środa, 25 stycznia 2017

Valrhona noir Andoa 70 % cacao ciemna

Lubię testować czekolady z różnych regionów (prawie jak palcem po mapie, tylko raczej czekoladą po jęzorze), ale - bo zawsze musi być jakieś "ale", inaczej nie pisałabym pewnie tego zdania - czasem mam ochotę na coś bardziej nietuzinkowego. Wtedy sięgam po blendy, czyli czekolady zrobione z kakao różnych odmian, z różnych miejsc. Wydaje mi się, że w przypadku takich tabliczek ich twórcy mogą lepiej zaprezentować swój talent, inwencję twórczą, niż w przypadku single-origin.
Od Valrhony miałam długą przerwę, ale przez jedną cukiernię nie mogłam przestać myśleć o tej marce.

Valrhona noir Andoa 70 % cacao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao.

Nie wiadomo, jakie ani skąd to ziarna, ale znalazłam w internecie, że andoa to wymarły już język Indian z peruwiańskich terenów. Nie wiem, czy ma to coś wspólnego z tą czekoladą.

Po otwarciu złotka poczułam ciekawy zapach. Był to ciężki dym oblegający suchą drzewną korę na mocno prażonym tle oraz soczysta, kwiatowa słodycz kojarząca mi się z lawendą lub zapachem dalii (którego zbyt dobrze nie pamiętam, ale wydaje mi się, że tak muszą pachnieć dalie).

Tabliczka miała kolor nieco wyblakłej, choć wciąż intensywnej i soczystej, mlecznej czekolady. Podobnie się też łamała, bo nie była zbyt twarda, a trzask wydawała średnio głośny.

W ustach rozpuszczała się w przyjemnie kremowy, gładki sposób nie zalepiając, nie wysuszając ani nic. Było w tym coś wręcz... soczystego. Jak śmietankowy krem z sokiem z owoców.

A od pierwszej chwili przywitał mnie "suchy" smak. No i zrobiło się dziwnie. Było to słodko-cierpkie i bardzo, bardzo zadymione. Najszybciej przyszło mi do głowy połączenie malin i pieprzu, jednak po chwili pieprz zmienił się jedynie w dym i mocno prażoną nutę, a maliny stały się nieoczywiste. Nasiliła się słodka cierpkość, a ja czułam fuzję owoców leśnych, do których szybko doszła pewna ziemistość. Wciąż miałam w głowie także kwiaty, chociaż też już nie takie oczywiste.

Na tej ziemi znalazłam całe mnóstwo suchej kory, która spadła z drzew. Niosła gorzko prażony motyw. Przez moment jakbym uchwyciła prażone orzechy i ziarna kawy, a potem zaparzoną kawę (orzechową?). Śmietanka, śmietanka...? Ale nie kawa ze śmietanką, co to, to nie. Kawa była czarna, a śmietanka... może odnosiła się bardziej do konsystencji?

Szybko złączyła się z nią słodycz bakalii. Rześki smaczek kwiatów wciąż trwał i jakby niwelował poczucie ciężkości palono-dymnych nut, ale skupiłam się na bakaliach. Wyróżniłam soczyste rodzynki, natychmiast przemycające także nutę słodkich mandarynek z gorzkimi, białymi włóknami oraz daktyle w postaci "daktylowej papki", które jakby wmieszały się w ziemię.

Te daktyle, ziemia i dym przy równoczesnej soczystości dały mocno wędzony motyw. A rodzynki... przybrały postać wędzonych śliwek...? Wiśni? Ale nie wędzonych! Jasne, że kandyzowanych.
Wiśni? W ziemi, dymie. Gęstym - kwiatowym? - dymie. Nie, nie. Mandarynka... uciekła.

W ustach pozostał posmak dymno-prażono-ziemisty oraz poczucie soczystej słodyczy, całkiem silnej.

