poniedziałek, 22 grudnia 2025

(Netto) Premieur 70 % Kakao Czekolada Gorzka Z Kandyzowaną Skórką Pomarańczową ciemna

Tę czekoladę chciałam od ojca razem ze wszystkimi ciemnymi, na jakie trafił w Netto. Ja nigdy nie bywam w tej sieci, więc jak nadarzyła się okazja, by spróbować, uznałam, że "biere" wszystko, co ciemne. Mimo że nie lubię kandyzowanej skórki. Pomyślałam jednak, że w górach jakoś pójdzie. Przecież i tak coś w nie trzeba brać. Wzięłam ją na trasę, na którą zwyczajnie szkoda było mi brać za dużo lepszych czekolad, w Beskidy. Tu bałam się, że producentem może być Millano-Baron i z ciekawości napisałam z zapytaniem do Netto, jednak nie udzielili mi odpowiedzi, rozwijając, że nie mają obowiązku prawnego ujawniania producentów marek własnych.
Prezentowaną tabliczkę wzięłam dokładniej w Beskid Niski, którego wielką fanką nie jestem. Nie mówię, że jest zły / nie lubię, ale wolę chodzić dla szczytów, nie dolin. Do ostatniej chwili byłam pewna, że otworzę tę tabliczkę na Jaworzynie Konieczniańskiej, jednak niestety, tuż przed Przełęczą Regetowską dowiedziałam się, że nie ma szans, by tego dnia zdążyć wejść i tam. Niepocieszona, bo minęliśmy już bardziej widokowe łąki i pastwiska koni huculskich na trasie z Koziego Żebra przez bazę w Regetowie (z zahaczeniem o Rotundę), musiałam kombinować ze zdjęciami. Trochę zrobiłam na Przełęczy (ażeby i typowe dla Beskidu Niskiego błocko się załapało!), trochę po drodze w okolicy, gdzie pełno było bobrów (niestety akurat żadnego nie widziałam).

(Netto) Premieur 70 % Kakao Czekolada Gorzka Z Kandyzowaną Skórką Pomarańczową to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao z kandyzowaną skórką pomarańczy; marki własnej Netto.

Po otwarciu poczułam mocno paloną gorzkość czekolady oraz przeplatającą ją wyrazistą pomarańczę. Połączyła w sobie motyw kandyzowany z cierpką skórką, podkręconą olejkiem. Nie wyszła więc za słodko. A i słodycz bazy trzymała się średnio-niskiego poziomu. Doszukałam się w niej wanilii, acz słodycz, jak i cała kompozycja, charakter miała ogólnie prosty.

Tabliczka cieszyła oczy mnóstwem prześwitujących kawałków pomarańczy. Lepiej widać je na wierzchu niż spodzie, co raczej rzadko się zdarza. W dotyku sprawiała wrażenie skaliście twardej, a przy łamaniu podtrzymała to wrażenie. Trzaskała głośno i naprawdę była bardzo twarda.
Przekrój potwierdził, że pomarańczy nie pożałowano. Wystąpiła w formie małych i malutkich kawałków.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Zmieniała się w średnio tłustą, lepką maź. Łatwo miękła, jednak miała w sobie pewien konkret. Dała się poznać jako kremowa i aksamitna. Pomarańczowe kawałki trochę ją rozrzedzały i przyspieszały rozpuszczanie się, dodając znikomy, wodnisty efekt. Systematycznie wypadały z czekoladowej mazi.
Male kawałki długo wydawały się bardzo twarde, jednak nie drapały podniebienia i języka.
Bardzo trudno zrobić kęsa tak, by nie zahaczyć o pomarańcze. Graniczyło to z cudem. Udało mi się dosłownie zagryźć, spiłować zębami troszeczkę z brzegu, by wczuć się w samą czekoladę. A jednak malutkie kawałki nie uczyniły z czekolady zlepa dodatków. Trafienie z ilością i formą to duży plus.
Na próbę ze dwa czy trzy razy pogryzłam kawałki obok czekolady. Były twardo-chrupiące, w porywach cukrowo kryształkowe. Masa czekoladowa wtedy wychodziła nazbyt ulepkowato. Wolałam zostawiać je na koniec.
Kawałki pomarańczy gryzione na koniec zachowały twardość. Z większości uciekła jednak cukrowość / scukrzenie. Trafiało się sporadycznie. Kawałeczki ogólnie chrupały zaskakująco mało pomarańczowo. Część z nich lekko nasiąkała i minimalnie miękła, acz ogólnie za nic nie mogę nazwać ich miękkimi. Wszystkie, nawet te nasiąkające, cechowała suchość. Powiedziałabym, że to jakiś suszono-kandyzowane, nie po prostu kandyzowane. Takie... Nietypowe.

W smaku czekolada przywitała mnie paloną gorzkością, do której zaraz dołączyła średnio wysoka słodycz.

Słodycz przybrała na intensywności, jednak nie rosła jakoś szczególnie. Trochę czuć jej cukrowy charakter, ale ogólnie grzecznie osiadła za gorzkością i nie przeszkadzała jej.

Pomarańcza prędko zaznaczyła swoją obecność. Nienachlany olejek wpisywał się w gorzkość, a po chwili dołączyła do tego delikatniejsza cierpkawa skórka pomarańczowa.
Pomarańczowy motyw płynął też z bazy - dodano do niej olejek, ale i przesiąknąć dodatkiem musiała. 
Kiedy spróbowałam odrobinę samej czekolady, olejkową pomarańczę nadal czułam - ale właśnie też echo skórki. Mimo olejkowości, nie pojawiła się w niej sztuczność.

Pomarańcza nie próbowała zawładnąć kompozycja, mimo że była bardzo wyrazista. Jej smak stopniowo wzrastał. Nasilał się wraz z wyłanianiem się kawałków. Tu wchodziła do gry też słodka, kandyzowana pomarańcza.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz wzbogaciła się o waniliową nutkę. Tym samym wzrosła, jednak i tak nie wzniosła się ponad średni poziom.

Kandyzowany wątek kręcił się tu i ówdzie, ale nie był silny. Pomarańcza ogólnie cały czas smakowała olejkowo, ale i naturalnie skórkowo. Palona gorzkość czekolady stała na straży tego.

Gryzione wcześniej, obok czekolady kawałki zaskoczyły mnie bardzo delikatnym pomarańczowym, bardziej cukrowym smakiem.

Z czasem sama baza zaczęła kojarzyć mi się z rozpuszczaną w metalowym rondlu czekoladą z masłem, która lekko się przypaliła. Gorzkość szła bowiem właśnie w przypalonym kierunku, co jednak ciekawie zgrało się z pomarańczową cierpkością skórki i olejku, umacniając je w naturalnym wydźwięku i tłamsząc kandyzowaną słodycz.

Końcowo pomarańcza zrównała się z czekoladą. Jak w kęsie trafiło się bardzo, bardzo dużo kawałków, czasem wkradała się też lekka wodnistość. Olejek, skórka pomarańczowa po prostu i konkretnie kandyzowana zagrały razem, po czym kandyzowanie zaczęło się wycofywać. Skórka cierpkawa i gorzkawa udawała trochę suszoną, lekko dosłodzoną.

Gryziona na koniec skórka okazała się lekko słodka i gorzka, jak to skórka. Bardzo w tym wyrównana. Wyrazistsza niż wcześniej. Ogólnie wyraźna, ale nie mocna. Kandyzowanie było nienachlane. Miejscami suchsza i mniej wyrazista, ale cały czas pomarańczowa w taki prosty, niesoczysty, ale przyjemny, autentyczny sposób... Jakby była to skórka podsuszona i kandyzowana.

