Po drugą posiadaną Letterpress sięgnęłam już z pewnym wyobrażeniem, acz wciąż z dozą niepewności. Tliła się we mnie dziwna nadzieja, przeczucie, że być może odkryłam kolejną zacną markę. Sporo kakao i to z cenionej plantacji Esmeraldas dobrze wróżyło. Jest ona położona blisko wybrzeża i hoduje się tam hybrydę kakao Nacional. Ta tabliczka została zrobiona z niego, a dokładniej w ramach nowego projektu fermentowania i suszenia pod okiem eksperta z Cocoa Service Daniela O"Doherty. Z tego, co napisano w opisie czekolady, kakao to wygrało jakąś nagrodę. Letterpress mielą je conajmniej 48 godzin i pozwalają leżakować przez miesiąc.
Letterpress Chocolate Ecuador Esmeraldas 85 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao Nacional z Ekwadoru, z okolic miasta Esmeraldas.
Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach ziemi zestawiony ze słodkimi kwiatami. Nadały wilgotny charakter nutom. Przedstawiły się jakieś białe, rześkie, np. jaśmin, ale też trochę odważniejsze i cięższe róże. Ich wilgoć wprowadziła soczyste owoce. Pomyślałam o słodkich mandarynkach, podkreślonych marakują, ale nie tylko... Innych (jakiś jagodowo-leśnych?) nie mogłam uchwycić. Jakaś hybryda malin, porzeczek i jeżyn, powiedziałabym. Za bardzo je, jak również w minimalnym stopniu ziemię, łagodziły orzechy. Gorzkawe, spokojne... I stojące na straży słodyczy, która chyliła się ku toffi i mlecznym karmelkom. W mleczności chyba też odrobinkę kwaskawego, charakterniejszego kefiru się doszukałam.
Lśniąca i bardzo ciemna tabliczka wydała mi się kremowa już w dotyku, jednak nie brakowało jej twardości. Podczas łamania trzaskała głośno, jakby była gęstym, twardym kremem.
W ustach rozpływała się wolno i bardzo, bardzo gładko-kremowo. Była trochę maziście tłusta, ale nie ciężka. Pokrywała podniebienie i całe usta, wypełniając je konkretną, acz niezupełnie po prostu gęstą, mazią, w której z czasem nakręcała się soczystość. Czekolada cały czas była zwarta, lecz w miękki sposób.
W smaku przywitały mnie słodkie, białe kwiaty o delikatnym charakterze. Pokrywała je rosa, wilgoć. Mógł to być np. jaśmin, który zaraz otoczyła intensywniejsza słodycz mlecznego toffi.
Prędko rozlała się palona gorzkość. Zdominowała kompozycję, choć cechował ją spokój. Podążała za nią lekka maślaność. Maślaność, który chyliła się ku takiej bardziej orzechowej.
Poprzez wilgotne nuty kwiatów, polała się soczystość. Może nie jakoś bardzo wysoka, ale jednak. Kontynuowała słodycz, acz wzbogaciła ją o lekki kwasek. Wyraźnie poczułam mandarynki, z czasem zmieniające się w wytrawniejszą pomarańczę. W tle, raz po raz, nieśmiało mignęły mi jakby pudrowo-pyłkowe (od kwiatów i ich pyłku?), potem już soczystsze malino-porzeczki (zbyt delikatne, by sprecyzować).
Słodycz w tym czasie uszczknęła trochę powagi od gorzkości. Mleczno-maślane toffi zmieniło się w mleczne karmelki o poziomie słodyczy bardzo wyważonym. Gorzkość przenikała je... Razem w końcu zasugerowały pekany. Te rozgoniły maślaność zwyklejszą, eksponując swoją własną. Wydaje mi się, że to one tonowały słodycz i trochę gorzkość. Orzechy wydawały się dowodzić kompozycją, nawet mimo faktu, że ziemia była równorzędną nutą.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwasek trochę się nasilił - to jakby druga fala owocowości. Cytrusy nieco się zagubiły, a ja odnotowałam niejednoznaczny, jagodowo-jeżynowy splot. Coś malinowo-porzeczkowego w nim może i się ostało, ale reszta kompozycji optowała za ciemniejszymi owocami. Na pewno mieszały się z coraz intensywniejszymi kwiatami.
Kwiaty cechowała słodycz. Były wśród nich m.in. róże, ale wszystkie... w pewien sposób wiązały się z ziemią, która wyłoniła się z gorzkości. I jej próbowały nadać wilgotnego wydźwięku, ale szło im dość ciężko. Moje myśli obracały się wokół ziemi rozgrzanej. Niekoniecznie całkiem suchej, ale właśnie rozgrzanej. Ziemia była nutą wiodącą, lecz poprzez to rozgrzanie dołączyły do niej znaczące palone ziarna kawy.
Orzechy pekan zmieniły się we włoskie, które rozbrzmiewały w parze z ziemią. Niby na jednym poziomie, ale... to orzechy chwilami wydawały się władać kompozycją. Orzechy przyciągały najwięcej uwagi, ziemia z kolei była wszechobecna, dbając o charakter poszczególnych nut.
Delikatna słodycz karmelków zmieniła się w szlachetniejszy palony karmel. Wciąż i kwiaty lekko słodziły... acz porastały ziemię, dzięki której zyskały trochę cierpkości.
I właśnie cierpkość wkradła się w owoce. Pomyślałam o soku z jakiś "egzotycznych jagódek", raczej ciemnych. Podkreśliła je marakuja soczystym kwaskiem. Może towarzyszyła jej cytryna? Palony wątek przypomniał o kawie, w tym ujęciu też nieco cierpkawej.
Kwasek pojawił się w nutach nabiału, które nieśmiało cały czas pomykały na tyłach. Do głowy przyszedł mi jakiś podfermentowany, ale za mało znaczący, by dookreślić. Orzechy i ziemia za bardzo skupiały uwagę na sobie.
W posmaku zostały właśnie głównie orzechy włoskie i ziemia, ale też wilgotne kwiaty. Te przyciągnęły do siebie lekko kwaskawe, cierpkawy owoce - ciemne jagody w towarzystwie cytrusów? Nieco cierpko ściągnęły, choć i słodyczy im nie brak. Tę czułam również palono-karmelową... acz za gorzkością ziemi, chyba nawet nieco pieprzną, a także naturalną słodycz orzechów.
Całość była przepyszna. Po delikatnym, kwiatowym i karmelkowym początku zupełnie nie spodziewałam się tak dużej ilości ziemi i orzechów pekan, a potem włoskich. Co prawda charakter miały spokojny, ale nie umniejsza to im. Egzotyczne nuty owoców cytrusowo-jagódkowych, sporo soczystych przebłysków, odrobinka nabiału i kawa przyjemnie ozdabiały główne nuty.
ocena: 10/10
kupiłam: The High Five Company
cena: €11,47 (za 57g; dostałam rabat)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: chciałabym móc do niej wrócić
Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.