Chcąc krótko podsumować tę czekoladę, napiszę: wariatka. Mocne prażenie i dym, a równocześnie te wszystkie lekkie owoce. W połączeniu nie raz dało to efekt co najmniej dziwny, ale ani razu nie "z tyłka wzięty", bo wszystko było nieźle trafione.
Mocna dynamika, smaki wskazujące na trochę więcej niż 70 % kakao, ale równocześnie dość łagodne nuty (między innymi). Bardzo ciekawa czekolada, naprawdę warta spróbowania, lecz mimo że wydaje się taka "moja", to tak na 9 nie porwała.


ocena: 8/10
kupiłam: naszakawa.pl
cena: 14,82 zł (za 70 g)
kaloryczność: 568 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie kupię, ale wrócić mogłabym

Skład: kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

18 komentarzy:

  1. Lekkie owoce to zawsze na plus, gorzej z tą suchością i dymem. :D Podoba mi się lekkie szaleństwo w niej, ale nie wiem czy oprócz zamysłu przełożyłoby się to w moje uznanie co do smaku. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedna z lepszych tabliczek Valrhony, których próbowałam. Spodobała mi się ta niespodziewana owocowość. Bardzo mi odpowiada ten podział na kostki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie i ja lubię ten podział. Albo raczej to, że są w nim i takie duuże kostki, w które mogę się wgryźć, jak tylko chcę.
      Mnie Valrhona jednak tak ogółem nie powala, chociaż nie miałam okazji próbować zbyt wielu czystych tabliczek (ale Guanaja 70 % to jedna z moich ulubionych tak w ogóle <3).

      Usuń
  3. Sądząc z opisu, to te smaki takie jakieś niekonkretne, choć wrażenia ciekawe. Szkoda, że nie podają, skąd pochodzi kakao, ale w blendach często tak jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie takie niby spokojne, zwykłe... chociaż dużo tu tego było, co w sumie nie wiem czy zadziałało na plus, czy na szkodę.

      Usuń
  4. Takie bogactwo smaków w jednej czekoladzie!To jest bomba:) już nie mogę się doczekać kiedy coś podobnego zamowię:) Cena w sumie też nie zwala z nóg:) Czasami w sklepie widziałam droższe przeslodzone Lindty;)
    Pozdrawiam Gwiazdeczka*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bogactwo, ale dużo z nich w sumie jest w podobnych klimatach. :P

      Taak, Lindt to się ceni i czasami się zastanawiam: że też ludziom nie szkoda na niego pieniędzy?

      Usuń
  5. charlottemadness25 stycznia 2017 20:38

    Ja nie widzę tu nudy,dużo się dzieje :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czy ja gdzieś napisałam, że jest nudna? :P Wręcz przeciwnie! Nazwałam ją wariatką, tylko że smaki były raczej spokojne.

      Usuń
  6. Jedna w moich ulubionych tabliczek :) Niezapomniana! Jej dynamika i energia są urzekające.

    OdpowiedzUsuń
  7. Te dymne, wędzone nuty naprawdę muszą dawać fajnego charakteru czekoladzie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Z tej marki to chyba tylko się kiedyś skusze na chwaloną karmelową białaskę, a reszcie racze j dam spokój. Raz się rozczarowałam tą firmą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też, ale w moich oczach ratuje ją jeszcze pyszna Guanaja 70 %.
      Tak swoją drogą, odkryłam że ich czekolady nieźle sprawdzają się np. w aromatyzowanych herbatą / kawą deserach (oczywiście sama tego nie robiłam, w cukierni jednej jadłam).

      Usuń
  9. A nie jęzorem po czekoladzie?

    Ty se wpieprzaj suchą, spadniętą z drzewa korę, a ja zostaję przy krówkowym cynamonie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to już dyskusyjna kwestia. W końcu jęzorem po czekoladzie byłoby, gdybym lizała kostkę np. położoną na stole. A tak, wkładam ją do ust i rozpuszcza mi się na jęzorze.

      Albo z niczym, bo krówkowego cynamonu już nie dostaniesz, hihi. :>

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.