wtorek, 29 kwietnia 2025

Alnatura Edelbitter Chocolat noir extra fin 87 % Kakao / Cacao ciemna

Niedługo po Alnatura Feine Bitter Chocolat noir extra 70 % Kakao / Cacao sięgnęłam po dziś przedstawianą, z tzw. spokojem ducha. Czułam, że to czekolada smaczna i bezpieczna, bez szaleństw i niespodzianek. Na ten dzień właśnie czegoś takiego mi trzeba było.

Alnatura Edelbitter Chocolat noir extra fin 87 % Kakao / Cacao to ciemna czekolada o zawartości 87% kakao.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach kwaśnych śliwek i ziemi. Z ziemią mieszały się niewyraziste, jakby przygaszone migdały i fistaszki. Kwaśność śliwek podkręciły za to cytrusy - głównie pomelo, ale też chyba cytryna. Mimo to, słodyczy nie brakowało. Zapewniły ją bardzo dojrzałe gruszki i gruszki w miodzie. Cierpkość i goryczka kakao, w dużej mierze osadzone w ziemi, przeplatały się jednak też z maślanością, która niby trochę łagodziła, a trochę przywodziła na myśl łagodne, tłuste trufle belgijskie z miodem, obtaczane kakao.

Tabliczka była masywie twarda. Prawie jak kamień. Trzaskała bardzo głośno, adekwatnie. 
W ustach rozpływała się powoli i maziście. Była zbita i konkretna, tłusta, ale też lekko wodnista. 

W smaku pierwszy przemknął niedookreślony kwasek. Niby nie starał się zawojować kompozycji, ale wydał mi się zdecydowany.

Tuż po nim odezwała się słodycz, przywodząca na myśl bardzo dojrzałe, soczyste gruszki. Gruszki odmiany Konferencja? Słodycz rosła i rosła, na co przełożył się jasny, złocisty miód. Gruszki ze świeżych surowych zaraz zaczęły podchodzić trochę pod gruszki w miodzie. Prażone w nim, że aż wyszedł lekko karmelowo?

W tym czasie niemal niezauważona wkradła się gorzkość. Początkowo niska, szybko osiągnęła pokaźną moc. Była trochę palona i dosadnie ziemista.

Kwaśnosć określiła się jako cytryna. Trochę złagodziło ją nieco słodsze pomelo. Cytrusy wiązały się z lekką cierpkością.

Do kompozycji dołączyłą maslaność. Trochę hamowała zapędy gorzkości i kwasku. Zrobiło się nieco maślanie, a ja pomyślałam o ciemnym chlebie na zakwasie, sowicie posmarownym masłem. Chlebie ze śliwkami? 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa łagodzenie zawróciło na nieco charakterniejszy ton - wychwyciłam odrobinkę orzechów. Arachidowych? Migdałów? W wydaniu jednak bardziej łagodnym, np. kremu orzechowego. Ziemia dopowiedziała im czekoladowo-orzechowe trufle belgijskie, też nieco starając się... dodać charakteru maślaności?

Kwaśność wykorzystała moment i wzrosła, zmieniając niemal zupełnie wydźwięk. Poczułam soczyste, kwaśne śliwki węgierki. Słodycz także wzrosła. Ta niemal miodowa zasugerowała słodko-kwaśną, mocną nalewkę z węgierek. Węgierki przeprosiły się z cytryną i pozwoliły im jeszcze podkręcić kwaśność i soczystość. Kwasek jednak, mimo soczystości, chwilami znów jakby zatracał owocowość i wydawał się niedookreślony.

Trufle... może i one trafiały się sporadycznie węgierkowe i cytrynowe? Na pewno były to mocno maślane trufle belgijskie i... jakieś bajaderki? Też z odrobinką alkoholu? Wszystkie one były bardzo ziemiste, mimo że maślaność starała się z tym walczyć.

Przemknęła mi przez myśl doprawiona alkoholem, ziemista czarna herbata z dużą ilością cytryny. Końcowo słodycz trzymała się raczej miodu, choć mimo że dość wysoka, nie wydawała się już tak wyrazista jak na początku.

Po zjedzeniu został posmak ziemistych, kakaowych trufli belgijskich ze sporym udziałem masła, a także kwaśnych śliwek węgierek, jakby niemal pikantnej kwaśności i miodu. Miód trochę znów przypomniał sobie o gruszkach - ogólnie było soczyście.

Czekolada smakowała mi, acz wolałabym, by nie miała aż tylu łagodzących, maślanych zapędów. Maślaność przy chlebie na zakwasie ze śliwką, w truflach - no lepiej było by bez tego. Ziemistość, odrobinka orzechów, nutka herbaty z cytryną i ogrom owoców: od gruszek, przez cytryny i pomelo, po śliwki węgierki były naprawdę smakowite i ciekawie się mieszały. Sporo słodyczy gruszek i miodu jak najbardziej trafione.
Przypominała Alnatura Feine Bitter Chocolat noir extra 70 % Kakao / Cacao, acz kwaśniejszą i mocarniejszą, gdy o ziemię chodzi, ale jednocześnie nieco mniej owocową i bardziej maślaną. Słodycz wyszła wyraźnie niższa. Tylko że sporo jej miejsca niestety zajęła maślaność.


ocena: 8/10
kupiłam: Piccantino
cena: 8,99 zł
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

poniedziałek, 28 kwietnia 2025

Kinder Plum Cake Yoghurt Greca

Gdy wróciłam z Londynu, jednym z tematów interesujących ojca było: "czy tam naprawdę mają tak okropne np. pieczywo?". I opowiedziałam mu, że za wiele nie popróbowałam, ale np. też sceptyczna sięgnęłam po jakiegoś rogala - prawdopodobnie do bólu średniopółkowego - i był całkiem ok, jak bułeczki mleczne w wersji nie marketowej, a piekarniowej. No i przypomniałam ojcu o tworze tanim, jakim są bułeczki mleczne... "U nas też są" - usłyszałam, co spotkało się z moim "no przecież o nich mówię". Niedługo potem przywiózł mi, zadowolony z siebie, bułeczki... jogurtowe. Twory Kinder na pewno nie są w moim guście, ale popularność niektórych w sumie rozumiem. Patrząc na otrzymaną paczkę uznałam, że w sumie mogą być ok... Jeśli tylko nie pójdą w kierunku chemicznych Tastino Bułeczki mleczne czy Pano Bułeczki śniadaniowe. Zastanowiła mnie jednak nazwa. Plum Cake? Najpierw założyłam, że odnosi się do kształtu, że niby jak śliwki, bo przecież bez śliwek. Zaczęłam jednak googlać. Znalazłam, choć to też były tylko domysły różnych ludzi, że nazwa tych włoskich bułeczek wzięła się z błędnej wymowy "poundcake". Jak dla mnie trochę daleko od "plum" do "pound", no, ale niech Włochom będzie. Oby tylko daleko było im do wspomnianych okropnych mlecznych. Acz wątpiłam, by było bliżej do tych dawnych mlecznych, które smakowały mlecznie, a nie chemicznie.