Po zjedzeniu został posmak kandyzowanej pomarańczy i olejku z echem naturalnej skórki raczej suszonej. Mieszało się to ze słodką w prosty sposób, mocno palono gorzką czekoladą.

Tabliczka okazała się ogromnym zaskoczeniem! Spodziewałam się czegoś co najwyżej średnio-zjadliwego, a wyszła tak, że trudno o lepszą zwykłą czekoladę z kandyzowaną skórką pomarańczową. Fakt, nie przekonałam się do tego dodatku, ale ten został wykonany tak, że doceniłam i zjadłam ze smakiem - także to, co przyszło mi kończyć w domu. 70% kakao o palonym charakterze świetnie poradziło sobie z kandyzowaniem czy olejkiem - te czuć dopiero na którymś planie. Paloność pokierowała skórkę w bardziej suszonym kierunku. A udało jej się to, bo skórka nie była mocno kandyzowana. O dziwo w tym przypadku podrobienie dodatku się sprawdziło - zabarwił sobą bazę, więc olejkowość została uprzyjemniona. Jako że baza była nieprzesłodzona, ogólna słodycz też nie męczyła.


ocena: 9/10
kupiłam: ojciec kupił w Netto
cena: 10,99 zł
kaloryczność: 529 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kandyzowana skórka pomarańczowa 7% (skórka pomarańczowa, sacharoza, dekstroza, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; substancja konserwująca: dwutlenek siarki), tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyny sojowe; ekstrakt z wanilii, naturalny aromat pomarańczowy

niedziela, 21 grudnia 2025

Vanini Tasting Experience Double Cheesecake All'Amarena biała z wiśniami i ciastkami oraz mleczna

Tę czekoladę wzięłam w Beskid Niski w niezbyt widokowe, acz ciekawe miejsce: Kozie Żebro. Wybór miejsca jednak doceniłam w trakcie zdjęć. Otóż odkąd ruszyłam zielonym szlakiem z Wysowej-Zdroju, od rana lało. Jako że Kozie Żebro to niewysoki szczyt z kamieniami w lesie, mogłam spokojnie porobić zdjęcia, bo miałam naturalną osłonę od deszczu. Potem poszłam na klimatyczną Rotundę i dalej... ale, ale! Najpierw jeszcze o czekoladzie. Skąd takie dziwo u mnie? Z trochę chaotycznych zakupów z ojcem. Wybierałam czekolady z włoskiego rzutu - chyba na urodziny marketu - i było mnóstwo cen z krótkimi opisami. Jakoś gdy przeglądałam opisy mnóstwa tabliczek, odrzucając białe i mleczne, w końcu zostałam z mylnym wyobrażeniem, że ta jest ciemno-mleczna czy ciemno-biała. W domu miałam więc małą niespodziankę, co ja wzięłam... Bo zupełnie nie przemawia do mnie takie przesadne łączenie elementów. Nie mam pojęcia, co ta tabliczka ma mieć wspólnego z sernikiem... Ale jest i plus! Wszak dodano do niej ciekawy owoc, tzw. czarną wiśnię, czyli czeremchę amerykańską. Oczywiście nie liczyłam, że poczuję jej specyfikę, ale dobrze sobie przypomnieć o jej istnieniu (kiedyś w Stanach dziwiły mnie "wielkie i czarne... czereśnie? bo nie wiśnie!"). W recenzji będę raczej pisać skrótowo "wiśnie" od "wiśnie czarne", jako że i tak nie czuć ich specyfiki (a specyfika jest, ale taka jak w przypadku różnych, ale podobnych odmian czereśni czy wiśni).

Vanini Tasting Experience Double Cheesecake All'Amarena Cioccolato Bainco Con Amarena in Pezzi E Granella Di Biscotto & Cioccolato Al Latte to (50%) biała czekolada z kawałkami czarnej wiśni (czeremchy amerykańskiej) i pokruszonymi ciasteczkami oraz (50%) czekolada mleczna o zawartości 32 % kakao jako warstwa na spodzie.

Po otwarciu poczułam bardzo słodki zapach ciastek cynamonowych, mieszających się z maślaną, ciężko słodką czekoladą białą. Trzymało się jej lekkie tanie echo. Czułam też słodką śmietankę i wanilię, a także wyraźnie czekoladę mleczną - oczywiście wyraźniej, gdy nachylałam się nad spodem. Miała bardzo cukrowy charakter i to ona poniekąd dokładała się do skojarzenia z cynamonem. Przez to wszystko przemykały też kwaskawe, niezbyt jednoznacznie, ale chyba do rozpoznania wiśniowe wtrącenia.

Tabliczka w dotyku wydała mi się trochę plastelinowa, ale nie jakoś szczególnie tłusta, mimo że na taką wyglądała. Przy łamaniu twardawo-konkretna, ale bez trzasku. Miejscami wyglądało na to, że jest więcej białej, miejscami, że brązowej. Czyli ogólnie pewnie się wyrównało.
Warstwy dało się rozdzielić przy pomocy zębów lub łatwiej przy pomocy noża. O wiele trudniej wyłuskać fragment białej bez dodatków.
W ustach całość rozpływała się w średnim tempie, maziście. Czekolady rozpływały się mniej więcej w tym samym tempie, acz po kolei.
Część brązowa wykazywała niemal idealną gładkość. Miękła i roztaczała wszędzie maziste smugi, trzymając bazowy kształt. Była gęsta, ale nie zbita. Do tego dość tłusta i kremowa. 
Biała także miękła kremowo, ale odróżniała ją lekka pylistość i niższa gęstość. Jej zbitość trochę rozbijały dodatki, więc i jej nie odebrałam jako zbitą.
Wydawało się, że dodatków zatopiono mnóstwo, ale to za sprawą podrobienia. Wiśnie wystąpiły w postaci głównie skórek: malutkich, małych i mało-średnich, a ciastka w postaci niewielkich kawałków. Wiśnie przeważały do tego stopnia, że trudno o kęs bez nich. Bez ciastek kęsy zdarzały się dość często. 
Gryzione wcześniej ciastka były sucho-kruche, rozpadały się na pyliście-mączne grudki i pyłek. Częściowo rozpuszczały się wraz z czekoladami.
Wiśnie zaś najpierw jawiły się jako twardawe, ale delikatne skórki. Czasem trochę trzeszczały prawie chrupko. Wolałam je zostawiać na koniec.
Ciastka gryzione na koniec zachowały kruchą twardawość, ale i minimalnie nasiąkały. Nie zaburzyło to jednak rozchodzenia się na drobinki i mączny pyłek.
Wiśnie niewiele się zmieniły. Do końca były głównie cienkimi, twardawymi i delikatnymi zarazem skórkami. Rzadko trafiałam na bardziej miąższyste, soczyste kawałki.

W smaku pierwsza pokazała się mleczna czekolada ze swoją jawnie cukrową słodyczą. Po chwili doszło do tego intensywne, pełne mleko i odrobinka wanilii. Szybko dała się poznać jako za słodka.

Do mlecznej czekolady po chwili dołączyła biała. I tak jednak przez mniej więcej połowę dominowała mleczna, a biała dopiero po niej bardziej wchodziła do gry i wysuwała się na przód.

Gdy próbowałam osobno, odbierałam je gorzej. Obie części zyskiwały w połączeniu.

Gdy oddzieliłam kawałek mlecznej, by spróbować jej osobno, potwierdziła się jej cukrowa słodycz i wszystko to, co czułam, jedząc wszystko razem - acz wyraźniej. Słodycz, mimo pewnego ciepła, denerwowała zagłuszaniem mleczności.

Z czasem mleczna czekolada przejawiała pewne ciepło, przechodzące w złudną korzenność. To podkreśliła w niej biała warstwa. Jednocześnie słodycz rosła tak, że mleczność części brązowej aż się chwilami zatracała.

