środa, 31 grudnia 2025

Alter Eco 90 % Peru Chocolate Negro ciemna

Przyszła pora na czekoladę amerykańskiej marki Alter Eco, co do której byłam najbardziej sceptyczna i odkładałam ją w czasie, trochę nietypowo dla mnie. Przeważnie potencjalnie mniej smaczne wolę zjeść najpierw. Tu trochę obawiałam się, że przy tak wysokiej zawartości kakao wyjdą na jaw niedociągnięcia lub wady. Acz mimo to, udało mi się podejść do niej bez większych wyobrażeń, nadziei czy obaw. Z tego, co dowiedziałam się ze środka kartonika, czekoladę zrobiono z kakao kupionego od kooperatywy Acopagro, z którą współpracują od 2008 roku. Mali farmerzy, zrzeszeni w jej ramach, pracują w Parku Narodowym Rio Abiseo, dbając, by zachować bioróżnorodność. Kupno kakao odbywa się w ramach sprawiedliwego handlu i dzięki uczciwym cenom za kakao, wielu producentów uwolniło się od uprawy koki w latach 2000. i odzyskali w ten sposób swoją godność.

Alter Eco 90 % Peru Chocolate Negro to ciemna czekolada o zawartości 90% kakao z Peru, z amazońskiego lasu deszczowego.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach dominujących kwaśno-cierpkich wiśni, osłodzonych... syropem klonowym? Wyobraziłam sobie wiśnie w palonym, słodkim i jakby lekko drzewnym syropie. Mieszał się z gorzkimi, spalonymi drzewami oraz drewnianymi meblami. Ze względu na ciepło kompozycji, do głowy przyszedł mi jeszcze ciepło-przytulny zamsz. W harmonii splatał się ze znaczącą, niemal duszną, słodką nutą wanilii. Ta wydobyła z kompozycji maślaność, acz nie udało jej się całości załagodzić. Sprzeciw na to zgłosiła też nutka grejpfruta i cytryny, kryjących się za wiśniami.

Tabliczka wydała mi się sucha i krucha w dotyku. Przy łamaniu potwierdziła się jej kruchość. Acz była to kruchość skalista. Twarda czekolada wydawała z siebie głośne trzaski.
W ustach rozpływała się powoli. Początkowo trochę niechętnie, później już łatwiej. Miękła, eksponując gęstość oraz pewną suchawość, mieszającą się z coraz silniejszą tłustością. Ta wyszła masywnie, zbito-maślano, jednak ze względu na pobrzmiewającą suchawość, pylistość czekolada nie wyszła za tłusto. Okazała się za to dość kremowa i mazista. W porywach zdobywała się na soczystość, a na koniec trochę taninowo ściągała.

W smaku pierwszą poczułam subtelną, trochę paloną słodycz, którą szybko przeciął cierpki kwasek. Oczami wyobraźni patrzyłam na kwasową smołę.

Słodycz trochę rosła, a że paloność ogółu szybko zajęła znaczącą pozycję, słodycz też przystała na właśnie palony wydźwięk. Sporo paloności okazało się budować gorzkość albo w zasadzie bazę, grunt pod nią.

Smoła otworzyła drogę gorzkim, poważnym i ciężkim nutom, lecz w jej kwaśności nagle rozbłysła kwaśność lżejsza, soczysta. Należała do wiśni. Wiśnie przecięły smołę, nadały całości trochę lżejszego tonu, acz same nie były takie znowu lekkie. Wszak to owoce kwaśno-cierpkie. Gorzkość i tak była wszechobecna i silna... Próbowała dominować, ale to wiśnie rządziły kompozycją. Wiśnie, których trzymało się echo wytrawnego, ciężkawego wina?

Wiśnie dojrzałe, acz kwaśne. A tylko trochę dosłodzone... syropem klonowym? Słodycz jawiła się jako trochę przypalona, a mi do głowy po pewnym czasie przyszły wiśnie duszone w syropie klonowym. Wino... zrobiło się półwytrawne, lekko słodkawe i... zniknęło? Słodycz trochę wzrosła, acz cały czas była raczej niska.

Wiśnia raz po raz wychodziła na przód ze swoimi bardziej kwaśno-cierpkimi nutami. Choć częściowo wiązała się ze słodyczą, nie była to jedyna płaszczyzna, na jakiej działała.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa smoła już w ogóle zaczęła się rozmywać i zmieniać w spalone drewno. Drewno to przyniosło trochę ciepła. Ciepła milutkiego w dotyku zamszu? Zamsz osadził te poważniejsze nuty w realiach bardziej udomowionych: wyobraziłam sobie drewniane meble i zamszowe obicia, odzież. Ogólna gorzkość była wysoka, jednak pokazała się jako bardziej ugodowa.

W tle, w kwaśności odnotowałam jeszcze cytrusy. Przypieczętowujące koniec ze smolistymi wątkami. Wiśnie i cytryny, trochę grejpfruta przejęły niemal całą kwaśność kompozycji.

Słodycz trochę złagodniała, wyłoniła się z niej wanilia, syrop klonowy zaś uciekł. Wanilia mieszała się z cytrusami, osadzając je w delikatniejszy wątek tortu cytrusowo-waniliowego. Z trochę nadto przypieczonymi biszkoptowymi warstwami.

Syrop klonowy ukrył się w motywie drzew. Drzewa stanęły po poważniejszej, gorzkawej stronie. Było ich coraz więcej. Czasem wydawało się, że podłączają się pod nie prażone migdały ze skórkami.

Trudno było to z całą pewnością stwierdzić, bo na końcówce wiśnie zaczęły przeżywać renesans - jakby tak w torcie między maślano-biszkoptowymi warstwami, w waniliowo-cytrynowym kremie raz po raz trafiać na kwaśne bomby: całe, jędrne wiśnie. Wiśnie... nasączone winem?

W tle pobrzmiewała subtelna maślaność, jednak nie pchała się zbytnio na przód, nie łągodziła tego wszystkiego za bardzo; po prostu sobie pobrzmiewała.

Po zjedzeniu został posmak wiśni, do których dołączyła smoła i trochę wina, oraz cytryny z syropem klonowym. Ten już nie był tak wyrazisty, przechodził w motyw spalonego drewna i mebli drewnianych. Wyłoniła się wanilia - na koniec wydawała się być tu jedynym słodzidłem.

Czekolada zaskoczyła mnie pozytywnie. Bałam się, że tak wysoka zawartość kakao okaże się podbita sztucznie tłuszczem czy coś i będzie mdło, ale nie. To pełna smaku tabliczka, serwująca smołę, zmieniającą się w spalone drewno i meble drewniane z zamszem oraz wiśnie, wiśnie duszone w syropie klonowym, cytrusy i cytrynowo-waniliowy tort. Gorzkość pokaźna, palonych nut sporo, ale nie wyszły zagłuszająco głębi, kwaśność przyjemna. Niby wszystko to było ciężkawe, ale w pozytywnym sensie. Na plus także wyraźna, ale niska słodycz o niebanalnym charakterze.