Kinder Plum Cake Yoghurt Greca to jogurtowe bułeczki pszenne z jogurtem greckim; opakowanie zawiera 6 oddzielnie pakowanych sztuk po 32g (łącznie 192g).

Już po otwarciu dużej paczki, a przed otwarciem którejś z folii, poczułam zapach sztucznawych, słodkich bułeczek, co mnie trochę zaskoczyło. Gdy rozcięłam folię, uderzył zapach jednoznacznie kojarzący się ze splotem dominującego rogala 7Days i motywem bułeczki mlecznej. Czułam echo aromatu waniliowego i słodycz - wydało mi się to trochę duszne, ale chemiczne tylko trochę.

Wierzch bułeczki połyskiwał jakby kryształkami cukru (ale w strukturze ich prawie nie czuć).
Bardzo miękka, wilgotno-tłusta bułeczka w dotyku wydała mi się leciuteńka, a przy najdelikatniejszym dotyku wgniatała się i uginała. Była delikatniusia niczym piórko. Trochę się kruszyła, a jej okruszki wydawały się plastyczne i kulkujące. Wyszła wilgotnie i tłusto, ale nie mocno otłuszczająco.
W trakcie jedzenia potwierdziła się jej napowietrzona lekkość, rzadko spotykana puszystość, wręcz piórkowość. Bułeczka szybko rozpływała się w ustach. Zmieniała się w miękko-rzadkawą papkę, wykazując lekką tłustość. Była bardzo wilgotna i tylko trochę obklejała zęby. Nie było w niej nic zalepiająco-przytykającego, choć pewne... domniemanie suchości, mieszające się z wilgotnością i tłustością odnotowałam.
Choć na papierku brzegi trochę zostały jak w przypadku wszystkich takich babeczek itp., to skórki z wierzchu nie dało się zerwać jak w przypadku bułeczek mlecznych. Była integralna i prawie taka sama jak wnętrze, choć sporadycznie czuć w wierzchu konkretniejszy element - chyba właśnie ten połyskujący cukier, ale nie kryształki jako takie.

W smaku pierwsza zaszarżowała przeogromna słodycz. A potem jeszcze wzrosła. Rosła i  rosła, szybko osiągając pułap przesady. Połączyła zasładzającą cukrowość z leciuteńkim, może wręcz sugestywnym echem aromatu waniliowego, motywem cukru pudru i... po prostu słodkiej bułeczkowatości.

Wierzch i środek smakowały niemal identycznie - łagodnie. Całość oddawała... w zasadzie za słodką bułeczkę, nawet nie tak ewidentnie gotowca. Ten stanął w oddali. Z motywem jasnego, pszennego wypieku nieodzownie wiązała się tu mleczność. Tylko że uległa cukrowi.

Z czasem, gdy bułeczka znikała, szok wywołany słodyczą trochę opadł, wyłaniał się lekki motyw jogurtu greckiego. Okrojonego z kwasku czy cierpkości, a wpisanego w bezkresną, wręcz duszną słodycz, ale jednak do rozpoznania.

Po zjedzeniu już kęsa czy dwóch czułam się przesłodzona i przytłoczona słodyczą. Zrobiło się ciężko od słodyczy, aż duszno. Wyłaniał się jednak też motyw mleczno-jogurtowy, choć pozbawiony choćby sugestii kwasku. Do tego pobrzmiewała niedookreślona metaliczność.

Bułeczka... zakładam, że może smakować. Na plus jej obłoczkowość, puszystość, lekkość i wilgotność, ale ten poziom słodyczy mnie zwaliłby z nóg, gdybym nie siedziała na krześle. Nie wyszła sztucznie, chemicznie czy gotowocowo, więc miała potencjał, ale cukier wszystko popsuł. Z czasem wyłaniał się mleczno-jogurtowy posmak - ogromnie żałuję, że nie był istotniejszy. Gdyby to nie było tak słodkie, nawet ja mogłabym uznać produkt za całkiem przyjemny. A tak słodycz wymęczyła mnie w połowie, przez co nie dokończyłam nawet mojej sztuki.
Jakościowo na pewno lepsze od Tastino Bułeczki mleczne czy Pano Bułeczki śniadaniowe, ale efekt i tak niesatysfakcjonujący, bo obietnica tytułu niespełniona.

Reszta trafiła do Mamy. Zjadła wszystkie i opisała: "Jak dla mnie one takie bez wyrazu. Zwyczajne. Słodkawe i tyle. Faktycznie bardzo puszyste, napowietrzone, ale i jak te wszystkie ostatnio słodkie gotowce-wypieki i suchawe, i tłustawe - nie wiem, jak oni to robią. Nie wydaje mi się, by pasowały do czegokolwiek, do dżemu, a już jako śniadanie to na pewno nie. Wolę konwencję na te nasze mleczne, za którymi tęsknię*". 
*Mama zgadza się, że obecnie dostępne w sklepach są okrutnie chemiczne, a przez  to zwyczajnie niesmaczne.


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam (ojciec chyba kupił w Dealz)
cena: sprawdziłam w internecie - 15 zł za opakowanie 192g
kaloryczność: 424 kcal / 100 g; sztuka (32g) - 136 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: mąka pszenna, cukier, jaja, nieuwodorniony olej słonecznikowy, 10% jogurt grecki, 2% mleko w proszku, substancje spulchniające: difosforan sodu, wodorowęglan sodu, aromaty, emulgatory: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych; sól, skrobia pszenna

sobota, 26 kwietnia 2025

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto E Menta / Czekolada Deserowa o Smaku Miętowym ciemna 47 % miętowa / z miętą

Z Siwego Zwornika miałam przejść na zielony szlak, a potem na Bystrą, ale trochę się pogubiłam, bałam się, że zmrok zastanie mnie na szlaku i zaplanowaną trasę trochę okroiłam - wróciłam się kawałek tą samą drogą (szlakiem czerwonym), a potem obrałam niebieski (już na pewno) na Bystrą. Po niej czekało mnie zejście Bystrą Doliną, ale zanim to, przyszła pora na czekoladę. W domu coś tak czułam po (Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto com Pepitas de Framboesas / Czekolada Deserowa z Liofilizowanymi Malinami, że to będzie najlepsza tabliczka podczas tej wycieczki, jednak... po Wedel........ i Carla........ naszła mnie myśl, że poprzeczka została ustanowiona wysoko.

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto E Menta - Aroma Natural De Menta / Czekolada Deserowa o Smaku Miętowym - Naturalny aromat miętowy to ciemna czekolada o zawartości 47% kakao z miętą; marki własnej marketu Leclerc.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach olejku miętowego, który zdominował czekoladową bazę. Skupiła się ona głównie na cukrowej słodyczy, co z tą miętą szło trochę w kierunku kojarzącym się z cukierkami Mentos. Lekka cierpkość kakao podporządkowała się goryczce olejowej mięty.

