niedziela, 27 stycznia 2019

Naive Nano Lot Elizabeth Agudelo ciemna 68 % z Kolumbii

Od dziecka lubię gry wideo, mimo że nie gram cały czas, a epizodycznie, na niskich poziomach trudności, tylko i wyłącznie dla zabawy. Jestem wzrokowcem i lubię ładne produkcje (przy czym takiego Tomb Raidera z 1996 r. uważam za grę ładną, bo moje "ładne" rządzi się własnymi prawami). Jedną z takich jest Bioshock. W części o podtytule Infinite występuje ciekawa postać, Elizabeth, a miejscem rozgrywki jest podniebne miasto zwące się Columbia - ciekawscy mogą sobie wygooglować. Pewnie zastanawiacie się, po co to piszę. Otóż dzisiaj przedstawianą czekoladę polubiłam już kupując, bo mi się z tą grą skojarzyła. Elizabeth? Jest! Kolumbia? No a jak!
To pewnie przypadek, ale co tam. Naive chodziło raczej o Elizabeth Agudelo, zaangażowaną w ochronę rzadkich ziaren kakao. W 2011 przywróciła do życia kolumbijską plantację Villa Gabi  i zajęła się sprowadzaniem  ziaren z innych regionów, a także hodowlą ziaren finca z kolumbijskiego regionu Arauca, w tym hybrydy Nano_Lot (rosnącej raczej w Nikaragui). Jest ona ekstremalnie rzadka, wydająca plony przez krótki okres w roku.

Naive Nano_Lot Chocolate Elizabeth Agudelo to ciemna czekolada o zawartości 68 % kakao Nano Lot z Kolumbii.

Gdy tylko otworzyłam niebanalny, hermetycznie zamknięty, półprzezroczysty papierek, spiorunował mnie słodko-gorzkawy zapach pomelo i delikatnej, ale na pewno czarnej kawy z pianką (albo właśnie pianki). Miało to soczyście-cytrusowy wydźwięk, ale wystąpiło w duecie z cięższą nutą, która znad tabliczki uniosła się po chwili. Wydała mi się mleczna... choć z racji zaznaczającego kakao kojarzyła się nieco wytrawniej (z wyidealizowanym serkiem topionym?). Paradoksalnie przyniosła też słodycz miodu i kwiatów, która po zagłębieniu się w owocowy klimat, wydała także truskawki.

W dotyku tabliczka koloru ciemnej mlecznej wydała mi się dziwnie szorstka i sucho-tłusta. Przy łamaniu wydawała trzaśnięcia brzmiące dokładnie "pyk". Jej przekrój też sugerował chropowatość. 
W ustach rozpływała się jednak idealnie kremowo, łatwo i dość tłusto. Przypominała kremowy ser (typu Camembert / Brie), podobnie do niego miękła, a także zalepiała usta. 

Właściwie nawet nie zdążyłam zrobić porządnego kęsa, a w ustach już eksplodował smak dojrzałego pomelo i limonki. Popłynął słodko-kwaskowaty sok, orzeźwiający kwasek nie miał granic, cytrusowa goryczka rozeszła się, gdzie mogła. W tym czasie po ustach rozpływała się też lekko cukierkowa słodycz. Kwasek był silny, ale przewodziła słodycz - ta owocowa z wyraźnym, smakowitym kwaskiem tych owoców.

Wytrawność kakao jako lekko palona nuta zasugerowała też bardziej gorzkiego grejpfruta, a słodycz w pewnym momencie wydała mi się melonowa i już wręcz chłodząca, a nie tylko orzeźwiająca. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyraźnie poczułam słodką (choć jakby mgliście) lukrecję. Cytrusy dokooptowały jej nuty jasnego piwa. Także orzeźwiające, nieuderzające do głowy, ale całkiem wyraziste. To piwo jakby właśnie wywodziło się z pomelo i limonki.

W tle pojawił się mleczny posmak. Niczym szklanka chłodnego mleka też się w chłodek wpisał, ale walcząca o swoje wytrawność przypomniała o camembercie lub serku topionym. Palona nuta mignęła wędzonością, a mi wydawało się, że i szynkę poczułam. Szybko zniknęło to jednak na rzecz mleka / serka, ale już... truskawkowego.

Owoce i słodycz rosły, aż w końcu zbudowały sojusz. Lekki kwasek pobrzmiewał, nakręcał soczystość, ale owoce z cytrusów przybrały postać dojrzałych, jędrnych truskawek. W drugiej połowie rozpływania się kawałka, kwasek znikał niemal zupełnie. Palone nuty znajdowały ujście w smaku pianki łagodnej kawy, która zakończyła występ.

W posmaku, choć dopiero po chwili, to właśnie truskawki dominowały. Z racji pewnej mleczności przez chwilę pomyślałam też o takich truskawkach jak z jogurtów, ale to raczej surowe, dojrzałe truskawy. Później dołączył do nich też akcent z pogranicza pomelo i jasnego piwa.

Całość wyszła bardzo ciekawie. Pomelo, limonka i piwo zestawione ze słodyczą truskawek, chłodkiem lukrecji i niemal mlecznymi (także wytrawnymi, np. kremowy ser) nutami połączyły się niezwykle spójnie, a przy tym wyraziście. Nuty kawy okazały się zaskakująco nikłe.
Mimo to, całość rozkochała mnie w sobie. Kupiły mnie rzadko występujące nuty (piwo, camembert przy zachowanej cudnej czekoladowości, a nie "obiadowości").
Dodatkowo spodobało mi się, że silna tłustość kojarzyła się nie z masłem, a serem (bardzo lubię camemberty i brie, więc ich tłustość mi nie przeszkadza), a także w smaku znalazła ujście (jako "mleczny ser").

Była zupełnie inna od wcześniej jedzonych czekolad z Kolumbii. Manufaktura Czekolady Grand Cru Kolumbia 70 % była o wiele bardziej kawowa, Domori Teyuna Colombia 70 % orzechowa, Morin Colombie Sua Noir 70 % miał tę taką wędzoność i alkoholowość, a jeśli o owoce chodzi, najbliżej Naive było chyba do cytrusowo-grejpfrutowego Zottera Labooko Colombia 75 %. Niższej zawartości kakao nie czuć, okazała się bardzo wyrazista.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 31,49 zł (chyba, możliwe, że ze zniżką, ale na pewno za 55 g)
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

3 komentarze:

  1. Piwo i sery plesniowe od razu skreslaja te tabliczke w moich oczach, to nie moje smaki :) w jakie jeszcze gry wideo gralas? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekolada jest absolutnie piękna. Niestety wśród odnotowanych przez Ciebie nut przeważają nieatrakcyjne dla mnie. Z drugiej strony... skreślam Twoje czekolady z uwagi na nuty, a przecież i tak bym ich nie wyczuła. Hmm.

    Co do gier, najpierw były automaty i Tekken (głównie, choć nie tylko), potem przygodówki na komputer (Atlantis <3) i Simy. Na końcu Tibia. W liceum nie grałam już w nic.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawie i owocowo wyszło, czyli coś dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.