Była podobna do Alter Eco 85 % Peru Chocolate Negro, ale wydała mi się lepiej wykonana. Na pewno konsystencja wydała mi się lepiej wyważona. Przy 90% kwaśność miała możliwość w pełni się rozwinąć: serwując kwaśne, acz pyszne, pełne smaku wiśnie i nie niedojrzałe pomarańcze jak podlinkowana, a cytryny. Kwaśność dziś przedstawianej wyszła tak, jak powinna. Niektóre nuty gleby pouciekały, ale wszelkie drzewno-migdałowe znajome. Lekka słodycz podchwyciła paloność jako syrop klonowy.


ocena: 9/10
kupiłam: naturitas.pl
cena: 18,38 zł
kaloryczność: 656 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy, laska wanilii

wtorek, 30 grudnia 2025

Meybona Feine Vollmilch Schokolade Tanzania 45 % Kakao / Fine Milk Chocolate 45 % Cacao mleczna z Tanzanii

Jak wspomniałam przy Meybona Feine Dunkle Schokolade Tanzania 72 % Kakao / Fine Dark Chocolate 72 % Cacao, kupiłam też mleczne. Może nie miałam ochoty na degustacje mlecznych, ale planowałam zrobić krem do swojego ciasta pomarańczowego właśnie z mleczną czekoladą (pomysł narodził się po zrobieniu go z ciemną). Potrzebna mi więc była dobra czekolada, nie pierwsza z brzegu cukrolada. Kupując liczyłam, że Meybona jakoś da radę. Po spróbowaniu podlinkowanej trochę się jednak wystraszyłam. Jeśli akcenty wiśniowe miały wystąpić i w mlecznej... mogła mi do wspomnianego ciasta nie pasować. Spieszyło mi się więc, by spróbować ją odpowiednio wcześniej (i... ewentualnie szukać innej?).

Meybona Feine Vollmilch Schokolade Tanzania 45 % Kakao / Fine Milk Chocolate 45 % Cacao to mleczna czekolada o zawartości 45% (tłuszcz + miazga) kakao forastero z Tanzanii; konszowanie trwało 48 godzin.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach wanilii, obok którego miał miejsce wyścig pełnego mleka i masła. Jedno i drugie przybrało niemal sielski, bardzo naturalny wydźwięk. Słodycz stała na dość wysokim poziomie, robiąc delikatne aluzje do waniliowej krówki.

Tabliczka na dotyk zapowiadała tłustość i kremowość, sprawiała wrażenie, że nie może doczekać się rozpuszczania. Nie była jednak miękka. Podczas łamania może nie trzaskała, ale słychać było subtelne pyknięcia, a czekolada lekko się kruszyła.
W ustach rozpływała się w średnim tempie. Była bardzo tłusta jak połączenie pełnego mleka i masła, a także idealnie gładka. To przełożyło się na aż trochę śliski efekt. Zaserwowała miękką, trochę lepkawą kremowość... Albo raczej Kremowość, przez duże K! A znikała już rzadko i, mimo ogólnej tłustości, zostawiała suchawo-cierpkawe wrażenie.

W smaku od razu rozbrzmiały słodycz i mleko, na równych prawach. Jedno i drugie wydało mi się intensywne, pełne. Szybko do głowy przyszło mi mleko waniliowe, którego słodycz jeszcze się nasilała.

W tle zaznaczyła swoją obecność subtelna nutka kakao - nie gorzkość, ale akcent, dopowiadający wszystkiemu szlachetność i głębię.

Dołączyła maślaność. Mknęła przed siebie, jakby chciała nadrobić stracone sekundy. Po chwili dołączyła do mleka. Ścigały się i w tym pędzie i nasilaniu się nawet nie zauważyły, że nagle zaczęły się bardzo spójnie mieszać. Miały bowiem bardzo podobny, ciepło-sielski, wiejski klimat.

Słodycz w tym czasie też bardzo wzrosła. Trzymała się wanilii, nie pozwalając, by cukier pozwolił sobie za bardzo się wyłonić. Ogólnie była wysoka, ale cały czas szlachetna. Z masłem i mlekiem zasugerowała nieśmiało waniliową krówkę.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa maślaność i mleko wzbogaciły się o ciepły motyw. Pomyślałam o sianku i orzechach, a także... czekoladowej krówce? Z maślaności wyłoniła się subtelna, kakaowa nuta, a mi do głowy przyszła kakaowa bita śmietanka. Nie minęła sekunda, a ciepło to przysłonił motyw... kruszonki? Bardzo maślanej. Słodycz wyszła tym samym trochę ryzykownie.

I nagle nadpłynęła nowa fala mleczności. Pełne, wyraziste i naturalne mleko zalało mi usta, trochę wybijając się przed maślaność. Wyszło wręcz trochę śmietankowo, a subtelny, krówkowy akcent zmienił się w mleczne lody z nutką krówki waniliowej.

Po zjedzeniu został posmak waniliowego mleka z całkiem wyraźnym akcentem kakao. Była to nawet leciutka cierpkość, kryjąca się w cieple. Pokazała się też maślaność jakby... słodziutkiej, maślanej kruszonki? Takiej właśnie jeszcze ciepłej, na czymś tylko co wyjętym z piekarnika.

Czekolada wyszła bardzo dobrze. Mocno mlecznie, ale wciąż ogólnie mocno czekoladowo. Czuć wysoką zawartość tłuszczu kakaowego, który spójnie łączył się i z mlekiem, i słodyczą. Dobrze, że ta była tak waniliowa, bo jawny cukier mógłby wszystko popsuć. Słodycz bowiem była ryzykownie wysoka - to jej uszło tylko ze względu na szlachetniejszy wydźwięk. Wolałabym tylko, żeby była chociaż trochę mniej tłusta.

Pojawiły się w niej nuty znane mi z ciemnej, ale nie wszystkie, a tylko te słodsze; doszukałam się podobieństwa w wydźwięku słodyczy i maślaności, które miały krówkowo-kruszonkowy wydźwięk. Tłustość, która trochę przeszkadzała w przypadku ciemnej, w dziś przedstawianej w zasadzie poniekąd była atutem (w smaku, nie w strukturze).
Z przyjemnością zjadłam kostkę (potem było mi już za słodko, za mlecznie, za tłusto) i - co ważne - spokojna, że wyjdzie smacznie, zostawiłam resztę do kremu do ciasta.

Jak nadmieniłam we wstępie, czekoladę kupiłam z myślą o kremie do ciasta, o którym nieco więcej napisałam na Instagramie.
Rozpuściłam ją w kąpieli wodnej z masłem, a w tym czasie ubiłam mikserem serek Philadelphia Light z dodatkiem masła. Dodałam masę czekoladową i trochę kakao. Krem z tego wyszedł bardzo dobry, bo miał wyrazisty charakter mlecznej czekolady, ale bez przesadnie cukrowej słodyczy. Czuć było szlachetną czekoladowość, więc czekolada bardzo dobrze się spisała. A jednak jak na czekoladę do ciasta, to jest stanowczo za droga.


ocena: 9/10
kupiłam: Auchan
cena: 17,99 zł
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne 20%, miazga kakaowa 21%, lecytyna sojowa, wanilia Bourbon

niedziela, 28 grudnia 2025

Allo Simonne Chocolat Noir Zorzal 70 / 70 % Zorzal Dominican Republic Dark Chocolate ciemna z Dominikany

Allo Simonne... Chciałam napisać, że brzmiało znajomo, ale w zasadzie złapałam się, że niekoniecznie. Bardziej kojarzyłam na oko - logo? Marka z niczym mi się jednak nie kojarzyła, więc i pewnie dlatego zwróciłam na nią uwagę, gdy zamawiałam. Lubię w końcu poznawać te, o których istnieniu nie wiedziałam. Jak przeczytałam w internecie, jest to firma z Kanady, z Montrealu dokładniej, a tę tabliczkę zrobili z delikatnie prażonych ziaren, bo chcieli wyeksponować ich delikatność. Acz biorąc pod uwagę, że rezerwat Zorzal czasem określa się jako sanktuarium flory i fauny i mając już pewnie doświadczenie, spodziewałam się bogatego bukietu. Właśnie z Zorzal bardziej kojarzy mi się bogactwo nut niż jakaś szczególną łagodność. Hm. Do zweryfikowania!

