środa, 3 grudnia 2025

Lindt Excellence Pistachio Dark Chocolate ciemna 47 % z karmelizowanymi pistacjami i solą

Niby nowość, ale nie nowość. W 2020 Lindt Excellence Pistache Grillee Noir A la pointe de sel pojawiła się i zaraz chyba zniknęła. Przywrócili w trochę zmienionej formie, pewnie korzystając z mody na pistacje. I, jak można się było spodziewać, pewnie wychodząc z założenia, że ludzie i tak kupią, nawet jak obniżą ilość pistacji. By sprawdzić, jak to wyszło, sama bym nie kupiła, ale od ojca przyjęłam. I zabrałam tabliczkę pewnego gorącego majowego dnia w góry zupełnie mi nieznane, słowackie Góry Czerchowskie. Poszłam żółtym szlakiem z Hertnika przez Bukovy Vrch i Chochulkę na Velką Javorinę, gdzie też zabrałam się za dziś prezentowaną czekoladę. Szczyt był trochę zalesiony, ale co nieco widać i... na szczęście było tam trochę cienia, bo cały czas bałam się, że czekolada zaraz mi popłynie (nie popłynęła). Potem wróciłam na Chochulkę.

Lindt Excellence Pistachio Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 47% kakao z kawałkami karmelizowanych pistacji i solą.

Po otwarciu poczułam palony zapach czekolady o kawowym charakterze oraz karmelu. A w zasadzie karmelizowania i przy skupieniu się, karmelizowanego czegoś, może i "jakiś orzechów". Pistacje w zasadzie się ukryły, a ja doszukałam się echa marcepanu w cukrowo słodkiej, trochę wanilinowej czekoladzie. "Powiedzmy, że pistacje" pokazały się trochę po połamaniu i w trakcie jedzenia. Wychwyciłam wtedy też lekko słonawe echo. Całość była przesłodzona i miała w sobie sporo z likierowego syropu. Niby odnotowałam nieśmiałą gorzkawość, ale... Miałam wrażenie, że to palony słód, który tylko udaje kakao. 

Tabliczka była tłusta i ulepkowata, jedynie twardawa przy łamaniu. Trzaskała jednak niezbyt głośno, w kruchy sposób. Słychać było leciutkie kruche chrupanie dodatków. A tych dodano średnią ilość, co widać już w przekroju. Były miejsca bez nich, ale też takie, gdzie kawałek dosłownie siedział na kawałku. 
W ustach czekolada szybko miękła i rozpływała się także dość szybko. Zalepiała i zmieniała się w bezkształtną, maślano tłustą, mazistą masę. Nie wydawała się przesadnie najeżenia kawałkami pistacji i pojawiła się w niej kremowość. Dodatki szybko się z niej wyłaniały, ale nie wpadały, a trzymały czekolady. Minimalnie - pod tym względem wyszła lepiej od tej z 2020. Mniej pistacji wyszło na dobre dla struktury.
Pistacje dodano do niej różnej wielkości. Większość kawałków to w zasadzie drobinki, wiele było małych i średnich oraz dosłownie parę większych. Bez wątpienia były karmelizowane, choć w różnym stopniu. Na większości wyraźnie czuć warstewkę palonego cukru, na innych była subtelna. 
Pistacje stukały karmelem o zęby. Rozpuszczał się wraz z czekoladą. Wśród kawałków pistacji raz po raz przewijały się duże kryształki soli. Częściowo rozpuszczały się, częściowo zostawały na koniec. Trafiłam też na kilka szklistych płatków karmelu bez pistacji.
Aby gryźć pistacje wcześniej, obok czekolady, trzeba było się trochę nagimnastykować, bo czekolada lepko je okrywała. Gdy jednak udało mi się je wyłuskać, chrupały, jawiąc się jako twarde za sprawą karmelu. Rzęził twardo (ale nie w negatywnym sensie), cukrowo.
Wolałam gryźć pistacje dopiero na koniec.
Pistacje gryzione na końcu w większości były miękkawe, ale wciąż także jeszcze lekko chrupkawe. Jak na paru został jeszcze karmel, chrupały, wykazując twardawa chrupkość. 
Niestety zdarzało się, że obok pistacji zostały jeszcze kryształki soli.

W smaku czekolada uderzyła słodyczą, za którą podążał palono-prażony motyw. Ułożyło się to w trochę likierowy sos, wlany do palonej kawy.

Słodycz rosła bez żadnych oporów, zapewniając, że sos bazuje na cukrze. Cukier zagościł na dobre na pierwszym planie, ale pobrzmiewało za nim wręcz karmelowe echo.

Kiedy spróbowałam trochę czekolady osobno, czuć w niej nutkę karmelu, ale nie pistacji. Ani trochę nimi nie przesiąkła. Dała się wtedy poznać jako zabójczo słodka i gorzkawa w minimalnym stopniu.

W tle pojawił się motyw lekko słodowo-zbożowy, który próbował zdobyć się na gorzkawość. Na pewno wiązał się z prażenio-paleniem. Może likier był orzechowy? Marcepanowy? Przemknęła mi drobna, czekoladowa ni sztuczność, ni plastik, a także maślaność, która bardzo łagodziła kompozycję.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa raz po raz pojawiała się słoność, rozchodząca się od kryształków. Zagłuszały taniość. Przeważnie w tym momencie odzywały się kawałki pistacji, ale bynajmniej nie smakiem pistacjowym, a palonym cukrem. Wyraźnie bardzo słodkim karmelizowaniem (nie samym karmelem). Nuta palenia była raz delikatniejsza, raz mocniejsza, ale zawsze słodka i bez goryczki.

Lekka czekoladowa gorzkawość próbowała się wychylić zza tego wszystkiego, ale jej nie szło. Osiadła w palonym wątku, przywodząc na myśl zbożową kawę oraz preparowane zboże w czekoladzie z mlecznym nadzieniem (coś jak Kinder country?).

Słodycz rosła i drapała w gardle. Rosła i rosła bez litości.

Pistacje w zasadzie cały czas się ukrywały. Tonęły w przesłodzonej, likierowo-karmelowej toni.

Gdy z ciekawości pogryzłam kawałki obok czekolady, pozostały stłumione cukrem. Karmel z nich gryziony był jako tako wyczuwalny, acz słabiej, niż gdy się trochę rozpuszczał. W zasadzie tu mogło być karmelizowane cokolwiek, choćby jakiś popcorn.

Gryzione na koniec pistacje smakowały mocnym prażeniem, ale na szczęście jeszcze bez goryczki. Motyw karmelizowania przewijał się, ale nie zawsze. W przypadku wielu kawałków pistacje wyszły nijako, jak "jakieś orzechy". Czasem w ogóle wydawały się nawet nie orzechami, a czymś zbożowym (i wcześniej karmelizowanym). To że to pistacje czuć co parę kęsów, gdy trafiał się większy kawałek. Wówczas rozchodził się średnio mocny, naturalnie słodkawy smak pistacji. 

Pistacje nie wydawały się słone w sensie posolone (skład nie rozjaśnia sytuacji, bo na opakowaniu w dwóch językach pistacje nie są solone, a w dwóch są). Czasem jednak na koniec sól została i wtedy zagłuszała wszystko inne.

Po zjedzeniu zostało cukrowe przesłodzenie, które na dobre rozgościło się jako drapanie w gardle, a także posmak mocnego karmelizowaniem, prażenia i soli. Czułam też lekką cierpkość udającą kawę, trochę echo słodu i plastikowy akcent czekolady.

Czekolada wyszła w pewnych sprawach lepiej niż Lindt Excellence Pistache Grillee Noir A la pointe de sel z 2020. Struktura mniej zlepkowo-ulepkowa, choć też nie była idealna. Pistacje za bardzo porobili, przez co uciekał ich smak. Czekoladowa baza kiepska, aż smutno mi się zrobiło. Miękka i okrutnie słodka, trochę plastikowa i z jakby udawana gorzkością. Sól całkiem nieźle tu wyszła, bo takiej bazie nie przeszkadzała i było jej mniej niż w podlinkowanej (a jednak w podlinkowanej jest dodatkiem tytułowym, w dzisiejszej nie, więc tak w sumie powinno być - i skoro w dzisiaj przedstawianej soli w tytule nie ma, to może w ogóle nie powinno jej być?). Nie posolono samych pistacji, co je ratowało. 
W górach łatwo szła, mimo zasładzania. W domu trochę gorzej, ale co miałam, dojadłam.

Czuję, że nowej wersji nie powinnam skrzywdzić niższą oceną niż podlinkowanej, ale jednocześnie czuję że tamtą oceniłam łaskawie. Chociaż... Lindt Excellence Pistache Grillee Noir A la pointe de sel z 2020 roku wydawała się mniej plastikowa, gdy chodzi o bazę, a biorąc pod uwagę, jak kiepsko ostatnio wychodzą nowe Lindty, kiedyś pistacjowa Excellence mogła smakować nieco lepiej (a nie tylko ja zrobiłam się bardziej krytyczna).


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam
cena: nie znam
kaloryczność: 536 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład; cukier, miazga kakaowa, pistacje karmelizowane 10% (pistacje, cukier*), tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, emulgator: lecytyny sojowe; naturalny aromat, sól morska 0,15%

*Na opakowanie w dwóch językach po cukrze jest jeszcze sól, w dwóch nie ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.