niedziela, 15 czerwca 2025

SOL Dark Chocolate Venezuela Amazonas 73 % ciemna z Wenezueli

Uwielbiam poznawać nowe marki. Jakiś czas temu odkryłam, że warto pisać do mało znanych w Polsce producentów na Instagramie i dogadywać kupno. Tak właśnie było z ukraińskimi Sol, na które trafiłam przypadkiem. Cieszę się, że trochę więcej ze sobą popisaliśmy, bo okazało się, że mają różne czekolady z Wenezueli, ale w zasadzie nawet nie różnicują im opakowań - ze względu na minimalne różnice. Ja jednak wiem, że potrafię wyczuć o wiele więcej niż inni, więc jak najbardziej się zainteresowałam. Mieli 3 różne 73% i jedną 75%. Choć najpierw chciałam wszystkie, uznałam, że jeśli nie znam producenta, bezpieczniej będzie wziąć tylko dwie, z czego pierwsza to właśnie ta dzisiaj przedstawiana. Nie chciałam długo zwlekać z tym zestawieniem! Za bardzo intrygowało.


SOL Dark Chocolate Venezuela Amazonas 73% to ciemna czekolada o zawartości 73 % kakao z Wenezueli, ze stanu Amazonas.

Po otwarciu poczułam intensywny, wytrawny zapach mnóstwa ziół. Do głowy przyszedł mi goryczkowaty ostrożeń i tymianek użyty w nadmiarze. Do tego dołączyły drzewa, sporo migdałów i splot ziemiście-grzybowy. Mieszały się ze śmietanką... może wręcz śmietaną, ale bez kwaśności i duszonymi śliwkami. Wprowadziły soczystość, acz też miały wytrawniejszy charakter jakby jakiegoś sosu do pieczeni czy innego dania obiadowego. Migdały dołożyły się do goryczki swymi skórkami. Sojusz goryczki i soczystości śliwek zwieńczyła subtelna nutka pomarańczy, w dużej mierze skórek.

Twarda tabliczka średnio głośno trzaskała niczym suche gałązki przy łamaniu, wydając się bardzo masywną. W dotyku zaś wykazywała lekką pylistość i kremową, potencjalnie śmietankową tłustość.
W ustach rozpływała się kremowo, śmietankowo-maślano tłusto i minimalnie maziście. A już po chwili doszła do tego wysoka soczystość i wkradła się wodnistość. Robiła to średnio powoli, mięknąc, lecz trzymając kształt. Pod koniec zaś znikała soczyście-wodniście rzadko i zostawiała cierpko-ściągające wrażenie.

W smaku pierwsza rozeszła się subtelna słodycz. Podpłynęło do niej trochę śmietanki. Początek był bardzo łagodny i spokojny, ale nie bez charakteru. Przemknął mocno, wręcz do goryczki, palony karmel, a swoją obecność zaznaczyły także łagodne, naturalnie słodkawe migdały. Zaraz jednak wycofały się.

W tle zaznaczyła się lekka soczystość śliwek i bardzo, bardzo słodkich jeżyn.

Gorzkość weszła bardzo powoli i ostrożnie jako mocny, ziołowy herbato-napar. Startowała z niskiego poziomu i dopiero rosła, w czym pomogła ziemia. A rosła już bardzo szybko i odważnie, wręcz skokowo. Trochę jednak hamowały ją migdały. Zaznaczyła się przy nich goryczka za sprawą skórek, ale ogólnie jawiły się jako łagodne i słodkawe.

Słodycz pomykała tyłami. Paloność karmelu zmieniła się w... wypieczenie? Wychwyciłam jakby śmietankowo-maślane, delikatne ciastka z kawałkami suszonych, ciemnych owoców. Owoce stanowiły wtrącenia - najpierw pojedyncze, potem coraz więcej i odważniej. Niezależnie od owoców z ciastek wychwyciłam słodkie cytrusy.

Przy ziemi zaś odnotowałam grzyby i... grzyby duszone w ziołach? Ze... śliwkami? Nagle niemal na pierwszy plan wyszedł śmietanowo-ziołowy sos. Gorycz przeplotła słodycz... karmelizowanego tymianku? I tak ciągle coś ją przeplatało, ciutkę łagodziło.

Za wytrawniejszym wątkiem zaznaczyła się soczystość słodko-kwaśnej pomarańczy, która mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa obudziła owoce ciemne, tym razem kwaśniejsze niż na początku. Czyżbym czuła śliwki? Duże, okrągłe... Mieszały się z pomarańczą aż do przybycia cierpkiej aronii, która to owocowy wątek na pewien czas zdominowała. Przy niej wychwyciłam jeszcze... soczyście wytrawny czarny bez?

Zioła w tym czasie jeszcze się umocniły. Gorzkość wzrosła bardzo, acz nie nazwałabym jej siekierą. Pomyślałam o gotowanym naparze z ostrożenia oraz o bulgoczącym wywarze z tymiankiem, którego dodano tam o wiele za dużo. Było cierpko i wytrawnie.

Słodycz z tła jednak nie wystraszyła się. Pobrzmiewała delikatnie jako karmelowa mgiełka. Znalazło się jej trochę także w owocach, bo do aronii znów zaczęły podkradać się inne. Też ciemne, ale tym razem słodsze. Prawie na pewno czułam bardzo ciemne, niemal czarne winogrona granatowe i być może jeżyny.

Z czasem zioła zatonęły w śmietance, przekładając się na ziołowo-śmietanowy sos. Sos do... grzybów? I te raz po raz się wyłaniały. Potem jednak schowały się w ziemiście-drzewnym wątku. Drzewa przywołały migdały, które jakby tylko na to czekały i końcowo wyszły niemal na przód. A zioła znów zmieniły się w - tym razem łagodniejszy - herbaciany napar.

Po zjedzeniu został posmak ziołowej goryczki oraz cierpkość aronii i czarnego bzu, za którymi pobrzmiewało echo innych, już słodszych ciemnych owoców. Pojawiła się też subtelna, słodko-kwaskawa pomarańcza i trochę śmietanki. Wszystko wieńczyła ziemia.

Czekolada była niezwykle interesująca, niecodzienna i smaczna. Nie rozpoznałabym regionu w ciemno. Czuć bowiem całe mnóstwo ziół, przypraw. Były goryczkowate, kojarzyły się z mocnymi naparami i wytrawnymi sosami. Trochę łagodziło je sporo śmietanki. Pomyślałam o ziołowo-śmietanowym sosie i grzybach. Ziemi też czułam sporo - ciekawie łączyła się z migdałami i bardzo subtelną słodyczą. Owoce wprowadziły soczystość, ale też cierpkość. To przede wszystkim duszone, ale nie tylko duszone, śliwki oraz aronia, czarny bez i inne ciemne, wymieszane z nutką pomarańczy.
Za sam smak mogłaby spokojnie mieć 10, jednak to zbyt szybkie rozpływanie się, końcowa niemal wodnista rzadkość i soczystość nieadekwatna do nie aż tak mocno owocowego smaku mnie nie rozkochały w sobie.


ocena: 9/10
cena: 250 UAH (około 24 zł; za 70g)
kaloryczność: 592,65 kcal / 100g
czy kupię znów: chciałabym do niej kiedyś wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

piątek, 13 czerwca 2025

Zotter Labooko Opus 5 Cuvee 72 % Dark Chocolate / Dunkle Schokolade ciemna z Ghany, Madagaskaru, Tanzanii, Ugandy i Togo

Smutne, ale gdy jesienią 2024 Zotter wprowadził nowości, tylko ta mnie szczerze bardzo zainteresowała. I była to jedyna czysta ciemna, co uważam za wręcz skandaliczne. Widać Zotterowi nie znudziło się jeszcze komponowanie blendów kakao z 5 różnych krajów. I oby nie nudziło się po wieki! Jak co roku też, każde kakao uprażono osobno. Ponoć ta tabliczka ma oddawać różnorodność Afryki. Na stronie w tym roku opatrzono ją podtytułem "vintage" - cokolwiek miałoby to znaczyć. 

Zotter Labooko Opus 5 Cuvee 72% Dark Chocolate / Dunkle Schokolade to ciemna czekolada o zawartości 72% kakao z Ghany, Madagaskaru, Tanzanii, Ugandy i Togo; blend na rok 2024/25; czas konszowania: 20h.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach piernika z marcepanową warstwą oraz słodkich, wręcz słodziuteńkich ciastek korzennych. Powagi dodała temu ziemia - niby w tle, ale zaznaczona wyraźnie. Obok rozbrzmiewał motyw... zdrowych słodkości. Wyobraziłam sobie raw bary, batony z  prasowanych suszonych owoców, zdrowe ciasta z mąką migdałową i ciastowe batony jak Legal Cakes (np. Baton Piernikowy). Wyróżniły się w tym suszone śliwki i bardzo słodkie daktyle, chyba też rodzynki, łączące słodycz z odrobinką kwasku. Ten wprowadził wyraźnie wyczuwalne, słodkie powidła śliwkowe i zasładzające niemal czarne winogrona granatowe. Może... wypełniające jakiś wypiek, rogalik? Do głowy przyszła mi też zdrowa, domowa masa czekoladowa o palono-dymnym akcencie ze słodką, ciężką melasą.

Czekolada zdradzała w dotyku kremowość i tłustość, lecz była twarda i trzaskała głośno przy łamaniu jak suche gałęzie. Sugerowała też, że jest bardzo pełna.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym. Potwierdziła się jej tłusta kremowość. Była bardzo maślana i średnio gęsta, choć zbita. Chwilami kojarzyła się ze średnio dojrzałym awokado, zza którego wyciskał się sok w skąpej ilości. Z czasem znacząco miękła i znikała już rzadziej, trochę ściągając.

W smaku przywitała mnie słodycz maślanego karmelu. Wydał mi się niemal uroczy i zarazem dość władczy. Zaraz zaczął zmieniać się w kajmak.

Dobiegła mnie nutka podpieczenia, wypieku. Oczami wyobraźni zobaczyłam maślany rogalik - croissant! - z kruchą skórką, przekrojony na pół i sowicie posmarowany masą kajmakową. Słodycz rosła, ale nie szybko i nie mocno, bo... trochę blanszowanych migdałów ją spowalniało.

Wtem pojawiła się subtelna gorzkość. Miała nieco palony akcent. Za jej sprawą przemknęła mi kawa. Kawa z pogłosem marcepanu? Zasnuła ją maślana, niezbyt pasująca do niej, nuta. Złagodziła potencjalne zapędy gorzkości.

Zza słodyczy wyłaniały się w tym czasie przebłyski... rodzynek? Na pewno ciemnych, ale bardzo słodkich owoców. Pomyślałam o powidła śliwkowych, którymi także można by posmarować wspomniane rogaliki. W powidłach zaznaczyła się obietnica kwasku. Soczystość rosła, a kwasek już po chwili trochę wraz z nią. Przez myśl przemknęły mi wiśnie, jakieś niejednoznaczne niemal winne, czerwone owoce, lecz nie miały okazji przedstawić się lepiej. Powidła podkręcono bowiem... cytrusami? Chyba przemknął mi też słodko-kwaskawy ananas.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa rogaliki zaczęły zmieniać się w delikatny, palono-karmelowy piernik oblany domową czekoladą. Piernik jednak nie miał jakoś siły przebicia. Ostały się więc przyprawy z niego i już po chwili wystąpiły w nowej odsłonie jako mocno maślane, delikatne ciastka korzenne oraz bułeczki "ślimaki" z cynamonem i rodzynkami.

A ta domowa czekolada... masa czekoladowa... mogłaby oblewać także marcepan. W tym samym czasie wysunął się na przód, dominując. Marcepan mocno migdałowy z echem... goryczkowatego olejku? Owoce podszepnęły mu naturalną galaretkowatą masę - chyba z ananasa. Choć wydawało mi się, że jakieś ciemne owoce... może niemal czarne winogrona granatowe cały czas kryją się w oddali, jakby tylko czekając na odpowiedni moment. Czekolada, masa z jego wierzchu stopowała jednak kwaśne zapędy owoców.

W czekoladzie oblewającej marcepan i piernik zaznaczyła się odrobinka ziemi, paloność przeszła w dym, walcząc o gorzkość. Ta doleciała do ciastek korzennych i zniwelowała ich słodziutkość. Przyprawy korzenne przez chwilę się zawahały i nagle przez sekundę czy dwie przyprawy wydały mi się o wiele wytrawniejsze.

Jako jednak że i słodycz była wysoka, zaraz się to zawieruszyło. Na pewno nie czułam już kajmaku, a charakterne, soczyste daktyle i kadzidlano-żywiczne rodzynki z odrobiną kwasku, wpisaną w słodycz suszonych owoców. Znów pomyślałam o zdrowych batono-ciastach (np. Legal Cakes) w wariantach czekoladowo-piernikowych. Może z goryczkowatym olejem kokosowym? I zrobionych z mąką migdałową, w którą to w dużej mierze zmienił się marcepan.

Niczym błędne ogniki na koniec zaplątały się w tym i kajmak, i dym. Melasa jakoś mniej melasowa? Melasa winogronowa i... Zasładzające suszone, niemal miodowe figi i daktyle?

Po zjedzeniu został posmak ni marcepanu, ni mąki migdałowej i maślanych wypieków, zestawionych ze zdrowymi ciastami z suszonych owoców. Czułam rodzynki, słodycz daktylowo-powidlaną i trochę korzenności, piernikowości. Powidlaność wiązała się z cierpkimi, ciemnymi owocami, a te z kolei z cytrusami i chyba egzotyczniejszym ananasem.

Maślane rogaliki posmarowane kajmakiem i powidłami, zdrowe ciasta z mąką migdałowej i suszonych owoców, daktyle, rodzynki, marcepan, ciastka maślano-korzenne i masa czekoladowa ciekawie urozmaiciły zmieniające się przyprawy. Od słodkich, słodziutkich do wytrawnych. Sporo różnych owoców także wprowadziły dynamikę. Ciągle coś się działo: było a to bardziej powidlano, cytrusowo, zaraz pojawiły się też suszone owoce (daktyle, rodzynki), a tu już i ananas przemknął. Nie było bardzo owocowo, ale ciągle coś owocowego wpadało. Gorzkość stała na średnim poziomie, słodycz pozwoliła sobie na wiele, ale nie przesadziła, a kwasek tylko się pojawiał. Znalazło się tu miejsce i dla soczystości, i ciężkości. Nudy nie było!