A może wyszła tak licho przy bardziej mleczno-śmietankowej białej? Motyw mleka i śmietanki miał ewidentnie białoczekoladowe pochodzenie. W kęsach, gdzie było mniej wiśni, gdzie prawie się kryły, przemykały mi myśli o czekoladkach Kinder

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa to biała wysuwała się na prowadzenie. Podwyższała słodycz, umacniała motyw śmietanki, zmieszanej z masłem w typowy, specyficznie dla białych czekolad ciężki sposób. Ją jednak raz po raz po pewnym czasie przeplatał smak dodatków.

Biała spróbowania osobno zasładzała szybciej, a do tego wyłaniał się z niej motyw taniości ciężkich białych czekolad - uwagę kierowały na niego dodatki, zwłaszcza kwaśne wiśnie.

Dodatki odzywały się raczej po dość długim czasie - to jedno było dość stałe. Tak to zapewniały bardzo różne odczucia. Nie musiałam ich gryźć, by dobrze je poczuć.
Raz trzeba było czekać na nie długo, raz odzywały się jeszcze, gdy to mleczna rządziła. Nie doszukałam się tu żadnej zasady. Czasem wiśnie ledwo pobrzmiewały, czasem przebijały wszystko kwaskiem.

Chwilami ciastka mieszając się z mleczną czekoladą sprawiały, że można by się upierać, że to ciasteczkowo-korzenna tabliczka.

Dodatki gryzione obok czekolady zaskoczyły mnie jednak tym, jak mało wyraziste się okazały. Ciastka wyszły mącznie-nijako, a wiśnie albo nijako, albo kwaśno-nijako.
Wołałam więc zostawiać je na koniec.

Mleczna czekolada znikała szybciej, a wtedy z białej i tak wyłamywała się tania nuta.

Dodatki gryzione na koniec smakowały sobą. Ogólnie wśród nich dominowały wiśnie, ciastek było mniej, a i smak miały łagodniejszy. Smakowo jednak nie ulegały wiśniom tak zupełnie. Czuć i je. Czasem nawet podszepnęły wiśniom słodycz.

Wiśnie przeważnie były delikatne, kwaskawe, ale dość często zbyt mało wiśniowe w smaku. Czasem bardziej nijakie, czasem kwaśniejsze. Rzadko soczyście kwaśne. Jawiły się bardziej niż ewidentnie wiśnie, to jako jakieś kwaskawe owoce, może i czerwone".

Ciastka gryzione na koniec były słodkie, ale nie jakoś zabójczo. Głównie czuć w nich pszenność. Ogólnie miały łagodny charakter. Wypieczono je lekko i trochę kojarzyły mi się z jasnym kruchym spodem ciasta lub niedopieczona kruszonką.

Posmak należał głównie do dodatków, a więc dużo zależało od tego, co na koniec zostało. Wiśniom łatwiej przychodziło dominowanie, ale i mączna, lekko podpieczona nuta miała się nieźle. Do tego dość wysoka słodycz raczej białej czekolady, jej ciężkość. Mleczna odchodziła w zapomnienie.

Czekolada może i ciekawa, na pewno niecodzienna, jednak... taka bez polotu, jakby z przypadkowo połączonymi składnikami. Bez większych wad, ale i bez czegoś konkretnego do chwalenia. Nie wiem jednak, co ona ma niby wspólnego z sernikiem.

Zjadłam ogólnie 8 kostek, czyli nawet nie 1/3 - większość w górach, trochę w domu by zweryfikować.
Mama próbowała kończyć, ale i ona sobie darowała. Jak to opisała: "Niesmaczna i tyle. Strasznie namieszana, te wiśnie jakieś takie malutkie, że w ogóle prawie nie czuć, że to wiśnie, a tylko jakaś kwaśność na koniec wyłazi. I to taka kwaśność niepozytywna, niepasująca; kwachowatość. Ciastka, no, sobie były i chrupały. Takie ot... Czekolada też przeciętna".


ocena: 5/10
kupiłam: Auchan
cena: 20,29 zł
kaloryczność: 582 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: biała czekolada z kawałkami czarnej wiśni i pokruszonymi ciasteczkami 50% [tłuszcz kakaowy, cukier, pełne mleko w proszku, pokruszone ciastka 4% (mąka kukurydziana, mąka ryżowa, cukier, olej kokosowy, skrobia kukurydziana, syrop glukozowo-fruktozowy, substancja spulchniająca: wodorowęglan sodu E500 ii; aromaty, sól, błonnik kukurydziany, substancja zagęszczająca: guma guar E 412), tłuszcz mleczny, liofilizowane kawałki czarnej wiśni 1,5%, emulgator: lecytyna sojowa, naturalny aromat, ekstrakt waniliowy], czekolada mleczna (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, emulgator: lecytyna sojowa; ekstrakt waniliowy).

piątek, 19 grudnia 2025

Cokoladovna Lana Lahodna Kozi ciemna mleczna 50 % kozia / z mlekiem kozim

Chyba już wieki nie jadłam koziej czekolady. Ogólnie jakoś mało koziego nabiału ostatnio jadłam, więc w końcu naszła mnie ogromna ochota na taką tabliczkę, skoro miałam w komodzie. Dostałam ją od Čokoládovna Lana, po tym, jak sama ją wskazałam, za co jestem ogromnie wdzięczna. Choć z mlecznymi mi nie po drodze, kozie nadal wielbię. A przynajmniej tak czułam.

Čokoládovna Lana Lahodna Kozi to ciemna mleczna czekolada o zawartości 50% kakao z Belize z mlekiem kozim.

Po otwarciu poczułam średnio intensywny, ale wyraźnie mleczno kozi zapach. Koziość przedstawiła się jako łagodna i w harmonii mieszała się ze znaczącą, dość wysoką słodyczą miodu i brzoskwiń w syropie. Te wprowadziły soczystość, w której przewijał się nawet lekki kwasek cytryny. Koziość ze słodyczą przywodziła na myśl także twarożek kozi z miodem i... orzechami włoskimi, bo i je czuć wraz z ziemią, z którą zapewniły trochę wytrawności, powagę. Te nawiązywały do ciemnych, nie mlecznych czekolad. Kompozycja jednak, mimo że miała wiele z ciemnej, pachniała wyraźnie kozio mlecznie.

Tabliczka w dotyku połączyła tłustość i suchość, a także zdawała się obiecywać kremowość. Przy łamaniu prawie nie trzaskała, a ledwo pykała. Okazała się dość krucha i kruszyła się. Gdy odgryzłam kawałek, zęby trafiały na miękkość.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie, początkowo bardzo kremowo. Z czasem wyłoniła się znikoma proszkowość, która jednak się wygładzała. Była średnio tłusta, acz czuć w niej motyw stopionego masła. Mimo to, kształt zachowywała niemal do końca. Tylko że w formie bardzo miękkiej i trochę lepkawej. Przewijała się w niej lekka soczystość i jakby suchawa cierpkość.

W smaku pierwsze poczułam mleko, nawet niekoniecznie kozie, ale bez wątpienia tłuste i łagodne. Mieszało się z maślanością, a koziość pokazała się z lekkim opóźnieniem.

Kozia nuta jak się jednak już pokazała, okazała się bardzo pewna siebie. Jak zapach: łagodna, ale niewzruszona, a trwająca pewnie niezależnie od reszty nut.

Pojawiła się słodycz. W pierwszej chwili pomyślałam o karmelu, acz szybko zmienił się w miodowy, słodko-palony piernik o właśnie nieco karmelowo-miodowym charakterze. Piernik ze sporą ilością przypraw korzennych. Piernik dość ostry i cierpkawy od przypraw. Za nim przemknęła lekka owocowa nutka.

