sobota, 27 grudnia 2025

Germiyan Angel Hair Chocolate biała (polewa) z kremem pistacjowym i pismaniye (turecką watą cukrową) z nutą truskawek

Męczy mnie moda na pistacje i dubajskie produkty, mimo że nic z tego nie kupuję. Nie rozumiem jej, jedzona czekolada Beskid Chocolate Dubai Chocolate Dark Chocolate Filled with Pistaccio Ganache była niezbyt smaczna, inne takie produkty w dodatku ze złym składem na pewno nie smakują lepiej, a że są drogie... No nie rozumiem. Jakiś czas temu ojciec znalazł w internecie jednak coś jeszcze dziwniejszego: czekoladę za jakieś 200 zł z "włosami anielskimi". Nie trzeba było długo czekać, by podobne zawitały do sklepów. Wtedy to kupił taką natychmiast i, po tym jak zjadł ze swoją partnerką, stwierdził, że jest bardzo ciekawy mojej opinii. I podczas kolejnej wizyty u mnie, wręczył mi tę oto tabliczkę. Łatwo się domyślić, że mój sceptycyzm ledwo może się zmieścić w jakichkolwiek słowach. Czym w ogóle są te anielskie włosy? Pişmaniye, czyli turecki składnik ponoć przypominający konsystencją watę cukrową lub wełnę, a w smaku ponoć podobny do chałwy. Powstaje poprzez połączenie prażonej w maśle mąki z rozciąganym cukrem, formowanym następnie w cienkie, delikatne nitki. Coś takiego widywałam w jakiś Kuchniach Świata i internecie, jako słodkości z Turcji kształtem przypominające małe gniazdka. A jak to niby ma wyjść w czekoladzie? Miałam się przekonać na czekoladzie tureckiego producenta, Germiyan, o którym dotąd nic nie słyszałam.

Germiyan Angel Hair Chocolate to biała "czekolada" (w zasadzie sam producent przyznał, że "wyrób mleczny") barwiona i nadziewana kremem pistacjowym oraz pismaniye, czyli turecką watą cukrową, częściowo o smaku truskawek.

Po otwarciu poczułam intensywny, słodko truskawkowy zapach dziwnie znajomy, ale trudny do nazwania od razu. Po chwili olśniło mnie: truskawkowe chrupki kukurydziane (konkretniej Flipsy - nigdy chyba nie jadłam, ale ojciec się nimi zajadał, stąd zapach znam; ja wolałam czekoladowe). Sztucznawe, ale nie mocno, słodkie, ale też bez przesady. Biała czekolada, i może jakby czekoladki (ale białe) z nadzieniem mleczno-margarynowo-truskawkowym trzymały się tyłów. W zasadzie to byłoby nawet w pewien sposób przyjemne, ale właśnie: gdybym wąchała takie chrupki, nie zaś czekoladę.

Bardzo nie podobał mi się wygląd wyjętej z opakowania tabliczki już od początku - wyglądała jak plastik, atrapa z domku Barbie. Po przełamaniu było jeszcze gorzej - to wcale nie wyglądało spożywczo, a tym samym kusząco.
Tłusta w dotyku tabliczka była masywna i ciężka, konkretna. Przy łamaniu jednak szybko okazało się, iż jest bardzo delikatna i łatwo, by się rozwaliła. Bardzo gruba czekolada nie pasowała do delikatnego nadzienia. O ile warstwa zielona była miękka i cienka, tak druga, ta wata cukrowa... Wyszło dziwacznie. Rwało się i wystawało z czekolady - przekładało się na zupełny brak spójności. Część włosów się osypywała. W dotyku okazały się mięciutkie niczym sztuczne włosy (np. lalki?) połączone 1:1 z lekko zawilgoconą watą cukrową. Nie była to jednak wata cukrowa taka zwyczajna, na patyku znana z festynów... Była... dziwniejsza.
W ustach czekolada rozpływała się trochę niechętnie, ale w sumie dość szybko. Była tłusta i początkowo stała się udawać gładką, jednak zdradzała pylistość. Dała się poznać jako dość zwarta i gibka niczym miękka polewa. Rozpuszczała się oleiście. Ze względu na jej ilość, przytłaczała nadzienia i zostawała najdłużej, końcowo jawiąc się jako ulepek.
Szybko wyłaniały się z niej nadzienia. Pistacjowe rozpływało się w średnim tempie, podpinając się pod czekoladę. Okazało się tłuste w miękki, trochę oleisty sposób. Wykazywało jednak też pewną śmietankowość. Zgrało się w sumie z czekoladą.
Wata cukrowa bardzo odróżniała się od reszty, nasiąkała szybko i szybko się rozpuszczała. Rozpuszczała się... jak wata cukrowa, trochę wodniście. Włosy gryzione potrafiły subtelnie skrzypieć, trzeszczeć trochę jak chmurkowa chałwa i rozmokły cukier.
Struktura dziwaczna, trudno jeść to komfortowo i czysto. W dodatku dość szybko po podziale włosy traciły swą lekkość i trochę się zbijały. Czyli... jak rozumiem jest to do zjedzenia natychmiast?

W smaku czekolada od początku roztoczyła mleczno-margarynowy motyw, do którego szybko dołączyła słodycz. Najpierw średnio wysoka, a już po chwili bardzo wysoka i jawnie cukrowa. Czekolada pobrzmiewała sztucznymi truskawkami. Potem starały się od nich odciągać uwagę nasilająca się margaryna i mleko, ale... finalnie mieszały się w jeden, plastikowy wątek.
Z czasem, zwłaszcza gdy spróbowałam ją osobno, do cukru dołączała wanilina (w ogóle jednak kryła się w sztucznej truskawkowości). Ogólnie smakowała więc margarynową białą polewą, naperfumowaną truskawkami.

Nadzienia szybko dawały o sobie znać i wychodziły przed czekoladę (swoją drogą, pewnie nimi przesiąkła - wniosek po wczytaniu się w skład).

Wata cukrowa "włosy" zaserwowała cukier z lekko pszenną nutą. Mignęły echem chemicznych truskawek, które czasami się wycofywały, a czasami próbowały wyrwać się niemal na przód*. Było w nich coś landrynkowego, do głowy przyszły biało-czerwone cukierki typu znalezione w internecie Roshen Yogurtini. Słodycz rosła, a włosie zaczynało przybierać wydźwięk prostu waty cukrowej, acz właśnie z chemicznie truskawkowym echem.
*Gdy popróbowałam "włosów" z różnych części tabliczki, miejscami były lekko różowe i mocno truskawkowe, miejscami białe i albo wcale, albo jedynie z truskawkowym echem.

Truskawkę starało się tonować zielone nadzienie. To wchodziło spokojniej, kontynuowało margarynowy motyw czekolady, do którego dodało... słodkie chrupki kukurydziane (jak Flipsy, ale tym razem w wariancie nieistniejącym, bo orzechowo-nugatowym). Było średnio słodkie, a także śmietankowo-maślane. Pistacje w nim czuć dopiero po chwili, nie mocno, a jako pistacjowe chrupki (wyobrażenie). Z czasem jawiły się jako prostu jako taka wytrawniejsza orzechowość.
Gdy spróbowałam kremu osobno, potwierdziło się, że był mało pistacjowe. Pistacje rozmywała margaryna i śmietanka.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nadzienia zaczynały słabnąć. Echo włosia i dogorywające pistacje chyba zawalczyły o nutkę... słodkich - orzechowo-owocowych? - chrupek kukurydzianych? Tonęło to jednak w smaku wracającej do gry już drapiąco słodkiej, margarynowo-śmietankowej "czekolady". Chemiczny posmak różowej części nadzienia wzmocnił jej sztuczność i w głowie rozgościły mi się karmelki owocowo-jogurtowe.

Po zjedzeniu został posmak chemicznych truskawek (dawno tak okrutnie sztucznych nie czułam!), cukrowy jak waty cukrowej i może coś około sztucznie orzechowo-chałwowy. Pistacje prawie się ukryły. Maślaność, margaryna i śmietanka za to miały się dobrze. W gardle drapało, ale posmak nie był taki bardzo słodki.

