poniedziałek, 16 sierpnia 2021

Georgia Ramon Madagascar 70 % Mava Plantation-Ottange Farm Trinitario ciemna z Madagaskaru

Jedząc Grossa Madagaskar 70 % wpadło mi do głowy, że z ogromną ochotą w dość krótkim odstępie czasu porównałabym tabliczkę właśnie z Madagaskaru innej bardzo lubianej przeze mnie marki, której nawet owocowe propozycje nie wychodzą tak czysto owocowo. Coś w GR jest często czy roślinnego, czy mącznego, czy papierowego, co hamuje nawet ogrom owoców i co brzmi dziwnie, ale jest na swój sposób intrygujące. Stąd i Madagaskaru zrobiłam się bardzo ciekawa.
I właściwie nie tylko dlatego. Najpierw czekolada wydawała się wręcz elitarna, bo zrobiono ją z kakao z plantacji Maya; konkretnie z farmy Ottange, czyli najmniejszej z ośmiu farm wchodzących w skład całej plantacji, położonej w pobliżu rzeki Ramena (o proszę, jaka zbieżność nazw), płynącej przez północno-zachodni obszar Madagaskaru. Roczna produkcja ziaren z Ottange to 6 ton, przez co najpierw pomyślałam: "wow". Jak się jednak okazało... to ilość przeciętna, bo normalnie rocznie przeciętne farmy kakao produkują właśnie 6-8 ton. Cóż, przynajmniej taką wiedzę zdobyłam dzięki tej tabliczce. 

Georgia Ramon Madagascar 70 % Mava Plantation-Ottange Farm Trinitario to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao trinitario z Madagaskaru z plantacji Maya, z farmy Ottange.

Gdy tylko otworzyłam papierek, poczułam czerwone owoce: głównie porzeczki (ale nie tylko), a także jakby kwiatowo-papierowy, wegański motyw... nabiału z orzechów? Kwiaty odpowiadały za słodycz kompozycji. Po niepewnym zaznaczeniu swojej obecności orzechy uderzyły pełnią mocy fistaszków i gorzkich włoskich, podtrzymując duszny motyw papieru i suszonych kwiatów (?). Nagle czerwone owoce zmieszały się z rozgrzaną ziemią i nastąpiła eksplozja soczystostości. Czerwone porzeczki i wiśnie zniknęły w czerwieni grejpfruta, a ten zaraz niemal utopił się w cytrynie. Przez większość degustacji stała na przodzie, podkreślona kwiatowo-ziołowym akcentem, wnoszącym słodycz. W tle poczułam kwaskawy jogurt, śmietankę... lub lody śmietankowo-cytrynowe?

Twarda tabliczka przy łamaniu wydawała trzask sugerujący, że może przypominać mokry piasek. Czerwonawy przebłysk ziarnistego przekroju nie oponował.
Już na dotyk nietłusta czekolada w ustach okazała się zupełnie nietłusta. Rozpuszczała się wprawdzie powoli, ale niczym zwarty i długo twardawy zlepek przemielonych owoców i orzechów z piaszczyście-proszkowym zarysem. Potem robiła się plażowym, miałkim piaskiem mokrym: miękła i rzedła na szorstkawy, niegładki krem. Kojarzyła się z drobnopiaskową zbitką, z której lały się hektolitry soku. Jakby soczysty sos opływał... bardzo twarde, zbite lody, które mimo wygładzania się, do końca utrzymują proszkowość (bo np. z mlekiem w proszku).

Pierwsza w smaku odezwała się cytryna, by puścić przodem znaczącą słodycz. Łapnęłam miód i kwiaty, których ciężkie płatki opadły niczym kurtyna, odsłaniając karmel rozchodzący się jako tło. Wyszedł łagodnie, jakby przymglony, ale zdecydowanie palony. Z tym, że delikatnie i zmieszany... z kwiatami i karmelkową wręcz śmietankowością.

Cytryna i karmel pomieszały się, przez co cytryna wydała mi się lekko pudrowa, mimo że wciąż soczysta. To jakieś słodkie cytrynowe twory - może lemoniada, lukier cytrynowy... Kandyzowane skórki? Albo jakiś mus z nich zrobiony? Nagle bowiem odnotowałam gorzkość skórek właśnie.

Gorzkość rosła i rozchodziła się, nie opuszczając kwasku. Wręcz przeciwnie: zdawały się wzajemnie nakręcać. W splocie tym odnotowałam też inne cytrusy. Za sprawą słodyczy pomyślałam o mandarynkach, ale zaraz przemieszały się i wybrały przewodnika. Dowodził grejpfrut, podsycany cytryną.

