miękła, bardzo luźno zachowując kształt i wykazując wysoką tłustość pełnej śmietanki. Ogólnie wyszła właśnie bardzo pełna, choć z łatwością rzedła. Znikała w ogóle rzadko-wodniście, lecz wciąż tłusto.

W smaku przywitała mnie średnio wysoka, ale intensywna słodycz. Otarła się o cukrowość, acz zaraz dołączyła do niej śmietanka, trochę osłabiając poczucie cukrowości...

...i całkowicie zalewając usta. Pełna śmietanka - bardzo tłusta, zwana w anglojęzycznych przepisach "double cream", co najmniej 36% (ok, moje wyobrażenie o takiej) - pokazała się w pełni. Podkradło się do niej mleko, sprawiając, że kompozycja zrobiła się bardziej przystępna, harmonijna.

Słodycz w tym czasie pozwoliła sobie na dość szybki wzrost. Cukier mieszał się z waniliowym motywem, przywodząc na myśl cukier waniliowy - niekoniecznie wanilinę, ale i nie najszlachetniejszą, najprawdziwszą wanilię. Przemknęła mi jeszcze nuta... cukru ubijanego z jajkami? Sprawiło to, że ogólna słodycz choć nie przesadzona, miała ciężkawo-intensywny wydźwięk.

Zza coraz to kolejnych śmietankowo-mlecznych fal i odważnej, słodyczy, sporadycznie zdradzającej cukrowość, wyłoniła się cierpkość kakao. Początkowo prosta i delikatna, jednak nie pozostawająca bierna.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kakao połączyło się w jedno ze śmietankę, przekładając się na myśl o kakaowej bitej śmietance - takiej jak z deserów z koroną (np. Ehrmann High Protein Double Choc). Tylko takiej naprawdę mocno kakaowej. Śmietanka ta mogła osiąść na jakimś kakaowo/czekoladowo-maślanym, budyniowatym deserze (coś jak już wspomniany).

Pojawiła się nawet subtelna gorzkość o palonym charakterze. Przełamała słodycz, zastopowała jej wzrost i jeszcze podkreśliła pełną śmietankę, mieszając się z nią w harmonii poprzez kakaową maślaność.

Słodycz zatraciła cukrowość, chwytając się waniliowo-jajecznego motywu. Nie straciła jednak dosadności. Gęsta śmietanka 36%, śmietanka kremówka otuliła ją bardzo mocno, a końcowo także gorzkość. W stosunku do niej była mniej litościwa, gdyż przygłuszyła ją prawie zupełnie.

Ostała się tylko leciutka cierpkość, zupełnie podporządkowana splotowi śmietankowo-mlecznemu, który pozwolił przy sobie pobrzmiewać średnio wysokiej słodyczy. Potrafiła zaznaczyć się w gardle, ale nie drapać i nie męczyć w nim.

Po zjedzeniu został posmak cierpko kakaowej bitej śmietanki, trochę goryczkowo-palony, oraz pełnej tłustej śmietany. Było bardzo śmietankowo, ale i trochę mlecznie, więc nie przytłaczająco, nie aż tak bardzo tłusto-śmietanowo. Słodycz stanęła na poziomie średnio-wysokim, mając dosadny wydźwięk waniliowo-jajeczno-cukrowy, acz nie męczącym.

Czekolada nie smakowała mi aż tak, jak śmietankowe smakowały mi kiedyś, ale przyznaję, że była bardzo dobrze zrobiona, choć... ja wolę bardziej śmietankowo-mleczne tabliczki niż aż tak intensywnie, wręcz jaskrawo śmietankowe - pewnie dlatego, że zwyczajnie nie lubię śmietany, a jej nuty potrafię jedynie doceniać w zacnym otoczeniu. Tu śmietana grała pierwsze skrzypce. Odrobinka cierpkiego kakao jednak ładnie się przy niej zarysowała, a słodycz serwowała ciekawe, waniliowo-jajeczne, a nie tylko cukrowe nuty, stojąc na średnim poziomie.

Dziś przedstawiana wydała mi się bardzo podobna do Chateau Herbe Sahne / Mleczna Deserowa acz troszeczkę mniej gorzkawa (i mniej palona?) i bardziej tłusta smakowo - jakby... odrobinę więcej dali tłuszczu kakaowego kosztem miazgi kakaowej? Tak jednak malutko, że w składzie nic się nie zmieniło (w kaloriach natomiast owszem). Acz różnica to minimalna. Jednak aż mnie zaintrygowała i zaczęłam przeszukiwać internet. Podlinkowana miała "40,7g" tłuszczu na 100g, dziś przedstawiana 41g. Czyli coś faktycznie w tłuszczu pozmieniali (acz po tym trudno orzec, co, bo w sumie sama miazga też jest tłusta), a w tym przekonaniu utwierdza mnie jaśniejszy kolor.
Jak dla mnie ryzykownie słodka i mało, bardzo mało kakaowo-gorzka, jednak na ochotę na coś słodkiego i właśnie śmietankowego, w porządku, by trochę jakiegoś odpowiedniego dnia na taką zjeść.


ocena: 8/10
kupiłam: Allegro
cena: 12 zł (za 200g)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, śmietanka w proszku (15,7%), pełne mleko w proszku (3,9%), lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii