wtorek, 2 września 2025

Fin Carre Flavour Baked Apple Cinnamon Crumble Milk Chocolate mleczna z cynamonem, ciastkami i jabłkami

W 2025 wróciłam w góry znacznie szybciej niż się spodziewałam. Szybciej nawet niż rok wcześniej! Nagle bowiem pod koniec stycznia poczułam niemal wiosenne powietrze, pogoda sprzyjała... Oczywiście nie miałam zamiaru pchać się w Tatry, gdzie jeszcze panowała zima, ale gdzieś niżej - dlaczego by nie? Wybrałam nie za długą pętlę z Ochotnicy Dolnej na Lubań. Na wieżę widokową dotarłam niebieskim szlakiem przez las (w którym wcześniej poczęstowano mnie Choceur Orzechowa Czekolada Mleczna z Całymi Orzechami Laskowymi). Wieża jednak zasnuła się mgłą, mimo że straszliwie wiało. Oba te czynniki wykluczały ładne zdjęcia na niej, więc kombinowałam pod wieżą. Potem zachciało mi się jeszcze pójść na Średni Groń, i... na nim się zorientowałam, że mgła na Lubaniu odpuściła. Zawróciłam więc, by jednak coś z tej wieży zobaczyć. Parę zdjęć zrobiłam więc na nowo - bo dlaczego nie? No i czekolada towarzyszyła mi w lodowo-błotnistej drodze powrotnej szlakiem żółtym przez bazę namiotową, a potem zielonym przez Morgi z powrotem do Ochotnicy. Tam już poczułam trochę zimy, więc wariant czekolady okazał się bardzo adekwatny.

Fin Carre Flavour Baked Apple Cinnamon Crumble Milk Chocolate to "mleczna czekolada o zawartości 30% kakao "o smaku jabłkowo-cynamonowym z 12% kawałkami ciastek i 2% kawałkami liofilizowanego przecieru z jabłka" (kawałkami jabłkowymi) oraz cynamonem, inspirowana pieczonymi jabłkami i cynamonową kruszonką; edycja limitowana na zimę 2024/2025; marki własnej Lidla.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach cynamonu, który bez dwóch zdań dominował nad resztą, a także pewne pieczone ciepło i motyw szarlotki. Jabłka stanowiły subtelną, kwaskawo-soczystą nutkę, a jeszcze dalej za nimi doszukałam się orzechów - chyba trochę podpinających się pod wspomniane ciepło. Wszystko to na cukrowo słodkim tle mlecznej czekolady.

Tłustość tabliczki czuć już w dotyku. Wydała mi się też potencjalnie lepkawa. Przy łamaniu okazała się średnio twardo-krucha i słychać było lekkie trzasko-chrupnięcia. Dodatki dołożyły się do chrupania. 
Zarówno na spodzie, jak i w przekroju widać dużo średnich i małych kawałków jasnych ciastek i dosłownie kilka średnio-sporawych jabłek w formie bladożółtawej kawałko-kostki. Dodano ich tyle, że w zasadzie nie da się zrobić kęsa bez dodatków. By spróbować trochę czekolady osobno, musiałam dosłownie spiłować trochę z wierzchu, brzegu zębami. Miejscami bowiem ciastko dosłownie siedziało na ciastku.
W ustach czekolada rozpływała się średnio szybko, ochoczo mięknąc. Acz pewną zbitość zachowywała. Baza wykazywała niemal idealną gładkość. Była mazista i tłusta w sposób maślano-śmietankowy.  Po paru chwilach językiem wyczułam dużo dodatków: głównie suchawo-kruche ciastka, a tylko nieliczne, częściowo rozpuszczające się, mięknące kawałki jabłkowe. Wydawały się wilgotne i lepkawe.
Trudno było gryźć dodatki obok czekolady, bo z czasem tworzyły zawiesinę, która mieszała się z czekoladową masą, stając się jednością. Ja więc zostawiałam je na koniec, dając wszystkiemu spokojnie się rozpuścić. 
Z czasem niektóre ciastka wypadały z czekolady. Do złudzenia przypominały kruchą, wilgotniejącą, mączną kruszonkę.  Okazało się, że miejscami wystąpiły jako zbitki ciasteczkowych grudek. Częściowo rozpuszczały się i one. Minimalnie nasiąkały i zmieniały się w pyliście-mączną zawiesinę z grudek. Gryzione ciastka trochę twardo chrupały, ale ogólnie nie były twarde.
Kawałki jabłkowe gubiły się wśród nich. Gryzione trochę trzeszczały, robiąc się coraz bardziej miękkawo-lepkie. Zaplatało się w nich znikome zżelowanie.

W smaku od początku czułam wysoką słodycz i intensywny cynamon. Otarł się o sztuczne przerysowanie, ale zaraz odciągnęła od tego uwagę rosnąca słodycz. Potem już cynamon jednak poszedł w rozgrzewającym, naturalniejszym kierunku.

W tle przemknęła mi nieśmiała szarlotka oraz motyw pieczono-ciastowy. Nie tak nieśmiały. Wydaje mi się, że osiadła w nim dosłownie półnuta orzechowa. 

Dodatki bardzo szybko dawały o sobie znać, po czym zaraz zajmowały miejsce obok czekolady, rozbrzmiewając z nią w harmonii. Mleczny wątek znalazł sobie miejsce na tyłach.

Kiedy spróbowałam samej czekolady osobno, była mleczna i cukrowo słodka, ale wyraźnie sama w sobie też smakowała ostrawym cynamonem i szarlotką z kruszonką. Nie jednak tak, jakby przesiąkła dodatkami, a jakby dodano taki aromat.

Ciastka szybko dały o sobie znać - nie trzeba było ich gryźć. Skojarzyły mi się z mączystą, słodką kruszonką. Cukrowa czekolada, mieszając się z nimi, podszepnęła na moment cookie dough, lecz zaraz zniknęło.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, słodycz zaczęła piec w gardle. Cynamon umocnił to uczucie. Cały czas czuć go sporo.

Dodatki, choć też słodkie, próbowały chociaż trochę opóźnić zacukrzenie. Były bowiem słodkie łagodniej niż czekolada.

Szarlotka w tej kompozycji to bardziej... Kruszonka przesiąknięta nutą słodkich, niemal tylko złudnie kwaskawych jabłek. Kiedy trafił się jabłkowy kawałek, ten smak się trochę nasilał, ale  nigdy nie doganiał ciasteczkowości.

Z czasem cukrowość bardziej dawała się we znaki, ale cynamon i pieczony wydźwięk trochę ją urzyjemniły. Mleko za to cały czas nie pchało się na przód, ale go nie brakowało.  Było za słodko, ale w sposób niewykluczający smaczności.

Im więcej kawałków na koniec się wyłaniało, tym bardziej zawłaszczały sobie smakowa scenę. Prezentowały się na niej głównie kruszonkowe ciastka, którym przygrywał cynamon. Echo jabłek zdecydowało się na odrobinę słodyczy i prawie kwasku.

Jabłkowe kawałki, a właściwie to, co z nich zostało (w sumie trochę tego było), gryzione smakowały delikatnie niczym jabłkowy przecier z prażonych jabłek. Były słodkie, leciutko soczyste; kwaskawe jedynie niektóre i to przelotnie. 
Gryzione ciastka fundowały wyrazisty, słodko-mączny smak kruszonki. 
Dodatki trochę tonowały przecukrzenie, ale to na koniec i tak było wysokie.

Po zjedzeniu został posmak mączystej kruszonki z echem soku jabłkowego. Otoczyła je wysoka, cukrowa słodycz, paląca w gardle i na języku. Umocnił to cynamon, który na koniec wydał mi się wpisywać trochę w pewne przerysowanie.

Czekoladę odebrałam pozytywnie, jednak szkoda, że trochę zapomniano o jabłkach i przesadzono z cukrem. Wyszła uroczo kruszonkowo-ciasteczkowo i charakternie cynamonowo, co ratowało od przesłodzenia totalnego. Niestety, szarlotki i jabłek czułam niedosyt. Nutka się pojawiła, ale kawałków jabłkowych pożałowano. A szkoda, bo w tych kawałkach czuć potencjał. Pewnie gdyby jabłek było więcej, słodycz zostałaby lepiej przełamana.
Tak, niestety, wyszła nieco gorzej niż podobnie zrobiona Fin Carre Limited Edition Enjoy Chilled Milk Chocolate Type Banana Ciao Cacao, gdzie dzięki owocom lepiej wszystko zagrało. Choć we wspomnianej było tylko 2,5% bananów, to w przypadku liofilizownego przecieru, jak widać robi to różnicę. 1,3% przecieru jabłkowego w dziś przedstawianej niestety trochę niedomagało.

W górach szła fajnie, mimo że za słodko, w domu jednak słodyczą nadto męczyła. Kończyłam ją więc jakoś w 3 podejściach, za każdy razem się zacukrzając (ale była na tyle ciekawa i smaczna, że się jej nie pozbyłam!).


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam (a ojciec kupił w Lidlu)
cena: sprawdziłam: 5,99 zł
kaloryczność: 524 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku odtłuszczone, miazga kakaowa, mąka pszenna, słodka serwatka w proszku, bezwodny tłuszcz mleczny, tłuszcz kokosowy, zagęszczony przecier jabłkowy 1,3%, miazga z orzechów laskowych, cynamon 0,1%, sól, skrobia z manioku (tapioka), emulgator: lecytyny; substancja spulchniająca: węglany sodu; ekstrakt waniliowy, naturalny aromat

niedziela, 31 sierpnia 2025

Choceur Orzechowa (Nussbeisser) Czekolada Mleczna z Całymi Orzechami Laskowymi

Nie spodziewałam się, że ta czekolada się u mnie pojawi, ani że w zasadzie to nią rozpocznę górski sezon. Poczęstowano mnie nią w drodze niebieskim szlakiem przez las na Lubań. Było bardzo stromo, a pogoda kojarzyła się raczej z wiosną czy jesienią niż zimą, choć było to pod koniec stycznia. A jednak... zabawnie wyszło, bo przecież Chateau Orzechowa (Nussbeisser) Czekolada Deserowa z Całymi Orzechami Laskowymi sezon górski zakończyłam. Miło więc, że zaczęłam bardzo podobną. Normalnie by mnie nie interesowała, ale ostatnio Aldi zaczął zmieniać nazwy marek własnych. Od dawna słyszałam głosy, że Chateau i Choceur to to samo, ale ja wolałam zweryfikować, czy dzisiaj przedstawiana to na pewno 1:1 to samo co Chateau Nussbeisser Edel-Vollmilchschokolade mit Ganzen Haselnussen. Składy miały identyczne, jednak wartości odżywcze trochę różne. A jeśli nie to samo, to chciałam sprawdzić, gdzie tkwią różnice. Swoją drogą, zainteresowało mnie, dlaczego mleczna wersja czekolady z orzechami Aldiego wciąż ma okienko, mimo zmiany marki, a ciemna nie. Jako ciekawostkę dodam, że "choceur" po francusku znaczy "ohyda" - oświecił mnie znajomy. Ładną sobie nazwę wybrali, nie ma co!


Choceur Orzechowa (Nussbeisser) Czekolada Mleczna z Całymi Orzechami Laskowymi to mleczna czekolada o zawartości 32% kakao z całymi orzechami laskowymi, które stanowią 27% tabliczki; marki własnej marketu Aldi.

Czekolada pachniała intensywnie waniliowo, a dopiero potem mlecznie. To była jednak głęboka mleczność. Słodycz ogólna stała na wysokim poziomie, a prażone orzechy laskowe wystąpiły dopiero w pewnym oddaleniu za czekoladą. Zapach wydał mi się bardziej waniliowy i mniej orzechowy niż w Chateau.

Orzechów dodano dużo. Głównie całych, ale zdarzały się też połówki.
W strukturze nie doszukałam się zmian. Przy łamaniu tabliczka średnio trzaskała, orzechy zostawały w którejś z części.
W ustach rozpływała się w średnim tempie. Miękła szybko i ochoczo, choć była zbita. Wydała mi się bardzo, bardzo gęsto kremowa, tłusta i trochę mazista. Leniwie odsłaniała orzechy w większości pozbawione skórek.
Orzechy cudownie chrupały. Były lekko prażone.

W smaku od początku czułam silną mleczność i smak waniliowy. Słodycz za jego sprawą dopiero rosła. A robiła to odważnie i znacząco.
Czekolada nieszczególnie przesiąkła orzechami - ich smak rozchodził się dopiero od nich, więc w kęsach pozbawionych orzechów, nie czuć ich. W kęsach z pobliża orzechów, dało się czegoś doszukać. Gdy zrobiłam gryza samej czekolady po orzechu, wydawała się jeszcze słodsza.

Wraz z ogólną słodyczą, znacząco rosła waniliowość. Nie czysta wanilia, a smak waniliowy. Sama baza mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wydała mi się ryzykownie słodka, zbliżała się do drapania w gardle.

Mleko nie dało się zagłuszyć. Wręcz przeciwnie - jako że to waniliowość, a nie cukier, rządziła, zawiązała z nią sztamę i wydawały się nawzajem wspierać.

Gdy na próbę raz pogryzłam orzecha obok czekolady, gdy ta się jeszcze rozpływała, nie miał problemu z przebiciem się przez słodycz. Poniekąd ją przełamywał, ale jednocześnie sprawiał, że drapanie trochę bardziej dawało się we znaki.
Gryzione orzechy  jednak to osłabiały. Były naturalnie słodkie i lekko prażone. Jednym słowem: cudowne. Wtedy w bardzo udany sposób, z łatwością tonowały poczucie przesłodzenia i prezentowały się w pełnej krasie.

Posmak należał głównie do pysznych, naturalnie lekko słodkawych orzechów laskowych, które przegoniły część słodyczy. Tę trochę czuć na poziomie gardła, ale nie wyszła chamsko. Waniliowa, mocno mleczna czekolada robiła orzechom tylko za leciutkie tło.

Czekoladę Chateau Nussbeisser Edel-Vollmilchschokolade mit Ganzen Haselnussen pamiętałam trochę inaczej - nie tak waniliowo. Orzechy z kolei były bardziej prażone (ale uwierzę, że to mogłaby być kwestia egzemplarza). Ciutke więc ma inny wydźwięk, ale powiedziałabym, że producent ten sam. Robiący nieco inaczej, ale na tym samym poziomie.


ocena: 8/10
kupiłam: poczęstowałam się (ale znajomy kupił w Aldim)
cena: zapytałam: 6,49 zł
kaloryczność: 590 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, orzechy laskowe (27%), pełne mleko w proszku (15,3%), tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, maślanka w proszku, laktoza, lecytyna sojowa, wyciąg z wanilii

PS Spragnionych czekolad ciemnych, zapraszam na aktualizację recenzji Fin Carre 74 %.

sobota, 30 sierpnia 2025

krem Ruda Kita Chai Masala | Orzech Ziemny, Migdał Crunch

Może niezbyt fortunnie wybrałam porę na jedzenie tego kremu, bo ostatnimi czasy wszystkie nowe poznawane, okazywały się przesłodzonymi rozczarowaniami. Miałam ochotę na dobry, mocno orzechowy krem, a jednak... Nie wiem dlaczego, ale ten mnie do siebie przywołał. Obstawiałam, że będzie słodki, ale obiecywana przez producenta eksplozja smaków i smakowa podróż do Indii... nie brzmiała zacukrzająco nieprzyjemnie.

Ruda Kita Chai Masala | Orzech Ziemny, Migdał Crunch to chrupiący krem z prażonych migdałów i orzechów arachidowych z mieszanką przypraw chai masala oraz kawałkami migdałów; słodzony.

Po otwarciu przywitał mnie intensywny zapach słodkich, lekko prażonych i dosłownie odrobinkę solonych fistaszków. W ich słodycz wpisała się nuta jakby rześkiego karmelu oraz słodkie migdały, podążające za nimi. Te nie były zbyt jednoznaczne, ale do nazwania. W dodatku same w sobie słodkie, a... gdy krem mieszałam i czasem też w trakcie jedzenia, jednocześnie lekko solone. Słodycz orzechów, mieszając się z prażeniem i karmelową nutą, przełożyła się na myśl o jakiś miodowych preclach. Raz po raz przemykała też wanilia. Wyraźnie czułam także ciepło przypraw, tworzących indyjski klimat, ale mających w sobie również coś z piernika. Czułam na pewno sporo ostro-soczystego imbiru i słodkiego cynamonu, jak również wytrawniejszy, goryczkowaty duet pieprzu i gałki muszkatołowej. Ogół mimo wysokiej słodyczy, to właśnie wytrawnością bardziej zwracał uwagę.
Po uporaniu się z olejem przyprawy i sól przybrały na znaczeniu, ale nie zdominowały kompozycji.

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliło się trochę oleju. Zlałam prawie wszystko, czyli 2 łyżeczki. Dosłownie odrobinkę już przemieszałam. Przydało się to, ale nie było niezbędne. Krem był bowiem tłusty, trochę z widocznie oleistym efektem. Cechowała go lepkość i średnia gęstość, a mieszanie trochę utrudniały średniej wielkości kawałki migdałów. Skumulowały się na wierzchu, ale były w całej masie - z  tym, że na dole mniej. Po przemieszaniu więc się wyrównało i ich ilość uważam za sowitą, ale jeszcze nie przesadzoną. To wciąż krem z kawałkami, a nie jakiś zlep kawałków. Wciąż dało się raz po raz zagarniać sam krem, bez nich.
W ustach krem okazał się miękki i chwilowo leciutko gęstniejący, ale ogólnie średnio gęsty; nie był zbity. Czuć wysoką, oleistą tłustość, ale też konkret, masywność. Kawałki migdałów zdawały się trochę pospieszać rozpuszczanie się i na pewno niwelowały zalepianie. Krem próbował na chwilę zalepiać, ale szybko odpuszczał. Rozpływał się w tempie średnim, ujawniając chropowatość i proszkowość przypraw, a także znikomą miazgowość, która zatracała się w przyprawach.
Na próbę raz czy drugi trochę pogryzłam masę. Wtedy lekko trzeszczała.
Kawałki migdałów wolałam gryźć, gdy baza się rozpłynęła. Były twarde i chrupiące, a także nieco suchawe. Nie trafiłam na kawałki ze skórkami.
Drobinki okazały się przyprawami i chrupkawymi kawałeczkami orzeszków i migdałów, także ich mikroskopijnymi skórkami. Niektóre z drobinek gałki i kardamonu albo pieprzu były nieco pokaźniejsze i dało się je wyraźnie chrupnąć.

W smaku od razu poczułam wysoką słodycz cukru kokosowego. Dał się poznać jako rześko-karmelowy. Mimo rześkości, wprowadził ciepło. W słodycz wpisywały się również fistaszki. 

W słodycz po sekundzie czy dwóch na moment wkradła się lekka mydlaność. Zaraz jednak przyprawy ruszyły na podbój kompozycji i mydlaność okazała się ostro-ciepłym imbirem. Wydał mi się robić aluzje do soczystości, ale jednak osiadł w ciepełku przypraw. A te, nie szarżowały, a właśnie taki cieplutki, przytulny klimat przybrały. Imbir wprowadził wytrawniejsze gałkę muszkatołową i pieprz. Robiło się bardzo indyjsko.

Wytrawniejszy, indyjski motyw przypraw na pewien czas jakby trochę odłączał się od rosnącej, ciepłej słodyczy karmelu. Ta była dosadna, ale na szczęście głęboka i niebanalna.

Orzeszki ziemne nasiliły się. Okazały się naturalnie słodkie i lekko prażone, czym dopasowały się do ciepłego wydźwięku przypraw. Z lekkim ociąganiem ujawniło się migdałowe echo. Migdały mieszały się z fistaszkami, gdyż też były lekko prażone i bardzo słodkie w naturalny sposób.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach cały czas rosnąca słodycz wzbogaciła się o wanilię. Wanilia pokierowała przyprawy w bardziej piernikowym kierunku. Rosła korzenna pikanteria. Przewinęły się goździki, kardamon, ale też jeszcze więcej pieprzu i imbiru. Słodycz zaczęła rozgrzewać w gardle, a przyprawy umocniły to poczucie. Goździki i anyż aż gryzły czasem w język. Co ciekawe, przysłoniły prażoność orzeszków i migdałów.

Arachidy i migdały jawiły się przy tym wszystkim jako słodziuteńkie i prażone znikomo. Prawie cały czas dominowały orzeszki ziemne, tylko gdy podgryzałam sporadycznie kawałki migdałów, oczywiście podkręcały właśnie migdałowość. Rzadko jednak gryzłam je "obok masy", bo nie wykorzystywały wtedy całego swojego potencjału - nie miały siły przebicia i zostawały w tyle za przyprawami. Mimo to, kawałki wtopione w masę nawet niegryzione trochę rozganiały słodycz.

Przyprawy miały epizody silniejsze i słabsze. Przy niektórych zagarnięciach migdały wywalczały w nich silniejszą ostrawą wytrawność. Subtelny akcent skórek migdałów miał w tym swój udział.

Korzenność łączyła w sobie indyjskie, orientalne klimaty z piernikiem, rozgrzewając porządnie, ale nie przytłaczając. Goździkowo-pieprzna ostrość potrafiła zaznaczyć się w gardle. Wysoka słodycz za to już trochę przesadzała. Natłok słodyczy przypraw, w tym wanilii i karmelu trochę męczył. Sól epizodycznie wydawała się gdzieś w oddali przemykać, ale w zasadzie była ukryta. Sporadycznie do głowy przychodziły mi jakieś przyprawione, miodowe precle oraz migdały i fistaszki oblane karmelem (nie karmelizowane). Fistaszki końcowo dominowały znacząco, a jako że słodycz zrobiła się bardzo wysoka, ocierały się o arachidowy nugat.

Gryzione na koniec kawałki migdałów to kompletnie zmieniały. Zerowały słodycz, ale nie pikanterię przypraw. Gdy zabierałam się za kawałki, lekko prażonym, słodkawym migdałom udawało się wyjść przed fistaszki i prawie przygłuszyć wszystko inne. Na kawałkach nie było skórek.

Po zjedzeniu został posmak słodkich, lekko prażonych arachidów i migdałów (to, które dominowały zależało od tego, jak dużo akurat zagarnęłam kawałków migdałów) oraz cała gama ostrych przypraw w klimacie indyjskim. Cynamon, imbir, pieprz, gałka muszkatołowa i goździki połączyły słodycz karmelu z domieszką wanilii z pewną wytrawnością i goryczką. Słodycz trochę aż drapała w gardle, ale przyprawy starały się to ograć, fundując ogólne poczucie drapania, rozgrzania. W posmaku odnalazło się też słonawe echo.

Krem uważam za bardzo ciekawy, jednak dla mnie trochę za słodki. Słodycz aż drapała i przytłaczała, acz muszę przyznać, że i tak w tej kompozycji nie było z tym tak źle. Miała towarzystwo, które nadało jej charakteru. Przyprawy, mimo iż pikantne i wyraziste, zrobiły tu kawał dobrej roboty. Rozgrzewały, przypiekały, ale nie zagłuszały orzechów. Czuć głównie arachidy, ale i migdały się pokazały. Ciekawe, że przyprawy wydobyły ich naturalną słodycz, a trochę schowały prażony element w swym cieple. Czuć dużo różnych przypraw, a nie tylko oklepany cynamon, i rzeczywiście łatwo pomyśleć o Indiach.
Wolę wersje gładkie niż chrupiące, jednak tutaj kawałki wyszły w porządku. Było ich sporo, ale nie za dużo, nie zaburzały kremowości. I na pewno trochę tonowały słodycz i zapędy pikanterii, wydobywając też migdałowy wątek z bazy.


ocena: 7/10
kupiłam: rudakita.pl
cena: 29 zł (za 200g)
kaloryczność: 561,4 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: migdały prażone 44%, orzechy ziemne prażone 28%, kawałki migdałów 15%, cukier kokosowy, cynamon, kardamon, imbir, gałka muszkatołowa, goździki, anyż, pieprz, wanilia, sól

czwartek, 28 sierpnia 2025

Moka Origins Ghana Dark Chocolate 72 % Single Origin ciemna z Ghany

Na myśl o tej tabliczce, uśmiechałam się z rozkoszą. Zamawiając 2 różne jeszcze nie wiedziałam, jak pyszna będzie Moka Origins Tanzania Dark Chocolate 85% Single Origin Kokoa Kamili. Podlinkowana sprawiła, że zaczęłam bardzo ciepło myśleć o tej amerykańskiej marce. Dodatkowy plus należy im się za to, że sporo podają o zakupionym kakao. To np. Amelando i Trinitario pochodzące od producenta ABOCFA Cooperative, a partnerem zaopatrzeniowym jest Uncommon Cacao. Podali też, jakie ziarna mają certyfikaty (USDA Organic, Non-GMO, Kosher, Fair Trade) i... na jakiej elewacji rosną (610 stóp).

Moka Origins Ghana Dark Chocolate 72% Single Origin to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao Trinitario Amelonado z Ghany.

Po otwarciu uderzył mnie zapach czekoladowo-nerkowcowego mousse'u. Naturalnie słodkawe nerkowce mieszały się z wiórkami kokosowymi i także słodkawymi fistaszkami. Wręcz zmielonymi na gładki, delikatny krem. W tle, w czekoladowym napowietrzonym deserze kryła się drobna ziemistość. Słodycz stała na wysokim, ale łagodnym, nienachalnym poziomie. Zapewnił ją nie tylko mousse, ale też jakby orzechowe, nerkowcowe krówki, a w oddali znikoma, słodka soczystość. Trochę... daktylowo-dymna?

Gładka tabliczka wydawała się masywna i kremowa, a przy łamaniu trzaskała jak delikatne gałązki, trochę krucho, nie za głośno, ale masywnie.
W ustach rozpływała się wolno, wręcz leniwie, ale chętnie. Długo zachowywała zbity kształt, choć powierzchownie miękła. Dała się poznać jako kremowo-kleista i gładka. Robiła się coraz bardziej mazista, a z czasem - choć wciąż utrzymywała kształt - maziście-luźna.

W smaku najpierw poczułam wręcz uroczo słodką krówkę. Zawahała się, po czym umocniła się, acz bez wyraźnego wzrostu słodyczy. Krówkę coś spróbowało przełamać... a mi nagle do głowy przyszła krówka orzechowa - chyba nerkowcowa.

Wkroczyły bardzo łagodne orzechy i maślaność. Wyraźnie dominowały orzechy nerkowca, choć za nimi kręcił się jeszcze jakieś.

Krówka osłabła, a gdzieś w oddali przemknęły bardzo, bardzo słodkie rodzynki oraz daktyle, utwierdzające je w słodyczy. Słodkie do potęgi, ale jednak wplatające choć namiastkę soczystości. Jednocześnie daktyle miały w sobie coś dymnego.

Przy nerkowcach pokazały się fistaszki. Podobnie jak nerkowce wyszły naturalnie słodkawo, musiały być surowe albo prawie surowe. Do głowy przyszedł mi naturalny krem arachidowo-kokosowy, acz nie zagrzał miejsca na długo. Arachidowe echo zaprosiło bowiem do gry kakao, które roztoczyło gorzkość i to ona skupiła na sobie uwagę. Gorzkość początkowo była niska, ale odważnie rosnąca.

Słodycz nasilała się znacznie wolniej i słabiej. Wplatała się w łagodność i była w pełni integralna z nerkowcami, które po paru chwilach pokazały się jako czekoladowo-nerkowcowy mousse. Zdominował wszystko i był niewiarygodnie jednoznaczny, obrazowy. Do głowy przyszły mi też czekoladowe wegańskie lody na bazie nerkowców (przecież to smak rodem z Syrenka smak Podwójna Czekolada!).

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w nerkowcowo-czekoladowym, szlachetnie gorzkim i zarazem urokliwie naturalnie słodkim mousse'ie pojawiła się ziemia. Sprawiła, że gorzkość zabrzmiała trochę dosadniej, trochę niemal... truflowo?

Znów przemknęły rodzynki. Niesoczyste, ale jednak jakoś tam owocowe. Mieszały się z... figami? Figami w czekoladzie? Ponownie odnotowałam specyficznie lekko piekące daktyle, teraz jednak podobnie jak figi, w czekoladzie ciemnej, podkreślającej dymny wydźwięk.

Nagle przy ziemi przemknął olej kokosowy i na pierwszy plan wkroczył kokos. Olej zmienił się w miazgę kokosową, a potem wątek ten nasilił się jako wiórki kokosowe. Zwieńczyły czekoladowo-nerkowcowy mousse i splotły się w harmonii z nerkowcami. Razem zajęły pierwszy plan. Łagodność kokosa i nerkowców, choć dominowała i trochę okręciła sobie wokół palca (wiórka?) gorzkość, to nie obniżyła jej.

Suszone owoce zaczęły układać się w jakiś czekoladowy deser z nimi, a potem w bardzo jednoznaczną wizję zdrowych batonów. Na pewno czułam figowo-kokosowego, prasowanego batona wypełnionymi wiórkami. Być może też kawałkami orzechów - nerkowca i pojedynczymi arachidów? Fistaszki zmieniły się w krem, miazgę.

Końcowo słodycz zagrała trochę mocniej, a mi do głowy przyszły batony opierające się na miazdze z daktyli, które w ustach zmieniają się w słodką papkę. Papkę z czekoladą, bo i ta wizja szlachetnej słodyczy jakiś deserów utrzymywała się do końca.

Po zjedzeniu na bardzo długo został posmak zdrowego batona nerkowcowo-kokosowego słodkiego od suszonych owoców, acz już nie było takie oczywiste, jakich dokładniej. Czułam też wyraźnie echo ziemi i goryczkę, podkręcającą słodycz, wręcz słodziuteńkość nerkowców i wiórków kokosowych.