Tabliczka w dotyku wydała mi się trochę tłusta, ale była twarda i głośno trzaskała przy łamaniu.
W ustach rozpływała się łatwo, w tempie umiarkowanym. Była tłusta i miękła ochoczo, stając się jakby śmietankowym, mazistym kremem o luźnej, niezbitej konsystencji. Jej tłustość nasilała się i końcowo wydała mi się zbyt ulepkowata jak na ciemną. Choć teoretycznie gładka, miała w sobie odrobinę chropowatości.

W smaku pierwsze pojawiły się mocna mięta i niemal równie mocna słodycz.

Mięta nasilała się i nie miała zamiaru przestać. Dała się poznać z olejkowej, chłodnej strony. Wydawało się, że wręcz mrozi język.

Tak silna, chłodna mięta osłabiała poczucie słodyczy, ale i ta nie dawała o sobie zapomnieć. Tym bardziej, że gorzkość w zasadzie zupełnie zrezygnowała z walki. Pojawiła się jedynie drobna gorzkawość.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyobraziłam sobie przesłodzone lody miętowo-kakaowe i babeczki kakaowe z niepotrzebnie schłodzonym, mocno miętowym, lukrowatym kremem na bazie śmietanki na wierzchu. Słodycz była podporządkowana mięcie, acz z tego, co czuć, nie wydawała się czysto cukrowa. Czyżbym i wanilii się doszukała?

Mięta cały czas zajmowała pierwszy i chyba też drugi plan. Olejkowość nie słaba ani na chwilę, a w pewnym momencie przemknął mi nawet lekki kwasek. Z tego miętowego kremu śmietankowego?

Mięta orzeźwiała, ochładzała i tak cały czas bardzo rosnąc w parze ze słodyczą, z czasem wydała mi się wręcz cukierkowa, a dokładniej mentosowa.

Po zjedzeniu został posmak olejku miętowego z lekkim kwaskiem i chyba też cierpkością kakao. Takiego jakby z jakiś słodkości, np. babeczek kakaowo-miętowych. Słodycz czułam znaczącą, ale w sumie nie męczyła. Osobliwe wydawało się za to wręcz wychłodzenie ust, orzeźwienie, chłód jak po jakiś mocnych cukierkach miętowych.

Czekolada nie była zła, ale mam sporo zastrzeżeń. Czuć zadowalającą, tylko za mało gorzką, bazę, ale niestety zdominowaną przez mrożący olejek miętowy. Był za mocny do tak niskiej gorzkości, a silnej słodyczy. Nie przemawia do mnie skojarzenie z Mentosami, acz na szczęście nie było to jedyne, co w czekoladzie czuć. Przesłodzona, miętowo-kakaowa babeczka też nie wyszła porywająco, ale już jak było, można to zjeść bez emocji. W górach jako tako, bo tego dnia akurat było dość chłodno i to mrożenie mi przeszkadzało, ale też poszło. Gdy wzięłam się za weryfikację odczuć w warunkach domowych było mi za zimno-miętowo i słodko, ale wciąż do zjedzenia.

Nie był to jeszcze poziom napastliwości mięty Wizarding World Harry Potter Slytherin Mint Flavoured Dark Chocolate, ale i tak nie była czekoladą miętową marzeń - najbardziej w dzisiaj przedstawianej przeszkadzało mi to przemrażanie języka. Przegrała zdecydowanie z J.D. Gross Czekolada Deserowa Mięta 56% Cacao.


ocena: 6/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem w Leclerc
cena: jakieś 8,50 zł (a dokładniej 60 za 7 różnych czekolad z tej serii, więc nie wiem, ile dokładnie za jaką)
kaloryczność: 517 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy 5,5%, emulgator: lecytyny, ekstrakt z wanilii, naturalny aromat miętowy

piątek, 25 kwietnia 2025

E. Wedel Plus Magnez Koncentracja Baton z Czekolady Gorzkiej z Orzechami ciemna 50 % z orzeszkami ziemnymi

Po Błyszczu (nie samym szczycie) poszłam dalej czerwonym szlakiem na Siwy Zwornik. Co prawda najpierw się zgubiłam, poszłam nieszlakiem gdzieś na niebieski na Bystrą, ale nie chciałam tak sobie wycieczki skracać i trochę się wróciłam. Choć Siwy Zwornik sam w sobie nie jest wybitnym szczytem, rozciągają się z niego wspaniałe widoki na szczyty. Uznałam, że to dobre miejsce na kolejną czekoladę. 
Tak jakby czekoladę, bo dokładniej czekoladę w formie batona. Dostałam to od ojca, który wie, że lubię zdrowe jedzenie i pewnie uznał, że seria "bogata w magnez" Wedla mnie zaciekawi. Wręcz przeciwnie. Uważam, że to podły chwyt marketingowy (po Carla Chocolate 70 % Horka Cokolada s Konopnymi Seminky z ironicznym uśmiechem pomyślałam, że coś sporo ich podczas tej wycieczki). Wszak kakao z natury zawiera magnez, więc reklamowanie zwykłej czekolady jako jego źródło to mała kpina (acz po składzie patrząc - chyba naprawdę dodali coś dodatkowo). Powiedziałam, że ewentualnie opcję z orzechami mogę przygarnąć. Od razu myślałam bowiem właśnie o górach. Choć nawet ta nie wydawała się zbyt atrakcyjna, bo zawierała siekane orzechy, czyli w najgorszej możliwej formie. 

E.Wedel Plus Magnez Koncentracja Baton z Czekolady Gorzkiej z Orzechami to ciemna czekolada o zawartości 50% kakao z kawałkami orzeszków arachidowych, "wzbogacony w magnez".

Po otwarciu poczułam bardzo intensywny i jednoznaczny zapach cukierków typu Michałki w nieco bardziej ciemno czekoladowej wersji. Słodycz cukru była trochę przesadzona, ale nie irytowała. Lekko prażone arachidy dobrze z nią sobie poradziły.

Czekoladowy baton przy łamaniu był średnio twardy i trzaskał / pykał średnio głośno. W przekroju widać sporo różnej wielkości kawałków orzeszków. Praktycznie nie da się nie trafić na choćby kawałek. 
W ustach czekolada rozpływała się w tempie średnim. Była mazista, dość tłusta i ulepkowata, złudnie margarynowa, ale też starała się być kremową. Brakowało jej gęstości, ale bardzo rzadka nie była. Długo trzymała w sobie sporo średniej i małej wielkości kawałków arachidów. Dodano ich bardzo dużo, ale nie uczyniły z czekolady zlepa.
Tylko raz na próbę pogryzłam orzeszki obok czekolady, zdecydowanie wolałam zostawiać je na koniec, gdy baza się rozpłynęła.
Orzeszki były chrupiące i trochę, ale nie za mocno twarde.