W kompozycję wstrzeliła się niska gorzkość. Mimo ugodowego charakteru, wiele wnosiła. Podkreśliła kozią nutę, co zaobfitowało w pewną cierpkość. Mleczno kozia nuta trzymała się łagodnego wydźwięku, ale ewidentnie rozdawała karty. A ten łagodny wydźwięk... wynikał z maślaności, z którą raz po raz się przeplatała.

Kozia mleczność zachęcała do wzrostu owocowy akcent, który jednak jeszcze trochę się wstrzymywał.

Jednocześnie cierpkością koziość zmieniła przyprawy w bardziej zioła... Ziołowy miód? Słodycz wzrosła znacząco, że aż lekko zadrapała w gardle. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz tę przełamała lekka cytrynowość. Prawie kwaśność, ale nie zupełnie.

Piernik okazał się przełożony warstwą brzoskwiniową. To obudziło owoce, a ja pomyślałam o brzoskwiniach w syropie. Brzoskwinie nagle się nasiliły i stanęły obok koziej nuty, tworząc z nią harmonijny duet. Próbowała do nich podejść maślaność... Gdzieś ciągle się kręciła, ale nie udało jej się zdziałać za wiele.

Po tym owocowym osłodzeniu, cytryna uderzyła w cierpkość. Na znaczeniu przybrała cierpkawa skórka cytryny i zrobiło się nieco kwaśniej.

Koziość podchwyciła zmianę wydźwięku na mniej łagodną i z oddali wydobyła ziemię. Ta wcześniej kryła się w gorzkości, a w tym momencie zbliżyła się do pierwszego planu. Owoce trochę się wycofały, a do ziemi dołączyły orzechy włoskie. Charakterniejszy wystrzał jednak szybko złagodniał.

Końcowo kwasek wniknął w kozią mleczność, a że i słodycz dzielnie trwała na stanowisku, do głowy przyszedł mi kozi twarożek sowicie - aż trochę przesadnie - posłodzony miodem z mnóstwem orzechów włoskich.

Po zjedzeniu został posmak mocno kozi. W tym miodowo-kozi: twarożkowo cierpkawy, ale i słodki w sposób wyrazisty, trochę miodowo-ziołowy. Czułam też soczyste, ale i bardzo słodkie brzoskwinie w syropie i wycofaną ziemistość.

Czekolada mi smakowała, ale nie zachwyciła tak, jak potrafią niektóre kozie ze względu na jej bardzo łagodny charakter. Kozia nuta wyszła w niej ugłaskana. Acz niewątpliwie cały czas wyraźna. Otoczyły ją nuty piernika miodowego, trochę przypraw zmieniających się w zioła oraz brzoskwiń w syropie. Ziemia i orzechy włoskie, a końcowo kozi twarożek z miodem i z orzechami bardzo mi się podobały, lecz mogłoby to być bardziej gorzkie i bardziej kozie, a nie tak słodkie. Wolałabym, by cukier i kozie mleko zamieniły się miejscami. Kwaskawo-soczyste akcenty przyjemne, ale maślaność i ogólna tłustość mogłyby być niższe. Ogólnie więc zacna tabliczka, acz z małymi wadami.


ocena: 8/10
kupiłam: cokoladovna_lana na Instagramie (dostałam)
cena: 145 Kč (24 zł; za 80g; jak wyżej)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakaowe, cukier trzcinowy, mleko kozie w proszku, tłuszcz kakaowy

czwartek, 18 grudnia 2025

Turlaj Klopsa O Ja Piernicze, Ale Dobre Pasta Orzech Nerkowca o smaku Piernikowym

Patrząc na plan degustacji aż uśmiechnęłam się pod nosem, bo dosłownie parę dni przed tym kremem jadłam Sticky Blenders Nerkowiec Czekolada i Pomarańcza z jogurtem właśnie kakaowo-piernikowym. Coś mi do głowy przyszło, że będzie czekoladowy (z pomarańczą) nerkowiec będzie do piernikowych pasować. I proszę! Znowu miały się u mnie spotkać nerkowce z przyprawami korzennymi. Liczyłam tylko, że sól nie będzie wyczuwalna.

Turlaj Klopsa O Ja Piernicze, Ale Dobre Pasta Orzech Nerkowca o smaku Piernikowym to krem z orzechów nerkowca z przyprawami korzennymi / piernikowymi.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach pikantnych, mocno korzennych ciastek. Dominował imbir, ale i cynamonu było sporo, a do tego jeszcze goździki. Zaprezentowały się jako złudnie cukrowe, choć nie mocno słodkie. Goryczka dała o sobie znać, ale trudno było z pewnością określić ją jako kakaową. Podobnie nerkowce - prawie zupełnie się schowały, mimo że to pewnie one stanęły za tak mocno ciasteczkowym klimatem.

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliło się trochę oleju, zlałam niecałe 1,5 łyżeczki, a może ze dwie czy trzy krople wymieszałam. Krem nawet tego nie potrzebował, bo był wilgotny i tłusty w trochę oleisty sposób, mimo że bardzo gęsty. Ciągnął się w średnio zwarty sposób, pokazując sporo drobinek nieco większych jasnych i mikroskopijnych ciemnych. Kleił się do łyżeczki.
W ustach krem wydawał okazał się średnio gęsty. Trochę kleiście zalepiał, i mimo że nie był bardzo masywny, to wręcz przytykał. Rozpływał się w tempie średnio-wolnym. Wyłaniała się z niego rzadkość i tłustość oleju, mimo że czułam też całkiem znaczącą pylistość. Miazgowy efekt stanowił znaczące urozmaicenie. Mieszał się z ziarnistością wyraźnie wyczuwalnych przypraw.
Drobinki nie wymagały gryzienia, ale jak na upartego je gryzłam - lub całą masę - okazały się mieszane: nieco większe miękkie (jasne - orzechy) oraz twarde (ciemne kropeczki przypraw). Masa gryziona lekko trzeszczała w pylisty sposób. Zapewne od przypraw i kakao.

W smaku pierwsza pokazała się delikatna słodycz, by po chwili wzrosnąć i przedstawić się jako naturalna, nerkowcowa. Nerkowce jednak nie zagrzały miejsca na długo, bo swoją obecność zdradziły przyprawy korzenne, a do nerkowców podkradła się mdłość. Początkowo określiłam ją jako "chyba oleju".

Przyprawy ruszyły do boju, aby zawojować kompozycję. Nie przy każdym zagarnięciu tak samo mocno, ale przeważnie dość mocno. Korzenność bardzo, skokowo wzrosła, robiąc się goryczkowato-ostra. Pikanteria zaznaczyła się na języku i rozgrzała gardło. Dominowały dosadne goździki, ale dużo czułam też cynamonu i imbiru.

Początkowo orzechy nerkowca próbowały walczyć o siebie, kurczowo trzymając się na pierwszym planie, który bez skrupułów podbijały przyprawy. Łatwo przyciągały uwagę przez swój piekąco-palący efekt. Nerkowce przez jakiś czas było czuć wyraźnie, ale prędko ta mdło-oleista nuta coraz bardziej im przeszkadzała i zwyczajnie je rozmywała. Po paru chwilach wyraźnie czułam olej.

Odnotowałam też leciutką goryczkę, sugerującą pieprz - gałkę muszkatołową? Wydaje mi się jednak, że to było kakao, ale zmodyfikowane ogromem imperatywnych przypraw. Mdła oleistość i przyprawy nakręcały się nawzajem z racji kontrastu.

Nerkowcowość odpadła. Odeszła na tyły i tam pobrzmiewała jako delikatna maślaność, mieszająca się w jedno z olejem. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach nakierowała przyprawy na ciastka korzenne. Wciąż mocne, ostre i wręcz korzennością gryzące, ale jednocześnie też z maślano-oleistą nutą. Przy niektórych zagarnięciach dominowała oleista mdłość, nie przyprawy. Przy żadnym jednak nie dominowały nerkowce.