Czekolada bardzo mi smakowała i stanowiła duże zaskoczenie. Po Labooko Madagascar 75 %Labooko Ghana 72 % i Labooko Uganda 70 % spodziewałam się więcej czerwonych owoców, wiśni i gorzkości, a tu... trafiłam na zupełnie inny bukiet.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

czwartek, 12 czerwca 2025

Dobry Orzech Pasta z Orzechów Laskowych z Mleczną Czekoladą

Marka Dobry Orzech może nie zrobiła na mnie zbyt dobrego wrażenia przy pierwszym spróbowanym kremie (Dobry Orzech Pasta z Orzechów Brazylijskich Czekolada-Cynamon), ale jeszcze się nie zniechęcałam, bo sięgnęłam po krem z orzechów, które... faktycznie po prostu może trudno przerobić w krem, który by mnie usatysfakcjonował. Kolejny, o którym pomyślałam też może był trochę ryzykowny, ale chyba podświadomie właśnie najpierw takie tej marki chciałam wyjeść. Dotąd, jak szukałam kremów czekoladowych, patrzyłam na te z ciemną. Tknęło mnie jednak, że w kremach w sumie i mleczna może dobrze wyjść - ważne tylko, aby "w tym cukry" za dużo nie było.

Dobry Orzech Pasta z Orzechów Laskowych z Mleczną Czekoladą to czekoladowo-orzechowy krem z prażonych orzechów laskowych z mleczną czekoladą.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach głównie prażonych orzechów laskowych. Słodka, delikatna czekolada mleczna stała daleko za nimi, dopowiadając nieśmiało wizję dobrych czekolad z orzechami w opakowaniach "z okienkiem". Było w tym coś ciepłego, ale uroczo w zasadzie nie wyszło ze względu na moc prażenia.

Na wierzchu wydzieliła się średnia ilość oleju, bo jakieś 3 łyżeczki. Znaczy: tyle dałam radę zlać. Krem na wierzchu był bardzo luźny i oleisty, więc mieszał się z resztką oleju. Najchętniej zlałabym więcej, ale się nie dało. Wystraszyłam się, że pasta będzie lejąca, jednak na dnie była nieco suchsza, gęsta, więc po przemieszaniu otrzymałam konsystencję, którą uznałam za może nie idealną, ale w porządku. Krem był gęstawy i w sumie wciąż trochę lejący, ale nie rzadki. Widać w nim miazgowy efekt.
W trakcie jedzenia krem okazał się gęstawo-gęstniejący. Zalepiał usta i wydawał się przybierać na masywności, acz tylko chwilowo. Może nie bardzo, ale dość znacząco. Krem rozpływał się w średnim, średnio-szybkawym tempie, wykazując miazgowy efekt i proszkowość, wręcz ziarnistość. Brakowało mi w nim zbitości, zwięzłości, gdyż z czasem przechodził w zawiesinę. Jak na początku trochę zgęstniał, tak potem łatwo zrzedł. Zostawiając sobie marginalną kleistość.
Trafiłam w nim na odrobinę, znikomą ilość, drobinek do gryzienia, co pewnego chrupkawego trzeszczenia nadawało. Acz masa sama w sobie gryziona jawiła się bardziej jako trzeszcząco-skrzypiąca.

W smaku pierwsza rozeszła się wysoka, prosta słodycz. Rosła odważnie. Na szczęście zaczęły opływać ją łagodne orzechy laskowe. Pokierowały ją częściowo w nieco bardziej orzechowym kierunku, lecz czuć, że to nie była słodycz orzechów.

Laskowce wprowadziły delikatną czekoladę. Początkowo wydawała się wręcz marginalna, ale z czasem trochę ośmieliła się dzięki prażeniu. Orzechy bowiem dały się poznać jako prażone mocno.

Mocno prażone orzechy wyszła na przód i zdominowały kompozycję zupełnie. Motyw prażenia rósł w siłę i wydał mi się aż nieco przesadny, choć jeszcze nie bardzo przeprażony. Pomógł on jeszcze trochę wyłonić się czekoladzie, acz ta cały czas trzymała się tyłów.

O wiele wyraźniej rozchodziła się jej słodycz. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach w dużej mierze czuć jakby dosłodzone laskowce, acz i mleko całkiem mocno się zarysowało. Dziwnie właśnie zrobiło się orzechowo-mlecznie, a czekoladowość wciąż raczej przemykała. Odnotowałam nawet echo około waniliowe.

Końcowo prażenie i kumulacja słodyczy, mleko dopuściły jednak i czekoladę mleczną do głosu. Raz po raz przychodziło mi do głowy Kinder Bueno i w sumie też czekolady mleczne z orzechami w opakowaniach "z okienkiem", acz w wersji ani trochę nie uroczej. Za to w specyficzny sposób ciepły; ciepło-prażony.

Po zjedzeniu został posmak mocno prażonych orzechów laskowych, mieszających się ze słodyczą cukrową i mlekiem. Czekolada mleczna była marginalna, choć też wyczuwalna.

Krem trochę mnie rozczarował, mimo że w sumie był całkiem smaczny. Konsystencja na poziomie między "znośna" a "ok" - na szczęście nie była strasznie lejąca, a choć ja wolę gęstszą, to wiem, że pasty z laskowych bywają rzadkie. Liczyłam, że czekolada ją zagęści, ale nie. I właśnie. Sprawa czekolady... Jakoś dziwnie czekoladowość znikała w słodyczy i prażeniu. A te były wysokie. Słodycz w sumie nieźle łączyła się z mlekiem i orzechami, tak że nie męczyła, ale prażenie wolałabym niższe. Nie było jeszcze tragedii, ale już poziom uważam za ryzykowny. A może gdyby nie było tak mocne, to i mleczna czekolada by ładniej się zaprezentowała?
Krem wyszedł bardziej słodko-mleczno-orzechowy niż mleczno czekoladowo-orzechowy. Miał w sobie coś z Kinder Bueno. Naprawdę żałuję, że nie zdecydowali się na czekoladę mleczną z wysoką zawartością kakao albo i na dosypanie kakao. Gdy jednak ktoś szuka kremu bardziej słodko-mlecznego, pralinowego, to tego trudno się bardziej o coś czepiać.


ocena: 7/10
kupiłam: dobry-orzech.pl
cena: 28 zł za 180g
kaloryczność: 617,2 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone orzechy laskowe 85%, czekolada mleczna 15% (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat wanilii)

wtorek, 10 czerwca 2025

Pralus La Javanaise Blend Dark 75 % ciemna z Indonezji i Ghany

Bardzo, bardzo zatęskniłam już za czekoladami marki Pralus, więc gdy tylko dostrzegłam nowość na stronie Chocoladeverkopers, zaczęłam szukać, co jeszcze zamówić i natychmiast zamówienie złożyłam.
Gdy przypomniałam sobie Pralus Indonesie Criollo 75 %Pralus Ghana Forastero 75 % już w ogóle nie mogłam się doczekać zjedzenia dziś przedstawianej. Połączone kakao z dwóch czekolad, które są na liście moich najukochańszych 10/10? To musiało być coś! Jednak, gdy już się za nią wzięłam, tknęło mnie... że przecież właśnie to połączenie to nie nowość, a Pralus Djakarta Criollo - Trinitario 75 % ze zmienioną nazwą. Producent uznał, iż nazwa była zbyt myląca - "Djakarta" mogło błędnie sugerować, że ziarna pochodzą Dżakarty. Jest ona stolicą Indonezji, jednak to nie z jej regionu pochodzą ziarna. Kiedy opisywałam tamtą, były rozbieżności w kwestii tego, jakie odmiany połączono. Na chwilę obecną, czyli rok 2024 zarówno na stronie, jak i na opakowaniu jest mowa o Criollo i forastero. Zmieniono też używaną lecytynę.

Pralus La Javanaise Criollo - Forastero Blend Dark 75% to Pralus Djakarta Criollo - Trinitario 75 % ze zmienioną nazwą, czyli ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao Criollo i forastero z Indonezji i Ghany.

Po otwarciu uderzył mnie złożony bukiet przypraw: gałka muszkatołowa dominująca nad cynamonem i kardamonem. Odnotowałam też imbir, który wplótł soczystość. Ta niby była nie za wysoka, a jednak wyraźna. Pomyślałam o czerwonych owocach (głównie chyba czereśniach?). I jagodach? Raczej słodkich i na pewno w tle. Soczystość tonęła w słodyczy karmelowo-daktylowej i... miodzie leśnym? Wszystko to stało za torfem, ziemią i słodkawym mchem; lasem pełnym dzikich kwiatów. Oznaczało to sporo drzew, które mieszały się z przyprawami w... piernikowym kontekście? Do głowy przyszedł mi śmietankowy mousse czekoladowo-piernikowy, chylący się w nieco grzybowym kierunku. Doszukałam się jeszcze czarnej herbaty (też z przyprawami?), przeważającej o gorzko-poważniejszym, nie słodkim wydźwięku.

Tabliczka była twarda i trzaskała głośno, obiecując, że jest pełna i konkretna.
W ustach rozpływała się powoli i bardzo kremowo. Była tłusta w nieco oleiście-maślany sposób, mazista i porządnie gęsta. Pokrywała podniebienie tłustymi smugami, a potem przełamywała to trochę soczystością. Nawet ta jednak wydawała się pełna i gęsta, że konkretnie wypełniała usta.

W smaku pierwsza polała się łagodna słodycz mleczno-maślanego karmelu. Karmelu niemal krówkowego. Maślaność zaraz się od niego trochę odłączyła i sama chciała się wybić, niosąc neutralniejszy motyw, ale zgłuszyły ją inne nuty.
Za nią mignęła niemal nieuchwytna gorzkość - kawy?

Przemknął kwasek. Jakby kwasek miodu? Zniknął. Jak już go jednak odnotowałam, nieustannie pomykał mi za to kwasek owoców. Najpierw pomyślałam o cytrusach, ale później złapałam wyraźnie czerwone owoce - wiśnie i niemal czarne czereśnie?

Słodycz w tym czasie bardzo wzrosła. Soczystość podszepnęła karmelowi daktyle. Wyszły niemal piekąco i bez trudu umocniły słodycz. Wprowadziły miód. Także piekący i charakterny, na pewno ciemny i wręcz ciężkawy. Miód leśny? Aromatyczny od dzikich kwiatów.

Gorzkość szybko dała o sobie znać. W zasadzie zaznaczyła się jako echo już w ciemnym miodzie, ale tu bardziej grała na siebie. Przedstawiła się jako za mocna herbata. Herbata z przyprawami korzennymi?

Przyprawy uderzyły nagle i bardzo mocno. Przewodziła gałka muszkatołowa, która wraz z kardamonem szła wręcz w gorzkość. Wraz z mocną herbatą także owocom dodały lekkiej cierpkości. W tle przemykać zaczęły różne porzeczki i jagody. Kwaskowi zdarzyło się spoglądać ku cytrusom.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w maślaności wychwyciłam pieczarki. Jako jakiś śmietankowo-maślany sos?

Korzenne przyprawy jednak odwracały od tego uwagę. Dołączył do nich cynamon i osłodził je nieco. Też w pikantnym stylu. Podsycił też ciemnomiodowo-daktylowe tony, acz nie tak bardzo. Soczystość piekła... i od słodyczy daktyli, i od... imbiru? Do głowy przyszła mi nawet jakaś jabłkowo-imbirowa masa (konfitura?). Słodycz ogólna rosła, ale nie pchała się na pierwszy plan.

Herbata zaczęła zmieniać się w kawę ze względu na mocniejszą paloną nutę, jaka wychynęła zza przypraw. A wśród nich... soczystość poszła we wręcz nieco... mięsnym kierunku? Grzybowy sos z pieprzem przybrał na znaczeniu. Sos... grzybowo-serowy?

Wychwyciłam twaróg, nieco wyprowadzający ten wątek z wytrawnych klimatów do neutralności. Wykorzystał to miód i trochę w ten twaróg wsiąkł. Wątek ten jednak nie utrzymał się za długo.

Przyprawy i ta wytrawność nagle jednak trochę zmieniły tor i pokazały mi obraz lasu. Ciemnego, wilgotnego, ale ze słodkawym mchem. Był w pewien sposób słodko-ostrawy, co świetnie zgrywało się z przyprawami korzennymi. Gorzkość i pikanteria zaś ułożyły się w czarną, aromatyczną i wilgotną ziemię.

Pieprz i gałka muszkatołowa końcowo zdecydowały się na coś słodszego - miodowy piernik o ciężkim charakterze, który nieco przełamało echo soczystej warstwy chyba z wiśni (i czarnych porzeczek?). Do tego nie za słodką, piernikową kawę. Przyprawy wróciły do goryczki. Słodycz jednak też nie odpuszczała. Przy pierniku czułam ciemny, piekący miód, ale już jakby obok prezentowały się równie piekące daktyle. 

Po zjedzeniu został posmak niby maślany i wręcz krówkowo-karmelowy, ale wcale nie łagodny. Te nuty na zasadzie kontrastu wystąpiły w opozycji do ogromu ziemi, herbaty i ostro-pieprznego piernika. Pobrzmiewały grzyby, ale też cierpkie, ciemne owoce, przeplecione z subtelnym niedookreślonym, soczystym kwaskiem (zahaczającym o cytrusy?). Do tego słodycz też częściowo wpisała się w ostrość jako piekące miód ciemny (leśny?) i daktyle.

Ta czekolada to prawdziwa uczta. Niezwykle bogata w intensywne nuty. Połączyła dwie boskie czekolady i wyszła także bosko. Łagodniejszy, niemal krówkowo-karmelowy początek, maślaność, a potem piekące daktyle i miód leśny, herbata zmieniająca się w kawę i ogrom przypraw z gałką muszkatołową i kardamonem na czele wyszły cudnie. Cynamonowe osłodzenie, przejście do pewnej grzybowej wytrawności, a potem las i drewniano-piernikowa końcówka przesądziły o wybitności kompozycji. Odrobinka wiśni, czereśni i porzeczko-jagód, cytrusów wprowadziła soczystość, ale nie silną owocowość. I dobrze, bo tylko taka ilość owoców idealnie pasowała.

Przy drugiej kostce byłam już pewna, że... skądś to znam. Zaczęłam szukać, wczytywać się w opis, przeszukiwać bloga. Przecież to Pralus Djakarta Criollo - Trinitario 75 % (2017)! Tak, dla mnie było to zaskoczeniem, bo przed degustacją nie wczytywałam się dokładnie w opis, stworzyłam wstęp dopiero później. Dobrze to znałam - wspomnienia wróciły, jakby to było tak niedawno. Tym razem byłam w stanie wyczuć o wiele, wiele więcej i trafnie to ponazywać, widzę więc swój rozwój. Czekolada sama w sobie nie zmieniła się jakoś znacząco - szczegóły wynikające z różnic między poszczególnymi zbiorami kakao.


ocena: 10/10
cena: 7.95 € (około 34 zł)
kaloryczność: 585 kcal / 100g
czy kupię znów: kto wie?

Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

poniedziałek, 9 czerwca 2025

(Terravita) Choceur Czekolada Mleczna

Ruszając jesienią na Czerwone Wierchy, myślałam, że czekolada, która ma być najsmaczniejsza, będzie ostatnią, po którą sięgnę - była to Vanini na Krzesanicy. Z niej poszłam połączeniem szlaków czerwonego i zielonego na Chudą Przełączkę, gdzie zatrzymałam się, by włożyć bluzę. Towarzysz wyprawy zaś sięgnął po czekoladę, zdawkowo pytając, że pewnie nie chcę, bo to jakiś zwyklak z Aldiego. A mnie jakby piorun strzelił. Zobaczyłam opakowanie Chateau, marki która wielce cenię i odpowiedziałam, że z chęcią, bo właśnie Chateau są bardzo dobre. Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że małe, tańsze Chateau dla tego marketu robi Terravita. Żeby było śmieszniej, opinię właśnie o Terravicie zaktualizowałam sobie jakiś czas temu w bardzo podobny sposób, bo poczęstowana na szlaku. 

(Terravita) Choceur Czekolada Mleczna to mleczna czekolada o zawartości 30 % kakao, produkowana przez firmę Terravita dla Aldi.

Po otwarciu poczułam delikatny, ale bardzo słodki zapach o wyraźnie cukrowym charakterze, z lekkim echem wanilii. Jednocześnie bez wątpienia czuć mleczność, wręcz śmietankę. Wkradł się w to akcent kakałkowo-cukrowej polewy czekoladowej, wyrobu czekoladopodobnego, acz był ledwo uchwytny. Razem z poziomem słodyczy sprawił, że nie był to przyjemny, a tani zapach (a nie że tylko nie w moim stylu).

Tabliczka przy łamaniu była twarda i trochę krucha. Już w dotyku wydała mi się tłusto-kremowa, a także trochę plastikowa.
W ustach potwierdziła się jej kremowość i gęstość, a także wysoka tłustość. Rozpływała się w tempie umiarkowanym, bez oporu i bardzo kleiście-lepko. Aż trochę przytykająco.

W smaku uderzyła mnie wysoka, cukrowa słodycz. Szybko zaczęła się mieszać z mlekiem. I śmietanką, co trochę łagodziło jej dosadność. I tak jednak szybko osiągnęła poziom przesady.

W oddali poczułam niedookreślony posmak. Oleiście-margarynowy? Upodobniło to czekoladę do taniej polewy, wyrobu czekoladopodobnego.

Słodycz rosła okrutnie. Zadrapała w gardle i choć przemknęło mi trochę wanilii, bardziej aromatu waniliowego, to cukier dominował. Mleczność, zaskakująco wyraźna, jak na taką cukrowość, starała się pomóc wanilii, ratować sytuację, ale i tak cukier szalał.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przemknęła wręcz aluzja do kwasku - chyba przez niemożliwą wręcz ilość cukru. 

O dziwo do końca było wyraźnie mlecznie. Z tym że mleko coraz bardziej mieszało się z tłuszczowo-plastikowym posmakiem. Tłuszczowo-mdło-wodnistym? Nie dawał zapomnieć o wyrobach czekoladopodobnych. Chyba dołożył się do tego, jak topornie wyszła słodycz.

Po zjedzeniu zostało przecukrzenie, drapanie w gardle (nic dziwnego, skoro "w tym cukry" to 59g). Czułam echo aromatu, waniliowego i coś jeszcze. Coś a'la kwasek, ale nie kwasek? A do tego ni maślaność, ni margarynę prosto z plastikowych figurek czekoladopodobnych. 

Przerażające, że w zasadzie już po połowie kostki trudno przez słodycz i taniość jeść więcej. Mimo, że w górach poczęstowałam się kostką, zaczęło mnie drapać w gardle w połowie, więc to zabrałam do domu, by zweryfikować odczucia. I w domu drugie pół znów mnie zmogło.

Przy pierwszym kęsie tknęło mnie, że jest w tym coś znajomego, ale jakby pogorszonego - najpierw zwaliłam na to, że może w warunkach górskich, w chłodzie, po znacznie lepszych czekoladach tak ją odebrałam, ale gdy wzięłam się w domu za weryfikację, miałam podobne odczucia, a po sprawdzeniu papierka wyszło na jaw, że to... Terravita. Ale jeszcze gorsza niż na krwiodawstwo ((Terravita) Czekolada Mleczna dla TwojaKrew.pl). Dziwny posmak margarynowo-tłuszczowy zwalam na polirycynooleinian poliglicerolu, bo tym - oprócz zawartości kakao - różnią się czekolady. Czyżby to Aldi zleciło tak kiepską czekoladę? Czy Terravita uznała, że na market można tak dowalić?


ocena: 5/10
kupiłam: poczęstowałam się
cena: -
kaloryczność: 524 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, mleko w proszku pełne, serwatka w proszku, mleko w proszku odtłuszczona, tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyny, polirycynooleinian poliglicerolu, ekstrakt wanilii

sobota, 7 czerwca 2025

Vanini Tasting Experience Cioccolato Fondente Cocco e Mandorla ciemna 56 % z wiórkami kokosowymi i kawałkami migdałów

Gdy ostatnio szłam przez Czerwone Wierchy, Krzesanicę minęłam szybko ze względu na tłumy. Gdy jednak znalazłam się tam kończąc sezon chodzenia w Tatry przed zimą, były może ze trzy osoby. A że szczyt to rozległy, znalazłam sobie dogodną przestrzeń i urządziłam zdjęcia czekoladzie. Obstawiałam, że będzie najlepsza z wszystkich zabranych na tę trasę.

Vanini Tasting Experience Cioccolato Fondente Cocco e Mandorla to ciemna czekolada o zawartości 56% kakao z siekanymi migdałami i wiórkami kokosowymi.

Po otwarciu poczułam mocny zapach kokosa, który pochodził głównie z aromatu. Skojarzył mi się przelotnie z perfumami, jakimiś kosmetykami kokosowymi oraz likierem kokosowym, acz bez alkoholu. Może był to jakiś sos kokosowo-czekoladowy? Przełożył się na lekką gorzkość, mieszkającą się z cukrową słodyczą. W tle przewinęło się też coś orzechowego. Przemknął do tego trudny do określenia, lekki kwasek. 