W smaku od pierwszej sekundy czułam się, jakbym zrobiła kęsa cukierka Michałka. Splot kakaowo-fistaszkowy był zaskakująco jednoznaczny, choć w wersji nieco bardziej czekoladowej.
Gdy spróbowałam trochę samej czekolady (zgryzłam /spiłowałam zębami, a w domu to samo nożem), też była lekko arachidowo-michałkowa, więc przesiąkła dodatkami. Ale... jej arachidowość wydała mi się minimalnie, znikomo sztuczniejsza.

Słodycz jednak i tak była wysoka. Kojarzyła się ze słodyczą nieco przesłodzonych cukierków czekoladowych w cukrowej polewie kakaowej, ale nie była mocno przesadzona. Zbliżała się do przesady i na tym kończyła.

Motyw prażonych arachidów, który wyraźnie rozchodził się od niegryzionych orzeszków, sprowadzał ją do poziomu, jaki można tolerować.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cierpkość troszeczkę się nasiliła, ale zaraz znów się oddaliła. O gorzkości w zasadzie nie ma co mówić - ewentualnie o delikatnej gorzkawości. Element ciemnej czekolady przewijał się co prawda, ale podporządkowując się Michałkom.

Cukierki kakaowo-czekoladowo-fistaszkowe końcowo trochę znikały. Orzeszkowość jednak nie dawała o sobie zapomnieć, nasilając się wraz z wyłanianiem orzeszków. Słodycz pozwoliła sobie na nieco więcej (jeszcze trochę, a mogłaby zacząć drapać), ale dalej nie przegięła.

Gryzione na koniec orzeszki były bardzo wyraziste. Okazały się delikatnie prażone i takie... Czyste smakowo. Pyszne.
Kiedy na próbę pogryzłam obok czekolady, wydawały się nie wykorzystywać swojego potencjału - wyszły jakoś mniej charakternie.

Po zjedzeniu został intensywny posmak lekko prażonych fistaszków, wpisujących się w cukierki typu Michałki. W nieco bardziej ciemnoczekoladowym wydaniu, ale jednak. Czułam też jakby były jakoś sztucznie podrasowane - jakiś aromat? Ale to było ledwo uchwytne.

Czekolada zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Wyszło to bardziej michałkowo niż obecne cukierki tego typu. Ta jednoznaczność była aż dziwna! I smaczna, jako że oparła się na intensywnych, zacnych orzeszkach ziemnych - lekko prażonych i w idealnej ilości. Co prawda całość była ryzykownie słodka i skąpa w gorzkość, ale i tak zjadłam z przyjemnością. Ciekawe, czy mniej słodka, a bardziej gorzka tak samo bardzo kojarzyłaby się z cukierkami czekoladowo-arachidowymi? Możliwe, że nie. 
Najpierw myślałam, że może tylko w górach tak mi to podeszło, ale gdy weryfikowałam z pozostałą kostką odczucia w domu, odebrałam czekoladę tak samo.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam od ojca (a on kupił w Auchan)
cena: 3,08 (za 24g; z tego, co podpatrzyłam)
kaloryczność: 524 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, kawałki orzeszków arachidowych (13 %), kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, magnez, emulgatory (lecytyny sojowe, E 476), sól, aromat

środa, 23 kwietnia 2025

Carla Chocolate 70 % Horka Cokolada s Konopnymi Seminky ciemna z konopiami

Tę czekoladę kupiłam razem z Carla Chocolate Cokolada s prichuti Rum & Rozinky / Chocolate with Raisins and Rum Flavour, chcąc spróbować czekolad tej marki z linii niby eleganckiej, prezentowej i potencjalnie naprawdę porządniejszej. Tak zaklasyfikowałam dziś przedstawianą. Może chcieli wpisać się w prozdrowotnościowy nurt, który jakiś czas temu zrobił się modny na Zachodzie? Bob Marley na opakowaniu, jak rozumiem, miał napędzać odbiorców? Ale to jakiś tani chwyt marketingowy, który mnie wydał się... desperacją? Wydawało się, jakby nie wiedzieli, kto w zasadzie ma być grupą docelową produktu. Może się myliłam...
Z konopiami jadłam już parę czekolad (np. MIA 65 % Madagascar Hemp & Almond czy Mulate Cannabis dark chocolate with Hemp Protein and Sweetener), więc tu nie byłam jakoś specjalnie hurra optymistycznie nastawiona. Chciałam je jednak poznać bardziej "na czysto", bo jednak z intensywną bazą i obok migdałów czy ze słodzikiem i białkiem były tylko jednym z wielu elementów. Wzięłam ją ze sobą na miejsce pod Błyszczem, gdzie wiódł czerwony szlak, na który weszłam trochę wcześniej z niebieskiego z miejscowości Podbranske. Czyżbym liczyła, że tabliczka adekwatnie zabłyszczy zacnością? Zdjęcia co prawda zaczęłam robić jeszcze wcześniej, bo nawiewało chmur i bałam się, że nim dojdę do zbocza Błyszcza, widoki zakryją się zupełnie, ale nie. Na miejscu wciąż cieszyły oczy.

Carla Chocolate 70% Horka Cokolada s Konopnymi Seminky / Dark Chocolate with Hemp Seeds to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z nasionami konopi (10%).

Po otwarciu poczułam mocno palony, trochę cierpki, ale nie bardzo gorzki, zapach mieszający się z motywem... Zielonych roślin i jakby bardziej roślinnych, sianowatych orzechów. Połączyła to maślaność. Słodycz wydała mi się niska, jakby trochę speszona, a obecna w tle.

Cienka tabliczka była średnio twarda i średnio głośno trzaskała przy łamaniu. Okazała się krucho-skalista (mimo średniej twardości) i kruszyła się. Nie trzymała się linii podziału. Dodano do niej sporo kulek konopi.
W ustach rozpływała się powoli i maziście. Cechowała ją średnia gęstość i dość wysoka tłustość. Niemal od razu miękła i pokrywała podniebienie smugami, trzymając jednocześnie uparcie kulki dodatku. Było ich dużo, ale nie uczyniły z czekolady zlepka-ulepka. Zrobienie jednak kęsa tak, by choćby nie zahaczyć o dodatek, było prawie niemożliwe.
Tylko na próbę w przypadku dwóch kęsów pogryzłam je obok czekolady, tak wolałam zostawiać na koniec.
Gdy czekolada zniknęła, zajęłam się gryzieniem konopi. Były miękkie niczym plastelinowe, bardzo, bardzo rozmokle orzechy. Może ze dwie czy trzy kulki zaskoczyły twardością i chrupnęły. 