Ogrom przypraw korzennych z czasem wręcz przytłaczał. Chwilami jawił się jako dziwnie... ciężko-kurzowy (?). Ostrość aż gryzła, piekła w język. Lekka goryczka jeszcze podkreślała właśnie przyprawy. Czasami szły w ostrzejszą, czasem bardziej w gorzką stronę. Drapanie i pieczenie w gardle raz po raz robiły aluzje do ciastek pikantnych i trochę cukrowych, a do tego zdarzyło się, iż do głowy zawitała mi myśl o wręcz pikantnie drapiących kwiatach, lecz ogólna słodycz nie była wysoka.

Stała za nią bowiem nerkowcowość... tylko że uboga w nerkowcowy smak. W dodatku cały czas trzymała się jej nuta oleju, nijakości - trudna do dookreślenia, ale rozmywająca nerkowce. A ich osłabienie cały czas wykorzystywały przyprawy, by skupiać na sobie uwagę.

Po zjedzeniu za to został posmak wyraźnie nerkowcowy. Wskazałabym orzechy lekko prażone, naturalnie słodkie i maślane. Obok nich zarysowały się jednak także mocne, ostre przyprawy korzenne: goździki, cynamon i imbir. W zasadzie cała złożona korzenna mieszanka, piekąca w język i aż ciężka. Pieczenie w język zniechęcało do wzięcia do ust kolejnej łyżeczki. Acz pojawiało się nie przy każdym zagarnięciu.

Z każdym kolejnym zagarnięciem było coraz gorzej, bo cały czas czułam pieczenie ostrości w język i nerkowce nawet na początku kolejnego zagarnięcia wydawały się mdłe, niedomagające; olej jakoś nie dał się przyprawom - go było czuć.

Krem zupełnie nie przekonał mnie do siebie. Uważam, że był nieprzemyślany. Lubię mocną korzenność, ale nie zawsze ona pasuje. Lubię ją w jogurtach, cieście marchewkowym, ale w kremie z nerkowców smuci mnie, że korzenność zagłusza nerkowce. Nawet kakao przez przyprawy nie było tu zbyt wyraźne. A jego goryczka tylko umacniała korzenność, która już i tak była bardzo mocna sama z siebie. Pieczenie w język i gardło bardzo mi się nie podobało. Dobrze, że sól się nie pokazała. Nie wiem też, po co tam ten olej rzepakowy - chyba dodatkowo osłabiał nerkowce, niczego pozytywnego nie wnosząc. Czuję, że z inną, nie tak mdło oleistą bazą, pikanteria wcale nie wydawałaby się taka wysoka.
Próbowałam jeść sam krem, ale odpadłam po jakiś 10 gramach.

Jako że Sticky Blenders Nerkowiec Czekolada i Pomarańcza wyszedł przyjemnie w korzennym jogurcie, w którym... to ja sama właśnie przesadziłam z pikanterią przypraw. Stąd pomyślałam, że ten krem może jeszcze jakoś wyjść w podobnej kompozycji.
Do jogurtu typu greckiego dodałam łyżkę czekolady w proszku Starbucks Signature Chocolate 70 % Dark & Deep Cocoa i łyżkę kakao w proszku, a do tego jakieś 25g nerkowców, 40g powideł węgierkowych (Łowicz dla Kauflandu) oraz ok. 35g opisywanego kremu.
Krem nie sprawdził się tym zestawieniu, acz przynajmniej tak był zjadliwy. Dodane nerkowce trochę wydobyły nerkowcową nutę z kremu, a kakaowo-czekoladowa baza odrobinę podkręciła kakaową nutę w kremie. Niestety, nie pomogło to w ogólnym odbiorze, bo krem wciąż był mdławy i... dość goryczkowato-pikantny, acz z tym wszystkim bardziej pikantnawy niż pikantny. Stąd i zjadliwy, ale... niesatysfakcjonujący. W zasadzie wolałabym tę kompozycję bez niego, a po prostu z przyprawami dodanymi do jogurtu, więc... to kiepski dodatek.

Większość wcisnęłam Mamie, która opisała: "Strasznie mdły ten krem. Ja w nim olej czuję. Nerkowców nie bardzo, ale ja w sumie nie rozpoznaję danych orzechów w takich kremach. Tu jednak na pewno rozpoznaję olej. Za pierwszym razem, jak łyżeczką zgarnęłam, to nie czułam przypraw. Jak trochę więcej zjadłam, poczułam. Ale nie jakoś strasznie dużo. I aż dziwne, bo większość tych, o których mi mówiłaś, nie lubię. Pomyślałabym, że  będą mi przeszkadzać, ale nie. Przede wszystkim przeszkadzała mi ta mdłość. Strasznie mdły i niesmaczny. Nie chcę go i nie będę kończyć.". Oddałyśmy ojcu.


ocena: 3/10
kupiłam: turlajklopsa.pl
cena: 25 zł za 200g*
kaloryczność: 650 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy nerkowca 97%, olej rzepakowy, kakao, przyprawy korzenne (cynamon, goździki, imbir, gałka muszkatołowa, kardamon, ziele angielskie), sól

*Na stronie widnieje gramatura 235g, na słoiku zaś 200g

wtorek, 16 grudnia 2025

Standout Chocolate Piura Yahuanduz 2022 70 % Mikro-Lot Peru ciemna

Przypomnienie sobie marki Standout dzięki Standout Chocolate Indonesia Kerta Semaya Samaniya 2021 70 % było bardzo miłe, więc jak tylko dostrzegłam dziś przedstawianą w jednym z czekoladowych sklepów internetowych, o których słyszałam dobre opinie, zdecydowałam się na zamówienie. Mimo że w odróżnieniu od czekoladników zawodowo oceniających czekolady, ziarna Piura nie zawsze mnie w sobie rozkochują. Ta tabliczka jednak wydała mi się bardzo kusząca. Raz, że opis obiecywał intrygujące nuty, a dwa... w roku 2022 zebrano jedynie tonę takich ziaren. Ponoć więc to edycja bardzo limitowana. Radość ze zdobycia jej bardzo wzrosła. A cóż w niej niezwykłego? Użyto w niej kakao od trzech różnych rolników (Gregoria Chanta, Marcos Julca i Eradio Zurita), zrzeszonych w ramach kooperatywy Norandino. Przodkowie obecnych ich właścicieli znaleźli wodę u podnóża najwyższej części suchego lasu społeczności Adanjo, czyli bardzo zasłużyli się dla tamtejszej ludności i... dla kakaowców! Otóż to źródło umożliwiło wyhodowanie tam 1 hektara lasu kakaowego. Jakieś 90% ziaren ma biały kolor, bo to region tak odległy, odizolowany, że hybrydy nigdy tam nie dotarły. Być może to jedna z najczystszych genetycznie Piura Blanco, jakie istnieją obecnie.

Standout Chocolate Piura Yahuanduz 2022 70 % Mikro-Lot Peru to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao z Peru, z regionu Piura; fermentacja ziaren trwała 6 dni w drewnianych skrzyniach, a suszenie na siatce 6-8 dni; edycja limitowana.

Po otwarciu poczułam niejasny splot cytrusów, w których przewijały się grejpfruty i pomarańcze. Szły raczej w cierpką soczystość i swą także soczystą słodycz niż kwaśność. Czułam też słodko-kwaskawe suszone śliwki i jakby pitaję w kwaśniejszej wersji - niby walczące o kwasek, ale też słodkie. Na słodycz kierował uwagę miód i trochę karmelu, podyktowanego przez nienachalny, ale wyraźny, palony motyw. Wiązał się z suchym, jasnym drewnem oraz bardziej... ciepłem? Trudnej do uchwycenia przyprawy. Do głowy przyszła mi kurkuma i coś soczyście-ostrawego. Wszystko to harmonizowała śmietanka.

Bardzo jasna, koloru mlecznej, tabliczka w dotyku była lekko suchawa, a podczas łamania wyszła na jaw średnia twardość, obfitująca w średnio głośne, chrupkie trzaski. Brzmiały, jakby czekolada faktycznie była sucho-pełna.
W ustach czekolada rozpływała się średnio szybko, dając się poznać jako zbita i trochę maślano tłusta. Ogólnie jednak tłustość stanęła na niskim poziomie, przeplatając się z subtelną chropowatością. Czekolada stawała się lepkawą, jakby nieco homogenizowano serkową masą. Trzymała kształt, a jedynie coraz bardziej plastycznie-gibka i luźna się stawała. Z czasem upuściła trochę skąpej soczystości. Znikała, jakby zmieniając się w sok z pyłkiem i zostawiając suchawe wrażenie.

W smaku najpierw przemknął mi słodki grejpfrut. Nie jakoś bardzo soczysty, wręcz trochę suchawy, a tuż obok zaznaczył się egzotyczny kwasek chyba jakiś żółtych owoców. Właśnie zdecydowanie bardziej soczystych. Nuty się zawahały, czy kwasek ma iść w tym, czy jednak w cytrusowym kierunku.

Chyba padło na... cytrusy? Kwasek jednak błyskawicznie na chwilę stracił na znaczeniu, bo wkroczyła goryczka. Częściowo wynosząca na wierzch cytrusy, bo właśnie cytrusowa. Umocnił się goryczkowato-słodki grejpfrut i wzrosła, także jego, soczystość. Narzuciła ją soczysta pomarańcza z cierpkawo-goryczkowatą skórką. Stonowana kwaśność na nowo się rozwinęła - tym razem już spokojniej, jakby w tle.

Ogólna gorzkość powoli się nasilała, ale też nie była bardzo wysoka. Wiązała się z palonym motywem, a po chwili w tym odważniejszym wątku pojawiło się jeszcze szare, suche drewno.

Soczystość cytrusów jeszcze podkręciły nagle słodko-kwaśne maliny. Kwasek wrócił już pewniejszy siebie, acz cały czas był podległy owocowej słodyczy. Tak, słodyczy, bo goryczka owoców gdzieś zniknęła. Z cytrusów ostały się pomarańcze.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do gorzkości, drewna podeszło pewne ciepło. Ciepło przypraw... najpierw trudnych do uchwycenia. Do głowy przyszła mi kurkuma - niby ostrawa, ale w sumie łagodna, a po chwili też lekko soczysty, ostrawy imbir. Raczej świeży niż przyprawa w proszku. Przyprawy jakby trochę łagodziła... śmietanka? Ledwo uchwytna.

Nagle z owocowej toni wyskoczyło mango i niemal zdominowało kompozycję. Podniosło słodycz - czyniąc ją czysto owocową, ale też wręcz esencjonalną, ciężką. Maliny za sprawą egzotyczności, jaka się rozkręciła, zmieniły się w pitaję o różowym miąższu i smaku niby słodkim, ale i trochę kwaskawym. Jakby poczuła, że coś tu musi dbać o kwasek.

Gorzkość i przyprawy wydawały się przyglądać się temu z daleka. Słodycz, jak już się wybiła, rosła. Do mango dołączył miód, a mi do głowy przyszły niemal zasładzające, choć wciąż soczyste, suszone śliwki. Miód prawie zadrapał w gardle, ale... coś go powstrzymało.

Ciepło przypraw i palona nutka dopowiedziały słodyczy jeszcze palony karmel. Pikanteria leciutko wzrosła wraz ze słodyczą. Imbir pozwolił sobie na trochę więcej, ale z czasem jednak osiadł leniwie w słodyczy. Wystąpił jako... imbir w miodzie? Imbirowy napar z pomarańczową nutą z miodem.

Mango mieszało się z pitają różową... pitają? Jednak znów wracającą do maliny. Z racji ogólnej słodyczy wyobraziłam sobie jakiś słodki deser mango-malinowy. Deser... z takim kwaskawym musem na śmietankowym kremie. Kremie ze śmietanki kokosowej! Końcowo zrobiło się mlecznie za jej sprawą.

Po zjedzeniu został posmak mango i goryczkowatych cytrusów (niby czuć grejpfruta, ale w posmaku nie był bardzo jednoznaczny), osłodzonego palonym karmelem. Paloność wiązała się z ciepłem, nawet ostrością imbiru, starającego się zawładnąć posmakiem. Do tego pojawiło się trochę neutralniejszych, poważniejszych drzew.

Czekolada smakowała mi, jednak czułam niedosyt silniejszej gorzkości. Wyszła po prostu za łagodna dla mnie. Dużo słodyczy owoców: grejpfruta, pomarańczy, mango, suszonych śliwek oraz miodu z karmelem mieszało się z kwaśniejszymi przebłyskami. Trochę malin, różowej pitai nakręciło dynamikę owocowych nut. Ogólnie drewno, trochę paloności i pikanteria imbiru z kurkumą przełożyły się na to, że całość odebrałam jako intrygującą.


ocena: 8/10
kupiłam: cokobanka.cz
cena: €7,78 (33 zł; za 50g)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier

poniedziałek, 15 grudnia 2025

Beskid Chocolate Wild Willy Suszona Wołowina Żurawina Czekolada Mleczna 42 % Kakao z suszoną wołowiną marynowaną w żurawinie z przyprawami

Odkąd pamiętam, mięsny ze mnie typ, jednak mięso robione na słodko (w glazurach, sosach, z np. śliwką) jakoś do mnie nie przemawia. Ku mojemu zaskoczeniu, gdy spróbowałam amerykańskich czekolad z suszonym mięsem, te chwyciły. Nie tak, bym miała często wracać, ale doceniam. Gdy więc Beskid wprowadził nowości, stworzone w ramach współpracy z firmą Wild Willy zainteresowałam się. Nie tak jednak, by kupić, a by napisać do Wild Willy z pytaniem o współpracę. Jak łatwo się domyślić po tym wpisie, odpowiedź była pozytywna, za co jestem ogromnie wdzięczna.
O marce Wild Willy w zasadzie prawie nic nie wiem, oprócz tego, że zajmują się produkcją naturalnego suszonego mięsa. Nazwa i logo przedstawiają ich bohatera-maskotkę, Dzikiego Willy'ego, ale nigdzie nie znalazłam, skąd pomysł na imię i całego tego woła.
Postanowiłam zacząć od słodszej opcji. Zaciekawiłam się nią, bo pomyślałam, że połączenie żurawiny i wołowiny jest ciekawe (mimo że nie lubię łączyć mięsa z owocami - wszak w czekoladzie to zupełnie co innego). Opis jednak wyjaśnił, że chodzi o suszoną wołowinę marynowaną w sosie żurawinowym. 
Za czekoladę zabrałam się na Vasilovskiej Hali, która mijałam w drodze na Mincol. Wiedziałam, że szczyt jest zalesiony, a z hali miałam całkiem ładne widoki. I... W sumie hala, na wypas krów, jako tako pasuje, prawda?


Beskid Chocolate Wild Willy Suszona Wołowina Żurawina Czekolada Mleczna 42% Kakao to mleczna czekolada o zawartości 42 % kakao (blend) z suszoną wołowiną marynowaną w żurawinie i przyprawach, wyprodukowana we współpracy z Wild Willy.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach tłustego, naturalnego mleka, mieszającego się kontrastowo z wędzono-wytrawnym motywem... W pierwszej chwili powiedziałabym, że sera żółtego, ale nie tylko. Mięso w słonej, przyprawionej otoczce nie wyrywało się bowiem naprzód, a spokojnie przeplatało całość. Niby nie było oczywiste, lecz w sumie łatwo rozpoznać suszoną wołowinę. W tle doszukałam się jeszcze drobnej, nieokreślonej soczystości. Chyba czerwonych owoców, ale za nic bym się nie założyła!

Na spodzie jak się przyjrzeć, dostrzec można było przebijające się ciemne kawałki - tak jednak delikatnie, że telefon nie chciał tego uchwycić.
Tabliczka w dotyku wydawała mi się dość tłusta i potencjalnie kremowa.
Przy łamaniu sprawiała wrażenie kruchej i konkretnej. Trzaskała lekko, bardziej pykała. W przekroju widać trochę małych kawałeczków suszonego mięsa.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie średnim. Była tłusta w maślano-pełno mleczny sposób, a także bardzo kremowa. Okazała się bazowo niemal idealnie gładka. Oczywiście oprócz kawałków dodatku. W zasadzie nie dało się zrobić kęsa, by nie trafić na jakiś kawałeczek beef jerky.
Z czekoladowej, miękkawej mazi po pewnym czasie zaczęły wyłaniać się drobinki i małe kawałki twardego, suszonego mięsa. Przy nim znalazło się też trochę pieprzu.
Kawałki wołowiny gryzione wcześniej obok czekolady były bardzo twarde, te większe niemal kamienie i twardo-chrupiące. Za to drobnica potrafiła czasem bardziej chrupko trzeszczeć. 
Ja wolałam jednak gryźć dodatki na koniec, gdy czekolada zniknęła, a mięso zdążyło nieco nasiąknąć. 
Gryzione na koniec kawałki wciąż były twarde, ale pod naciskiem zębów jako tako miękły (ale nigdy nie miękły tak zupełnie), przedstawiając się z lekko żujnej strony. Były suche, jak to porządne beef jerky, nie gumowe. Mniejsze trochę trzeszczały w nieokreślony sposób, a co większe, były wyraźnie suszono mięsne.
Raz po raz zdarzało się, że na kawałeczkach trafił się zmielony, ale jednak sporawy kawałek pieprzu, który głośno chrupnął.

W smaku to, co czułam najpierw wiązało się trochę z tym, jak dużo mięsa trafiło się akurat w kęsie. Przeważnie dość sporo, więc ogólnie można rzec, że występ zaczynało mięso, choć nie tak jednoznaczne, a bardziej trochę... zawoalowane?
Czasem na równych prawach rozbrzmiewało mięso z pełnym, niemal śmietanowym mlekiem.

Mięsu wtórował ciężkawy, wędzony, wytrawny motyw. Podążało za nim lekko gorzkawe, palone kakao. Przyprawy też się odezwały, ale zajęły miejsce w oddali.

Z małym opóźnieniem polało się mleczne tsunami i słodycz. Zrobiła aluzję do karmelu - chyba przez wędzono-palone nuty. Znacząco rosła, pomagając sobie kontrastem.

Dość szybko z czekolady wyłaniały się kawałki beef jerky i wtedy pojawiał się motyw karmelizowanych skwarek wołowych, a następnie wyraźnie nienachalnie przyprawionej suszonej wołowiny. Czuć wytrawność, echo sosu sojowego, ale nie silną słoność. Na sekundę czy dwie wydobywały lekko gorzkawy motyw kakao.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa chyba na zasadzie kontrastu, obok mięsnej nuty, mleko jeszcze się umocniło. Było to mleko pełne, trochę przechodzące w mocno mleczny, podwędzany ser żółty.

Ser, który zdradzał soczystość. Czasem trudno jednak było uchwycić jakiś konkretny owoc. Im więcej wyłaniało się kawałków, tym ta soczystość była silniejsza. Z rzadka można pokusić się o wskazanie żurawiny, jakiś czerwonych owoców (ale znów - za nic bym się nie założyła).

Wszystko tu jawiło się jako dziwnie harmonijne w swej kontrastowości.

Gdy na próbę raz czy dwa pogryzłam mięso obok czekolady, smakowało bardziej pieprznie, słono, a jakoś mniej mięśnie. Czekoladowa baza wtedy traciła, bo zwyczajnie wydawała się przygłuszona przyprawami z mięsa. 

W większości kęsów, ale nie w każdym, z czasem przewijał się krowi, taki zwierzęcy motyw. Przed oczami miałam... Krowy, zwierzaki i nasiąknięte tym zapachem mleko ze wsi. I domowe, odymione beef jerky?

Końcowo czekolada wydawała się mleczna do granic możliwości, a także ryzykownie słodka w prostszy sposób. Słodycz potrafiła się nawet zaznaczyć w gardle, jednak w żaden sposób nie męczyła.

Mięso gryzione na koniec wyraźnie smakowało suszoną wołowiną, którą lekko przyprawiono. Niektóre kawałki mocniej, inne słabiej. Lekka słoność przeplatała się z ciężkawym pieprzem. A czasem mocniej zaakcentowała się soczystość - powiedziałabym, że raczej po prostu wołowa, ale skład sugeruje, że niekoniecznie. W przypadku nielicznych większych kawałeczków czułam nutkę żurawinową. Czasem za to bez wątpienia czarny pieprz wyłaniał się mocniej. 

Po zjedzeniu został posmak aż zaskakująco mocno, mleczny i mięsny. Czuć suszoną wołowinę z dosadnym echem pieprzu i sosu sojowego, w które wpisała się lekka goryczka kakao.

Tabliczka była smaczna i ciekawa, ale nie jakoś szczególnie porywająca. Nie dorównała np. Wild Ophelia 41 % Milk Chocolate with Beef Jerky Alderwood Smoked Salt.
Niecodzienna i zaskakująco harmonijna. Sama baza wyszła cudownie mleczne, lekko gorzko i znacząco słodko - szkoda, że w zwykły, nie głęboki sposób. Baza świetnie pasowała do dodatku. Do tego mam jednak parę zastrzeżeń. Szkoda, że tak podrobili mięso - większe kawałki pełne smaku prezentowały się znacznie lepiej niż większość, która stanowiła drobnica. W jej przypadku mięsność nie była tak dosadna. Żurawina się zatraciła - pewnie dlatego, że wystąpiła tylko w postaci sosu, w którym marynowano wołowinę. A tak coś czuję, że gdyby dodano żurawinę w kawałkach, kompozycja mogłaby zrobić furorę.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam od wildwilly.pl
cena: 28 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 533 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, ziarno kakao, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, suszona wołowina 5% (mięso wołowe: szynka ligawa; bezglutenowy sos sojowy: woda, nasiona soi, sól, ocet spirytusowy; żurawina suszona: żurawina, cukier, olej roślinny; ocet jabłkowy, sok z cytryny, przyprawy), emulgator: lecytyna sojowa

sobota, 13 grudnia 2025

Lacasa Dark Chocolate Cranberries / Chocolate Negro con Arandanos ciemna 48 % z żurawiną

Pomysł, by właśnie tę czekoladę wziąć na trasę w Magurze Orawskiej przyszedł mi do głowy w ostatniej chwili. Tknęło mnie, by zrobić sobie żurawinowe porównanie, ale o tym później. 
Jako że nie spodziewałam się niczego dobrego po Lacasa Dark Chocolate Orange / Chocolate Negro con Narancja, przeznaczyłam ją na niezbyt widokową trasę. Ruszyłam z małej miejscowości Zazriva zielonym szlakiem na Javorinkę - widoki ładne były na samym początku, dla mnie za wcześnie, by brać się za czekoladę, więc pierwsze zdjęcia robiłam w różnych miejscach na trasie, a resztę przy prześwicie, jaki znalazłam trochę po Javorince, w drodze docelowo na Mincol.

Lacasa Dark Chocolate Cranberries / Chocolate Negro con Arandanos to ciemna czekolada o zawartości 48% kakao z (8%) żurawiną.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach słodkiej bombonierki ze sztucznym motywem czerwonych owoców. Te wpisywały się w słodycz poprzez cukierkowo-landrynkowy charakter. Skupiając się, można powiedzieć, że to żurawina, ale nie na tyle, by się zakładać. Kwaśności na próżno tu szukać, a czekolada trzymała się drugiego planu, pobrzmiewając nieśmiałą, paloną gorzkością i przesłodzonym sosem czekoladowo-kakaowo-owocowym.

Tabliczka sprawiała wrażenie skalistej i kruchej zarazem. Łamana trzaskała głośno, mimo że nie była nadzwyczajnie twarda. Kawałki żurawin faktycznie podyktowały jej lekką kruchość. Niektóre trochę się ciągnęły, by w końcu się urwać, inne po prostu zostawały w którejś części. 
Choć patrząc na spód, powiedziałabym, że owoców dodano bardzo mało, przekrój dawał nadzieję, że jednak nie tak strasznie mało.
W ustach czekolada niemal natychmiast miękła i rozpływała się w średnim tempie. Była trochę pylista i maślano tłusta, jednak ani pylistość, ani tłustość nie dawały się we znaki. Chyliła się w plastelinowym kierunku, po czym przybierała formę mazistej, luźnej grudki. Raz po raz wyłaniały się z niej kawałki żurawiny. Początkowo wydawały się zwarto-jędrne w kandyzowany sposób, ale potem miękły.
Kawałków żurawiny dodano średnią ilość. Wystąpiły jako bardzo malutkie kawałeczki, małe kawałki i parę prawie średnich. Dało się zrobić kęsa bez nich, ale ogólnie trafiały się bardzo często (bo bardzo je podrobili). Rozmieszczono je nierówno: w niektórych kostkach kawałek obok kawałka, w innych pojedyncze drobiażdżki.
Żurawiny gryzione wcześniej były nieco bardziej zwarte i twardsze, ale bardzo kleiste i miękkie (bo nie były twarde, a po prostu twardsze niż gryzione na koniec). Czuć przy nich lekkie scukrzenie.
Wolałam je zostawiać na koniec. Wtedy kawałki były bardziej miękkie, wciąż kleiste (na szczęście nie kleiły się do zębów zbyt mocno), lecz niektóre w porywach leciutko soczyste. Skórki czuć - lekko skrzypiały i trzeszczały; pojedyncze pestki zdarzały się. Gryzione owoce dziwnie rozchodziły się, rozpadały na malutkie kawałki. Gryzione na koniec nie wydawały się kandyzowane.

W smaku pierwszą poczułam słodycz lukru, którą po chwili zaczął zabarwiać motyw trochę landrynkowy, na pewno czerwono owocowy. Pomyślałam o sztucznej, bardzo słodkiej bombonierce żurawinowo-wiśniowej.

Gorzkość weszła z małym opóźnieniem... O ile gorzkością w ogóle można nazwać ten marginalny akcent. To w zasadzie gorzkawość bombonierki z czekolady deserowej oraz łagodnego, czekoladowo-kakaowego sosu. Też z nutą aromatu czerwonych owoców, w tym żurawiny.

Nawet w kawałkach bez żurawin czuć motyw cukierkowo-kandyzowanej, bardzo słodkiej żurawiny.

Słodycz ogółu, choć wysoka, nie była jednak czysto cukrowa, a mocno lukrowa. Zwróciła uwagę na wątek maślano-śmietankowy. Gdy próbowałam samej czekolady, wydawała się bardzo lukrowo-maślano-śmietankowa, a tylko z akcentem sztucznej żurawiny i bombonierki.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa ten motyw maślano-śmietankowy bardzo się nasilił i jeszcze załagodził znikomą gorzkawość.

Raz po raz obok nasilał się smak kandyzowanej, słodkiej żurawiny. Bardzo rzadko zaznaczał się też kwasek. Żurawinowa nuta rosła wraz z wyłanianiem się kawałków. Te cechowało przesłodzenie, jednak trochę osłabiały cukierkowy wydźwięk. Szły bowiem w kierunku kandyzowanym, a więc słodkim, ale już nie tak sztucznie słodkim.

Gdy na próbę parę razy gryzłam kawałki żurawiny obok czekolady, ta wydawała się jeszcze łagodniejsza, a kawałki chwilowo podnosiły słodycz, by następnie przełamać całość kwaskiem. Acz i słodkie były cały czas.

Do głowy przyszła mi bombonierka z nadzieniem żurawinowym i warstwą śmietankową, a potem - zwłaszcza w kęsach, gdzie były mniejsze kawałki żurawiny - lukier i nadzienie śmietankowe z np. rogalików i pączków (ale bez smaku samego ciasta paczkowego czy rogalikowego, choć z maślanym echem). Czekolada końcowo jawiła się jako bardzo lukrowa i bardzo żurawinowo-wiśniowa.

Przy czym do końca owoców trzymał się aromat. Nawet gryzione kawałki smakowały żurawiną zrobioną na słodko. Żurawina była jakby kandyzowana i sztucznawa, mimo że jednocześnie... naturalnie żurawinowa. Wyszła raczej słodko, choć z lekkim kwaskiem.. W porywach bardziej kwaśno-soczysta.

Po zjedzeniu został posmak landrynkowej żurawiny z aromatu i kandyzowanej oraz trochę nieokreślony motyw czerwonych owoców, mieszający się z łagodną, bombonierkową czekoladą. Czułam trochę przesadzoną lukrowa słodycz i echo śmietanki. Wszystko to jednak podległe słodkiej, sztucznej żurawinie. Ze zdziwieniem odkryłam, że nie zasładzała za mocno. Za słodka, mało gorzka, ale nie powalająco cukrowa czekolada z przeciętną żurawiną jeszcze mogłaby wyjść nawet nieźle, ale niestety, sztuczny, bombonierkowy motyw przeszkadzał. Nie w stopniu tak nieprzyjemnym co (Terravita) Auchan Czekolada Deserowa z Żurawiną i Wiśnią, ale jednak. Żurawiny dodali nie za dużo, trochę mało, ale nie na tyle, by bardzo narzekać. Zastanawia mnie jednak trochę kwestia kandyzowanej nuty - w składzie jest żurawina suszona. Ma w składzie cukier, ale to kandyzowanie... może tak wyszło przez naaromatyzowanie czy coś?

Czekolada do bólu średnia. Poziom Lacasa Dark Chocolate Orange / Chocolate Negro con Narancja, ale jednak jakoś nieco bardziej mi podeszła - to jednak chyba bardzo subiektywna kwestia, czy woli się czekolady z żurawiną, czy pomarańczą (a mnie chyba wyjątkowo przeszkadza kandyzowanie skórek).
Ot, trochę bez emocji można zjeść, ale po większej ilości w głowie pojawia się pytanie: po co? Stąd dwie ostatnie kostki powędrowały do Mamy. Ta jednak niestety nie chciała i czekolada skończyła u ojca. Mama opisała: "Mnie nie smakowała, bo jakaś taka dziwnie, nieprzyjemnie gorzka, jakby nie kakaowo. Jak to te 40-50% kakao... One najgorzej wychodzą i po prostu niesmaczne zawsze są".


ocena: 5/10
kupiłam: Auchan
cena: około 10-12 zł?
kaloryczność: 503 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: czekolada gorzka (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyna słonecznikowa; aromaty naturalne), suszona żurawina 8% (żurawina, cukier, olej słonecznikowy, mąka ryżowa)