Czekolada zachwyciła mnie w sposób trochę niespodziewany. Mimo gorzkości i lekko ziemistego akcenty, wyszła przede wszystkim łagodnie. Ale! Nie za łagodnie, jak to często w moim przypadku bywa, a łagodnie w sposób pożądany. Ten występ nerkowców i kokosa był przecudowny. Akcent krówki, mousse'u czekoladowo-nerkowcowego, pojedyncze przebłyski słodkich fistaszków i sporo suszonych owoców świetnie to wykończyły. Wizja zdrowych, prasowanych batonów też jak najbardziej pasowała. Kompozycja bez szaleństw i ogromu nut, a ciesząca jednoznacznością i spokojnym przekazem.


ocena: 10/10
kupiłam: barandcocoa.com (za czyimś pośrednictwem)
cena: $10.00 (za 68g; około 38 zł; wyszło, że nie ja płaciłam)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

środa, 27 sierpnia 2025

Beskid Chocolate Dubai Chocolate Dark Chocolate Filled with Pistaccio Ganache ciemna 70 % z nadzieniem pistacjowym z tahini i białą czekoladą oraz ciastem Kataifi

Nie rozumiem viralowego fenomenu czekolad dubajskich, tak jak i mody na pistacje (uwielbiam pistacje, ale one są dobre... zawsze, a nie bo moda). Jakiś czas temu dosłownie zalały internet i gazetki marketów. Ja jednak zwróciłam na nie uwagę dopiero gdy zobaczyłam je na stronie Beskidu. Jeśli oni takie coś zrobili, znaczy, że może być dobre, ale nie dlatego, że to dubajskie, a dlatego, bo producent wie, jak zrobić dobrą czekoladę. Skusiłam się na jedną - w końcu nadziewana tabliczka Beskidu? Tego jeszcze nie było! No i oczywiście trochę poczytałam, co mnie czeka. Czekolada dubajska to tabliczka wypełniona masą z pistacji i ciasta kataifi (rozdrobnione ciasto filo). Beskid nadzienie wzbogacił o białą czekoladę i tahini (miazgę z sezamu). Zrobili ciemną, mleczną i białą, lecz mnie zainteresowała tylko ta. Z ich strony dowiedziałam się, że od listopada 2024 robią swoje tabliczki dubajskie "bez kolorowych zdobień na korpusie" - faktycznie, że widziałam zielone esy-floresy na zdjęciach w internecie. A to że się na to nie załapałam, no cóż.

Beskid Chocolate Dubai Chocolate Dark Chocolate Filled with Pistaccio Ganache to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao nadziewana kremem ("ganaszem") z pistacji, pasty sezamowej tahini i białej czekolady z kawałkami ciasta Kataifi. 

Po otwarciu poczułam delikatny zapach ciemnej czekolady, mieszającej się ze słodyczą, która skojarzyła mi się z połączeniem waty cukrowej i śmietanki. To był motyw nieco kryjący się za czekoladą o dymno-palonym charakterze. Jej słodycz wydała mi się średnia, może lekko karmelowa i przepleciona soczystością. Też słodką, acz trochę egzotyczną, należącą np. do dojrzałego granatu. Wąchając czekoladę przyszło mi jeszcze do głowy wilgotne drewno porośnięte mchem, sam mech i zboże. Po przełamaniu pojawiły się subtelne, solone pistacje i echo ciasteczek w białej czekoladzie.

Czekolada stanowiła grubą, twardawą warstwę. Wydawała się nieco zawilgocona i rozciskała środek. Przy robieniu kęsa też się w niego wgniatała - zupełnie nie pasowała do nadzienia, była za masywna do niego. Środek bowiem był bardzo miękki i wilgotny; złudnie włóknisty. Przy łamaniu plaskał i sprawiał, że całość w zasadzie się rwała. Gdy odgryzałam kawałek, z zaskoczeniem trafiłam na twardy chrzęst - moje zęby przebiły się przez twarde, rzężące drobinki w nadzieniu (niewidoczne gołym okiem).
Tabliczkę nadziano po całości, a nie poszczególne kostki, co biorąc pod uwagę rozbieżność w strukturze nie było najlepszym pomysłem. Całość łatwo się rozwalała, dosłownie rozjeżdżała, a wyciskające się spod czekolady nadzienie oklejało palce. Wymuszało to robienie dużych kęsów, czego nie lubię, zwłaszcza, gdy coś jest tak... przytykające (ale o tym za chwilę).
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Była gęsta i konkretna, bardzo długo zachowywała zbity kształt, przez co niezbyt chętnie łączyła się z nadzieniem. W zestawieniu z nim zmierzała w polewowo-ulepkowatym kierunku.
Nadzienie potwierdziło swoją miękkość i plastycznność. Najpierw wydało mi się wilgotne, a po chwili zaskakująco kremowe - pomijając ciastowe nitki, było gładkie. Było też bardzo tłuste, ale w bardziej oleisty, kremowy sposób. Trochę kojarzyło mi się z półpłynnym kremem 100% z pistacji lub tahini, w porywach wręcz z tłustym, pistacjowym mousse'em. Cechowała je zaklejająco-przytykająca lepkość, mimo że nie było ciężkie. Zmieniało się w tłusto-mazistą, zwięzłą zawiesinę (?). Z oleiście-śmietankowej masy zaraz wyłaniało się sporo różności: średnio długich "nitek", czyli kawałków ciasta o strukturze twardych wafli i pojedyncze kryształki (soli? cukru?). Wnętrze rozpuszczało się w tempie średnim i w większości znikało szybciej od czekolady. Acz i jej już wtedy, z kawałkami filo, nie zostawało tak wiele.
Nadzienie gryzione trzeszczało, rzęziło i kryształkowo chrupało. Wolałam jednak, by się rozpuszczało, a kawałkami zajmowałam się na koniec. 
Nieliczne kryształki soli rozpuszczały się wraz z resztą, na koniec może tylko raz czy dwa coś zostało. 
Kawałków ciasta, specyficznie twardych "nitek" nie pożałowano. Chrupały, trzeszczały i rzęziły. Po pewnym czasie w ustach miękły, ale nie rozpuszczały się.
Choć także nadzienia nie pożałowano, wydawało się przytłoczone ciężką czekoladą (ale jako że nie podobała mi się struktura nadzienia, czekolada akurat w moim przypadku była wybawieniem). Całość była problematyczna w jedzeniu.
Każdy kęs zdawał się znacząco otłuszczać usta.

W smaku czekolada przywitała mnie średnio wysoką słodyczą i paloną, dymną gorzkością. Zaznaczyła się w niej lekka ziemistość i subtelna soczystość. Słodycz przedstawiła się jako prosta, a z czasem całość przejawiała klimat lasu z mnóstwem drzew, porośniętych mchem. Słodycz rosła znacząco w toporny, cukrowy sposób. Do głosu szybko dochodziło nadzienie.
Kiedy spróbowałam czekolady osobno, wydała mi się bardzo słodka właśnie w nieambitny sposób, ale jednocześnie przyjemnie, dosadnie gorzka. Soczystość skojarzyła mi się za to z bardzo słodkim granatem, gdy tak przeplatała wizję omszałych drzew. W zestawieniu z nadzieniem, soczystość uciekała, nim udało mi się ją dookreślić.

Nadzienie odzywało się po paru chwilach. Szybko nabierało mocy i zaraz skupiało na sobie większość uwagi. Spod czekolady wypłynął wytrawniejszy smak kremu, miazgi z prażonych pistacji. Ewidentnie dominowały, choć zdawały się otulone bliżej nieokreślonym, tłuszczowym motywem. Czasem pokazywały się jako w dodatku słonawe. Słodycz wyłaniała się powoli. Podążało za nimi oleiście-goryczkowate echo. W pierwszej chwili niedookreślone, ale kiedy wzrosła też słodycz nadzienia, okazało się, że to olej sezamowy i tahini, a więc miazga z prażonego sezamu. Sezam w zasadzie jako on sam był tu jedynie echem, choć... gdy tak słodycz ogółu rosła, zdarzyło mi się pomyśleć o roślinnej, pistacjowej chałwie. 
Z rzadka przemykało słonawe echo, co podkreśliło biało czekoladową słodycz.