W smaku pierwsza rozeszła się delikatna gorzkość, natychmiast łagodzona zbożową, niedookreśloną nutą. Pomyślałam o bardzo, bardzo roślinnych, mdławych orzechach.
W samą czekoladową bazę mocno wgryzł się motyw dodatku - gdy na próbę trochę zgryzłam samej czekolady (co było wyzwaniem), zachowała siankowy smak, acz słabszy. Wówczas bardziej zwróciłam uwagę na jej maślany, mdły wydźwięk i cierpko-paloną gorzkość odtłuszczonego kakao.

W tle rosła słodycz. Niby bardzo, ale wydawała się nieco speszona i w sumie wcale nie dawała się tak we znaki. Przybrała postać wegańskiego, roślinnego nugatu, opierającego się na cukrze pudrze.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pojawiła się niemal śmietankowo-mleczna nuta, a ze względu na cały czas wyraźnie utrzymującą się zbożowość, do głowy przyszły mi płatki z mlekiem - coś jak owsiane - jako owsianka - ale mdłe. Możliwe, że z dodaną odrobiną kakao, lecz bez gorzkości.

Gdy kulki konopi bardziej wyłaniały się z czekolady, nasilał się wątek roślinny, kojarzący się z sianem i suchą trawą. Sianem, które próbuje udawać orzechy?

Gorzkość słabła jeszcze bardziej. W jej miejsce wchodziła jakby trochę roślinna maślaność. Nieśmiała cierpkość odtłuszczonego kakao prawie znikała, acz na końcówce wychwyciłam jeszcze jakby soczystość... Kompotu jeżynowego? Też jednak tonął w zbożowo-siankowej toni.

Gryzione po czekoladzie konopie okazały się bardzo delikatne. Smakowały jakby lekko orzechowym sianem. Były neutralno-mdłe, acz parę razy, gdy w ustach zebrało się ich wyjątkowo dużo, sugerowały pewną pikanterię.

Po zjedzeniu został posmak mdło-sianowaty, maślany i tak prawie, prawie orzechowawy. Czułam też palony motyw, ale nie gorzkość. Wystąpiła za to maślaność i średnio wysoka, mdło-nugatowa słodycz. 

Szczerze czekolada nie przekonała mnie do siebie i średnio mi smakowała, jednak czuję, że głównie dlatego, że nie smakują mi konopie, a ona była mocno konopna. Do oceny mam mieszane uczucia, ale nie chcę skrzywdzić czekolady przez to, że czegoś nie lubię. A tak widać kiepski dodatek z kiepską czekoladą dało coś ciekawego, czyli dwa minusy dały plus. Nudno-delikatna, wręcz mdła baza wydaje się logicznym, rozsądnym wyborem, jeśli chciało pokazać się ten dodatek - charakterniejsza zagłuszyłaby te kulki. Myślę, że jak na czekoladę z konopiami, ta była naprawdę dobrze, z głową, zrobiona. MIA 65 % Madagascar Hemp & Almond jako czekolada była smaczniejsza, ale właśnie jej dodatki nie pasowały do niektórych nut bazy. Coś w niej smakowo zgrzytało. Dziś przedstawiana takiego problemu nie miała.

Poczęstowałam znajomego na szlaku ("mało czekoladowa" - usłyszałam i sama dodałam, że jak dla mnie, jakby z orzechowym sianem, co spotkało się z komentarzem: "lepiej bym tego nie ujął") i trochę dałam Mamie. Opisała: "gdybym nie wiedziała, co to i z czym, to nie umiałabym w żaden sposób zgadnąć. Do niczego to niepodobne, ogólnie takie bez wyrazu kompletnie. No, ale jak te konopie są takie mdłe, a chodziło, by jakoś je pokazać, to chyba rozsądnie zrobiona".


ocena: 8/10
kupiłam: mały sklep spożywczy przy granicy z Czechami
cena: 9,99 zł (za 80g)
kaloryczność: 569 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, łuskane nasiona konopi 10%, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, emulgator: lecytyna sojowa; aromat waniliowy

wtorek, 22 kwietnia 2025

Kuyay Chocolate Noir Premium 70 % Ferme Quya - Origine Jahuanga Bagua Grande - Amazonas ciemna z Peru

Lubię z zagranicznych stron z czekoladami pozamawiać kilka różnych marek po np. 1 czy 2 i potem móc, tych które zachwyciły najbardziej, zamówić więcej różnych. Najpierw robię rozeznanie. Zamawiając dzisiaj przedstawianą tabliczkę, miałam wrażenie, że ją znam. Przed przygotowywaniem posta nawet wpisałam jej nazwę, by sprawdzić, co jej jadłam. Jakież było moje zdziwienie, że... Nie jadłam nic. Kojarzyłam więc tylko wzrokowo? Aż w końcu ustaliłam, o co chodziło. Kiedyś chciałam kupić ich tabliczkę - właśnie Jahuanga - ale 80%. Niestety, po złożeniu zamówienia okazało się, że jednak jej już nie ma. Czyli już się nią interesowałam. Mimo to, nic o marce w głowie nie zostało. Zabrałam się więc za czytanie. "Kuyay" w języku keczua oznacza miłość i harmonię z naturą. Carolina Leon i Jonathan Reyna nazwali tak założoną w 2016 przez siebie markę. Należy do nich gospodarstwo w okolicach miasta Bagua Grande w peruwiańskiej Amazonii, gdzie kakao hoduje się od 80 lat.

Kuyay Chocolate Noir Premium 70% Ferme Quya - Origine Jahuanga Bagua Grande - Amazonas to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Peru, z regionu Amazonas, z okolic miasta Bagua Grande Jahuanga, z farmy Quya.

Po otwarciu poczułam wysoką soczystość wiśniowo-grejpfrutową, wspartą przez inne cytrusy. Mimo silnej soczystości, nie było kwaśno. O to zadbał motyw słodkiego biszkoptu kakaowo-czekoladowego z lekko nerkowcowym echem. Słodkich nut ogólnie też zjawiło się wiele: bardzo słodkie suszone figi mieszały się z karmelem. W zasadzie to słodycz grała pierwsze skrzypce. W oddali doszukałam się kefiru (może więc to był jakiś kefirowy biszkopt?) i marginalnej ziemistości.

Tabliczka była twarda w sposób, kojarzący się z zawilgoconą i stwardniałą masą, acz łamała się z raczej normalnym, choć średnio głośnym, konkretnym trzaskiem. Kiedy jednak robiłam kęsa, znów twardość uciekała, a czekolada kojarzyła się z pyliście-zawilgoconą masą.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym. Była zbita i początkowo gęstawa, ale łatwo rzedła w mocno soczysty sposób. Zawarła lekką pylistość i czuć wysoką, maślaną tłustość, ale to soczystość i kolejne soczyste fale najbardziej zwracały uwagę (mimo to, ta tłustość z soczystością trochę mi się gryzły, zamiast przełamywać). Na koniec trochę ściągała, zostawiając cierpkie wrażenie.