Allo Simonne Chocolat Noir Zorzal 70 / 70% Zorzal Dominican Republic Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Republiki Dominikany, z regionu Reserva Zorzal.

Po otwarciu przywitał mnie lekko palony, ale palony wyraźnie cukier, w zasadzie karmel, kontrastowo stojący obok delikatnych, białych kwiatów oraz mieszanki czerwonych słodko-cierpkawych owoców: jakby czerwonych borówek, porzeczek oraz truskawek. Wyszły świeżo, co podkreślały kwiaty oraz pod co podłączył się akcent wilgotnej ziemi. Pomyślałam też o ziemistej herbacie i naparze. Ziół ogólnie czułam sporo. Przełożyły się na poważniejszo-wytrawniejszy wydźwięk. Najpierw przemknął mi rozmaryn, acz nie byłam go zbyt pewna. Jałowca i gałki muszkatołowej już owszem.

Niezbyt ciemna, twarda tabliczka trzaskała głośno, jakby była pełna. Przy łamaniu trochę się kruszyła. Dotyk sugerował suchość i pylistość, ale i kremowości nie mogłam jej odmówić.
W ustach rozpływała się średnio wolno i właśnie kremowo. Kształt zachowywała długo, z tym że miękła, kojarząc się z maślano-śmietankowym kremem "ganache", który... podpieczono? Którym np. nadziano ciasto i który wypłynął. Było to zwięzło-tłuste, a jednocześnie złudnie suchawe i... mimo gładkości, czułam jakby skrytą pylistą suchawość. Z czasem pojawiła się też lekka soczystość z echem wody, ale podległa tej złudnie pylistej kremowości.

W smaku pierwsza przemknęła słodycz - powiedziałabym, że raczej prosta, wręcz jakby zwykłego cukru... No, może trochę palonego, ale jeszcze nie karmelu. Odnotowałam rześkość, a że słodycz rosła, do głowy przyszedł mi bardzo, niemal czysto słodki jasny miód. Taki prawdziwie kwiatowo wielokwiatowy.

Rześkość przedstawiła się jako świeże owoce. Opozycyjnie do słodyczy, zaserwowały trochę soczystej cierpkości. Przewodziły czerwone porzeczki, czerwone borówki i inne jakby leśne czerwone, acz trudniejsze do nazwania; bardziej rozmyte. Do głowy przyszło mi coś cierpko-słodkiego podobnego do wiśni, ale nie wiśnia... żurawina?

Owoce przemieszały się w jedno ze słodyczą, obfitując w mocno truskawkowy motyw.

Cierpkość w tle zmieniła więc wydźwięk z owocowej na bardziej ziołowo-przyprawowy. Czyżby przemknął mi rozmaryn? Coś świeżo goryczkowatego... Do głowy przyszła mi jeszcze gałka muszkatołowa i jałowiec.

Ogólna słodycz miała wysokie aspiracje, ale aż tak bardzo wysoka nie była. Trzymała się raczej średnio-wysokiego poziomu. Cukrowo-karmelowo-miodowo coraz bardziej podporządkowywał się truskawkom i suszonej żurawinie, choć potrafiła zasugerować, że zaraz może zaznaczyć się w gardle.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa jednak owocowa słodycz zrobiła trochę miejsca kwaśności. Wśród truskawek zaczęły pojawiać się kwaśniejsze sztuki, a żurawina i czerwone porzeczki, acz jakby pozbawione kwasku, wzrosły na znaczeniu. Z rozmywającej się, czerwono owocowej toni wyszły odważniejsze owoce dzikiej róży. Cierpkość z przypraw i ziół wróciła do owoców.

Wtedy właśnie przyprawy o goryczkowato-cierpkim charakterze zatonęły w ziołach. Te wsparła odrobina wilgotnej ziemi, a ja pomyślałam o ziołach świeższych, ale nie zupełnie świeżych, a zaparzonych na... napar? Zaplątała się przy nich kwiatowa nuta.

Polała się herbata, tuż obok ziołowego naparu. Herbata czarna, a dosłodzona miodem. Było bowiem słodko, a miodowemu akcentowi spodobały się herbaciane realia. Zaraz pomyślałam jeszcze o herbacie z nutką dzikiej róży: gorzkawej, ale nie siekierowej i z lekkim kwaskiem, choć też słodzonej kwiatowym miodem.

Posłodzona herbata wydobyła końcowo z cukru bardziej palony motyw i wszystko zakończył już wyraźnie palony karmel. Gorzkość niemal zniknęła, zrobiło się wręcz maślano, a jednak ziołowy napar i miód pokusiły się aż o pikantnawy efekt na języku.

Po zjedzeniu został posmak truskawek i dzikiej róży, może i innych czerwonych owoców, ale znacznie mniej oczywistych oraz ni herbaty czarnej, ni ziołowego naparu. A może ich mieszaniny? Czuć w nich lekką pikanterię, osiadłą na języku. Na pewno była to jednak herbata czy napar dość łagodny. Lekko gorzkawy, ostrawy, ale łagodny.

Czekolada mi smakowała, jednak żałuję, że czasami słodycz wychodziła tak prosto i tak jakby przed szereg. Trochę cukrowa, mało karmelowa, a dopiero z czasem nabierająca karmelowego wydźwięku słodycz i jasny miód na szczęście nie była jedyną słodyczą w kompozycji. Słodkie truskawki i żurawina osładzające porzeczki i dziką różę, jakieś różne niejasne czerwone owoce odebrałam już znacznie lepiej. Część słodyczy mi się podobała, ale ogólnie było jej za dużo. Do tych owoców pasowałby silniejszy kwasek, a ten jakoś się nie rozwinął. Akcent ziemi, przyprawo-zioła, a w końcu ziołowy napar i czarna herbata to wątek przewspaniały i jak dla mnie, mógłby sobie pozwolić na mocarność. Bo, choć wyraźny, starał się mieć łagodniejszy, spokojniejszy wydźwięk. I tak, twórcy co sobie założyli, to osiągnęli. A ja dzięki temu złapałam jakieś rozeznanie w celach, dążeniach marki.


ocena: 8/10
cena: £8.95 (za 56g; około 45 zł)
kaloryczność: 607 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakaowe, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

sobota, 27 grudnia 2025

Germiyan Angel Hair Chocolate biała (polewa) z kremem pistacjowym i pismaniye (turecką watą cukrową) z nutą truskawek

Męczy mnie moda na pistacje i dubajskie produkty, mimo że nic z tego nie kupuję. Nie rozumiem jej, jedzona czekolada Beskid Chocolate Dubai Chocolate Dark Chocolate Filled with Pistaccio Ganache była niezbyt smaczna, inne takie produkty w dodatku ze złym składem na pewno nie smakują lepiej, a że są drogie... No nie rozumiem. Jakiś czas temu ojciec znalazł w internecie jednak coś jeszcze dziwniejszego: czekoladę za jakieś 200 zł z "włosami anielskimi". Nie trzeba było długo czekać, by podobne zawitały do sklepów. Wtedy to kupił taką natychmiast i, po tym jak zjadł ze swoją partnerką, stwierdził, że jest bardzo ciekawy mojej opinii. I podczas kolejnej wizyty u mnie, wręczył mi tę oto tabliczkę. Łatwo się domyślić, że mój sceptycyzm ledwo może się zmieścić w jakichkolwiek słowach. Czym w ogóle są te anielskie włosy? Pişmaniye, czyli turecki składnik ponoć przypominający konsystencją watę cukrową lub wełnę, a w smaku ponoć podobny do chałwy. Powstaje poprzez połączenie prażonej w maśle mąki z rozciąganym cukrem, formowanym następnie w cienkie, delikatne nitki. Coś takiego widywałam w jakiś Kuchniach Świata i internecie, jako słodkości z Turcji kształtem przypominające małe gniazdka. A jak to niby ma wyjść w czekoladzie? Miałam się przekonać na czekoladzie tureckiego producenta, Germiyan, o którym dotąd nic nie słyszałam.

Germiyan Angel Hair Chocolate to biała "czekolada" (w zasadzie sam producent przyznał, że "wyrób mleczny") barwiona i nadziewana kremem pistacjowym oraz pismaniye, czyli turecką watą cukrową, częściowo o smaku truskawek.

Po otwarciu poczułam intensywny, słodko truskawkowy zapach dziwnie znajomy, ale trudny do nazwania od razu. Po chwili olśniło mnie: truskawkowe chrupki kukurydziane (konkretniej Flipsy - nigdy chyba nie jadłam, ale ojciec się nimi zajadał, stąd zapach znam; ja wolałam czekoladowe). Sztucznawe, ale nie mocno, słodkie, ale też bez przesady. Biała czekolada, i może jakby czekoladki (ale białe) z nadzieniem mleczno-margarynowo-truskawkowym trzymały się tyłów. W zasadzie to byłoby nawet w pewien sposób przyjemne, ale właśnie: gdybym wąchała takie chrupki, nie zaś czekoladę.

Bardzo nie podobał mi się wygląd wyjętej z opakowania tabliczki już od początku - wyglądała jak plastik, atrapa z domku Barbie. Po przełamaniu było jeszcze gorzej - to wcale nie wyglądało spożywczo, a tym samym kusząco.
Tłusta w dotyku tabliczka była masywna i ciężka, konkretna. Przy łamaniu jednak szybko okazało się, iż jest bardzo delikatna i łatwo, by się rozwaliła. Bardzo gruba czekolada nie pasowała do delikatnego nadzienia. O ile warstwa zielona była miękka i cienka, tak druga, ta wata cukrowa... Wyszło dziwacznie. Rwało się i wystawało z czekolady - przekładało się na zupełny brak spójności. Część włosów się osypywała. W dotyku okazały się mięciutkie niczym sztuczne włosy (np. lalki?) połączone 1:1 z lekko zawilgoconą watą cukrową. Nie była to jednak wata cukrowa taka zwyczajna, na patyku znana z festynów... Była... dziwniejsza.
W ustach czekolada rozpływała się trochę niechętnie, ale w sumie dość szybko. Była tłusta i początkowo stała się udawać gładką, jednak zdradzała pylistość. Dała się poznać jako dość zwarta i gibka niczym miękka polewa. Rozpuszczała się oleiście. Ze względu na jej ilość, przytłaczała nadzienia i zostawała najdłużej, końcowo jawiąc się jako ulepek.
Szybko wyłaniały się z niej nadzienia. Pistacjowe rozpływało się w średnim tempie, podpinając się pod czekoladę. Okazało się tłuste w miękki, trochę oleisty sposób. Wykazywało jednak też pewną śmietankowość. Zgrało się w sumie z czekoladą.
Wata cukrowa bardzo odróżniała się od reszty, nasiąkała szybko i szybko się rozpuszczała. Rozpuszczała się... jak wata cukrowa, trochę wodniście. Włosy gryzione potrafiły subtelnie skrzypieć, trzeszczeć trochę jak chmurkowa chałwa i rozmokły cukier.
Struktura dziwaczna, trudno jeść to komfortowo i czysto. W dodatku dość szybko po podziale włosy traciły swą lekkość i trochę się zbijały. Czyli... jak rozumiem jest to do zjedzenia natychmiast?

W smaku czekolada od początku roztoczyła mleczno-margarynowy motyw, do którego szybko dołączyła słodycz. Najpierw średnio wysoka, a już po chwili bardzo wysoka i jawnie cukrowa. Czekolada pobrzmiewała sztucznymi truskawkami. Potem starały się od nich odciągać uwagę nasilająca się margaryna i mleko, ale... finalnie mieszały się w jeden, plastikowy wątek.
Z czasem, zwłaszcza gdy spróbowałam ją osobno, do cukru dołączała wanilina (w ogóle jednak kryła się w sztucznej truskawkowości). Ogólnie smakowała więc margarynową białą polewą, naperfumowaną truskawkami.

Nadzienia szybko dawały o sobie znać i wychodziły przed czekoladę (swoją drogą, pewnie nimi przesiąkła - wniosek po wczytaniu się w skład).

Wata cukrowa "włosy" zaserwowała cukier z lekko pszenną nutą. Mignęły echem chemicznych truskawek, które czasami się wycofywały, a czasami próbowały wyrwać się niemal na przód*. Było w nich coś landrynkowego, do głowy przyszły biało-czerwone cukierki typu znalezione w internecie Roshen Yogurtini. Słodycz rosła, a włosie zaczynało przybierać wydźwięk prostu waty cukrowej, acz właśnie z chemicznie truskawkowym echem.
*Gdy popróbowałam "włosów" z różnych części tabliczki, miejscami były lekko różowe i mocno truskawkowe, miejscami białe i albo wcale, albo jedynie z truskawkowym echem.

Truskawkę starało się tonować zielone nadzienie. To wchodziło spokojniej, kontynuowało margarynowy motyw czekolady, do którego dodało... słodkie chrupki kukurydziane (jak Flipsy, ale tym razem w wariancie nieistniejącym, bo orzechowo-nugatowym). Było średnio słodkie, a także śmietankowo-maślane. Pistacje w nim czuć dopiero po chwili, nie mocno, a jako pistacjowe chrupki (wyobrażenie). Z czasem jawiły się jako prostu jako taka wytrawniejsza orzechowość.
Gdy spróbowałam kremu osobno, potwierdziło się, że był mało pistacjowe. Pistacje rozmywała margaryna i śmietanka.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nadzienia zaczynały słabnąć. Echo włosia i dogorywające pistacje chyba zawalczyły o nutkę... słodkich - orzechowo-owocowych? - chrupek kukurydzianych? Tonęło to jednak w smaku wracającej do gry już drapiąco słodkiej, margarynowo-śmietankowej "czekolady". Chemiczny posmak różowej części nadzienia wzmocnił jej sztuczność i w głowie rozgościły mi się karmelki owocowo-jogurtowe.

Po zjedzeniu został posmak chemicznych truskawek (dawno tak okrutnie sztucznych nie czułam!), cukrowy jak waty cukrowej i może coś około sztucznie orzechowo-chałwowy. Pistacje prawie się ukryły. Maślaność, margaryna i śmietanka za to miały się dobrze. W gardle drapało, ale posmak nie był taki bardzo słodki.

Czekolada okazała się dziwna. Smakowo w bardzo niepozytywny sposób przez sztuczną nutę truskawek oraz nieprzyjemna przez rozwalającą się, niespójną strukturę. A jednak... gdy zapomnieć o tej sztucznej nucie, było w tym coś ciekawego: nijaki (ale nie tragiczny) krem pistacjowy i wata cukrowa stworzyły niecodzienny, w zasadzie interesujący duet. Taka wata cukrowa nie pasuje mi do czekolady, ale znów - ciekawostkowo można spróbować. Niestety całości nie pomogła beznadziejna polewa z wierzchu, której jak na złość dano bardzo dużo.
Jakby nie patrzeć, żałuję, że do mnie trafiła akurat taka tak kiepska jakościowo, polewowo-margarynowa tabliczka. Widziałam w internecie, że były i warianty w mlecznej czekoladzie... Uwierzę, że lepszej jakości ciekawostkowo mogła by wyjść lepiej, bo niska ocena nie wynika w żadnym razie z dziwności anielskiego włosia! Wynika głównie z chemii i margaryny.