Krem spróbowany osobno był smakowo jednocześnie i mdławo-oleisty, i bardzo słodki, i wytrawny. Dominowały w nim miazgowe pistacje, ale jakby rozrzedzone sezamowym tłuszczem, co nadało im dziwnie wytrawnie-roślinny wydźwięk. Sam aż mdlił, pojawiała się w nim... nuta obrzydliwości. Z czekoladą było smaczniejsze.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wnętrze podkręciło palono-dymną gorzkość czekolady, a ta jakby zaczęła trochę punktować zgrzyty środka. Nadzienie wydało mi się bardzo wytrawne, a jednocześnie denerwująco, aż drapiąco słodkie - przez myśl przemknęła mi nawet jakaś pistacjowo-śmietankowa wata cukrowa. Wytrawniejsze nuty prażonych pistacji i sezamu walczyły ze słodką, śmietankową białą czekoladą. Ciemna czekolada jednak zabiegała o harmonię tego wszystkiego.
Kawałki ciasta, te "twarde nitki" wylegające na język nie wnosiły za wiele - były jakby andrutowo neutralne i bardzo delikatne w całości.
Trochę spróbowałam ich pogryźć osobno, obok czekolady - wciąż mi w głowie siedziały wytrawniejsze, ale neutralne andruty.

Czekolada w obliczu tego nadzienia z czasem wydawała się coraz bardziej płytka, zasładzająca i smakowo tłusta. Zanikała jej soczystość... Zostawała słodycz (aż trochę rozgrzewająca gardło) i nuta drzew pokrytych mchem, może pewna zbożowość? Czekolada jakby próbowała trochę dopasować się do  pistacji i sezamu. Wraz ze środkiem dała mocno zielono roślinnie-drzewny wydźwięk.

Gryzione na koniec kawałeczki okazały się kawałeczkami-nitkami ciasta filo. Tym razem jednak wyszły wyraźniej. Smakowały podobnie do ciasta francuskiego i trochę minimalnie wytrawniejszymi, podkolorowanymi andrutami. Choć nigdy nie jadłam churrosów, w głowie pojawiło mi się, że tak mogłyby smakować, zwłaszcza, gdy przemknęło mi coś jakby podsmażonego.
Bardzo rzadko zaplątało się też słonawe echo.

Po zjedzeniu został posmak drzewno-dymnej, marginalnie soczystej czekolady i wytrawnych, prażonych pistacji, zmieszanych z pewną roślinnością, mchem. Czułam też bardzo wysoką, prostą i toporną słodycz, która wyszła aż muląco zasładzająco (chyba przez połączenie z tłuszczowością). Słoność nieprzyjemnie zaznaczała się na języku wraz z "tłustym ciastem".

Ogół niespecjalnie mi podszedł. Nie lubię pistacji w takim prażono-słonym wydaniu. Goryczka tahini, neutralne ciasto zestawione z białą czekoladą wyszły dziwnie - niby bardzo słodko, a nieczekoladowo, niesłodyczowo wytrawnie. Sama czekolada jak na Beskid też nie była wybitna, ale sama w sobie smaczna (w sumie najbardziej smakowały mi kostki brzegowe, gdzie czekolady było znacząco więcej), ale... chyba do tego wnętrza bardziej pasowałoby coś słodszego i lżejszego - mleczna. Może lepiej ograłaby tę wytrawność? Ciemna na strukturę to już kompletnie nie pasowała do wnętrza. Czekolada była za twarda i masywna do miękkiego, plastycznego środka. Choć nie lubię takich nijakich chrupaczy, te tutaj akurat ratowały sytuację, bo trochę osłabiały poczucie zatłuszczenia, ale i one... miały w sobie coś z tłustości.
Jak już się kupiło, można zjeść, się wkręcając, ale to nie moja bajka. Ciekawostkowo można poznać, ale gdy już to-to poznałam, końcówce - 4 kostki - oddałam Mamie.

Opinia Mamy: "Może i dobra ta czekolada, ale jakaś taka nie dla mnie; dziwna. W tym nadzieniu nie rozpoznaję nawet pistacji, ale ja je znam tylko jako orzechy, nie jakieś kremy. Ten był dziwny, w ogóle prawie nie słodki. Nie czułam się, jakbym czekoladę, coś słodkiego jadła. Dziwne uczucie. Sama czekolada z wierzchu, ciemna, ale bardzo mi smakowała. Czekolada niezgrana niestety ze środkiem, za twarda, że się rozciskało. Dziwne takie coś w tym środku chrupie, takie patyki, ale to akurat nawet fajne. Nie powiedziałabym, że to jakieś ciasto. Jako ciekawostka fajnie poznać, ale ani sama bym sobie tego nie kupiła, ani więcej żadnej takiej dubajskiej czekolady nie chcę".

Na pewno na plus, że skład dobry - bo jak dla porównania zerknęłam na kilka innych dubajskich, wszystkie miały olej palmowy. Wszystkich cena mocno wygórowana.
Prażono-wytrawne pistacje zmieszane z wysoką słodyczą, tak jak w Ruda Kita Słodka Pistacja | Migdał Pistacja Nerkowiec, nie podeszły mi.


ocena: 6/10
kupiłam: Beskid Chocolate
cena: 34,30 zł (za 110 g, a w zasadzie 122g, bo moja tyle ważyła; dostałam rabat)
kaloryczność: 535 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ciemna czekolada (ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa), nadzienie pistacjowe 50% (pistacje, biała czekolada: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy 32%, lecytyna sojowa; ciasto kataifi: mąka pszenna, woda, olej słonecznikowy, sól, sorbinian potasowy; tahini: sezam; sól, barwnik)

poniedziałek, 25 sierpnia 2025

Standout Chocolate Indonesia Kerta Semaya Samaniya 2021 70 % ciemna z Bali (Indonezji)

Sporo tabliczek szwedzkiej marki Standout zjadłam w 2021, jednak od tamtego czasu nie było okazji, by jakieś niepróbowane zdobyć. Składając większe czekoladowe zamówienie, w którym dominowały tabliczki Zoto, zaczęłam rozglądać się, co jeszcze innych marek można by dołożyć. I wtedy mój wzrok przyciągnęło jaskrawe, jakże odmienne od tych mi znanych, opakowanie Standout. Zrobiłam szybkie rozeznanie: jak rozumiem, takie szaty graficzne otrzymują ich limitowane tabliczki. Dziś przedstawiana była właśnie limitowaną. Zrobiono ją z kakao od spółdzielni z Jembrany, Kerta Semaya Samaniya (KSS), której historia to opowieść o wytrwałości, cierpliwości i kreatywności, bo nie miała lekko z przebiciem się. Jednym z kluczowych filarów strategii KSS jest równość płci. Postanowili przeciwstawić się temu, że historycznie w takich gospodarstwach rolę kobiet ograniczano do pomocnic. Ruszyły szkole w uprawie kakao dla kobiet, co otworzyło drogę rolniczkom do tego, by mogły samodzielnie sprzedawać swoje kakao bezpośrednio do KSS (bez pośredników ciągnących kasę). Dobrze, że wspierają przedsiębiorcze kobiety. Pomyślałam, że z ogromną ochotą zjem coś od Standout z Indonezji.

Standout Chocolate Indonesia Kerta Semaya Samaniya 2021 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao z wyspy Bali (z Indonezji), z regencji Jembrana; fermentacja ziaren trwała 6 dni w liściach bananowca w drewnianych skrzyniach, a suszenie "domowe" 6-8 dni; edycja limitowana.

Po otwarciu poczułam lekko kwaskawy zapach niedookreślonych czerwonych owoców i bananów, mieszających się z dosadną słodyczą a'la cukier kokosowy o mocno rześkim, karmelowym charakterze. Kwasek podkręciła marakuja, wpisująca się trochę w serek owocowy (acz jakby... wodniście wegański?) z marakują oraz trochę przywodzącą na myśl algi zieloną herbatę z marakują. Taki lekko glonowy wydźwięk herbaty wprowadził mokre od deszczu drzewa i glebę, wręcz błoto. Za tym wszystkim stanęły orzechy - niezbyt oczywiste.

Tabliczka w dotyku wydawała się zdradzać tłustość. Na pewno była bardzo twarda i dość głośno trzaskała przy łamaniu.
W ustach rozpływała się w tempie średnio-szybkim. Była maślano tłusta i zbito-gęsta, a jednocześnie lepkawa. Z czasem zmieniała się jakby w zbitą, konkretną i gładką masę sernika na zimo z serków homogenizowanych, do którego wkradła się wodnistość oraz drobna soczystość. Końcowo troszeczkę wysuszała niczym bardzo mocny, cukrowy alkohol.

W smaku pierwszą poczułam słodycz bardzo, bardzo rześką. Z jednej strony pojawiły się rześkie owoce, w których pierwsze mknęły melony, z drugiej zaś jakby rześko karmelowy cukier kokosowy.

Owoce szybciej rozłożyły swój wachlarz. Przy nieco wodnistym melonie pojawiły się też gruszki. Chyba mignęły mi jeszcze średnio dojrzałe banany. Słodycz rosła za ich sprawą, ale i wodnistość w nich pobrzmiewała. Podobnie zaraz zrobiło się z karmelowym motywem.

W oddali przemknęła niejasna nuta drzew i jakiś orzechów.

Po cukrze kokosowym przyszła woda kokosowa i żelowa kostka kokosowa nata de coco z kwaskawym echem.

Kwasek zatlił się także w owocach, by już po chwili rozbrzmieć wyraźnie jako zielona herbata z sokiem z marakui. Marakuja miała imperatywne zapędy, ale w sumie... wciąż pozwalała też melonom całkiem nieźle pobrzmiewać.

Zielona herbata wprowadziła gorzkość i cierpkość, po czym sama trochę osłabła. Narzuciła cukrowo-karmelowemu kokosowi trochę powagi, a ja pomyślałam o jakiejś kokosowej brandy i kokosowym rumie z echem kwasku. Orzechowe echo ponownie przemknęło w tle, jakby szukając sposobności na wzrost.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa herbata całkowicie przeszła jednak w drzewa, mokre od deszczu. Pomyślałam o takich, które deszcze znoszą od kilka dni i których pnie, konary wydają się kompletnie przesiąknięte wodą. Ich korzenie tonęły w mokrej glebie, błocie.

Ciężki, słodko-kwaskawy alkohol - kokosowy rum? - z kolei zaczął nasączać sobą... rodzynki? Wyjątkowo kwaśne i soczyste. To znów przypomniało o bardziej owocowej strefie, w której rządziła się marakuja (rządziła się w owocowej strefie, nie w całej kompozycji).

Marakuja osiadła w serku owocowym... A dokładniej w lekko wodnistej wegańskiej alternatywie serka zrobionej z kokosa. Kwasek wzbogacił się o czerwone owoce... Chyba poziomki, wśród których zaplątało się sporo biało-zielonych sztuk. Jednocześnie znów wzrosła słodycz i zmieniła trochę wydźwięk owoców z wodnistego na bardziej skondensowany. Spory udział miały tu banany, którym pomogły gruszki.

Owoce z czasem zmieniły się w sos do lodów z malin i poziomek ze sporą ilością marakui. Polano nim lody karmelowo-rumowe, bardzo słodkie i chyba urozmaicone kwasowatymi rodzynkami, nasączonymi alkoholem i z dodatkiem pojedynczych orzechów (włoskich?). Słodycz wyszła aż ciężko, jakby należała do jakiegoś mocnego alkoholu. A tego trzymało się kokosowe echo.

Po zjedzeniu został posmak ciężko alkoholowych, chyba rumowych, lodów ze słodyczą jakby cukru kokosowego o karmelowym wydźwięku z marakujowym sosem. Znalazły się tam już nieokreślone owoce czerwone. Słodycz wyważyła gleba, błoto i orzechy - w posmaku ewidentnie charakterne włoskie.

Czekolada wyszła intrygująco i smacznie, choć dla mnie nieco za słodko. Była bowiem bardzo dosadnie słodka (gdyby była mniej słodka, ocena byłaby maksymalna). Melony, gruszki, banany, serek "homogenizowany" kokosowy o owocowym smaku, lody z sosem z czerwonych owoców mimo kwaśności marakui i kwasku rodzynek to już było sporo słodyczy, a przecież jeszcze tyle czułam tu jakby cukru kokosowego, dosadnego, cukrowo słodkiego i jakby kokosowego rumu / brandy! Słodycz była więc bardzo złożona, ale co za tym idzie, wysoka. Kwasek był soczysty, ale nie tak imperatywny. Gorzkość wyraźna, ale średnio mocna. Zielona herbata, drzewa i błoto, końcówka orzechowa to bardzo przyjemny splot, ale niestety nie dominował. Podobało mi się, jak marakuja się w to wszystko wmieszała. Kokosowe nuty wody kokosowej, nata de coco, cukru kokosowego, wegańskiej kokosowej alternatywy kokosa i w końcu jakby kokosowa brandy i kokosowy rum - to dopiero coś niespotykanego! Zobaczyłam nuty producenta "azurec" to alkohol z kokosa - obstawiam, że właśnie to czułam, tylko nie znam tego, więc mi do głowy nie przyszło. To, jak obrazowa i jednoznaczna w swoim przekazie była, nawet mnie wydało się niecodzienne.

Karmel, drzewna herbata, banany, gruszki i czerwone owoce od razu przypomniały mi Beskid Chocolate Indonezja Bali Jembrana Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 %, mimo że wydźwięk miały różny.


ocena: 9/10
cena: €6.95 (za 50g; około 29 zł)
kaloryczność: 585 kcal / 100g
czy kupię znów: nie, ale zacnie byłoby do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier

niedziela, 24 sierpnia 2025

Turlaj Klopsa Czekolada Rozumie Pasta Czekoladowo-Orzechowa

Marka Turlaj Klopsa przewinęła mi się kiedyś w internecie, jakiś ich krem zobaczyłam, ale bardziej się nie zainteresowałam. Gdy drugi raz się na nich natknęłam w zimowo-yulowo-gwiazdkowym okresie, chyba akurat weszła "jakaś zimowa nowość". Wtedy poświęciłam przeglądaniu kremów dłuższą chwilę i uznałam, że chyba się skuszę. Ogólnie zajmują się cateringiem i ciastami, a kremy wyglądały ciekawie i kusząco, mimo że to nie ich produkt wiodący. Niestety, z przesyłką były małe kłopoty, ale w końcu zakupione słoiki dotarły do mnie. Zaczęłam od czekoladowego, bo... Bo był znacząco inny od dwóch pozostałych? Bo daty? Po prostu... Odkąd zdecydowałam się krem zamówić, kilka razy zmieniali na stronie jego opis. W końcu zostało, że "do złudzenia przypomina Nutellę". Pech, bo jej nie lubię. Szkoda, że nie było to wspomniane wcześniej.

Turlaj Klopsa Czekolada Rozumie Pasta Czekoladowo-Orzechowa to czekoladowy krem z orzeszków ziemnych i orzechów laskowych; wegański.

Po odkręceniu poczułam intensywny, bardzo słodki zapach czekoladowy; nie czekolady, a właśnie czekoladowy, kojarzący się z kremem typu Nutella w bardziej kakaowej, ciemno czekoladowej wersji, wymieszaną z cukierkami typu Michałki. Na czekoladowo-kakaowej, przesłodzonej w duszny sposób, płaszczyźnie splatały się bowiem orzechy laskowe z ziemnymi. Słodycz wykazywała cukrowość z wyraźnie waniliowym, ocierającym się o wanilinę, echem. Miało to niestety trochę plastikowo-taniawą naleciałość.

Na wierzchu olej się nie wydzielił, a krem wyglądał jak połączenie Nutelli z zastygłą masą kakaową. Podczas mieszania wyszła jednak na jaw jego mazistość i miękkość. Był bardzo gęsty, ale niczym smar, bez konkretu czy twardości.
W ustach krem rozpływał się w tempie średnim w mazisty, zalepiająco-czekoladowy sposób. Cechowała go wysoka kremowość i oleista miękkość. Wyszedł bardzo tłusto, ale nie ciężko czy konkretnie w orzechowy sposób. Kojarzył się z kremami typu Nutella, tylko że z zaznaczającymi się epizodycznie drobinkami orzechów. Odnotowałam w nim lekką pylistość, co przełożyło się na trzeszczący efekt, gdy z ciekawości pogryzłam masę. Z czasem krem rzedł w oleiście-wodnisty sposób.
Drobinki wyczuwalne na języku nie wymagały gryzienia, ale raz po raz postarałam się je zębami złapać. Okazały się bardzo delikatne, wręcz miękkawe, choć trafiłam też na parę czarnych, kamiennych kropeczek.
Krem zostawiał wrażenie mocno otłuszczonych ust.

W smaku przywitała mnie wysoka słodycz cukrowo-waniliowa płynąca z kremu typu Nutella w wersji nieco bardziej kakaowej. Wizja tego typu smarowidła była niezwykle jednoznaczna, choć już po chwili doleciała do niej arachidowa nuta.

Słodycz rosła cały czas, przybierając na duszności i ciężkości. Otarła się o wanilinę, było w niej coś tandetnego, acz nasilające się kakao odwracało od tego wydźwięku uwagę. Właśnie bardziej kakao niż ciemną czekoladę tu czuć, acz i ona się przewijała. Gorzko jednak nie było.

Orzechy laskowe straciły swój pierwszy impet i ustąpiły miejsce prażonym fistaszkom. Te odważnie wkroczyły na pierwszy plan, przyozdobione słodko-kakaowym słodko-kakaową otoczką. Realia zaczęły zmieniać się z kremu orzechowo-kakaowego na jakiś przesłodzony fistaszkowy blok czekoladowy i również przesłodzone cukierki typu Michałki. Wpisała się w to duszność i tandeta, kierująca myśli ku polewie kakaowej. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach te za słodkie, kakaowo-arachidowe wątki królowały.

Zaraz jednak orzechy laskowe leciutko przypomniały o sobie. Trzymała się ich delikatna, prażona nutka. Zaczęły mieszać się z fistaszkami, jednak choć czuć je wyraźnie, pozostawały za nimi w tyle. Arachidy i kakao rozgościły się bowiem na pierwszym planie - tylko przesadzoną słodycz do siebie dopuszczały. A ta końcowo, mimo wyrazistości orzechów i całkiem sowitej dawki kakao, wyszła drapiąco i przytłaczająco. Jak na taki całkiem kakaowo-ciemno czekoladowy klimat, było zdecydowanie o wiele za słodko i cukrowo, a przez to trochę tandetnie.

Końcowo w głowie siedziały mi tanie duszno słodkie cukierki czekoladowo-kakaowe i czekoladowy krem o właśnie nieco zbyt wanilinowo-cukrowym charakterze. Zrobiło się muląco słodko. W gardle drapało od cukru, a do smaku zakradła się nuta oleju (i... "woskowa"... lecytyny?!).

Po zjedzeniu został posmak dusznej, waniliowo-wanilinowej słodyczy jakby kremu typu Nutella i fistaszków. Czułam się, jakbym zjadła wspomniane produkty z nie najwyższej półki, acz orzechy ziemne z dodatkiem laskowych trochę próbowały ratować sytuację. Niestety, ich starania zepsuła oleistość, przypieczętowująca tani wydźwięk. Duszno-cukrowa słodycz aż wgryzała się w język i drapała w gardle.

Krem nie usatysfakcjonował mnie, ale uwierzę, że wielbicielom Nutelli może przypaść do gustu. Nie lubię takiej konsystencji oleistego smaru / kremów typu Nutella, preferuję te naturalnie orzechowe. W dodatku smak... Słodycz przybrała duszno-tani wydźwięk, co bardzo przeszkadzało ze względu na to, jak wysoka była. Zdecydowanie przesadzona jak na kakaowo-ciemno czekoladowy klimat, jaki chyba starano się uzyskać. Dobrze przynajmniej, że orzechów arachidowych i laskowych nie brakowało, z czego mocniej czuć arachidowe. Krem miał bardziej kakaowy wydźwięk niż czekoladowy - małe niedopasowanie do nazwy.
Kremy orzechowe jem same łyżeczką - tego nie dałam rady chyba nawet 1/4. Słodycz i wydźwięk kompletnie mnie zamuliły - trudno to łyżeczkować.
Przyszły mi do głowy AllNutrition Nutlove Crunch i Pięć Przemian Krem Migdałowo-Czekoladowy Keto Friendly, ale w wersji nie słodzikowej, a konwencjonalnie cukrowej.

Uznałam jednak, że skoro i tak trafiły do mnie aż 2 słoiki, dam jeszcze temu kremowi szansę z czymś.

Ze względu na "nutellowość" kremu, przyszło mi do głowy, że chyba najczęściej ludzie smarują takimi produktami pszenne bułki i chleb. Do takich nie zamierzałam się zbliżać, ale skoro Mama znowu kupiła Carrefour Classic Bułeczki Mleczne, postanowiłam jedną podkraść i coś z nią pokombinować (czyt. posmarować kremem).
Po posmarowaniu bułeczki kremem, w zapachu i smaku zupełnie ją zdominował. Bardzo dosadnie czuć wszelkie jego wady, a więc tanią, bardziej arachidową nutellowość i cukrowość, a w dodatku spłycił mleczny smak bułeczki. Pod nim wydawała się bardziej zwyczajnie pszenna i aż jak zwykłe pszenne przyprawiła mnie o ciarki na plecach (robi mi się tak od zwykłego pszennego pieczywa), ale z zachowaną słodyczą. Słodycz kremu i bułeczki trzymały się razem. To było okrutnie bułkowo-nutellowe, że całej nie dałam rady tak zjeść. Razem wyszło bardzo tanio.

Innym razem, bez przekonania, zrobiłam twarożek z orzechami laskowymi i orzeszkami ziemnymi ziemnymi (po 20g) oraz recenzowanym kremem. Dodałam go jakieś 35g, a i tak było mi go za dużo, zmęczył mnie pod koniec swoją tanią słodyczą. Z samym twarożkiem wyszedł jako tako, jak po prostu kiepski, nutellowo-arachidowy krem. W zestawieniu z orzechami, bardziej dawała się we znaki jego taniość. Wyszedł zasładzająco tandetnie. Co ciekawe, gdy zagarniałam krem z orzechem laskowym, właśnie laskowa nuta w samym kremie się nasilała, idąc w nutellowym kierunku. Gdy zaś zagarniałam krem z fistaszkiem, robiło się z tego tanie arachidowo-michałkowe nuttelowe mazidło. Szkoda orzechów i twarożku na takie coś, choć było to zjadliwe... Zjadliwe, bo już zrobiłam i nałożyłam, ale wolałabym zjeść twarożek z orzechami bez kremu.

Reszta kremu poszła do Mamy. Najpierw nieufnie spróbowała na śniadanie na tostach z serem żółtym i powiedziała: "Krem wydał mi się smaczny, obiecujący, ale w tym wydaniu nie miałam, jak się wczuć". Do reszty kupiła więc herbatniki Leibniz i jadła je posmarowane kremem, z niektórych robiąc "markizy": "Ten krem jest smaczny. Taki zwykły, przeciętny czekoladowy krem, ale na plus. Taki trochę jak Nutelle różne, trochę za słodki. 5 wystawiłaś? O, to i dobra ocena w tej cenie, bo jak na taki zwykły czekoladowy to trochę drogi".


ocena: 5/10
kupiłam: turlajklopsa.pl
cena: 22 zł za 200g
kaloryczność: 582 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy laskowe, orzechy ziemne, cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, sól, lecytyna sojowa, olej rzepakowy, naturalne aromaty