W smaku pierwszą poczułam słodycz... karmelu? Za nią przemknęła ledwie zauważalna soczystość. Karmel zawahał się, wydał mi się bardzo nieśmiały w pierwszych chwilach, ale już zaraz zdecydował się rozbrzmieć wyraźniej. Był to karmel palony. Acz nie mocno.

Za nim pojawiła się lekka, delikatna dosłownie cytrynka. Nie wiązała się z mocną kwaśnością, a tylko delikatnym kwaskiem, przez który pomyślałam o lemoniadzie. Słodycz umacniała się, kierując cytrynę w stronę cukierków, lizaków pudrowych, lecz wtedy wsparły ją inne cytrusy. Kwaśność rosła w soczystym kierunku.

W oddali zaznaczyła się wycofana gorzkość. Nie miała zamiaru konkurować z innymi nutami. Wyszła trochę dymnie - chyba podkreśliła karmel wśród intensyfikujących się owoców. Karmelowość cały czas rosła. Chwilami na równi z owocami.

Obok cytrynowo-słodkiego wątku pojawiły się słodko-kwaskawe zielone winogrona. I... kwaskawe czerwone winogrona? Pobrzmiewały chwilę i zrobiły małą aluzję do półwytrawnego wina białego, acz zaraz zgubiło się w słodyczy i soczystości.

W cytrusowej strefie zjawiła się drobna cierpkość i goryczka - już nie cytrynkę czułam, a bardziej charakterną skórkę cytryny. W innych cytrusach na pewno wychwyciłam grejpfruta - bardzo dojrzałego, słodkawego. Cytrusy były ważnym motywem, jednak nie wychodziły przed słodycz. Jedynie się do niej bardzo, bardzo zbliżały.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa karmel zszedł się z biszkoptem. Trochę karmelowym, z czekoladową nutą (biszkopt w ciapki, "zebra" czy coś?). Za nim podążała nuta jeszcze bardziej łagodząca i tak już delikatną gorzkość - nerkowce?

W tle, za cytrusami odnotowałam wiśnie. Przecięły kompozycję taninowym akcentem, pokazując swoją cierpko-kwaśną słodycz dojrzałych owoców.

Gdy słodycz karmelowo-biszkoptowa starła się z ogromem soczystości, przez dłuższą chwilę serwowała mi suszone figi. Takie może miejscami gorzej ususzone, kwaskawe? Zielone winogrona, które jakoś tam na pewien czas się odłączyły, wróciły zmieniając się błyskawicznie w pojedyncze rodzynki.

Wydawało się, że i gorzkość wzrośnie. Dym pozwolił sobie na odrobinę więcej i wychwyciłam nawet pewną ziemistość...

Wtedy jednak karmelowo-biszkoptowy motyw zawarł pakt z owocami, przekładając się na wizję słodkiego biszkoptu z wiśniami i wiśniami suszonymi, pojedynczymi figami i rodzynkami, a także nasączonego cytrusową nutą. Wiśnie przełamały słodycz znaczącą, niemal taninową cierpkością.

Pieczono-palona nutka jednak sprawiła, że dym raz jeszcze ośmielił się i końcowo to on z karmelem lekko wychynął ze słodko-soczystej toni. Wpisał się w cierpkość, która podszepnęła biszkoptowi lekką kefirowość.

Po zjedzeniu został posmak delikatnego dymu ze słodkim karmelem, który przełamał soczysty wątek mieszanki grejpfruta i suszonych fig (suszonych, ale soczystych!) z goryczką skórki cytryny. Do tego pojawiła się pudrowo słodka cytrusowość, a także jakby cierpkość, ściągnięcie, wręcz tanina, ale jakbym miała mówić o jakimś winie, byłoby to białe (tak, dziwne).

Czekolada była smaczna i ciekawa, jednak dla mnie za słodka i nie podobał mi się wydźwięk i wszechobecność słodyczy. Do tego wolałabym, by czekolada rozpływała się wolniej i była mniej tłusta (za konsystencję poleciał cały punkt). Siła karmelu i owoców w słodkim wydaniu, a zwłaszcza ta wręcz cukierkowa pudrowość i słodka lemoniadowość, biszkopt, suszone figi - trochę mnie to przytłoczyło. Kompozycja była głównie słodka, gorzkości prawie w niej brak, a kwaśność podporządkowała się słodyczy. Soczystość wysoka, ale i słodycz mocarna. Mimo to, było wręcz trochę taninowo najpierw za sprawą białego wina (tak... taninowe białe wino - dziwne), potem wiśni. Z owoców jednak czułam więcej cytrusów - lemoniady, grejpfruta i innych, które potem mieszały się z suszonymi figami i zielone oraz czerwone winogrona zmieniające się w  rodzynki. Na łamach biszkoptu. Odrobinka nerkowców i wycofany dym mogłyby jak dla mnie zagrać mocniej.


ocena: 7/10
cena: €6,40 (za 70g; około 28 zł)
kaloryczność: 586 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy panela, tłuszcz kakaowy

niedziela, 20 kwietnia 2025

Wiellie's Cacao Peruvian Chulucanas 70 Hazelnut Raisin ciemna 70 % z Peru z rodzynkami i orzechami laskowymi

Dotąd przeważnie brałam w góry zwyklejsze czekolady, jednak ostatnimi czasy za dużo trafiło mi się na tyle rozczarowujących, że aż ich się jeść nie chciało. Nawet jako po prostu dopalacz energii. Stąd, składając zamówienie na parę czekolad marki Willie's Cacao, o której na lata zapomniałam, uznałam, że wybiorę też jedną z dodatkami. Chodziła bowiem za mną dobra czekolada ciemna z rodzynkami i laskowcami, a wszystkie, ale to wszystkie, jakie dotąd zabierałam w góry, nie satysfakcjonowały. Uznałam, że ta będzie godnym zwieńczeniem wyprawy na Sławkowski Szczyt. Choć droga po skalistych zboczach nie była urozmaicona, bardzo mi się podobała. Minęłam Królewski Nos i cały czas w zasadzie nie wiało, słońce przyjemnie grzało, a widoki zachwycały. Tłumów nie było, na szczycie warunki także miłe, a do tego wspaniała widoczność. No po prostu idealny czas na czekoladę, jak miałam nadzieję, szlachetną.

Wiellie's Cacao Peruvian Chulucanas 70 Hazelnut Raisin to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Piura Criollo z Peru, z regionu Chulucanas z rodzynkami i kawałkami prażonych orzechów laskowych.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach soczystych, kwaskawych drobnych, ciemnych śliwek i cytryn. Mieszały się niemal na równych prawach z wątkiem czarnej, wilgotnej ziemi i palonym. Całość wyszła mocarnie, choć nie brakowało jej też trochę ciężkawo karmelowej słodyczy. Słodyczy, która pochodziła z... whisky? Rodzynki zaznaczyły się odlegle słodyczą, a - ku mojemu zaskoczeniu - orzechy laskowe nie. Podział niespecjalnie to zmienił. 