Ojciec wypytywał, co ja myślę. Swoją opinię streściłam mu mniej więcej tak ("Tafla barwy jednorożcowej w smaku słodka w stopniu zabójczym, margaryna gra w niej drugie skrzypce w akompaniamencie chemicznych truskawek. Włosie próbujące udawać watę cukrową wraz z warstwą barwy dojrzałego siniaka po jednorożcowym kopycie, układa się w motyw chrupek truskawkowych Flipsów, sowicie zaprawionych cukrem. Chemia niczym manna z nieba oprósza to wszystko. Twór dość... Okrutny") i gdy zapytałam go, odpisał: "Zjedzone, wrażenie takie samo chociaż mniej bajkowe. My używaliśmy bardziej przyziemnych określeń, niemających nic wspólnego z aniołami. A. czuła tylko bardziej maliny niż truskawki. Wolimy już te dubajskie, na 100%. Twojej nie chcemy!".

Stąd Mama skończyła z resztą mojej. Jej opinia początkowo nie była aż tak skrajna, ale... Cóż, opisała: "W pierwszej chwili zapachniała mi nawet ładnie, jakoś tak znajomo, ale nie wiem czym. Struktura trochę dziwna, ale to, że się rozwarstwia mi jakoś nie przeszkadzało. Te włosy jednak trochę mnie obrzydzały. Wyglądały jak prawdziwe włosy, a niefajnie coś takiego jeść. No, ale to takie dziwne i bardzo ciekawe, więc jako ciekawostka w sumie fajnie tak spróbować, jednorazowo. W smaku w pierwszej chwili jakoś lepiej to odebrałam, ale im więcej jadłam... No, ta polewa na wierzchu była zła. Najgorsza. Sztuczna i niesmaczna. Trochę tam ogólnie aromat truskawkowy czuć, nie jakoś strasznie, ale i tak było niesmacznie. Te włosy jak wata cukrowa, w smaku może i fajne. Krem zielony słaby, bo nijaki. Nie czułam w nim pistacji. No kiepskie.".


ocena: 2/10
kupiłam: dostałam od ojca (a on kupił chyba w Dealz)
cena: ok. 25 zł (z tego, co sprawdziłam)
kaloryczność: 525,7 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: polewa 65% (cukier, w pełni uwodniony olej roślinny palmowy, mleko w proszku, serwatka w pełni w proszku, emulgator: lecytyna słonecznikowa E322, polirycynooleinian poliglicerolu E476; aromat: wanilina; naturalny barwnik: hibiskus), krem pistacjowy 25% (cukier, w pełni uwodniony olej roślinny słonecznikowy, odtłuszczone mleko w proszku, pistacje 19%, emulgator: lecytyna słonecznikowa E322; sól, naturalny natur aromat pistacjowy, naturalny barwnik chlorofil E141, wanilia), wata cukrowa 10% (cukier, glukoza, mąka pszenna, syrop cukrowy, w pełni uwodorniony olej roślinny palmowy, woda, regulator kwasowości kwas cytrynowy E330, naturalny aromat: truskawka; barwnik: burak)

czwartek, 25 grudnia 2025

Cacao Crudo by Loverdiana Goji and Buckwheat Dark Organic Chocolate Raw Cru Peru / Basche Goji e Saraceno ciemna surowa 65 % z jagodami goji i gryką

Przez Diabelski Kamień poszłam dalej szlakiem czerwonym prosto na Jaworzynę Krynicką. Było tam mnóstwo ludzi (co się dziwić, skoro wjeżdża tam kolejka), więc szybko porobiłam zdjęcia czekoladzie i ewakuowałam się przez Przełęcz Krzyżową i Górę Krzyżową do Krynicy-Zdrój. Tę czekoladę wybrałam na najwyższy szczyt wycieczki licząc, że będzie wyglądał trochę lepiej. A tak nie dość, że tłum, to jeszcze wszystko było w remoncie. A właśnie! Cóż to za czekoladę wzięłam? Czekoladę, która wydała mi się bardzo, bardzo intrygująca ze względu na połączenie dodatków. Bardzo lubię jagody goji i kaszę gryczaną (ale paloną, nie białą), ale nigdy ich nie łączyłam. Zestawienie to wydało mi się trochę dziwne, ale postanowiłam spróbować, wybierając czekolady w góry tej marki. Jak planowałam zamówić kilka wariantów smakowych, takiego przegapić nie mogłam. Acz nie umiałam sobie wyobrazić, w jakiej formie wystąpi. Po SOL Creamy Vegan 40 % i gryce zrobionej zupełnie na gładko w sumie można się było spodziewać wszystkiego. A jednak układając degustacje, o tamtej wcale nie myślałam. W zasadzie aż do dnia otwarcia, nie zastanawiałam się, w jakiej formie grykę dodało Cacao Crudo. O swoim kakao zdradzili trochę więcej: użyli surowego, czyli nie przetwarzanego w temperaturze wyższej niż 42 stopnie C. I, z tego co zauważyłam, ta czekolada Cacao Crudo pochodzi chyba z innej linii niż te dotychczas recenzowane. Jakaś współpraca? Sugeruje to dopisek "By Lovediana".

Cacao Crudo by Loverdiana Goji and Buckwheat Dark Organic Chocolate Raw Cru Peru / Basche Goji e Saraceno to ciemna czekolada o zawartości 65% surowego kakao Criollo z Peru, z Amazonii z jagodami goji i nasionami gryki.

Po otwarciu poczułam zapach, w którym dominowała czekoladowa baza, a dodatki zaznaczyły się subtelnie za nią. Czekolada połączyła ziemię i dym ze średnio wysoką, ale dosadną słodycz o rześko-karmelowym wydźwięku. Bardzo wyraźnie czuć cukier kokosowy o imperatywnych zapędach. Za nim stanęły cierpkawe, ciężkawe owoce czerwone. Wiedząc, że są tam goji, mogłam powiedzieć, że to one. W ciemno nie wiem, czy bym zgadła. Tym bardziej, że zdawało się, iż są tam jeszcze jakieś inne cierpkie czerwone. Odnotowałam grykę - kaszę? - która w połączeniu z cierpkością robiły aluzje do miodu gryczanego.

Tabliczka była twarda. Trzaskała, jakby była bardzo, bardzo gęsta, ujawniając ogrom dodatków. 
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Była lekko lepka i bardzo gęsta, zbita. Trzymała się jej subtelna sugestia pylistości. Z czasem niby trochę miękła, ale twardość próbowała się utrzymać.. Tłustość przedstawiła się jako trochę oleista, mimo że i suche wrażenie wystąpiło. Jednak i tak nie miało to większego znaczenia, gdy po pewnym czasie odwracały od niej uwagę dodatki.
Była nimi sowicie wypełniona. Choć dodano ich po 9%, miałam wrażenie że na kulki gryki trafiałam ciągle, a na jagody goji co jakiś czas. Goji to średnie i małe całe jagody, a gryka drobne kulki jak suchej kaszy.
Dodatki wolałam gryźć na koniec, gdy już czekolada zniknęła. Tylko na próbę raz czy dwa pogryzłam wcześniej. Goji były wtedy suchsze i twardsze, gryka bez zmian.
Jagody gryzione na koniec zrobiły się soczystsze i bardziej miękkie. Odznaczały się jędrnością, wyszły miąższyście, a pestki przyjemnie strzelały.
Gryka i wcześniej, i później miała tę samą strukturę. Była dość twarda i trzeszcząco chrupiąca, a także sucha. Rozchodziła się na coraz mniejsze kawałki.