Twarda tabliczka przy łamaniu trzaskała średnio głośno w chrupko-kruchy sposób. Choć spod i przekrój tego nie zdradzały, była bogato wypełniona malutkimi kawałkami migdałów i posiekanymi wiórkami kokosowymi. Nie sprawiły jednak, że się kruszyła czy coś. Zrobienie kęsa bez dodatków graniczyło z cudem. Ja trochę spiłowałam zębami, a w domu nożem, by spróbować czekolady osobno.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie, choć dodatki trochę ją poganiały. Miękła, lecz zachowywała pewną zbitość i kształt. Acz luźny. Była trochę mazista, tłusta i wydawała się bazowo gładka. Szybko jednak wyłaniały się z niej dodatki. Okazała się nimi przesadnie najeżona - to był dosłownie zlep dodatków. Za nimi wydawała się coraz bardziej wodnista, chociaż wciąż tłusta.
Parę razy na próbę pogryzłam dodatki obok czekolady uprzednio je od niej oddzielając językiem.
Wyszły trzeszcząco-chrupko, w zasadzie prawie tak samo, jak zostawione na koniec. Wolałam jednak gryźć je dopiero, gdy czekolada zniknęła. Wtedy w przypadku niektórych kęsów mogłam się pobawić i porozdzielać je językiem, by gryźć oddzielnie kokosa, oddzielnie migdały. Nie było to jednak zbyt łatwe.
Wydawało się, że mocno podrobione wiórki dominowały. W porywach były chrupkawe, ale w większości prawie typowo wiórkowo trzeszcząco-skrzypiące. Tylko trochę masywniejsze (za sprawą prażenia?).
Pojedyncze kawałeczki migdałów gubiły się w kokosie. Gdy gryzłam je razem, migdały dało się przeoczyć. Gryzione w skupieniu okazały się chrupiąco-twarde. W większości (wszystkie?) pozbawione skórek.

W smaku od razu poczułam słodki aromat kokosowy. Był wyrazisty, ale w sumie nie męczył. Może dlatego, że zaraz doskoczyła do niego odrobinka wanilii? Ogólna słodycz rosła bez skrupułów. Niestety bardziej za sprawą cukru, co dość wyraźnie czuć.

Cukrowość, mieszając się z aromatem kokosowym, zaobfitowała w motyw likieru kokosowego. Trochę przesłodzonego, ale też z nutką gorzkawą - może więc był to likier czekoladowo-kokosowy?

Gorzkość zaznaczyła się subtelnie. Najpierw w ogóle jako tylko gorzkawość, potem trochę wzrosła. Likierowi dodała nie tylko czekoladowe, ale też... orzechowe echo? Pomyślałam o palonych orzechach (laskowych?) i migdałach, podkreślających gorzkość, mimo słodyczy umacniających szlachetnie-wytrawniejszy charakter. 

Gorzkość, niezależnie od przesadzonej słodyczy, całkiem nieźle się rozwinęła, dając się poznać jako palona. Acz docukrzona. Likierowy sos, syrop mógł być dodany do... kawy? Taka mocno nim podkręcona na moment przyszła mi do głowy, acz zaraz to właśnie tam ten syropowo-likierowy wątek wychodził na przód (i kawa nie rozwija się dalej, a znikała). Niby cierpki, ale też bardzo słodki. Trochę likierowo-ciemnoczekoladowy? Także do niego dolatywać zaczęło orzechowe echo.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa sos ten zmienił się w likier czekoladowo-orzechowo-kokosowy. W jedno połączył te trzy motywy. Słodycz znów wzrosła. Wanilia się zgubiła, a cukier i likier pozwoliły sobie na wiele.

Gorzkość była średnia. Pomogło, że obok niej trwał orzechowy motyw. Doszukałam się maślanego echa, ale w zasadzie trzymało się tyłów.

Im więcej wyłaniało się wiórków, tym bardziej czuć ich smak. Trochę tonował kokosa z aromatu, udającego likier, ale nie udało mu się z nim wygrać. Czuć go jednak nawet bez gryzienia. Z czasem przełożył się na myśl o likierowym kokosowym marcepanie. Niestety bowiem wiórki cały czas stały za aromatem.
Migdałów w zasadzie prawie nie czuć bez gryzienia.

Kiedy trochę czekolady spiłowałam (zębami/nożem) i spróbowałam osobno, czułam motyw likieru kokosowego, ale czy wiórków? Trudno było stwierdzić, acz odrobinę chyba tak (inna sprawa, że tu się w sumie nie dało na pewno 100% samej czekolady oddzielić).

Gdy spróbowałam gryźć dodatki przy czekoladzie, wiórki kokosowe czuć dobrze, migdały nie bardzo, a sama czekolada wyszła prościej, bardziej cukrowo i prawie plastikowo mimo gorzkości. W wiórkach wtedy, jakby na zasadzie kontrastu, przemykał... kwasek?

Przy gryzieniu razem i kokosa, i migdałów, kokos zdecydowanie dominował. Migdały zaznaczały się lekko epizodycznie, albo i nie. Czasem więc "zadawałam sobie trud", by się pobawić i najpierw oddzielić i gryźć same wiórki, a potem migdały czy odwrotnie.

Ogólnie migdały na koniec smakowały łagodnie sobą. Powiedziałabym, że prażonymi minimalnie. W zasadzie stanowiły w kompozycji marginalny element.
Wiórki kokosowe gryzione były bardzo intensywne i słodkawe, chwilami wręcz trochę soczyste. Tonowały poczucie słodyczy bardzo udanie.

Po zjedzeniu został posmak gorzki, kojarzący się z jednocześnie cukrowym, likierowym sosem czekoladowo-kokosowym i trochę z kawą. Było to nieco palone, cierpkawe połączenie. Bardzo wyraźnie czuć zrównane z nim wiórki kokosowe. Wszystko wieńczyła wysoka, nieco drapiąca w gardle słodycz sosowo-likierowo cukrowa, może z odrobinką wanilii. Przy niektórych kęsach zdarzyło się nawet zaznaczyć migdałom - tym gorzkawym. 

Największa wada tej tabliczki to przesadne najeżenie i to, że przez ilość dodatku szła aż w wodnistość. Mogłaby też być mniej słodka, a i nie obraziłabym się za mniej aromatu. Jak już połączyli kokosa z migdałami, to mogli przemyśleć proporcje i formę (tak podrobione migdały się zgubiły). Bo choć dodano tyle samo migdałów i kokosa, 4% migdałów tak podrobionych jakoś zniknęło, za to przy takim podrobieniu 4% kokosa wydawało się, że jest go tam ogrom.
Czekoladę odebrałam tak samo w domu, choć nie w górach bardziej przeszkadzało mi to najeżenie.


ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 14,99 zł (za 75g)
kaloryczność: 550 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowe, siekane migdały (4%), suszone i siekane płatki kokosowe (4%), pasta z orzechów laskowych, emulgator: lecytyna sojowa; naturalny aromat kokosowy, ekstrakt waniliowy

piątek, 6 czerwca 2025

Auchan Bio Noir Eclats d'amandes caramelisees ciemna 60 % z karmelizowanymi migdałami

W zasadzie nie umiem powiedzieć, co mną pokierowało, by tę czekoladę kupić. Przecież nie lubię karmelizowanych różności... No, ale... Jakoś tok myślowy leciał tak: nie lubię też po prostu zbyt posiekanych orzechów/migdałów, a Godiva Signature Roasted Almond Dark Chocolate bardzo smakowała; stronię od solonego karmelu, a Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Karamell 70 % Kakao mnie do siebie przekonała. Dziś przedstawiana jawiła się trochę jako ich połączenie. Plus, jak patrzyłam na cenę na półce, coś źle spojrzałam i myślałam, że zawiera 85% kakao. A po prostu spojrzałam na cenę czekolady, po której został pusty karton. Ale nie żałowałam, bo akurat w góry, jako baza pod dodatki, to i słodsza mogła przejść.

Auchan Bio Noir Eclats d'amandes caramelisees to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z kawałkami karmelizowanych migdałów, marki własnej Auchan.