Czekolada okazała się dziwna. Smakowo w bardzo niepozytywny sposób przez sztuczną nutę truskawek oraz nieprzyjemna przez rozwalającą się, niespójną strukturę. A jednak... gdy zapomnieć o tej sztucznej nucie, było w tym coś ciekawego: nijaki (ale nie tragiczny) krem pistacjowy i wata cukrowa stworzyły niecodzienny, w zasadzie interesujący duet. Taka wata cukrowa nie pasuje mi do czekolady, ale znów - ciekawostkowo można spróbować. Niestety całości nie pomogła beznadziejna polewa z wierzchu, której jak na złość dano bardzo dużo.
Jakby nie patrzeć, żałuję, że do mnie trafiła akurat taka tak kiepska jakościowo, polewowo-margarynowa tabliczka. Widziałam w internecie, że były i warianty w mlecznej czekoladzie... Uwierzę, że lepszej jakości ciekawostkowo mogła by wyjść lepiej, bo niska ocena nie wynika w żadnym razie z dziwności anielskiego włosia! Wynika głównie z chemii i margaryny.

Ojciec wypytywał, co ja myślę. Swoją opinię streściłam mu mniej więcej tak ("Tafla barwy jednorożcowej w smaku słodka w stopniu zabójczym, margaryna gra w niej drugie skrzypce w akompaniamencie chemicznych truskawek. Włosie próbujące udawać watę cukrową wraz z warstwą barwy dojrzałego siniaka po jednorożcowym kopycie, układa się w motyw chrupek truskawkowych Flipsów, sowicie zaprawionych cukrem. Chemia niczym manna z nieba oprósza to wszystko. Twór dość... Okrutny") i gdy zapytałam go, odpisał: "Zjedzone, wrażenie takie samo chociaż mniej bajkowe. My używaliśmy bardziej przyziemnych określeń, niemających nic wspólnego z aniołami. A. czuła tylko bardziej maliny niż truskawki. Wolimy już te dubajskie, na 100%. Twojej nie chcemy!".

Stąd Mama skończyła z resztą mojej. Jej opinia początkowo nie była aż tak skrajna, ale... Cóż, opisała: "W pierwszej chwili zapachniała mi nawet ładnie, jakoś tak znajomo, ale nie wiem czym. Struktura trochę dziwna, ale to, że się rozwarstwia mi jakoś nie przeszkadzało. Te włosy jednak trochę mnie obrzydzały. Wyglądały jak prawdziwe włosy, a niefajnie coś takiego jeść. No, ale to takie dziwne i bardzo ciekawe, więc jako ciekawostka w sumie fajnie tak spróbować, jednorazowo. W smaku w pierwszej chwili jakoś lepiej to odebrałam, ale im więcej jadłam... No, ta polewa na wierzchu była zła. Najgorsza. Sztuczna i niesmaczna. Trochę tam ogólnie aromat truskawkowy czuć, nie jakoś strasznie, ale i tak było niesmacznie. Te włosy jak wata cukrowa, w smaku może i fajne. Krem zielony słaby, bo nijaki. Nie czułam w nim pistacji. No kiepskie.".


ocena: 2/10
kupiłam: dostałam od ojca (a on kupił chyba w Dealz)
cena: ok. 25 zł (z tego, co sprawdziłam)
kaloryczność: 525,7 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: polewa 65% (cukier, w pełni uwodniony olej roślinny palmowy, mleko w proszku, serwatka w pełni w proszku, emulgator: lecytyna słonecznikowa E322, polirycynooleinian poliglicerolu E476; aromat: wanilina; naturalny barwnik: hibiskus), krem pistacjowy 25% (cukier, w pełni uwodniony olej roślinny słonecznikowy, odtłuszczone mleko w proszku, pistacje 19%, emulgator: lecytyna słonecznikowa E322; sól, naturalny natur aromat pistacjowy, naturalny barwnik chlorofil E141, wanilia), wata cukrowa 10% (cukier, glukoza, mąka pszenna, syrop cukrowy, w pełni uwodorniony olej roślinny palmowy, woda, regulator kwasowości kwas cytrynowy E330, naturalny aromat: truskawka; barwnik: burak)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.