niedziela, 28 grudnia 2025

Allo Simonne Chocolat Noir Zorzal 70 / 70 % Zorzal Dominican Republic Dark Chocolate ciemna z Dominikany

Allo Simonne... Chciałam napisać, że brzmiało znajomo, ale w zasadzie złapałam się, że niekoniecznie. Bardziej kojarzyłam na oko - logo? Marka z niczym mi się jednak nie kojarzyła, więc i pewnie dlatego zwróciłam na nią uwagę, gdy zamawiałam. Lubię w końcu poznawać te, o których istnieniu nie wiedziałam. Jak przeczytałam w internecie, jest to firma z Kanady, z Montrealu dokładniej, a tę tabliczkę zrobili z delikatnie prażonych ziaren, bo chcieli wyeksponować ich delikatność. Acz biorąc pod uwagę, że rezerwat Zorzal czasem określa się jako sanktuarium flory i fauny i mając już pewnie doświadczenie, spodziewałam się bogatego bukietu. Właśnie z Zorzal bardziej kojarzy mi się bogactwo nut niż jakaś szczególną łagodność. Hm. Do zweryfikowania!

Allo Simonne Chocolat Noir Zorzal 70 / 70% Zorzal Dominican Republic Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Republiki Dominikany, z regionu Reserva Zorzal.

Po otwarciu przywitał mnie lekko palony, ale palony wyraźnie cukier, w zasadzie karmel, kontrastowo stojący obok delikatnych, białych kwiatów oraz mieszanki czerwonych słodko-cierpkawych owoców: jakby czerwonych borówek, porzeczek oraz truskawek. Wyszły świeżo, co podkreślały kwiaty oraz pod co podłączył się akcent wilgotnej ziemi. Pomyślałam też o ziemistej herbacie i naparze. Ziół ogólnie czułam sporo. Przełożyły się na poważniejszo-wytrawniejszy wydźwięk. Najpierw przemknął mi rozmaryn, acz nie byłam go zbyt pewna. Jałowca i gałki muszkatołowej już owszem.

Niezbyt ciemna, twarda tabliczka trzaskała głośno, jakby była pełna. Przy łamaniu trochę się kruszyła. Dotyk sugerował suchość i pylistość, ale i kremowości nie mogłam jej odmówić.
W ustach rozpływała się średnio wolno i właśnie kremowo. Kształt zachowywała długo, z tym że miękła, kojarząc się z maślano-śmietankowym kremem "ganache", który... podpieczono? Którym np. nadziano ciasto i który wypłynął. Było to zwięzło-tłuste, a jednocześnie złudnie suchawe i... mimo gładkości, czułam jakby skrytą pylistą suchawość. Z czasem pojawiła się też lekka soczystość z echem wody, ale podległa tej złudnie pylistej kremowości.

W smaku pierwsza przemknęła słodycz - powiedziałabym, że raczej prosta, wręcz jakby zwykłego cukru... No, może trochę palonego, ale jeszcze nie karmelu. Odnotowałam rześkość, a że słodycz rosła, do głowy przyszedł mi bardzo, niemal czysto słodki jasny miód. Taki prawdziwie kwiatowo wielokwiatowy.

Rześkość przedstawiła się jako świeże owoce. Opozycyjnie do słodyczy, zaserwowały trochę soczystej cierpkości. Przewodziły czerwone porzeczki, czerwone borówki i inne jakby leśne czerwone, acz trudniejsze do nazwania; bardziej rozmyte. Do głowy przyszło mi coś cierpko-słodkiego podobnego do wiśni, ale nie wiśnia... żurawina?

Owoce przemieszały się w jedno ze słodyczą, obfitując w mocno truskawkowy motyw.

Cierpkość w tle zmieniła więc wydźwięk z owocowej na bardziej ziołowo-przyprawowy. Czyżby przemknął mi rozmaryn? Coś świeżo goryczkowatego... Do głowy przyszła mi jeszcze gałka muszkatołowa i jałowiec.

Ogólna słodycz miała wysokie aspiracje, ale aż tak bardzo wysoka nie była. Trzymała się raczej średnio-wysokiego poziomu. Cukrowo-karmelowo-miodowo coraz bardziej podporządkowywał się truskawkom i suszonej żurawinie, choć potrafiła zasugerować, że zaraz może zaznaczyć się w gardle.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa jednak owocowa słodycz zrobiła trochę miejsca kwaśności. Wśród truskawek zaczęły pojawiać się kwaśniejsze sztuki, a żurawina i czerwone porzeczki, acz jakby pozbawione kwasku, wzrosły na znaczeniu. Z rozmywającej się, czerwono owocowej toni wyszły odważniejsze owoce dzikiej róży. Cierpkość z przypraw i ziół wróciła do owoców.

Wtedy właśnie przyprawy o goryczkowato-cierpkim charakterze zatonęły w ziołach. Te wsparła odrobina wilgotnej ziemi, a ja pomyślałam o ziołach świeższych, ale nie zupełnie świeżych, a zaparzonych na... napar? Zaplątała się przy nich kwiatowa nuta.

Polała się herbata, tuż obok ziołowego naparu. Herbata czarna, a dosłodzona miodem. Było bowiem słodko, a miodowemu akcentowi spodobały się herbaciane realia. Zaraz pomyślałam jeszcze o herbacie z nutką dzikiej róży: gorzkawej, ale nie siekierowej i z lekkim kwaskiem, choć też słodzonej kwiatowym miodem.

Posłodzona herbata wydobyła końcowo z cukru bardziej palony motyw i wszystko zakończył już wyraźnie palony karmel. Gorzkość niemal zniknęła, zrobiło się wręcz maślano, a jednak ziołowy napar i miód pokusiły się aż o pikantnawy efekt na języku.

Po zjedzeniu został posmak truskawek i dzikiej róży, może i innych czerwonych owoców, ale znacznie mniej oczywistych oraz ni herbaty czarnej, ni ziołowego naparu. A może ich mieszaniny? Czuć w nich lekką pikanterię, osiadłą na języku. Na pewno była to jednak herbata czy napar dość łagodny. Lekko gorzkawy, ostrawy, ale łagodny.

Czekolada mi smakowała, jednak żałuję, że czasami słodycz wychodziła tak prosto i tak jakby przed szereg. Trochę cukrowa, mało karmelowa, a dopiero z czasem nabierająca karmelowego wydźwięku słodycz i jasny miód na szczęście nie była jedyną słodyczą w kompozycji. Słodkie truskawki i żurawina osładzające porzeczki i dziką różę, jakieś różne niejasne czerwone owoce odebrałam już znacznie lepiej. Część słodyczy mi się podobała, ale ogólnie było jej za dużo. Do tych owoców pasowałby silniejszy kwasek, a ten jakoś się nie rozwinął. Akcent ziemi, przyprawo-zioła, a w końcu ziołowy napar i czarna herbata to wątek przewspaniały i jak dla mnie, mógłby sobie pozwolić na mocarność. Bo, choć wyraźny, starał się mieć łagodniejszy, spokojniejszy wydźwięk. I tak, twórcy co sobie założyli, to osiągnęli. A ja dzięki temu złapałam jakieś rozeznanie w celach, dążeniach marki.


ocena: 8/10
cena: £8.95 (za 56g; około 45 zł)
kaloryczność: 607 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakaowe, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

sobota, 27 grudnia 2025

Germiyan Angel Hair Chocolate biała (polewa) z kremem pistacjowym i pismaniye (turecką watą cukrową) z nutą truskawek

Męczy mnie moda na pistacje i dubajskie produkty, mimo że nic z tego nie kupuję. Nie rozumiem jej, jedzona czekolada Beskid Chocolate Dubai Chocolate Dark Chocolate Filled with Pistaccio Ganache była niezbyt smaczna, inne takie produkty w dodatku ze złym składem na pewno nie smakują lepiej, a że są drogie... No nie rozumiem. Jakiś czas temu ojciec znalazł w internecie jednak coś jeszcze dziwniejszego: czekoladę za jakieś 200 zł z "włosami anielskimi". Nie trzeba było długo czekać, by podobne zawitały do sklepów. Wtedy to kupił taką natychmiast i, po tym jak zjadł ze swoją partnerką, stwierdził, że jest bardzo ciekawy mojej opinii. I podczas kolejnej wizyty u mnie, wręczył mi tę oto tabliczkę. Łatwo się domyślić, że mój sceptycyzm ledwo może się zmieścić w jakichkolwiek słowach. Czym w ogóle są te anielskie włosy? Pişmaniye, czyli turecki składnik ponoć przypominający konsystencją watę cukrową lub wełnę, a w smaku ponoć podobny do chałwy. Powstaje poprzez połączenie prażonej w maśle mąki z rozciąganym cukrem, formowanym następnie w cienkie, delikatne nitki. Coś takiego widywałam w jakiś Kuchniach Świata i internecie, jako słodkości z Turcji kształtem przypominające małe gniazdka. A jak to niby ma wyjść w czekoladzie? Miałam się przekonać na czekoladzie tureckiego producenta, Germiyan, o którym dotąd nic nie słyszałam.

Germiyan Angel Hair Chocolate to biała "czekolada" (w zasadzie sam producent przyznał, że "wyrób mleczny") barwiona i nadziewana kremem pistacjowym oraz pismaniye, czyli turecką watą cukrową, częściowo o smaku truskawek.

Po otwarciu poczułam intensywny, słodko truskawkowy zapach dziwnie znajomy, ale trudny do nazwania od razu. Po chwili olśniło mnie: truskawkowe chrupki kukurydziane (konkretniej Flipsy - nigdy chyba nie jadłam, ale ojciec się nimi zajadał, stąd zapach znam; ja wolałam czekoladowe). Sztucznawe, ale nie mocno, słodkie, ale też bez przesady. Biała czekolada, i może jakby czekoladki (ale białe) z nadzieniem mleczno-margarynowo-truskawkowym trzymały się tyłów. W zasadzie to byłoby nawet w pewien sposób przyjemne, ale właśnie: gdybym wąchała takie chrupki, nie zaś czekoladę.

Bardzo nie podobał mi się wygląd wyjętej z opakowania tabliczki już od początku - wyglądała jak plastik, atrapa z domku Barbie. Po przełamaniu było jeszcze gorzej - to wcale nie wyglądało spożywczo, a tym samym kusząco.
Tłusta w dotyku tabliczka była masywna i ciężka, konkretna. Przy łamaniu jednak szybko okazało się, iż jest bardzo delikatna i łatwo, by się rozwaliła. Bardzo gruba czekolada nie pasowała do delikatnego nadzienia. O ile warstwa zielona była miękka i cienka, tak druga, ta wata cukrowa... Wyszło dziwacznie. Rwało się i wystawało z czekolady - przekładało się na zupełny brak spójności. Część włosów się osypywała. W dotyku okazały się mięciutkie niczym sztuczne włosy (np. lalki?) połączone 1:1 z lekko zawilgoconą watą cukrową. Nie była to jednak wata cukrowa taka zwyczajna, na patyku znana z festynów... Była... dziwniejsza.
W ustach czekolada rozpływała się trochę niechętnie, ale w sumie dość szybko. Była tłusta i początkowo stała się udawać gładką, jednak zdradzała pylistość. Dała się poznać jako dość zwarta i gibka niczym miękka polewa. Rozpuszczała się oleiście. Ze względu na jej ilość, przytłaczała nadzienia i zostawała najdłużej, końcowo jawiąc się jako ulepek.
Szybko wyłaniały się z niej nadzienia. Pistacjowe rozpływało się w średnim tempie, podpinając się pod czekoladę. Okazało się tłuste w miękki, trochę oleisty sposób. Wykazywało jednak też pewną śmietankowość. Zgrało się w sumie z czekoladą.
Wata cukrowa bardzo odróżniała się od reszty, nasiąkała szybko i szybko się rozpuszczała. Rozpuszczała się... jak wata cukrowa, trochę wodniście. Włosy gryzione potrafiły subtelnie skrzypieć, trzeszczeć trochę jak chmurkowa chałwa i rozmokły cukier.
Struktura dziwaczna, trudno jeść to komfortowo i czysto. W dodatku dość szybko po podziale włosy traciły swą lekkość i trochę się zbijały. Czyli... jak rozumiem jest to do zjedzenia natychmiast?

W smaku czekolada od początku roztoczyła mleczno-margarynowy motyw, do którego szybko dołączyła słodycz. Najpierw średnio wysoka, a już po chwili bardzo wysoka i jawnie cukrowa. Czekolada pobrzmiewała sztucznymi truskawkami. Potem starały się od nich odciągać uwagę nasilająca się margaryna i mleko, ale... finalnie mieszały się w jeden, plastikowy wątek.
Z czasem, zwłaszcza gdy spróbowałam ją osobno, do cukru dołączała wanilina (w ogóle jednak kryła się w sztucznej truskawkowości). Ogólnie smakowała więc margarynową białą polewą, naperfumowaną truskawkami.

Nadzienia szybko dawały o sobie znać i wychodziły przed czekoladę (swoją drogą, pewnie nimi przesiąkła - wniosek po wczytaniu się w skład).

Wata cukrowa "włosy" zaserwowała cukier z lekko pszenną nutą. Mignęły echem chemicznych truskawek, które czasami się wycofywały, a czasami próbowały wyrwać się niemal na przód*. Było w nich coś landrynkowego, do głowy przyszły biało-czerwone cukierki typu znalezione w internecie Roshen Yogurtini. Słodycz rosła, a włosie zaczynało przybierać wydźwięk prostu waty cukrowej, acz właśnie z chemicznie truskawkowym echem.
*Gdy popróbowałam "włosów" z różnych części tabliczki, miejscami były lekko różowe i mocno truskawkowe, miejscami białe i albo wcale, albo jedynie z truskawkowym echem.

Truskawkę starało się tonować zielone nadzienie. To wchodziło spokojniej, kontynuowało margarynowy motyw czekolady, do którego dodało... słodkie chrupki kukurydziane (jak Flipsy, ale tym razem w wariancie nieistniejącym, bo orzechowo-nugatowym). Było średnio słodkie, a także śmietankowo-maślane. Pistacje w nim czuć dopiero po chwili, nie mocno, a jako pistacjowe chrupki (wyobrażenie). Z czasem jawiły się jako prostu jako taka wytrawniejsza orzechowość.
Gdy spróbowałam kremu osobno, potwierdziło się, że był mało pistacjowe. Pistacje rozmywała margaryna i śmietanka.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nadzienia zaczynały słabnąć. Echo włosia i dogorywające pistacje chyba zawalczyły o nutkę... słodkich - orzechowo-owocowych? - chrupek kukurydzianych? Tonęło to jednak w smaku wracającej do gry już drapiąco słodkiej, margarynowo-śmietankowej "czekolady". Chemiczny posmak różowej części nadzienia wzmocnił jej sztuczność i w głowie rozgościły mi się karmelki owocowo-jogurtowe.

Po zjedzeniu został posmak chemicznych truskawek (dawno tak okrutnie sztucznych nie czułam!), cukrowy jak waty cukrowej i może coś około sztucznie orzechowo-chałwowy. Pistacje prawie się ukryły. Maślaność, margaryna i śmietanka za to miały się dobrze. W gardle drapało, ale posmak nie był taki bardzo słodki.

Czekolada okazała się dziwna. Smakowo w bardzo niepozytywny sposób przez sztuczną nutę truskawek oraz nieprzyjemna przez rozwalającą się, niespójną strukturę. A jednak... gdy zapomnieć o tej sztucznej nucie, było w tym coś ciekawego: nijaki (ale nie tragiczny) krem pistacjowy i wata cukrowa stworzyły niecodzienny, w zasadzie interesujący duet. Taka wata cukrowa nie pasuje mi do czekolady, ale znów - ciekawostkowo można spróbować. Niestety całości nie pomogła beznadziejna polewa z wierzchu, której jak na złość dano bardzo dużo.
Jakby nie patrzeć, żałuję, że do mnie trafiła akurat taka tak kiepska jakościowo, polewowo-margarynowa tabliczka. Widziałam w internecie, że były i warianty w mlecznej czekoladzie... Uwierzę, że lepszej jakości ciekawostkowo mogła by wyjść lepiej, bo niska ocena nie wynika w żadnym razie z dziwności anielskiego włosia! Wynika głównie z chemii i margaryny.

Ojciec wypytywał, co ja myślę. Swoją opinię streściłam mu mniej więcej tak ("Tafla barwy jednorożcowej w smaku słodka w stopniu zabójczym, margaryna gra w niej drugie skrzypce w akompaniamencie chemicznych truskawek. Włosie próbujące udawać watę cukrową wraz z warstwą barwy dojrzałego siniaka po jednorożcowym kopycie, układa się w motyw chrupek truskawkowych Flipsów, sowicie zaprawionych cukrem. Chemia niczym manna z nieba oprósza to wszystko. Twór dość... Okrutny") i gdy zapytałam go, odpisał: "Zjedzone, wrażenie takie samo chociaż mniej bajkowe. My używaliśmy bardziej przyziemnych określeń, niemających nic wspólnego z aniołami. A. czuła tylko bardziej maliny niż truskawki. Wolimy już te dubajskie, na 100%. Twojej nie chcemy!".

Stąd Mama skończyła z resztą mojej. Jej opinia początkowo nie była aż tak skrajna, ale... Cóż, opisała: "W pierwszej chwili zapachniała mi nawet ładnie, jakoś tak znajomo, ale nie wiem czym. Struktura trochę dziwna, ale to, że się rozwarstwia mi jakoś nie przeszkadzało. Te włosy jednak trochę mnie obrzydzały. Wyglądały jak prawdziwe włosy, a niefajnie coś takiego jeść. No, ale to takie dziwne i bardzo ciekawe, więc jako ciekawostka w sumie fajnie tak spróbować, jednorazowo. W smaku w pierwszej chwili jakoś lepiej to odebrałam, ale im więcej jadłam... No, ta polewa na wierzchu była zła. Najgorsza. Sztuczna i niesmaczna. Trochę tam ogólnie aromat truskawkowy czuć, nie jakoś strasznie, ale i tak było niesmacznie. Te włosy jak wata cukrowa, w smaku może i fajne. Krem zielony słaby, bo nijaki. Nie czułam w nim pistacji. No kiepskie.".


ocena: 2/10
kupiłam: dostałam od ojca (a on kupił chyba w Dealz)
cena: ok. 25 zł (z tego, co sprawdziłam)
kaloryczność: 525,7 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: polewa 65% (cukier, w pełni uwodniony olej roślinny palmowy, mleko w proszku, serwatka w pełni w proszku, emulgator: lecytyna słonecznikowa E322, polirycynooleinian poliglicerolu E476; aromat: wanilina; naturalny barwnik: hibiskus), krem pistacjowy 25% (cukier, w pełni uwodniony olej roślinny słonecznikowy, odtłuszczone mleko w proszku, pistacje 19%, emulgator: lecytyna słonecznikowa E322; sól, naturalny natur aromat pistacjowy, naturalny barwnik chlorofil E141, wanilia), wata cukrowa 10% (cukier, glukoza, mąka pszenna, syrop cukrowy, w pełni uwodorniony olej roślinny palmowy, woda, regulator kwasowości kwas cytrynowy E330, naturalny aromat: truskawka; barwnik: burak)

czwartek, 25 grudnia 2025

Cacao Crudo by Loverdiana Goji and Buckwheat Dark Organic Chocolate Raw Cru Peru / Basche Goji e Saraceno ciemna surowa 65 % z jagodami goji i gryką

Przez Diabelski Kamień poszłam dalej szlakiem czerwonym prosto na Jaworzynę Krynicką. Było tam mnóstwo ludzi (co się dziwić, skoro wjeżdża tam kolejka), więc szybko porobiłam zdjęcia czekoladzie i ewakuowałam się przez Przełęcz Krzyżową i Górę Krzyżową do Krynicy-Zdrój. Tę czekoladę wybrałam na najwyższy szczyt wycieczki licząc, że będzie wyglądał trochę lepiej. A tak nie dość, że tłum, to jeszcze wszystko było w remoncie. A właśnie! Cóż to za czekoladę wzięłam? Czekoladę, która wydała mi się bardzo, bardzo intrygująca ze względu na połączenie dodatków. Bardzo lubię jagody goji i kaszę gryczaną (ale paloną, nie białą), ale nigdy ich nie łączyłam. Zestawienie to wydało mi się trochę dziwne, ale postanowiłam spróbować, wybierając czekolady w góry tej marki. Jak planowałam zamówić kilka wariantów smakowych, takiego przegapić nie mogłam. Acz nie umiałam sobie wyobrazić, w jakiej formie wystąpi. Po SOL Creamy Vegan 40 % i gryce zrobionej zupełnie na gładko w sumie można się było spodziewać wszystkiego. A jednak układając degustacje, o tamtej wcale nie myślałam. W zasadzie aż do dnia otwarcia, nie zastanawiałam się, w jakiej formie grykę dodało Cacao Crudo. O swoim kakao zdradzili trochę więcej: użyli surowego, czyli nie przetwarzanego w temperaturze wyższej niż 42 stopnie C. I, z tego co zauważyłam, ta czekolada Cacao Crudo pochodzi chyba z innej linii niż te dotychczas recenzowane. Jakaś współpraca? Sugeruje to dopisek "By Lovediana".

Cacao Crudo by Loverdiana Goji and Buckwheat Dark Organic Chocolate Raw Cru Peru / Basche Goji e Saraceno to ciemna czekolada o zawartości 65% surowego kakao Criollo z Peru, z Amazonii z jagodami goji i nasionami gryki.

Po otwarciu poczułam zapach, w którym dominowała czekoladowa baza, a dodatki zaznaczyły się subtelnie za nią. Czekolada połączyła ziemię i dym ze średnio wysoką, ale dosadną słodycz o rześko-karmelowym wydźwięku. Bardzo wyraźnie czuć cukier kokosowy o imperatywnych zapędach. Za nim stanęły cierpkawe, ciężkawe owoce czerwone. Wiedząc, że są tam goji, mogłam powiedzieć, że to one. W ciemno nie wiem, czy bym zgadła. Tym bardziej, że zdawało się, iż są tam jeszcze jakieś inne cierpkie czerwone. Odnotowałam grykę - kaszę? - która w połączeniu z cierpkością robiły aluzje do miodu gryczanego.

Tabliczka była twarda. Trzaskała, jakby była bardzo, bardzo gęsta, ujawniając ogrom dodatków. 
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Była lekko lepka i bardzo gęsta, zbita. Trzymała się jej subtelna sugestia pylistości. Z czasem niby trochę miękła, ale twardość próbowała się utrzymać.. Tłustość przedstawiła się jako trochę oleista, mimo że i suche wrażenie wystąpiło. Jednak i tak nie miało to większego znaczenia, gdy po pewnym czasie odwracały od niej uwagę dodatki.
Była nimi sowicie wypełniona. Choć dodano ich po 9%, miałam wrażenie że na kulki gryki trafiałam ciągle, a na jagody goji co jakiś czas. Goji to średnie i małe całe jagody, a gryka drobne kulki jak suchej kaszy.
Dodatki wolałam gryźć na koniec, gdy już czekolada zniknęła. Tylko na próbę raz czy dwa pogryzłam wcześniej. Goji były wtedy suchsze i twardsze, gryka bez zmian.
Jagody gryzione na koniec zrobiły się soczystsze i bardziej miękkie. Odznaczały się jędrnością, wyszły miąższyście, a pestki przyjemnie strzelały.
Gryka i wcześniej, i później miała tę samą strukturę. Była dość twarda i trzeszcząco chrupiąca, a także sucha. Rozchodziła się na coraz mniejsze kawałki.

W smaku pierwsza rozbrzmiała subtelna gorzkość. Wydała mi się trochę palona...

Po chwili jednak pojawiła się słodycz, która to ewidentnie była palona. Paloność przedstawiła karmel, ale wzbogacony o rześkość, świeżość. Czuć wyraźnie cukier kokosowy, lecz wcale nie próbował zawładnąć kompozycji. Trzymał się średniego poziomu.

To gorzkość rządziła. Zrobiła się już nie palona, ale bardzo dymna, a po chwili dymno-ziemista. Pomyślałam o czarnej, chłodnej - rześkiej? - ziemi i rosnących w niej ziołach.

Dodatki bardzo długo się nie ujawniły, lecz raz po raz coś potrafiło przemknąć w tle. Sama baza była na tyle siekierowa, ze niechętnie dopuszczała je do głosu. Nie musiałam próbować jej osobno (acz zrobiłam to oczywiście), by czuć, że nie przesiąkła dodatkami.

Ziemia i dym zaprosiły do gry węgiel. Gorzkość się zatrzymała, nieco się cofnęła, ale i tak była silna. Przeplótł ją ciężkawy motyw... czerwonego wytrawnego wina? Acz takiego z wyciętą alkoholowością; o ziemistych charakterze.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, gdy trafiła się jagoda goji, dodawała kompozycji nutkę cierpkiego, trochę mało owocowego (?), a ciężkawego owocu czerwonego. Nakręcała nutę czerwonego wina.
Gryka prawie się nie odzywała. Chociaż... Gdy trafiły się co najmniej dwie kulki... Może podkreślała ziołowe akcenty? Suszonych ziół?

Gdy gryzłam goji obok czekolady, ta traciła na swej gorzkości - szła w słodycz. Goji zaś wyszły cierpko, ale nie wykorzystywały swojego potencjału.
Gryzione obok czekolady kawałki gryki smakowały trochę goryczkowato-zbożowo, ale też nie jakoś charakternie. Przy nich czekolada wydawała się bardziej słodko-oleista.

W tym czasie zebrało się więcej gorzkiego dymu. Baza nie pozwala wyjść przed siebie dodatkom. Słodycz trochę zelżała, acz rześkość pobrzmiewała. Podkradła się do niej leciutka oleistość. Po tym słodycz i gorzkość pochłonął... Węgiel? Z którego słodycz jeszcze przez chwilę trochę wyglądała.

Końcowo niegryzione goji trochę umocniły cierpko owocowy, lekko winny motyw, acz i tak nie był mocny.

Kiedy gryzłam goji już po czekoladzie, na koniec, wyszły o wiele lepiej. Były pewne smaku cierpkiego, czasem soczystego, lekko kwaskawe go, a czasem zaskakująco słodkiego w ciężki - trochę miodowy? - sposób.

Gryziona na koniec gryka wyszła neutralnie, kojarzyła mi się przede wszystkim z sianem. Miała w sobie coś z kaszy gryczanej, ale nie smakowała jednoznacznie nią (tą prażoną, ugotowaną kaszą). Było w niej coś z mąki i może... jakby gryczanych chrupki zbożowych, często dodawanych do czekolad.

Gdy gryzłam i goji, i grykę, zdecydowanie dominowały goji; gryka się gubiła.

Po zjedzeniu w posmaku dominowały jagody goji, wraz z ich cierpkością, a także neutralnie gryczano-siankowy motyw. Wyraźnie czułam też dym, ziemię i węgiel oraz bardzo rześka słodycz karmelu, cukru kokosowego.

Tabliczka dobra, ale bez szału. Nasiona gryki niczego dobrego nie wniosły - myślę, że bez nich byłoby znacznie lepiej - gdyby nie one, tabliczka bez trudu zdobyłaby 9, a kto wie, czy nie 10. Czułam się przytłoczona kulkami, a chwilami czułam niedosyt goji. Nic nie zaburzałyby smakowitego połączenia charakternych goji z równie charakterną, dymno-ziemistą, winną bazą. Jej jestem pod wrażeniem - powiedziałabym, że ma co najmniej 70% kakao!


ocena: 8/10
kupiłam: brainmarket.pl
cena: 14,63 zł (za 50g)
kaloryczność: 586 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, zagęszczony sok z kwiatów kokosa, jagody goji 9%, nasiona gryki 9%

środa, 24 grudnia 2025

Babayevsky Dark Chocolate with Hazelnuts and Raisins ciemna 55 % z orzechami laskowymi i rodzynkami

Wyjazd w Beskidy pod koniec maja okazał się... dziwny. Plany na drugi dzień też się zmieniły i w końcu tę czekoladę otworzyłam nie tam, gdzie planowałam. A jednak nie mogę powiedzieć, by trafiło jej się złe miejsce. Wzięłam się za nią na trasie z Krynicy-Zdrój na Jaworzynę Krynicką, dokładniej przy Diabelskim Kamieniu.
No cóż, ta jeśli chodzi o kakao prezentowała się już lepiej niż Babayevsky Dark Chocolate with Ginger Biscuits, więc bardziej pasowało jej określenie "ciemna". Z drugiej jednak strony... to wciąż niski procent. A niedodanie mleka sugerowało mi zapchanie miejsca cukrem, ale... może miało to pracować? W zeszłym roku bardzo chodziła za mną czekolada ciemna z rodzynkami i orzechami, więc może jak już trochę mi przeszło... wreszcie miałam trafić na takową? Potem jednak wczytałam się w skład i trochę straciłam pewność, czym właściwie będzie ta czekolada. Mielone orzechy?


Babayevsky Dark Chocolate with Hazelnuts and Raisins / БАБАЕВСКИЙ Шоколад темный с фундуком и изюмом to ciemna czekolada o zawartości 55 % kakao z rodzynkami i siekanymi orzechami laskowymi.

Po otwarciu poczułam palono gorzki zapach, który kojarzył się z czarną kawą. Obok stała nie za wysoka, trochę maślana słodycz karmelo-toffi i wanilina. Słodycz zdradzała drobną sztuczność. Dodatki lekko się wychylały - czułam je głównie, gdy nachylałam się nad spodem. Dominowały ciężko-żywicznie słodkie rodzynki, acz i orzechy laskowe średnio prażone czuć. Były jednak zaskakująco wycofane i próbowały podczepić się pod paloną nutę bazy. Z zaskoczeniem uznałam, że słodycz wydawała się średnio-niska, acz jej wydźwięk zwiastował dosadność.

Tabliczka była konkretna, ale nie bardzo twarda. Podczas łamania trzaskała średnio głośno. Cechowała ją kruchość, napędzona przez dodatki. Orzechy łamały się wraz z czekoladą, a rodzynki a to zostawały w którejś części, a to się rwały, stawiając opór i sprawiając, że czekolada trochę się kruszyła.
Dodano dużo i raczej małych rodzynek, i kawałków orzechów. Wystąpiły jako połówki i ćwiartki, a także średnie i małe kawałki.
Trudno o kęs bez dodatków, ale jak się uprzeć, da się go zrobić.
W ustach czekolada rozpływała się średnio szybko, dając się poznać jako mazista i początkowo zbita. Po chwili pojawiła się proszkowość, a masa stawała się coraz bardziej luźna. Chwaliła się kremowością i nie za silną tłustością. Dodatki trochę ją poganiały z rozpuszczaniem się.
Dodatki tylko ze dwa razy pogryzłam na próbę obok czekolady, bo wolałam zostawiać je na koniec, gdy baza już zniknęła.
Jedynie w pierwszych sekundach rodzynki wydawały się suchawo-twarde. Gryzione później okazały się raczej konkretnie-jędrne i bardzo miąższyste. Wszystkie były soczyste, niektóre bardzo.
Gryzione orzechy połączyły chrupkość i miękkawość. Były delikatne.

W smaku czekolada najpierw roztoczyła lekką gorzkość, zdradzającą kawowy charakter. Pojawiła się w niej palona nuta, a po chwili dołączyła słodycz.

Słodycz i delikatna maślaność? Ta druga zastopowała trochę gorzkość. Słodycz wykorzystała moment i bardzo wzrosła, do cukru dodając wanilinę. Po chwili skojarzyła mi się jeszcze z łagodnym sosem kawowym - może z lodów w wariancie cappuccino?

Pojawiła się bowiem złudna mleczność. Maślany motyw nasilał się.

Czekolada spróbowana osobno pokazała się ze słodko-maślanej, sztucznie słodkiej strony. Czekolada przesiąkła dodatkami tylko miejscami - bezpośrednio przy nich. Gdy uważnie raz czy drugi odgryzłam kawałeczek samej czekolady, wydała mi się bardziej cukrowa i maślano-karmelowo sztuczna.

Dodatki nie spieszyły się szczególnie z odzywaniem się. Raz pobrzmiewały trochę odważniej: szybciej i wyraźniej; raz słabiej. Orzechy ukrywały się niemal do końca, to rodzynki przejmowały inicjatywę po pewnym czasie.

Często jednak nawet w kęsach bez rodzynek, z tła wyłaniała się nutka niejednoznacznych, słodkich owoców w likierze. Rodzynki, jak pojawiły się w kęsie, dodały do wizji lodów cappuccino nutę rodzynek nasączonych alkoholem, a także trochę załagodziły wzrost słodyczy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa rodzynki, gdy były w kęsie, wyraźnie się wyłoniły, wplatając swoją soczystą słodycz, ale epizodycznie też lekki kwasek. Rodzynki otulał wątły akcent maślanego karmelu. Orzechy zaś prawie się nie odzywały.

Gdy zaś rodzynki akurat nie było, słodycz rosła wraz z maślanością, idąc w kierunku maślanego, niezbyt palonego karmelu; karmelo-toffi. W nim ulokował się motyw aromatu.

Ogólnie z czasem do głowy przychodziło ciągnące, słodkie nadzienie z łagodnego, maślanego karmelu. W czekoladzie... Ciemnej!

Kiedy na próbę pogryzłam dodatki obok czekolady, nie chwyciło mnie to. Czekolada jawiła się wtedy bardziej maślano-słodko, orzechy wyszły średnio, a rodzynki zdradzały scukrzenie, a ich kwasek wydawał się oderwany i niepasujący; zgaszony zbyt słodką czekoladą.
 
Pod koniec wróciła gorzkość, wzmocniona cierpkością. Palony wątek starał się, jak mógł, jednak mimo to słodyczy udało się wspiąć na za wysoki poziom. W niektórych kęsach trochę drapała w gardle, jednak od poczucia przesłodzenia skutecznie odwracały uwagę dodatki.

Gryzione na koniec rodzynki przeważnie uderzały swoją soczystą, trochę kadzidlaną słodyczą i leciutkim kwaskiem. Były pełne smaku. Zdarzało się, że kwaśność była wyższa i w udany sposób przeganiała przesłodzenie.

Gryzione na koniec orzechy laskowe okazały się delikatne. Naturalnie słodkawe, lekko podprażone, czasem gorzkawe w sposób pozytywny, pasujący do goryczki kakao.

Gdy na koniec zostały i rodzynek, i orzechy, rodzynki skupiały na sobie większość uwagi. Laskowce jednak nie zatraciły się zupełnie.

Po zjedzeniu został posmak dodatków, czyli głównie rodzynek z dodatkiem orzechów laskowych, i maślanego karmelo-toffi, ale też cierpkiej, wyraźnie kakaowej czekolady. Mimo to, wystąpiło lekkie drapanie w gardle.

Czekolada wyszła bardzo dobrze mimo swoich słabości. Choć na początku czekolada miała okazję dobrze się zaprezentować, potem dodatki ją sobie ustawiły. Dobre rodzynki i bardzo w porządku orzechy laskowe zagrały świetnie na tym lekko gorzkim tle. Maślaność i słodycz okazały się na miejscu. Fakt, wolałabym niższą słodycz, ale nie była chamska czy tania mimo sztucznawych zapędów. Bez nich tabliczka mogłaby być naprawdę świetna! Dodanie całych małych rodzynek i kawałków, których dużą część stanowiły połówki, uważam za dobry pomysł. Dobrze, że "mielone" okazało się topornym epitetem na "siekane".

Jak Frey Supreme Crunchy Dark Fruit & Nut była za bardzo namieszana, tak dziś przedstawiana przyjemnie zgrana. Czekolada dopasowała się do dodatków, a jej słodycz mimo że za wysoka, nie raziła.


ocena: 8/10
kupiłam: eBay
cena: $48,66 za 3 różne tabliczki po 90g, łącznie z przesyłką
kaloryczność: 500 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, rodzynki, orzechy laskowe (9,9%), tłuszcz kakaowy, kakao w proszku, tłuszcz maślany (2,3%), emulgatory: lecytyna sojowa E322 (mniej niż 1%), estry poliglicerolu i estryfikowany kwas rycynolowy E476; oczyszczony alkohol etylowy (poniżej 0,3%), kwas trójchlorooctowey, aromat waniliowy

poniedziałek, 22 grudnia 2025

(Netto) Premieur 70 % Kakao Czekolada Gorzka Z Kandyzowaną Skórką Pomarańczową ciemna

Tę czekoladę chciałam od ojca razem ze wszystkimi ciemnymi, na jakie trafił w Netto. Ja nigdy nie bywam w tej sieci, więc jak nadarzyła się okazja, by spróbować, uznałam, że "biere" wszystko, co ciemne. Mimo że nie lubię kandyzowanej skórki. Pomyślałam jednak, że w górach jakoś pójdzie. Przecież i tak coś w nie trzeba brać. Wzięłam ją na trasę, na którą zwyczajnie szkoda było mi brać za dużo lepszych czekolad, w Beskidy. Tu bałam się, że producentem może być Millano-Baron i z ciekawości napisałam z zapytaniem do Netto, jednak nie udzielili mi odpowiedzi, rozwijając, że nie mają obowiązku prawnego ujawniania producentów marek własnych.
Prezentowaną tabliczkę wzięłam dokładniej w Beskid Niski, którego wielką fanką nie jestem. Nie mówię, że jest zły / nie lubię, ale wolę chodzić dla szczytów, nie dolin. Do ostatniej chwili byłam pewna, że otworzę tę tabliczkę na Jaworzynie Konieczniańskiej, jednak niestety, tuż przed Przełęczą Regetowską dowiedziałam się, że nie ma szans, by tego dnia zdążyć wejść i tam. Niepocieszona, bo minęliśmy już bardziej widokowe łąki i pastwiska koni huculskich na trasie z Koziego Żebra przez bazę w Regetowie (z zahaczeniem o Rotundę), musiałam kombinować ze zdjęciami. Trochę zrobiłam na Przełęczy (ażeby i typowe dla Beskidu Niskiego błocko się załapało!), trochę po drodze w okolicy, gdzie pełno było bobrów (niestety akurat żadnego nie widziałam).

(Netto) Premieur 70 % Kakao Czekolada Gorzka Z Kandyzowaną Skórką Pomarańczową to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao z kandyzowaną skórką pomarańczy; marki własnej Netto.

Po otwarciu poczułam mocno paloną gorzkość czekolady oraz przeplatającą ją wyrazistą pomarańczę. Połączyła w sobie motyw kandyzowany z cierpką skórką, podkręconą olejkiem. Nie wyszła więc za słodko. A i słodycz bazy trzymała się średnio-niskiego poziomu. Doszukałam się w niej wanilii, acz słodycz, jak i cała kompozycja, charakter miała ogólnie prosty.

Tabliczka cieszyła oczy mnóstwem prześwitujących kawałków pomarańczy. Lepiej widać je na wierzchu niż spodzie, co raczej rzadko się zdarza. W dotyku sprawiała wrażenie skaliście twardej, a przy łamaniu podtrzymała to wrażenie. Trzaskała głośno i naprawdę była bardzo twarda.
Przekrój potwierdził, że pomarańczy nie pożałowano. Wystąpiła w formie małych i malutkich kawałków.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Zmieniała się w średnio tłustą, lepką maź. Łatwo miękła, jednak miała w sobie pewien konkret. Dała się poznać jako kremowa i aksamitna. Pomarańczowe kawałki trochę ją rozrzedzały i przyspieszały rozpuszczanie się, dodając znikomy, wodnisty efekt. Systematycznie wypadały z czekoladowej mazi.
Male kawałki długo wydawały się bardzo twarde, jednak nie drapały podniebienia i języka.
Bardzo trudno zrobić kęsa tak, by nie zahaczyć o pomarańcze. Graniczyło to z cudem. Udało mi się dosłownie zagryźć, spiłować zębami troszeczkę z brzegu, by wczuć się w samą czekoladę. A jednak malutkie kawałki nie uczyniły z czekolady zlepa dodatków. Trafienie z ilością i formą to duży plus.
Na próbę ze dwa czy trzy razy pogryzłam kawałki obok czekolady. Były twardo-chrupiące, w porywach cukrowo kryształkowe. Masa czekoladowa wtedy wychodziła nazbyt ulepkowato. Wolałam zostawiać je na koniec.
Kawałki pomarańczy gryzione na koniec zachowały twardość. Z większości uciekła jednak cukrowość / scukrzenie. Trafiało się sporadycznie. Kawałeczki ogólnie chrupały zaskakująco mało pomarańczowo. Część z nich lekko nasiąkała i minimalnie miękła, acz ogólnie za nic nie mogę nazwać ich miękkimi. Wszystkie, nawet te nasiąkające, cechowała suchość. Powiedziałabym, że to jakiś suszono-kandyzowane, nie po prostu kandyzowane. Takie... Nietypowe.

W smaku czekolada przywitała mnie paloną gorzkością, do której zaraz dołączyła średnio wysoka słodycz.

Słodycz przybrała na intensywności, jednak nie rosła jakoś szczególnie. Trochę czuć jej cukrowy charakter, ale ogólnie grzecznie osiadła za gorzkością i nie przeszkadzała jej.

Pomarańcza prędko zaznaczyła swoją obecność. Nienachlany olejek wpisywał się w gorzkość, a po chwili dołączyła do tego delikatniejsza cierpkawa skórka pomarańczowa.
Pomarańczowy motyw płynął też z bazy - dodano do niej olejek, ale i przesiąknąć dodatkiem musiała. 
Kiedy spróbowałam odrobinę samej czekolady, olejkową pomarańczę nadal czułam - ale właśnie też echo skórki. Mimo olejkowości, nie pojawiła się w niej sztuczność.

Pomarańcza nie próbowała zawładnąć kompozycja, mimo że była bardzo wyrazista. Jej smak stopniowo wzrastał. Nasilał się wraz z wyłanianiem się kawałków. Tu wchodziła do gry też słodka, kandyzowana pomarańcza.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz wzbogaciła się o waniliową nutkę. Tym samym wzrosła, jednak i tak nie wzniosła się ponad średni poziom.

Kandyzowany wątek kręcił się tu i ówdzie, ale nie był silny. Pomarańcza ogólnie cały czas smakowała olejkowo, ale i naturalnie skórkowo. Palona gorzkość czekolady stała na straży tego.

Gryzione wcześniej, obok czekolady kawałki zaskoczyły mnie bardzo delikatnym pomarańczowym, bardziej cukrowym smakiem.

Z czasem sama baza zaczęła kojarzyć mi się z rozpuszczaną w metalowym rondlu czekoladą z masłem, która lekko się przypaliła. Gorzkość szła bowiem właśnie w przypalonym kierunku, co jednak ciekawie zgrało się z pomarańczową cierpkością skórki i olejku, umacniając je w naturalnym wydźwięku i tłamsząc kandyzowaną słodycz.

Końcowo pomarańcza zrównała się z czekoladą. Jak w kęsie trafiło się bardzo, bardzo dużo kawałków, czasem wkradała się też lekka wodnistość. Olejek, skórka pomarańczowa po prostu i konkretnie kandyzowana zagrały razem, po czym kandyzowanie zaczęło się wycofywać. Skórka cierpkawa i gorzkawa udawała trochę suszoną, lekko dosłodzoną.

Gryziona na koniec skórka okazała się lekko słodka i gorzka, jak to skórka. Bardzo w tym wyrównana. Wyrazistsza niż wcześniej. Ogólnie wyraźna, ale nie mocna. Kandyzowanie było nienachlane. Miejscami suchsza i mniej wyrazista, ale cały czas pomarańczowa w taki prosty, niesoczysty, ale przyjemny, autentyczny sposób... Jakby była to skórka podsuszona i kandyzowana.

Po zjedzeniu został posmak kandyzowanej pomarańczy i olejku z echem naturalnej skórki raczej suszonej. Mieszało się to ze słodką w prosty sposób, mocno palono gorzką czekoladą.

Tabliczka okazała się ogromnym zaskoczeniem! Spodziewałam się czegoś co najwyżej średnio-zjadliwego, a wyszła tak, że trudno o lepszą zwykłą czekoladę z kandyzowaną skórką pomarańczową. Fakt, nie przekonałam się do tego dodatku, ale ten został wykonany tak, że doceniłam i zjadłam ze smakiem - także to, co przyszło mi kończyć w domu. 70% kakao o palonym charakterze świetnie poradziło sobie z kandyzowaniem czy olejkiem - te czuć dopiero na którymś planie. Paloność pokierowała skórkę w bardziej suszonym kierunku. A udało jej się to, bo skórka nie była mocno kandyzowana. O dziwo w tym przypadku podrobienie dodatku się sprawdziło - zabarwił sobą bazę, więc olejkowość została uprzyjemniona. Jako że baza była nieprzesłodzona, ogólna słodycz też nie męczyła.


ocena: 9/10
kupiłam: ojciec kupił w Netto
cena: 10,99 zł
kaloryczność: 529 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kandyzowana skórka pomarańczowa 7% (skórka pomarańczowa, sacharoza, dekstroza, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; substancja konserwująca: dwutlenek siarki), tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyny sojowe; ekstrakt z wanilii, naturalny aromat pomarańczowy

niedziela, 21 grudnia 2025

Vanini Tasting Experience Double Cheesecake All'Amarena biała z wiśniami i ciastkami oraz mleczna

Tę czekoladę wzięłam w Beskid Niski w niezbyt widokowe, acz ciekawe miejsce: Kozie Żebro. Wybór miejsca jednak doceniłam w trakcie zdjęć. Otóż odkąd ruszyłam zielonym szlakiem z Wysowej-Zdroju, od rana lało. Jako że Kozie Żebro to niewysoki szczyt z kamieniami w lesie, mogłam spokojnie porobić zdjęcia, bo miałam naturalną osłonę od deszczu. Potem poszłam na klimatyczną Rotundę i dalej... ale, ale! Najpierw jeszcze o czekoladzie. Skąd takie dziwo u mnie? Z trochę chaotycznych zakupów z ojcem. Wybierałam czekolady z włoskiego rzutu - chyba na urodziny marketu - i było mnóstwo cen z krótkimi opisami. Jakoś gdy przeglądałam opisy mnóstwa tabliczek, odrzucając białe i mleczne, w końcu zostałam z mylnym wyobrażeniem, że ta jest ciemno-mleczna czy ciemno-biała. W domu miałam więc małą niespodziankę, co ja wzięłam... Bo zupełnie nie przemawia do mnie takie przesadne łączenie elementów. Nie mam pojęcia, co ta tabliczka ma mieć wspólnego z sernikiem... Ale jest i plus! Wszak dodano do niej ciekawy owoc, tzw. czarną wiśnię, czyli czeremchę amerykańską. Oczywiście nie liczyłam, że poczuję jej specyfikę, ale dobrze sobie przypomnieć o jej istnieniu (kiedyś w Stanach dziwiły mnie "wielkie i czarne... czereśnie? bo nie wiśnie!"). W recenzji będę raczej pisać skrótowo "wiśnie" od "wiśnie czarne", jako że i tak nie czuć ich specyfiki (a specyfika jest, ale taka jak w przypadku różnych, ale podobnych odmian czereśni czy wiśni).

Vanini Tasting Experience Double Cheesecake All'Amarena Cioccolato Bainco Con Amarena in Pezzi E Granella Di Biscotto & Cioccolato Al Latte to (50%) biała czekolada z kawałkami czarnej wiśni (czeremchy amerykańskiej) i pokruszonymi ciasteczkami oraz (50%) czekolada mleczna o zawartości 32 % kakao jako warstwa na spodzie.

Po otwarciu poczułam bardzo słodki zapach ciastek cynamonowych, mieszających się z maślaną, ciężko słodką czekoladą białą. Trzymało się jej lekkie tanie echo. Czułam też słodką śmietankę i wanilię, a także wyraźnie czekoladę mleczną - oczywiście wyraźniej, gdy nachylałam się nad spodem. Miała bardzo cukrowy charakter i to ona poniekąd dokładała się do skojarzenia z cynamonem. Przez to wszystko przemykały też kwaskawe, niezbyt jednoznacznie, ale chyba do rozpoznania wiśniowe wtrącenia.

Tabliczka w dotyku wydała mi się trochę plastelinowa, ale nie jakoś szczególnie tłusta, mimo że na taką wyglądała. Przy łamaniu twardawo-konkretna, ale bez trzasku. Miejscami wyglądało na to, że jest więcej białej, miejscami, że brązowej. Czyli ogólnie pewnie się wyrównało.
Warstwy dało się rozdzielić przy pomocy zębów lub łatwiej przy pomocy noża. O wiele trudniej wyłuskać fragment białej bez dodatków.
W ustach całość rozpływała się w średnim tempie, maziście. Czekolady rozpływały się mniej więcej w tym samym tempie, acz po kolei.
Część brązowa wykazywała niemal idealną gładkość. Miękła i roztaczała wszędzie maziste smugi, trzymając bazowy kształt. Była gęsta, ale nie zbita. Do tego dość tłusta i kremowa. 
Biała także miękła kremowo, ale odróżniała ją lekka pylistość i niższa gęstość. Jej zbitość trochę rozbijały dodatki, więc i jej nie odebrałam jako zbitą.
Wydawało się, że dodatków zatopiono mnóstwo, ale to za sprawą podrobienia. Wiśnie wystąpiły w postaci głównie skórek: malutkich, małych i mało-średnich, a ciastka w postaci niewielkich kawałków. Wiśnie przeważały do tego stopnia, że trudno o kęs bez nich. Bez ciastek kęsy zdarzały się dość często. 
Gryzione wcześniej ciastka były sucho-kruche, rozpadały się na pyliście-mączne grudki i pyłek. Częściowo rozpuszczały się wraz z czekoladami.
Wiśnie zaś najpierw jawiły się jako twardawe, ale delikatne skórki. Czasem trochę trzeszczały prawie chrupko. Wolałam je zostawiać na koniec.
Ciastka gryzione na koniec zachowały kruchą twardawość, ale i minimalnie nasiąkały. Nie zaburzyło to jednak rozchodzenia się na drobinki i mączny pyłek.
Wiśnie niewiele się zmieniły. Do końca były głównie cienkimi, twardawymi i delikatnymi zarazem skórkami. Rzadko trafiałam na bardziej miąższyste, soczyste kawałki.

W smaku pierwsza pokazała się mleczna czekolada ze swoją jawnie cukrową słodyczą. Po chwili doszło do tego intensywne, pełne mleko i odrobinka wanilii. Szybko dała się poznać jako za słodka.

Do mlecznej czekolady po chwili dołączyła biała. I tak jednak przez mniej więcej połowę dominowała mleczna, a biała dopiero po niej bardziej wchodziła do gry i wysuwała się na przód.

Gdy próbowałam osobno, odbierałam je gorzej. Obie części zyskiwały w połączeniu.

Gdy oddzieliłam kawałek mlecznej, by spróbować jej osobno, potwierdziła się jej cukrowa słodycz i wszystko to, co czułam, jedząc wszystko razem - acz wyraźniej. Słodycz, mimo pewnego ciepła, denerwowała zagłuszaniem mleczności.

Z czasem mleczna czekolada przejawiała pewne ciepło, przechodzące w złudną korzenność. To podkreśliła w niej biała warstwa. Jednocześnie słodycz rosła tak, że mleczność części brązowej aż się chwilami zatracała.

A może wyszła tak licho przy bardziej mleczno-śmietankowej białej? Motyw mleka i śmietanki miał ewidentnie białoczekoladowe pochodzenie. W kęsach, gdzie było mniej wiśni, gdzie prawie się kryły, przemykały mi myśli o czekoladkach Kinder

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa to biała wysuwała się na prowadzenie. Podwyższała słodycz, umacniała motyw śmietanki, zmieszanej z masłem w typowy, specyficznie dla białych czekolad ciężki sposób. Ją jednak raz po raz po pewnym czasie przeplatał smak dodatków.

Biała spróbowania osobno zasładzała szybciej, a do tego wyłaniał się z niej motyw taniości ciężkich białych czekolad - uwagę kierowały na niego dodatki, zwłaszcza kwaśne wiśnie.

Dodatki odzywały się raczej po dość długim czasie - to jedno było dość stałe. Tak to zapewniały bardzo różne odczucia. Nie musiałam ich gryźć, by dobrze je poczuć.
Raz trzeba było czekać na nie długo, raz odzywały się jeszcze, gdy to mleczna rządziła. Nie doszukałam się tu żadnej zasady. Czasem wiśnie ledwo pobrzmiewały, czasem przebijały wszystko kwaskiem.

Chwilami ciastka mieszając się z mleczną czekoladą sprawiały, że można by się upierać, że to ciasteczkowo-korzenna tabliczka.

Dodatki gryzione obok czekolady zaskoczyły mnie jednak tym, jak mało wyraziste się okazały. Ciastka wyszły mącznie-nijako, a wiśnie albo nijako, albo kwaśno-nijako.
Wołałam więc zostawiać je na koniec.

Mleczna czekolada znikała szybciej, a wtedy z białej i tak wyłamywała się tania nuta.

Dodatki gryzione na koniec smakowały sobą. Ogólnie wśród nich dominowały wiśnie, ciastek było mniej, a i smak miały łagodniejszy. Smakowo jednak nie ulegały wiśniom tak zupełnie. Czuć i je. Czasem nawet podszepnęły wiśniom słodycz.

Wiśnie przeważnie były delikatne, kwaskawe, ale dość często zbyt mało wiśniowe w smaku. Czasem bardziej nijakie, czasem kwaśniejsze. Rzadko soczyście kwaśne. Jawiły się bardziej niż ewidentnie wiśnie, to jako jakieś kwaskawe owoce, może i czerwone".

Ciastka gryzione na koniec były słodkie, ale nie jakoś zabójczo. Głównie czuć w nich pszenność. Ogólnie miały łagodny charakter. Wypieczono je lekko i trochę kojarzyły mi się z jasnym kruchym spodem ciasta lub niedopieczona kruszonką.

Posmak należał głównie do dodatków, a więc dużo zależało od tego, co na koniec zostało. Wiśniom łatwiej przychodziło dominowanie, ale i mączna, lekko podpieczona nuta miała się nieźle. Do tego dość wysoka słodycz raczej białej czekolady, jej ciężkość. Mleczna odchodziła w zapomnienie.

Czekolada może i ciekawa, na pewno niecodzienna, jednak... taka bez polotu, jakby z przypadkowo połączonymi składnikami. Bez większych wad, ale i bez czegoś konkretnego do chwalenia. Nie wiem jednak, co ona ma niby wspólnego z sernikiem.

Zjadłam ogólnie 8 kostek, czyli nawet nie 1/3 - większość w górach, trochę w domu by zweryfikować.
Mama próbowała kończyć, ale i ona sobie darowała. Jak to opisała: "Niesmaczna i tyle. Strasznie namieszana, te wiśnie jakieś takie malutkie, że w ogóle prawie nie czuć, że to wiśnie, a tylko jakaś kwaśność na koniec wyłazi. I to taka kwaśność niepozytywna, niepasująca; kwachowatość. Ciastka, no, sobie były i chrupały. Takie ot... Czekolada też przeciętna".


ocena: 5/10
kupiłam: Auchan
cena: 20,29 zł
kaloryczność: 582 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: biała czekolada z kawałkami czarnej wiśni i pokruszonymi ciasteczkami 50% [tłuszcz kakaowy, cukier, pełne mleko w proszku, pokruszone ciastka 4% (mąka kukurydziana, mąka ryżowa, cukier, olej kokosowy, skrobia kukurydziana, syrop glukozowo-fruktozowy, substancja spulchniająca: wodorowęglan sodu E500 ii; aromaty, sól, błonnik kukurydziany, substancja zagęszczająca: guma guar E 412), tłuszcz mleczny, liofilizowane kawałki czarnej wiśni 1,5%, emulgator: lecytyna sojowa, naturalny aromat, ekstrakt waniliowy], czekolada mleczna (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, emulgator: lecytyna sojowa; ekstrakt waniliowy).

piątek, 19 grudnia 2025

Cokoladovna Lana Lahodna Kozi ciemna mleczna 50 % kozia / z mlekiem kozim

Chyba już wieki nie jadłam koziej czekolady. Ogólnie jakoś mało koziego nabiału ostatnio jadłam, więc w końcu naszła mnie ogromna ochota na taką tabliczkę, skoro miałam w komodzie. Dostałam ją od Čokoládovna Lana, po tym, jak sama ją wskazałam, za co jestem ogromnie wdzięczna. Choć z mlecznymi mi nie po drodze, kozie nadal wielbię. A przynajmniej tak czułam.

Čokoládovna Lana Lahodna Kozi to ciemna mleczna czekolada o zawartości 50% kakao z Belize z mlekiem kozim.

Po otwarciu poczułam średnio intensywny, ale wyraźnie mleczno kozi zapach. Koziość przedstawiła się jako łagodna i w harmonii mieszała się ze znaczącą, dość wysoką słodyczą miodu i brzoskwiń w syropie. Te wprowadziły soczystość, w której przewijał się nawet lekki kwasek cytryny. Koziość ze słodyczą przywodziła na myśl także twarożek kozi z miodem i... orzechami włoskimi, bo i je czuć wraz z ziemią, z którą zapewniły trochę wytrawności, powagę. Te nawiązywały do ciemnych, nie mlecznych czekolad. Kompozycja jednak, mimo że miała wiele z ciemnej, pachniała wyraźnie kozio mlecznie.

Tabliczka w dotyku połączyła tłustość i suchość, a także zdawała się obiecywać kremowość. Przy łamaniu prawie nie trzaskała, a ledwo pykała. Okazała się dość krucha i kruszyła się. Gdy odgryzłam kawałek, zęby trafiały na miękkość.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie, początkowo bardzo kremowo. Z czasem wyłoniła się znikoma proszkowość, która jednak się wygładzała. Była średnio tłusta, acz czuć w niej motyw stopionego masła. Mimo to, kształt zachowywała niemal do końca. Tylko że w formie bardzo miękkiej i trochę lepkawej. Przewijała się w niej lekka soczystość i jakby suchawa cierpkość.

W smaku pierwsze poczułam mleko, nawet niekoniecznie kozie, ale bez wątpienia tłuste i łagodne. Mieszało się z maślanością, a koziość pokazała się z lekkim opóźnieniem.

Kozia nuta jak się jednak już pokazała, okazała się bardzo pewna siebie. Jak zapach: łagodna, ale niewzruszona, a trwająca pewnie niezależnie od reszty nut.

Pojawiła się słodycz. W pierwszej chwili pomyślałam o karmelu, acz szybko zmienił się w miodowy, słodko-palony piernik o właśnie nieco karmelowo-miodowym charakterze. Piernik ze sporą ilością przypraw korzennych. Piernik dość ostry i cierpkawy od przypraw. Za nim przemknęła lekka owocowa nutka.

W kompozycję wstrzeliła się niska gorzkość. Mimo ugodowego charakteru, wiele wnosiła. Podkreśliła kozią nutę, co zaobfitowało w pewną cierpkość. Mleczno kozia nuta trzymała się łagodnego wydźwięku, ale ewidentnie rozdawała karty. A ten łagodny wydźwięk... wynikał z maślaności, z którą raz po raz się przeplatała.

Kozia mleczność zachęcała do wzrostu owocowy akcent, który jednak jeszcze trochę się wstrzymywał.

Jednocześnie cierpkością koziość zmieniła przyprawy w bardziej zioła... Ziołowy miód? Słodycz wzrosła znacząco, że aż lekko zadrapała w gardle. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz tę przełamała lekka cytrynowość. Prawie kwaśność, ale nie zupełnie.

Piernik okazał się przełożony warstwą brzoskwiniową. To obudziło owoce, a ja pomyślałam o brzoskwiniach w syropie. Brzoskwinie nagle się nasiliły i stanęły obok koziej nuty, tworząc z nią harmonijny duet. Próbowała do nich podejść maślaność... Gdzieś ciągle się kręciła, ale nie udało jej się zdziałać za wiele.

Po tym owocowym osłodzeniu, cytryna uderzyła w cierpkość. Na znaczeniu przybrała cierpkawa skórka cytryny i zrobiło się nieco kwaśniej.

Koziość podchwyciła zmianę wydźwięku na mniej łagodną i z oddali wydobyła ziemię. Ta wcześniej kryła się w gorzkości, a w tym momencie zbliżyła się do pierwszego planu. Owoce trochę się wycofały, a do ziemi dołączyły orzechy włoskie. Charakterniejszy wystrzał jednak szybko złagodniał.

Końcowo kwasek wniknął w kozią mleczność, a że i słodycz dzielnie trwała na stanowisku, do głowy przyszedł mi kozi twarożek sowicie - aż trochę przesadnie - posłodzony miodem z mnóstwem orzechów włoskich.

Po zjedzeniu został posmak mocno kozi. W tym miodowo-kozi: twarożkowo cierpkawy, ale i słodki w sposób wyrazisty, trochę miodowo-ziołowy. Czułam też soczyste, ale i bardzo słodkie brzoskwinie w syropie i wycofaną ziemistość.

Czekolada mi smakowała, ale nie zachwyciła tak, jak potrafią niektóre kozie ze względu na jej bardzo łagodny charakter. Kozia nuta wyszła w niej ugłaskana. Acz niewątpliwie cały czas wyraźna. Otoczyły ją nuty piernika miodowego, trochę przypraw zmieniających się w zioła oraz brzoskwiń w syropie. Ziemia i orzechy włoskie, a końcowo kozi twarożek z miodem i z orzechami bardzo mi się podobały, lecz mogłoby to być bardziej gorzkie i bardziej kozie, a nie tak słodkie. Wolałabym, by cukier i kozie mleko zamieniły się miejscami. Kwaskawo-soczyste akcenty przyjemne, ale maślaność i ogólna tłustość mogłyby być niższe. Ogólnie więc zacna tabliczka, acz z małymi wadami.


ocena: 8/10
kupiłam: cokoladovna_lana na Instagramie (dostałam)
cena: 145 Kč (24 zł; za 80g; jak wyżej)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakaowe, cukier trzcinowy, mleko kozie w proszku, tłuszcz kakaowy