Otworzywszy, poczułam zapach migdałów. Nawet niekoniecznie jednoznacznie prażonych - powiedziałabym, że surowsze mieszały się z podprażonymi. Z zaskoczeniem odnotowałam, że motyw karmelizowania tylko pobrzmiewał w oddali. Acz gdy bardziej zaciągnęłam się zapachem przełamanej, podzielonej tabliczki, palony cukier nabierał pewności siebie. Ogólnie do głowy przyszedł też mi czekoladowy syrop i kawa zaparzona na mocno palonych ziarnach, lecz bardzo dosłodzona. Słodycz była wysoka, gorzkość niska, za to czułam cierpkość. W tle zaakceptowały się też... migdałowe pierniki? Mieszanka: w polewie kakaowej i cukrowej glazurze. 

Tabliczka była twarda, a przy łamaniu trzaskała średnio głośno, choć ze skalistym i jednocześnie chrupkim pogłosem. Patrząc na spod i przekrój, wydawało się, że dodano ich mało-średnią ilość. Widać kawałki średnie i małe, pokryte karmelem mniej lub bardziej.
W ustach czekolada rozpływała się dość powoli. Była tłusta w maślany sposób i gęsto-kremowa. Bazowo sprawiała wrażenie gładko-aksamitnej. Długo zachowywała swój kształt, ale w luźny sposób, a kawałki migdałów wypuszczała z siebie niechętnie. Te najpierw jedynie zaznaczały swoją obecność. Okazało się, że ich nie pożałowano. Były to kawałki średnie i trochę małych. Pokrywała je cienka warstwa karmelu, który w dużej mierze rozpuszczał się wraz z czekoladą. Pod koniec kawałki jednak sporadycznie stukały o zęby.
Jak się bardzo uważnie przyglądać, da się zrobić malutkiego dosłownie kęsika bez dodatków, acz to wymagające.
Na próbę raz czy drugi pogryzłam je obok czekolady, lecz ogółem wolałam zostawiać je na koniec. 
Kawałki dodatku gryzione obok czekolady były nieco bardziej chrupko-twarde za sprawą karmelu. Wyszedł jak nieco zawilgocony, dziwnie i miękkawy, i stwardniały zarazem cukier. 
Gdy gryzłam je na koniec, chwilami wciąż karmel lekko pochrupywał w twardawo-cukrowy, ale jednocześnie jakby zawilgocony, sposób. Karmel był jednak niemal nieistotny. Migdały dały się poznać jako chrupkawe, ale i miękkawe; delikatne.
Trafiło mi się też parę jakby samych kawałków karmelu, który wyszedł jak niby twardawy, ale zarazem rozmiękły cukier.

W smaku najpierw poczułam piernikowy syrop. Cierpkawy syrop dodany do kawy? Acz w proporcjach takich, że to był raczej syrop z dodatkiem kawy. Gorzkość stała za słodyczą, lecz była wyraźna.

Słodycz miała intensywny charakter, ale nie starała się kompozycji zdominować. Wyobraziłam sobie czekoladowe pierniki w suchej cukrowej glazurze.
Przemknęła myśl o... Soczystości? Nie, chyba jednak nie... A może? Jakby tak w pierniczkach był jakiś przesłodzony wsad?

Kawa słabła (mimo że i tak była leciuteńka), a ugodowa gorzkość układała się w palony motyw. W niego wkradł się karmel. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyraźnie poczułam motyw palonego dość mocno cukru.

Wraz z wyłanianiem się, dodatek wtrącał swoje trzy grosze. Torował sobie drogę motywem karmelizowania, palonego cukru. Raz po raz jednak otarł się o akcent ciemnego miodu (podkręcony cierpkością bazy?). W zależności od tego, ile akurat w danym kęsie trafiło się karmelu na migdałach, a to upewniałam się do soczystego echa, a to w nie wątpiłam.

Gdy spróbowałam osobno trochę samej czekolady, okazała się prawie nieprzesiąknięta dodatkiem. Może coś odrobinkę...? Wyrazistsza była wtedy wizja przesłodzonych pierników w mnóstwie glazury. Palonego cukru można się w niej jednak doszukać. Migdałów...? Chyba bardziej życzeniowo... acz może? Zatopionych w przesadzonej słodyczy?

Z czasem do głowy przyszły mi karmelowo-migdałowe pierniczki - bo wreszcie i same migdały coś tam się zaznaczyły.

Zrobiło się trochę za słodko, cukrowo. W gardle jeszcze nie drapało, ale wydawało się, że lada moment może zacząć.

Gdy na próbę pogryzłam ze dwa razy trochę dodatków obok czekolady, na przód wybijał się w nich mocno palono-smażony cukier. I przemykał miód. Migdały znaczyły mniej, za to jawiły się jako bardziej dziwnie gorzkawe, więc wolałam zostawiać kawałki na koniec.

Końcowo cierpko-gorzkawa kawa wycofała się, oddając pole do popisu dodatkowi.

Migdały gryzione na koniec pokrywało już tylko trochę karmelu, acz wciąż go czuć. Głównie jako motyw karmelizowania i palony cukier, czasem z echem miodu. Wydawało się, że stały się jednością, acz migdały wyłoniły się zza niego bardzo dobrze. Okazały się wyraziste, mimo że prażony motyw miał sporo do powiedzenia. Były naturalnie słodkawe, co czuć mimo karmelu. Zdarzały się też zahaczające o prażona goryczkę.

Po zjedzeniu został posmak prażone-palonych migdałów, czekoladowej cukrowości i karmelu. Do głowy przyszły mi też pierniki o palonym charakterze i gorzka, choć dosłodzona kawa.

Czekolada wyszła bardzo dobrze, była w zasadzie tym, czym być miała. Szkoda tylko, że trochę ją przesłodzono - myślę, że gdyby zamiast cukru białego użyli trzcinowego, już byłoby o wiele lepiej (a gdyby podnieśli zawartość kakao, w ogóle mogłaby być petarda). Dobrze jednak, że całość i tak aspirowała do słodyczy ambitniejszej i nie zasładzała okrutnie. Wolałabym też, by nie trafiały się te kawałki samego karmelu (może było ich dosłownie kilka, ale o kilka za dużo). To jednak mały minusik. A jednak właśnie - choć nie lubię karmelizowania - to tutaj wyszło jak karmelizowanie idealne. Przede wszystkim w sumie było czuć migdały. A sama warstewka miała przyjemnie palony, miodowy posmak. Na plus ilość i wielkość migdałów - nie pożałowano ich, ale nie uczyniły z tabliczki zlepka-ulepka. Do tego dzięki temu, że kawałki były średniej wielkości, dobrze je czuć.
Gdy kończyłam w domu, utwierdziłam się, że to zaskakująco dobra, choć przesłodzona, tabliczka. Nawet zastanowiłam się, czy nie podciągnąć jej oceny na 9, ale coś mnie powstrzymało. Naprawdę przydałoby się jej ciut więcej kakao...


ocena: 8,5/10
kupiłam: Auchan
cena: 9,99 zł
kaloryczność: 544 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, siekane karmelizowane migdały 12% (migdały 7,4%; cukier, miód), tłuszcz kakaowy

środa, 4 czerwca 2025

Fjak Cocoa Explorers Limited Edition Origins Belize Trio Reserve Microlot Dark Chocolate 70 % ciemna z Belize