Twarda tabliczka przy łamaniu trzaskała głośno. Na spodzie widać trochę dodatków, ale że było ich całkiem sporo, a nie mało, to widać głównie po podziale, w przekroju.
Orzechy łamały się lub zostawały w którejś z części. Rodzynki niby podobnie - z tym, że niektóre się rwały, inne zostawały w którejś z części, niechętnie się wyciągając z drugiej.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, na co wpłynęły dodatki. Przyspieszały ten proces - wydaje mi się, że gdyby nie one, rozpływała by się wolniej. Była nieco ziarnista, choć z drobną kremowością w tle. Dała się poznać jako zbita, ale gęsta przeciętnie. Bardzo długo zachowywała kształt, lepko pokrywając podniebienie mazistymi smugami. Niechętnie wypuszczała z siebie dodatki, a końcowo robiła się bardziej pylista.
Dodano do niej sporo drobnej i średniej wielkości kawałków orzechów laskowych, których zdarzyły mi się też ze dwie połówki oraz rodzynki większe lub mniejsze.
Tylko na próbę raz pogryzłam dodatki obok czekolady. O wiele lepiej zostawić je na koniec, bo i tak uparcie trzymały się czekolady.
Końcowo ilościowo, choć procentowo rodzynek dodano więcej, wydawało się, ze dodatków było po równo. Trafiały się kęsy i z tym, i z tym, ale też z samą rodzynką lub samymi orzechami. Niektóre kawałki orzechów wyszły skumulowane (wolałabym, by zamiast tak, dodano po prostu całego orzecha lub wielki kawałek). Dodatki rozlokowano bardzo różnie, acz na pewno trudno o kęs samej czekolady.
Gryzione orzechy okazały się chrupiące - większe kawałki bardziej, mniejsze słabiej.
Rodzynki dodano bardzo różne. Większość była kleista i lekko soczysta, ale trafiły się też bardzo soczyste czy bardzo suche.

W smaku przywitała mnie ziemia i sadza, od razu pokazując, że nie będzie litości. Kompozycja wydała mi się mocarna, a jej nasilająca się gorzkość wsparła się smołą i jeszcze większą ilością ziemi.

Za tym jednak przemknęła... lekka wodnistość? Maślaność?

Z mocarności wyrwał się kwasek, zagłuszając powyższe (może przez chwilę dopowiadając metaliczność?). Jakby wypływał ze smolistych tonów, ale szybko się okazało, że nie ma z nimi nic wspólnego. Wprowadził wysoką soczystość. Przez moment prowadziła kwaśna, drobna śliwka, potem dołączyła do niej cytryna i wystąpiły w duecie, lecz już po chwili na pierwszym planie znów zostały tylko drobne, soczyste ciemne śliwki. Jakieś węgierkowate? Cytryna wycofała się na tyły, skąd podkręcała owocowość.

Czekolada niespecjalnie przesiąkła dodatkami. W zasadzie prawie wcale. Co więcej, nic sobie nie robiła z ich obecności w większości. Niektóre niegryzione rodzynki co prawda delikatnie dawały o sobie znać, ale częściowo wtapiały się w soczystość bazy. Suche rodzynki tak się kamuflowały, że raz w ogóle do samego końca byłam pewna, że to zbitka orzechów - nic w smaku się nie zdradziły.
Niegryzione orzechy w ogóle się nie odzywały.

Soczystość w harmonii mieszała się ze słodyczą. Ta nie pokazała się tak od razu, ale nie brakowało jej. Trochę osiadła w owocowych nutach, a trochę kojarzyła się z karmelem. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do głowy przyszły mi śliwki w karmelu.

Gorzkość z czasem trochę się uprościła i złagodniała. Dzięki temu rozeszła się za jej sprawą palona nuta. Palona mocno, acz w ogóle zbyt ważnej roli nie odegrała. W niej jednak wychwyciłam marginalną, niedookreśloną, paloną orzechowość.

Gdy na próbę pogryzłam dodatki obok czekolady, uprościły ją do po owocowo kwaśno-soczystej i palono słodko-gorzkiej, ale same... Same wciąż niewiele znaczyły. Orzechy laskowe w ogóle jawiły się jako żadne, a rodzynki - jedna suchsza się prawie zgubiła, soczystsza zabrzmiała z czekoladą na równych prawach.
A gdy tak zrobiłam kęsa, że w ustach znalazła się wielka rodzynka, a akurat mało czekolady, udało się jej zdominować - acz tak miałam tylko ze dwa razy.

Z kolei gdy potem robiłam kęsa po dodatkach, czekolada z łatwością znów skupiała na sobie uwagę, jakby zapominając o dodatku z poprzedniego kęsa.

Końcowo w czekoladzie szybko i mocno rozkręciła się karmelowa słodycz, zmieszana z maślanym echem. Było w niej coś sugerującego słodycz whisky czy brandy. Nie trwało to jednak długo, bo baza znikała, a ja zajmowałam się dodatkami.

Gdy na koniec gryzłam dodatki, w smaku dominowało to, czego akurat w ustach zostało więcej, acz rodzynkom przychodziło to łatwiej. Wolałam więc uważnie je "przebrać" i gryźć najpierw orzechy, potem rodzynki.

Gryzione na koniec orzechy okazały się średnio mocno prażone ogólnie. Jedne bardziej, drugie słabiej. Smakowały słodkawo, w porywach trochę gorzkawo. Trafiłam na ze dwa po prostu gorzkie. Bardzo przeciętnie-poprawnie.

Rodzynki były bardziej wyraziste, acz też wiele zależało, jaka się trafiła. Ogólnie jednak powiedziałabym, że to Thompson Jumbo czy coś tego typu. Były słodkie, ale w sposób głęboki, sporadycznie kwaskawe i często soczyste. Suchsze smakowały przeciętnie rodzynkowo.

Po zjedzeniu został posmak bardzo słodki - jakby właśnie w nim słodycz próbowała sobie zrekompensować, że wcześniej nie mogła. W głowie siedział mi palony karmel i słodkie śliwki w karmelu. Zaznaczyła się jednak też czarna ziemia i cytryny. Obok czekolady wyraźnie czuć było też dodatki - znów: zależy, co i ile się trafiło. Słodko-soczyste rodzynki miały większą siłę przebicia, ale w posmaku i laskowce - zwłaszcza te z nutka goryczki - zostawały.