Mimo to, słodycz rosła i z czasem zaczęła mi się wydawać ryzykownie silna, wychodząc niemal na pierwszy plan. Aż zadrapała w gardle niczym kwiatowy, jasny miód. Przy śmietankowo-miodowym karmelu poczułam jeszcze nutę nabiału, a więc więcej śmietanki i jogurt. Pomyślałam o takowych jogurto-deserach w wariancie... Karmelowym? Cytrusowym? Chwilami zajeżdżał nieco wegańsko-orzechowo, nawet papierowo? Specyficznie "sucho smakowo", bez choćby cienia tłustawości nabiału.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość wyszła na prowadzenie, spychając nieco słodycz. Wpisały się w nią orzechy, a dokładniej sporo arachidowych, laskowych (w wydaniu jakiegoś kremu / nadzienia; ewentualnie deseru mlecznego) i inne. Uderzyła ziemia, którą rozgrzewało słońce. Ziemia i orzechy, mieszając się, skojarzyły mi się ze skórzaną odzieżą / meblami... Gorącymi od padającego na nie słońca i... od przypraw korzennych? Pewna papierowość i kwiaty ułożyły się w suszono-ziołowy, nieco ostry splot. Pomyślałam o pieprzu, a to znowu podkręciło miodowe drapanie.

Gorzkość ziemi i skóry lekko się odymiła-"okarmelowiła". Z dymem nadciągała bowiem palona słodycz maślano-śmietankowego karmelu, jednak... W dymie też podpełzł do nich grejpfrut, podlewając je soczystym sokiem... swoim i cytryny. Zaprosił też czerwone owoce. Pomyślałam o kwaśnych porzeczkach, potem też wiśniach, może i suszonych malinach... Innej drobnicy? Schowanej wśród kwiatków i bardzo blisko ziemi? Kwiatów suszonych i... zmieszanych z przyprawionym (?) miodem...

Końcówka była kwaśno-owocowa, niejednoznaczna w tym i ziemista. Ziemia... podkręcona nieco skórą, z tak silną soczystością mignęła mi kawą. Słodycz też miała w tym swój udział, choć na końcówce jakoś odpadła.

Po zjedzeniu został posmak słodyczy miodu, maślanego karmelu, ale też już bardzo stonowanej, pudrowo-kwiatowej. Trwała także dynamiczna kwaśność cytryny i owoców czerwonych kontrastowo zestawiona z gorącą, czarną ziemią i skórą. Wszystko było nieco... gorzkawe za sprawą dymu.

Całość wyszła cudownie soczyście i jednocześnie dziwnie "sucho smakowo". Przypadł mi do gustu kontrast kwaśnych owoców i gorzkości, tego gorąca. Wysoka słodycz nie przeszkadzała, acz mogłaby być niższa. Pewne nuty też mogły się bardziej schować, np. pudrowość nie pasowała, ale... mimo kontrastów nie było zgrzytów. Pudrowość cytryn i dziwna suszoność malin... właściwie właśnie zapewniły spójność hektolitrom soków z ciepłem ziemi i orzechów, przypraw. Mimo łagodzenia, to czekolada z pazurem. Intrygująca. Podobało mi się, jak nietłusta była.

Była bardziej ziemista i gorzko-ostrawa niż Morin Madagascar Sambirano 70 % (recenzja już 21.08.2021), ale jednocześnie słodsza i to nie tylko karmelowo-miodowo, ale aż pudrowo. Przez to nie zachwyciła mnie bardziej niż soczysty i drzewny Morin.

PS Czułam czerwone porzeczki, ogólnie czerwone owoce - w internecie trafiłam, że czuć wyraźnie owoc "schisandra", ponoć bardzo charakterystyczny; tłumaczy się to jako "cytryniec chiński". Może to i on, ale piszę o tym, bo... spodobała mi się nazwa i moje wyobrażenie o tym czymś.


ocena: 9/10
cena: 30 zł (za 50 g; cena półkowa)
kaloryczność: 537 kcal / 100 g
czy kupię znów: gdybym nie znała Morina, to bym się zastanowiła

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

2 komentarze:

  1. Eksplozję owoców z zapachu widziałabym w koktajlu, jogurcie, napoju. Na czekoladę to za dużo (acz ja zwyczajowo nie wyczułabym niczego :P). Orzechy poproszę. Chociaż wczoraj chrupałam laskowce z mieszanki lidlowej i były niedobre: gorzkie, jakieś plastikowawe, na domiar złego suche niczym pustynia. Pewnie zjem, bo szkoda kasy, no ale... Twoja czekolada to obraz afrykańskiej wioski zamieszkiwanej przez plemię stroniące od nowoczesnych udogodnień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, kocham te obrazy z moich czekolad.

      A co do orzechów - mam wrażenie, że do mieszanek dają byle jakie. A z kolei pojedynczo często wielkie paczki, to też - potem z kolei stwardnieć mogą. A z Mamą wolimy inne, ech. Szkoda, że orzechów nie robią w małych paczkach takich na raz.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.