W smaku pierwsza rozbrzmiała subtelna gorzkość. Wydała mi się trochę palona...

Po chwili jednak pojawiła się słodycz, która to ewidentnie była palona. Paloność przedstawiła karmel, ale wzbogacony o rześkość, świeżość. Czuć wyraźnie cukier kokosowy, lecz wcale nie próbował zawładnąć kompozycji. Trzymał się średniego poziomu.

To gorzkość rządziła. Zrobiła się już nie palona, ale bardzo dymna, a po chwili dymno-ziemista. Pomyślałam o czarnej, chłodnej - rześkiej? - ziemi i rosnących w niej ziołach.

Dodatki bardzo długo się nie ujawniły, lecz raz po raz coś potrafiło przemknąć w tle. Sama baza była na tyle siekierowa, ze niechętnie dopuszczała je do głosu. Nie musiałam próbować jej osobno (acz zrobiłam to oczywiście), by czuć, że nie przesiąkła dodatkami.

Ziemia i dym zaprosiły do gry węgiel. Gorzkość się zatrzymała, nieco się cofnęła, ale i tak była silna. Przeplótł ją ciężkawy motyw... czerwonego wytrawnego wina? Acz takiego z wyciętą alkoholowością; o ziemistych charakterze.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, gdy trafiła się jagoda goji, dodawała kompozycji nutkę cierpkiego, trochę mało owocowego (?), a ciężkawego owocu czerwonego. Nakręcała nutę czerwonego wina.
Gryka prawie się nie odzywała. Chociaż... Gdy trafiły się co najmniej dwie kulki... Może podkreślała ziołowe akcenty? Suszonych ziół?

Gdy gryzłam goji obok czekolady, ta traciła na swej gorzkości - szła w słodycz. Goji zaś wyszły cierpko, ale nie wykorzystywały swojego potencjału.
Gryzione obok czekolady kawałki gryki smakowały trochę goryczkowato-zbożowo, ale też nie jakoś charakternie. Przy nich czekolada wydawała się bardziej słodko-oleista.

W tym czasie zebrało się więcej gorzkiego dymu. Baza nie pozwala wyjść przed siebie dodatkom. Słodycz trochę zelżała, acz rześkość pobrzmiewała. Podkradła się do niej leciutka oleistość. Po tym słodycz i gorzkość pochłonął... Węgiel? Z którego słodycz jeszcze przez chwilę trochę wyglądała.

Końcowo niegryzione goji trochę umocniły cierpko owocowy, lekko winny motyw, acz i tak nie był mocny.

Kiedy gryzłam goji już po czekoladzie, na koniec, wyszły o wiele lepiej. Były pewne smaku cierpkiego, czasem soczystego, lekko kwaskawe go, a czasem zaskakująco słodkiego w ciężki - trochę miodowy? - sposób.

Gryziona na koniec gryka wyszła neutralnie, kojarzyła mi się przede wszystkim z sianem. Miała w sobie coś z kaszy gryczanej, ale nie smakowała jednoznacznie nią (tą prażoną, ugotowaną kaszą). Było w niej coś z mąki i może... jakby gryczanych chrupki zbożowych, często dodawanych do czekolad.

Gdy gryzłam i goji, i grykę, zdecydowanie dominowały goji; gryka się gubiła.

Po zjedzeniu w posmaku dominowały jagody goji, wraz z ich cierpkością, a także neutralnie gryczano-siankowy motyw. Wyraźnie czułam też dym, ziemię i węgiel oraz bardzo rześka słodycz karmelu, cukru kokosowego.

Tabliczka dobra, ale bez szału. Nasiona gryki niczego dobrego nie wniosły - myślę, że bez nich byłoby znacznie lepiej - gdyby nie one, tabliczka bez trudu zdobyłaby 9, a kto wie, czy nie 10. Czułam się przytłoczona kulkami, a chwilami czułam niedosyt goji. Nic nie zaburzałyby smakowitego połączenia charakternych goji z równie charakterną, dymno-ziemistą, winną bazą. Jej jestem pod wrażeniem - powiedziałabym, że ma co najmniej 70% kakao!


ocena: 8/10
kupiłam: brainmarket.pl
cena: 14,63 zł (za 50g)
kaloryczność: 586 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, zagęszczony sok z kwiatów kokosa, jagody goji 9%, nasiona gryki 9%

środa, 24 grudnia 2025

Babayevsky Dark Chocolate with Hazelnuts and Raisins ciemna 55 % z orzechami laskowymi i rodzynkami

Wyjazd w Beskidy pod koniec maja okazał się... dziwny. Plany na drugi dzień też się zmieniły i w końcu tę czekoladę otworzyłam nie tam, gdzie planowałam. A jednak nie mogę powiedzieć, by trafiło jej się złe miejsce. Wzięłam się za nią na trasie z Krynicy-Zdrój na Jaworzynę Krynicką, dokładniej przy Diabelskim Kamieniu.
No cóż, ta jeśli chodzi o kakao prezentowała się już lepiej niż Babayevsky Dark Chocolate with Ginger Biscuits, więc bardziej pasowało jej określenie "ciemna". Z drugiej jednak strony... to wciąż niski procent. A niedodanie mleka sugerowało mi zapchanie miejsca cukrem, ale... może miało to pracować? W zeszłym roku bardzo chodziła za mną czekolada ciemna z rodzynkami i orzechami, więc może jak już trochę mi przeszło... wreszcie miałam trafić na takową? Potem jednak wczytałam się w skład i trochę straciłam pewność, czym właściwie będzie ta czekolada. Mielone orzechy?


Babayevsky Dark Chocolate with Hazelnuts and Raisins / БАБАЕВСКИЙ Шоколад темный с фундуком и изюмом to ciemna czekolada o zawartości 55 % kakao z rodzynkami i siekanymi orzechami laskowymi.

Po otwarciu poczułam palono gorzki zapach, który kojarzył się z czarną kawą. Obok stała nie za wysoka, trochę maślana słodycz karmelo-toffi i wanilina. Słodycz zdradzała drobną sztuczność. Dodatki lekko się wychylały - czułam je głównie, gdy nachylałam się nad spodem. Dominowały ciężko-żywicznie słodkie rodzynki, acz i orzechy laskowe średnio prażone czuć. Były jednak zaskakująco wycofane i próbowały podczepić się pod paloną nutę bazy. Z zaskoczeniem uznałam, że słodycz wydawała się średnio-niska, acz jej wydźwięk zwiastował dosadność.