W zasadzie nie sądziłam, że po tę czekoladę sięgnę aż tak szybko. Przy..... przypomniałam jednak sobie o niej i chciałam sprawdzić, czy może inna bardzo limitowana tabliczka tej marki chwyci mnie bardziej. Otóż ostatnio Fjak jakoś podchodzą mi coraz mniej. Wydają się zwyczajnie smaczne, co po zachwytach pierwszymi próbowanymi tej marki trochę mnie smuciło. Przyzwyczaiłam się bowiem, że to czekolady na maksymalne oceny. Jako że Belize to dobrze mi znany i uwielbiany przeze mnie region, liczyłam na dziesiątkę. Chociaż... To tutaj mogło mnie zaskoczyć. Dziś przedstawianą tabliczkę zrobiono z kakao Trio Reserve Microlot ze zbiorów w 2020 roku od Uncommon Cacao. Producent zdobył ziarna z rezerwatu North Forest Reserve Maya Mountain w sercu dżungli Toledo. Ponoć serca wszystkich w Fjak podbiła oszałamiająca jakość. I cóż... Stworzono jedynie 1000 tabliczek (co jest chyba standardem w ich względnie nowej linii "Cocoa Explorers"). Jakie to szczęście, że jedną udało mi się zdobyć. Już odbiegając od tego, czy mnie też tak w sobie rozkocha - po prostu cieszę się z czegoś tak niepowtarzalnego i rzadkiego. 

Fjak Cocoa Explorers Limited Edition Origins Belize Trio Reserve Microlot Dark Chocolate 70% to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Trio Reserve z Belize, z dystryktu Toledo, z rezerwatu Maya Mountain North Forest; mikropartia / edycja limitowana z linii "Cocoa Explorers".

Po otwarciu poczułam delikatny zapach słodkiej drożdżowej bułki i kwaskawych rodzynek w rumie. A także... jakiegoś kokosowo-śmietankowego drinka, acz z przygłuszoną alkoholowością? Do śmietanki podkradał się bardziej kwaskawy kefir ze względu na obecny lekko cytrusowy akcent. Przemknęła lekka soczystość jakiś słodkich owoców chyba czerwonych. Do drożdżówki dolatywał cukier puder, przypieczętowując ogólnie raczej słodki wydźwięk.

Twarda tabliczka trzaskała przy łamaniu średnio głośno, ale bardzo chrupko. Miejscami głośniej, miejscami ciszej. W przekroju wyglądała na ziarnistą.
W ustach rozpływała się powoli i trochę leniwie. Kształt zachowywała bardzo długo, z tym że miękła. Odznaczała się tłustawo-lepkawą kremowością, którą równoważyła marginalna pylistość. Wydała mi się syta i trochę maślana, a do tego nieco chropowata. Z czasem poczułam nawet lekką soczystość, a po zniknięciu lekką cierpkość.

W smaku przywitała mnie znacząca słodycz cukru pudru. Cukier puder osiadł na... drożdżówce? Łagodnej, acz mocno wypieczonej i niewątpliwie też słodkiej samej z siebie, nie tylko od pudru na wierzchu.

Zwróciłam uwagę na drożdżowy motyw; właśnie drożdże... Acz zaraz uwagę od nich spróbował odciągnąć karmel, który przemknął w oddali.

Drożdżówka zdawała się kryć rodzynki... Długo nie wytrzymały w takim układzie, bo wyłoniły się jako rodzynki w rumie. On im pomógł. Sam też się nieźle wyeksponował jako rum, choć mało alkoholowy i łagodniejszy. Biały? Tu czułam jego bardziej słodki smak, i w dodatku jakby bez alkoholowości.

Karmel przycichł, a w tle pojawiły się owoce. Wciąż więc słodycz była nie tylko na pierwszym planie (drożdżówka z cukrem pudrem), ale i w tle. Wydały mi się mocno pudrowe i chyba czerwone. Soczystość rosła, ale powoli. Do zwykłych rodzynek dołączyły... żółte odmiany Golden? Specyficznie kwaskawe, lekko podkręcone cytrusową nutą. Zmotywowały trochę czerwone owoce do działania i do głowy przyszedł mi granat, ale to luźna, chwilowa myśl. Kwaśność ogólna trzymała się bardzo niskiego poziomu. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wydawała się dosłodzona... niczym kandyzowane, duszone w rumie cytrusy... cytryny?

Z czasem rum i kwasek zaczęła jeszcze bardziej łagodzić śmietanka. Słodka śmietankowość. Pomyślałam o jakiejś mocno zmodyfikowanej wersji drinka malibu, w której ananasa zastąpiono cytrusami i... morelami? Więcej owoców i w śmietance na moment obudziło drobniutki kwasek... Może to bardziej kefir? Potem jednak zrobiło się już mlecznie i łagodnie.

Kokos wpuścił łagodny motyw orzechowo-kokosowy jakiegoś... kremu? Miazgi z kokosa wymieszanej z pastą fistaszkową? Kokosa podbiła lekka gorzkość. Przemknął palony kokos, po czym gorzkość wycofała się na tyły.

Kwaśniejsze rodzynki podkręciły nutkę moreli, by zaraz same skupić na sobie więcej uwagi. Zostały tylko zwykłe rodzynki i zrobiły się goryczkowate w soczysty sposób? Kwasek zaś oddały subtelnym cytrusom, ale i one nie utrzymały go długo, bo w większości zatonął w duecie mleka ze śmietanką i słodkiej bułeczce.

A to zaś przypomniało o drożdżowości. O drożdżówce, ale tym razem... z morelami? Jakby krem orzechowy (już bez kokosa) rozsmarowano na drożdżówce. Jakby... aby ukryć, że wypieczono ją nieco za mocno? Do głowy przyszła mi mocno przypieczona "skórka" ze słodkiego wypieku, którą można wręcz zerwać. Drożdże czułam bardzo wyraźnie, choć przeplótł je tym razem ciemny, goryczkowaty rum o karmelowym echu.

Po zjedzeniu został posmak cytrusów jakby lekko kandyzowanych czy duszonych w ciemnym rumie, może z karmelowym echem. Czułam do tego rodzynki z pewną cierpkością (rodzynek Golden?), a także cierpkie echo czerwonych owoców, ale trochę wygłaskane motywem wypieku i nabiału.

Czekolada smakowała mi, ale nie zachwyciła tak, jak na to liczyłam. Drożdżówka z cukrem pudrem i rodzynkami, za którymi podążał karmel i rum, a do tego wyraźnie zaznaczone drożdże były ciekawe, acz wpisane w mocno słodkie realia. Gorzkości czułam niedosyt. Kwaśność niby była, ale... jakby chciała się porządnie odezwać, a nie mogła. Wolałabym jednak, by wyczuwalne owoce, a więc czerwone, chyba granat, cytrusy oraz morele odważniej szły w soczystość. Motyw kokosowo-orzechowy też mógłby bardziej się rozwinąć. Nabiał był mało jednoznaczny, ale w sumie taki pasował.

Beskid Chocolate Belize Peini Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao była o wiele bardziej owocowa i to cudnie uzasadniło jej słodycz. Tez czułam akcenty granatu, nabiału, karmel i słodki wypiek (ciastka), ale nie były bardzo podobne.
Żółte owoce i cytrusy czułam w Soar 80 % Belize Dark Chocolate.


ocena: 7/10
cena: 8.95 € (za 60g; około 39 zł)
kaloryczność: 559 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy