sobota, 29 czerwca 2019

Lindt Excellence Raspberry Intense Dark ciemna 47 % z malinami

Z malinami jest u mnie bardzo dziwnie. Kocham... te dojrzałe i słodkie. Na kwaśne się krzywię - i wtedy zaczynają mi przeszkadzać pestki itd. Jako nuty w czekoladach uwielbiam każde wydanie malin. Malinowe rzeczy lubię, ale... przeszkadzają mi w nich pestki. Jem więc rzadko. Ale jak już czasem trafię na coś... coś tak malinowego, jak lubię, to po prostu koniec. Potrafię przepaść. Dobre maliny i dobre malinowy rzeczy ubóstwiam. Sama jednak często mam problem ze sprecyzowaniem, co rozumiem przez "dobre". I tak np. kocham nuty syropu malinowego często trafiające się w np. Domori, swego czasu miałam fioła na punkcie malinowego Danio (mimo że ogólnie takich serków nie jem, nie przepadam)... J.D. Gross 70 % malinowy bardzo mnie rozczarował, bo właściwie mógł być kolejną bosko malinową rzeczą, ale jednak coś poszło nie tak. Podobny Lindt... oj, aż mi ślinka leciała, a w sercu tliła się nadzieja, podszyta lękiem "a jak znowu coś pójdzie nie tak"?

Lindt Excellence Raspberry Intense Dark to ciemna czekolada o zawartości 47 % kakao z kawałkami malin.

Po otwarciu poczułam piękny, bardzo słodki zapach. Przesłodzona, acz wytrawnie cierpkawa czekolada przywodziła na myśl  kakaowy sos / likier i mieszała się ze słodkimi malinami. Powiedziałabym, że wręcz słodziutkimi, uroczymi, a jednak też w pewien sposób trochę alkoholowymi (malinowa nalewka?). Dzień wcześniej Mama jadła jakieś likworki o smaku malinówki i... aromat tej czekolady postrzegam właśnie jako wyidealizowane coś tego typu. To czekolada wciąż jednak dominowała, gdyż maliny były w dużym stopniu naturalne, a więc delikatne.

Już w dotyku czekolada zdradziła się w kwestii tłustości, lecz i tak łamała się z ładnym trzaskiem. Wydała mi się pełno-chrupka. Podobało mi się, że dodatki zostały w nią wtopione całkowicie, ale osadziły się na spodzie.
W ustach rozpływała się gładko-kremowo i tłusto, odsłaniając sowitą, ale nie przesadzoną ilość suszonych malin, które szybko miękły stając się cudownie soczystymi farfoclami z pestkami. Tych nie było jednak na tyle dużo, bym czuła dyskomfort.

W smaku od pierwszej chwili wystrzeliła słodycz. Niemal cukrowa, a jednak osadzona w wytrawniejszych, niemal alkoholowych realiach.
W tle pojawiła się cierpkawość kakao i jego subtelna, ale mocno palona gorzkawość. Przywiodło to na myśl kakaowy likier lub syrop / sos. To czekolada niemal maślana, ale wciąż przyjemnie wyrazista.

W tle pobrzmiewało słodko malinowe echo, a w pewnym momencie przez przesłodzoną, ciemnoczekoladową toń przebił się kwasek. Za nim poszedł ewidentnie smak lekko kwaśnych, suszonych malin, po chwili zaś ogólna malinowość. Wniosła mnóstwo soczystości. Gdy dodatek zaczął bardziej się odsłaniać, maliny przybrały na słodyczy. Wymieszane ze słodką czekoladą kojarzyły się świeżo (jak słodziutkie, bardzo dojrzałe) i jednocześnie uroczo konfiturowo.
W pewnym momencie pojawiała się też słodziutko malinowa nuta, która po wymieszaniu się z cierpkością zaraz przedstawiła się jako likier lub syrop malinowy.
Zabrawszy się za podgryzanie dodatku bliżej końca, a wysysanie go na koniec, dopiero na naturalność trafiłam! Farforcle cudownie jakby "stawały się sokiem". Gryzione pestki rozbiły słodycz, podbiły smak świeżych malin.
Mimo że wyraźnie wyczuwalne, maliny nie zdominowały czekolady, pozostając udanym dodatkiem.

Pod koniec czekolada wydała mi się bardziej palono-cierpkawa, soczysty kwasek rozgonił nieco słodycz, dzięki czemu czekolada wyszła poważniej, acz wciąż przystępnie.

Po wszystkim pozostał posmak świeżych i suszonych malin, palono-likierowej ciemnej czekolady, ale raczej bez silniejszej gorzkości. Czułam, że nieźle się dosłodziłam, acz kwaskowata soczystość przełamała przesłodzenie.

Czekolada bardzo mi smakowała, mimo że mogłaby być nieco inaczej zrobiona (a wtedy mogłaby smakować jeszcze bardziej). Niby nie mam jej nic do zarzucenia, ale akurat ta mogła być zrobiona jak inne Excellence, a więc nie tyle z samymi malinami, a kawałkami malinowymi (tylko żeby były dobrej jakości!). Wtedy można by i kakao dać więcej. Przy tej ilości i formie jednak i taka niska zawartość zdawała się wystarczyć. Więcej mogłoby zupełnie zagłuszyć maliny. Bardzo, bardzo silna słodycz wyszła jednak jeszcze do przyjęcia, a tłustość została rozgoniona soczystymi owocami.
Może właśnie mały niedosyt w kwestii malin czuję, ale gdyby miały to być takie z pestkami, to wystarczyło tyle, ile było.
Podobał mi się ten nalewkowo-malinowo-kakaowy klimat oraz to, że nie dali migdałów jak w innych Excellence (przy pestkach takich chrupiących rzeczy byłoby tu już za dużo).

Była ciekawsza niż Excellence Strawberry (z racji klimatu), ale na jednym poziomie. Osobiście wolę jednak malinowego Grossa - Lindtowi należą się jednak plusy za naturalność i... jako że także Gross swoje przewinienia miał, uważam, że w sumie ogólnie wszystkie one są wyrównane (każda ma swoje wady i zalety).


ocena: 8/10
kupiłam: Tesco
cena: około 8 zł (promocja?)
kaloryczność: 522 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym, gdyby nie istniał Gross

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, liofilizowane maliny 2%, lecytyna sojowa, aromat naturalny, aromaty

7 komentarzy:

  1. Kocham malin niemal w każdej postaci i uwielbiam to Danio o ktorym wspominasz :) oczywiście najlepsze są słodkie i świeże owoce, a niestety nie lubie właśnie liofilizowanych! Może gdyby to było nadzienie malinowe dżemowe, najlepiej z takim mlecznym na spodzie (jak w Wedlu) to by było przepyszne... Ale taka tabliczka na pewno posmakowalaby mojej mamie, bo ona kocha kazde maliny i zajada się gorzką czkeolada :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liofilizowanych malin tak samych nie wyobrażam sobie jeść, meh. W czekoladzie jednak nie mam aż tak nic przeciw nim.

      Widziałaś limitki Gorssów? Mousse mleczny / czekoladowy + dżemor - o, takie coś malinowego by mi się marzyło. I bez pestek!

      Usuń
    2. O kurcze, nie widzialam, dawno nie byłam w Lidlu. Dzięki za info, przejade sie <3

      Usuń
    3. Zjadłam na razie tylko bananową (bierz ją, jest boska, lepsza OD Moser Roth, ma 9/10) i próbowałam jeżynową - też dobra, ale nie aż tak. Ma świetny mus, jakby wsadzili do środka bitą śmietankę.

      Usuń
  2. Parę razy przeszło mi przez głowę, że mogłabym spróbować. Kiedy przeczytałam o likierze albo konfiturze, bo to brzmi miło. W całokształcie jednak czekolada mi nie pasuje. Nie chcę drobinek znienawidzonych owoców rozpuszczających się na sok, cukrowości w ciemnej czekoladzie ani efektu smaku świeżych malin. Wolałabym już likwory Twojej mamy, bo przynajmniej można się naładować alkoholem :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro owoce rozpuszczające się na sok = źle, pomyśl, co ja ostatnio przeżyłam: czekolada z malinami w nadzieniu i były w nim pestki, ale smaku owoców brak. Lepiej?

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.