Tabliczka była konkretna, ale nie bardzo twarda. Podczas łamania trzaskała średnio głośno. Cechowała ją kruchość, napędzona przez dodatki. Orzechy łamały się wraz z czekoladą, a rodzynki a to zostawały w którejś części, a to się rwały, stawiając opór i sprawiając, że czekolada trochę się kruszyła.
Dodano dużo i raczej małych rodzynek, i kawałków orzechów. Wystąpiły jako połówki i ćwiartki, a także średnie i małe kawałki.
Trudno o kęs bez dodatków, ale jak się uprzeć, da się go zrobić.
W ustach czekolada rozpływała się średnio szybko, dając się poznać jako mazista i początkowo zbita. Po chwili pojawiła się proszkowość, a masa stawała się coraz bardziej luźna. Chwaliła się kremowością i nie za silną tłustością. Dodatki trochę ją poganiały z rozpuszczaniem się.
Dodatki tylko ze dwa razy pogryzłam na próbę obok czekolady, bo wolałam zostawiać je na koniec, gdy baza już zniknęła.
Jedynie w pierwszych sekundach rodzynki wydawały się suchawo-twarde. Gryzione później okazały się raczej konkretnie-jędrne i bardzo miąższyste. Wszystkie były soczyste, niektóre bardzo.
Gryzione orzechy połączyły chrupkość i miękkawość. Były delikatne.

W smaku czekolada najpierw roztoczyła lekką gorzkość, zdradzającą kawowy charakter. Pojawiła się w niej palona nuta, a po chwili dołączyła słodycz.

Słodycz i delikatna maślaność? Ta druga zastopowała trochę gorzkość. Słodycz wykorzystała moment i bardzo wzrosła, do cukru dodając wanilinę. Po chwili skojarzyła mi się jeszcze z łagodnym sosem kawowym - może z lodów w wariancie cappuccino?

Pojawiła się bowiem złudna mleczność. Maślany motyw nasilał się.

Czekolada spróbowana osobno pokazała się ze słodko-maślanej, sztucznie słodkiej strony. Czekolada przesiąkła dodatkami tylko miejscami - bezpośrednio przy nich. Gdy uważnie raz czy drugi odgryzłam kawałeczek samej czekolady, wydała mi się bardziej cukrowa i maślano-karmelowo sztuczna.

Dodatki nie spieszyły się szczególnie z odzywaniem się. Raz pobrzmiewały trochę odważniej: szybciej i wyraźniej; raz słabiej. Orzechy ukrywały się niemal do końca, to rodzynki przejmowały inicjatywę po pewnym czasie.

Często jednak nawet w kęsach bez rodzynek, z tła wyłaniała się nutka niejednoznacznych, słodkich owoców w likierze. Rodzynki, jak pojawiły się w kęsie, dodały do wizji lodów cappuccino nutę rodzynek nasączonych alkoholem, a także trochę załagodziły wzrost słodyczy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa rodzynki, gdy były w kęsie, wyraźnie się wyłoniły, wplatając swoją soczystą słodycz, ale epizodycznie też lekki kwasek. Rodzynki otulał wątły akcent maślanego karmelu. Orzechy zaś prawie się nie odzywały.

Gdy zaś rodzynki akurat nie było, słodycz rosła wraz z maślanością, idąc w kierunku maślanego, niezbyt palonego karmelu; karmelo-toffi. W nim ulokował się motyw aromatu.

Ogólnie z czasem do głowy przychodziło ciągnące, słodkie nadzienie z łagodnego, maślanego karmelu. W czekoladzie... Ciemnej!

Kiedy na próbę pogryzłam dodatki obok czekolady, nie chwyciło mnie to. Czekolada jawiła się wtedy bardziej maślano-słodko, orzechy wyszły średnio, a rodzynki zdradzały scukrzenie, a ich kwasek wydawał się oderwany i niepasujący; zgaszony zbyt słodką czekoladą.
 
Pod koniec wróciła gorzkość, wzmocniona cierpkością. Palony wątek starał się, jak mógł, jednak mimo to słodyczy udało się wspiąć na za wysoki poziom. W niektórych kęsach trochę drapała w gardle, jednak od poczucia przesłodzenia skutecznie odwracały uwagę dodatki.

Gryzione na koniec rodzynki przeważnie uderzały swoją soczystą, trochę kadzidlaną słodyczą i leciutkim kwaskiem. Były pełne smaku. Zdarzało się, że kwaśność była wyższa i w udany sposób przeganiała przesłodzenie.

Gryzione na koniec orzechy laskowe okazały się delikatne. Naturalnie słodkawe, lekko podprażone, czasem gorzkawe w sposób pozytywny, pasujący do goryczki kakao.

Gdy na koniec zostały i rodzynek, i orzechy, rodzynki skupiały na sobie większość uwagi. Laskowce jednak nie zatraciły się zupełnie.

Po zjedzeniu został posmak dodatków, czyli głównie rodzynek z dodatkiem orzechów laskowych, i maślanego karmelo-toffi, ale też cierpkiej, wyraźnie kakaowej czekolady. Mimo to, wystąpiło lekkie drapanie w gardle.

Czekolada wyszła bardzo dobrze mimo swoich słabości. Choć na początku czekolada miała okazję dobrze się zaprezentować, potem dodatki ją sobie ustawiły. Dobre rodzynki i bardzo w porządku orzechy laskowe zagrały świetnie na tym lekko gorzkim tle. Maślaność i słodycz okazały się na miejscu. Fakt, wolałabym niższą słodycz, ale nie była chamska czy tania mimo sztucznawych zapędów. Bez nich tabliczka mogłaby być naprawdę świetna! Dodanie całych małych rodzynek i kawałków, których dużą część stanowiły połówki, uważam za dobry pomysł. Dobrze, że "mielone" okazało się topornym epitetem na "siekane".

Jak Frey Supreme Crunchy Dark Fruit & Nut była za bardzo namieszana, tak dziś przedstawiana przyjemnie zgrana. Czekolada dopasowała się do dodatków, a jej słodycz mimo że za wysoka, nie raziła.


ocena: 8/10
kupiłam: eBay
cena: $48,66 za 3 różne tabliczki po 90g, łącznie z przesyłką
kaloryczność: 500 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, rodzynki, orzechy laskowe (9,9%), tłuszcz kakaowy, kakao w proszku, tłuszcz maślany (2,3%), emulgatory: lecytyna sojowa E322 (mniej niż 1%), estry poliglicerolu i estryfikowany kwas rycynolowy E476; oczyszczony alkohol etylowy (poniżej 0,3%), kwas trójchlorooctowey, aromat waniliowy

poniedziałek, 22 grudnia 2025

(Netto) Premieur 70 % Kakao Czekolada Gorzka Z Kandyzowaną Skórką Pomarańczową ciemna

Tę czekoladę chciałam od ojca razem ze wszystkimi ciemnymi, na jakie trafił w Netto. Ja nigdy nie bywam w tej sieci, więc jak nadarzyła się okazja, by spróbować, uznałam, że "biere" wszystko, co ciemne. Mimo że nie lubię kandyzowanej skórki. Pomyślałam jednak, że w górach jakoś pójdzie. Przecież i tak coś w nie trzeba brać. Wzięłam ją na trasę, na którą zwyczajnie szkoda było mi brać za dużo lepszych czekolad, w Beskidy. Tu bałam się, że producentem może być Millano-Baron i z ciekawości napisałam z zapytaniem do Netto, jednak nie udzielili mi odpowiedzi, rozwijając, że nie mają obowiązku prawnego ujawniania producentów marek własnych.
Prezentowaną tabliczkę wzięłam dokładniej w Beskid Niski, którego wielką fanką nie jestem. Nie mówię, że jest zły / nie lubię, ale wolę chodzić dla szczytów, nie dolin. Do ostatniej chwili byłam pewna, że otworzę tę tabliczkę na Jaworzynie Konieczniańskiej, jednak niestety, tuż przed Przełęczą Regetowską dowiedziałam się, że nie ma szans, by tego dnia zdążyć wejść i tam. Niepocieszona, bo minęliśmy już bardziej widokowe łąki i pastwiska koni huculskich na trasie z Koziego Żebra przez bazę w Regetowie (z zahaczeniem o Rotundę), musiałam kombinować ze zdjęciami. Trochę zrobiłam na Przełęczy (ażeby i typowe dla Beskidu Niskiego błocko się załapało!), trochę po drodze w okolicy, gdzie pełno było bobrów (niestety akurat żadnego nie widziałam).

(Netto) Premieur 70 % Kakao Czekolada Gorzka Z Kandyzowaną Skórką Pomarańczową to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao z kandyzowaną skórką pomarańczy; marki własnej Netto.

Po otwarciu poczułam mocno paloną gorzkość czekolady oraz przeplatającą ją wyrazistą pomarańczę. Połączyła w sobie motyw kandyzowany z cierpką skórką, podkręconą olejkiem. Nie wyszła więc za słodko. A i słodycz bazy trzymała się średnio-niskiego poziomu. Doszukałam się w niej wanilii, acz słodycz, jak i cała kompozycja, charakter miała ogólnie prosty.

Tabliczka cieszyła oczy mnóstwem prześwitujących kawałków pomarańczy. Lepiej widać je na wierzchu niż spodzie, co raczej rzadko się zdarza. W dotyku sprawiała wrażenie skaliście twardej, a przy łamaniu podtrzymała to wrażenie. Trzaskała głośno i naprawdę była bardzo twarda.
Przekrój potwierdził, że pomarańczy nie pożałowano. Wystąpiła w formie małych i malutkich kawałków.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Zmieniała się w średnio tłustą, lepką maź. Łatwo miękła, jednak miała w sobie pewien konkret. Dała się poznać jako kremowa i aksamitna. Pomarańczowe kawałki trochę ją rozrzedzały i przyspieszały rozpuszczanie się, dodając znikomy, wodnisty efekt. Systematycznie wypadały z czekoladowej mazi.
Male kawałki długo wydawały się bardzo twarde, jednak nie drapały podniebienia i języka.
Bardzo trudno zrobić kęsa tak, by nie zahaczyć o pomarańcze. Graniczyło to z cudem. Udało mi się dosłownie zagryźć, spiłować zębami troszeczkę z brzegu, by wczuć się w samą czekoladę. A jednak malutkie kawałki nie uczyniły z czekolady zlepa dodatków. Trafienie z ilością i formą to duży plus.
Na próbę ze dwa czy trzy razy pogryzłam kawałki obok czekolady. Były twardo-chrupiące, w porywach cukrowo kryształkowe. Masa czekoladowa wtedy wychodziła nazbyt ulepkowato. Wolałam zostawiać je na koniec.
Kawałki pomarańczy gryzione na koniec zachowały twardość. Z większości uciekła jednak cukrowość / scukrzenie. Trafiało się sporadycznie. Kawałeczki ogólnie chrupały zaskakująco mało pomarańczowo. Część z nich lekko nasiąkała i minimalnie miękła, acz ogólnie za nic nie mogę nazwać ich miękkimi. Wszystkie, nawet te nasiąkające, cechowała suchość. Powiedziałabym, że to jakiś suszono-kandyzowane, nie po prostu kandyzowane. Takie... Nietypowe.

W smaku czekolada przywitała mnie paloną gorzkością, do której zaraz dołączyła średnio wysoka słodycz.

Słodycz przybrała na intensywności, jednak nie rosła jakoś szczególnie. Trochę czuć jej cukrowy charakter, ale ogólnie grzecznie osiadła za gorzkością i nie przeszkadzała jej.

Pomarańcza prędko zaznaczyła swoją obecność. Nienachlany olejek wpisywał się w gorzkość, a po chwili dołączyła do tego delikatniejsza cierpkawa skórka pomarańczowa.
Pomarańczowy motyw płynął też z bazy - dodano do niej olejek, ale i przesiąknąć dodatkiem musiała. 
Kiedy spróbowałam odrobinę samej czekolady, olejkową pomarańczę nadal czułam - ale właśnie też echo skórki. Mimo olejkowości, nie pojawiła się w niej sztuczność.

Pomarańcza nie próbowała zawładnąć kompozycja, mimo że była bardzo wyrazista. Jej smak stopniowo wzrastał. Nasilał się wraz z wyłanianiem się kawałków. Tu wchodziła do gry też słodka, kandyzowana pomarańcza.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz wzbogaciła się o waniliową nutkę. Tym samym wzrosła, jednak i tak nie wzniosła się ponad średni poziom.

Kandyzowany wątek kręcił się tu i ówdzie, ale nie był silny. Pomarańcza ogólnie cały czas smakowała olejkowo, ale i naturalnie skórkowo. Palona gorzkość czekolady stała na straży tego.

Gryzione wcześniej, obok czekolady kawałki zaskoczyły mnie bardzo delikatnym pomarańczowym, bardziej cukrowym smakiem.

Z czasem sama baza zaczęła kojarzyć mi się z rozpuszczaną w metalowym rondlu czekoladą z masłem, która lekko się przypaliła. Gorzkość szła bowiem właśnie w przypalonym kierunku, co jednak ciekawie zgrało się z pomarańczową cierpkością skórki i olejku, umacniając je w naturalnym wydźwięku i tłamsząc kandyzowaną słodycz.

Końcowo pomarańcza zrównała się z czekoladą. Jak w kęsie trafiło się bardzo, bardzo dużo kawałków, czasem wkradała się też lekka wodnistość. Olejek, skórka pomarańczowa po prostu i konkretnie kandyzowana zagrały razem, po czym kandyzowanie zaczęło się wycofywać. Skórka cierpkawa i gorzkawa udawała trochę suszoną, lekko dosłodzoną.

Gryziona na koniec skórka okazała się lekko słodka i gorzka, jak to skórka. Bardzo w tym wyrównana. Wyrazistsza niż wcześniej. Ogólnie wyraźna, ale nie mocna. Kandyzowanie było nienachlane. Miejscami suchsza i mniej wyrazista, ale cały czas pomarańczowa w taki prosty, niesoczysty, ale przyjemny, autentyczny sposób... Jakby była to skórka podsuszona i kandyzowana.

Po zjedzeniu został posmak kandyzowanej pomarańczy i olejku z echem naturalnej skórki raczej suszonej. Mieszało się to ze słodką w prosty sposób, mocno palono gorzką czekoladą.

Tabliczka okazała się ogromnym zaskoczeniem! Spodziewałam się czegoś co najwyżej średnio-zjadliwego, a wyszła tak, że trudno o lepszą zwykłą czekoladę z kandyzowaną skórką pomarańczową. Fakt, nie przekonałam się do tego dodatku, ale ten został wykonany tak, że doceniłam i zjadłam ze smakiem - także to, co przyszło mi kończyć w domu. 70% kakao o palonym charakterze świetnie poradziło sobie z kandyzowaniem czy olejkiem - te czuć dopiero na którymś planie. Paloność pokierowała skórkę w bardziej suszonym kierunku. A udało jej się to, bo skórka nie była mocno kandyzowana. O dziwo w tym przypadku podrobienie dodatku się sprawdziło - zabarwił sobą bazę, więc olejkowość została uprzyjemniona. Jako że baza była nieprzesłodzona, ogólna słodycz też nie męczyła.


ocena: 9/10
kupiłam: ojciec kupił w Netto
cena: 10,99 zł
kaloryczność: 529 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kandyzowana skórka pomarańczowa 7% (skórka pomarańczowa, sacharoza, dekstroza, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; substancja konserwująca: dwutlenek siarki), tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyny sojowe; ekstrakt z wanilii, naturalny aromat pomarańczowy