Czekolada była pyszna, ale dodatki zwyczajnie takie sobie, poprawne, więc ogólnie tabliczka nie wprawiła mnie w aż taki zachwyt, jak liczyłam. Swoje kosztowała, więc uważam, że powinna być dopracowana w każdym względzie. Najbardziej nie leżały mi w niej orzechy - myślę, że całe i połówki, a nie takie posiekane, sprawdziłyby się dużo lepiej.


ocena: 8/10
kupiłam: bee.pl
cena: 13,44 zł (za 50g)
kaloryczność: 534 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, rodzynki 11% (rodzynki, olej słonecznikowy), orzechy laskowe 7%, tłuszcz kakaowy

sobota, 19 kwietnia 2025

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto com Pepitas de Framboesas / Czekolada Deserowa z Liofilizowanymi Malinami ciemna 55 %

Przy tej czekoladzie trochę żałowałam, że nie przyszedł mi do głowy żaden tematyczny szczyt jak w przypadku BTB Chocolate Czekolada Ciemna Colombia 80% z Czarnymi Malinami, którą otworzyłam koło Malinowskiej Skały, ale i tej wymyśliłam coś fajnego. Wzięłam ją na szlak ze Starego Smokovca na Sławkowski Szczyt. Cały czas szłam niebieskim, a pogoda mnie szokowała, bo choć był to już październik, a raptem dwa dni wcześniej na Siwym Wierchu dopadła mnie przedwczesna zima, słońce przygrzało tak, że nic z zimowego ubioru mi się nie przydało. Jak założyłam jeszcze w domu, czekoladę otworzyłam na punkcie widokowym Maksymilianka, nazwanym na cześć Maximiliana Weisza, który to wyznaczył szlak na Sławkowski Szczyt w zeszłym stuleciu. Miejsce to jednak wcale nie zrobiło na mnie kolosalnego wrażenia. Metalowa barierka psuła widoki, a wcale nie było tam aż takiej przepaści... Potem zaś co i raz wychodziłam na punkty, w których naprawdę było bardzo widokowo i w sumie trochę żałowałam, że czekolada już obfotografowana, ale z drugiej strony... Miałam ją sobie na wejście, a jak sens byłoby otwierać np. tuż pod samym szczytem, by zaraz brać się za kolejną, nie zdążywszy wsmakować się w tę?
Kupno jej komuś zleciłam, razem z innymi marki własnej Leclerc, od razu myśląc o górach. A gdy już poznałam (Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Republique Dominicaine Noir 70 % Cacao, wiedziałam, że tej nie ma się co bać.

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto com Pepitas de Framboesas / Czekolada Deserowa z Liofilizowanymi Malinami to ciemna czekolada o zawartości 55% kakao z kawałkami malin liofilizowanych; marki własnej marketu Leclerc.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach cukierkowo-landrynkowych malin, ryzykownie chylący się w sztucznym i denerwującym kierunku. Całość była słodka trochę cukrowo, więc to jeszcze podkręcało cukierkowość. Na szczęście jednak czuć też palono-cierpkawą czekoladę - z tym, że za malinami. W nich o głos walczyły też kwaskawe liofilizowana, ale tych to w ogóle trzeba było się doszukiwać.

Tabliczka w dotyku wydała mi się nieco tłusta, ale była twarda i przy łamaniu głośno trzaskała. Na spodzie widać liczne wypukłości, zaznaczone kawałki malin, a przekrój potwierdził, że dodano do niej dużo różnej wielkości kawałków malin liofilizowanych. Dominowały kawałki duże i średnie. Przy podziale i próbie wydłubania kawałka maliny, dodatek okazał się kruchy i kuszący się, rozpadający. Duże kawałki były więc napowietrzone i czasem jakby pustawe w środku. 
W ustach czekolada rozpływała się w tempie wolno-średnim. Była mazista i z łatwością miękła, zmieniając się w jakby śmietankowo tłusty, aksamitny krem. Tłustość jednak nie męczyła, bo przełamała ją soczystość, rozchodząca się z czasem od dodatków. Kawałki malin długo się jej trzymały, acz na języku zaznaczały się po paru chwilach. Czułam ich naprawdę sporo, ale to wciąż cały czas była czekolada z dodatkami, a nie zlep dodatków. W dodatku tak je rozlokowali, że trudno zrobić kęs, by o maliny nie zahaczyć. Częściowo jednak jakby rozpuszczały się wraz z nią.
Gdy na próbę pogryzłam je raz obok, były kruche i niby chrupiące... bardziej trzeszcząco-skrzypiące. 
Wolałam dodatki zostawiać na sam koniec, po zniknięciu czekolady.
Gdy czekolada zniknęła, ilość malin, jaka zostawała w ustach trochę zaskakiwała. Było ich mniej niż się wcześniej wydawało. Zostawały małe, farfoclowate kawałeczki, trzymające się pojedynczych, lekko strzelających pestek. Tych nie było na szczęście za wiele, a i nie irytowały (nawet mnie, która pestek malin nie cierpi).

W smaku pierwsza rozeszła się słodycz, mocno dopingowana cukierkowymi malinami. Je czuć od razu i cały czas. Słodycz przedstawiła się jako trochę cukrowa, ale nie czysto i nie bardzo jawnie, a na zasadzie kontrastu weszła soczystość. 

Nie musiałam gryźć kawałków malin, by wkroczyły do gry. A robiły to szybko i zdecydowanie. Rozgoniły cukierkowość, spychając ją na bardzo daleki plan, a same roztoczyły kwaskawo-słodki i bardzo soczysty motyw. 

Sama baza okazała się łagodnie gorzka, ale jej cierpkość była do odnotowania. Maliny chyba nawet trochę ją podkreśliły. Co więcej, rosnąca słodycz postarała się o nieco szlachetniejszy wydźwięk.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa i tak delikatną gorzkość zaczęła łagodzić... Maślaność? Czekolada zrobiła aluzję do śmietankowości, choć jakby trochę wodnistej. Zaraz jednak znów wróciła na na pewno ciemny tor. Słodki i łagodny, ale jednak. Przynajmniej coraz wyraźniej trochę szlachetniejszy za sprawą wanilii.

Jednak wszystko to, w tym rosnąca słodycz czekolady, liczyły się coraz mniej, ponieważ smak malin liofilizowanych rósł w siłę. Przenikał bazę i podporządkowywał ją sobie, nie zabijając czekoladowości. Kwaskawo-słodkie owoce liofilizowane rządziły, ale z głową.
Wyszło to na dobre tabliczce - wiem to, bo spróbowałam kawałek samej czekolady zgryźć, spiłować. Była bardzo łagodna, nawet nieszczególnie przesiąknięta malinami, ale bez ich towarzystwa na jaw wyszedł trochę tandetny ton zbyt delikatnej gorzkości. Maliny świetnie to ukryły.

Gdy zaś na próbę raz czy dwa pogryzłam maliny obok czekolady, ta wydała mi się jakoś metalicznie-maślana, wodnista i plastikowa. Nie mocno, ale wystarczająco, by poczuć.

Ogólnie motyw malin był niby kwaskawy, ale jednocześnie bardzo słodki. To ewidentnie owoce liofilizowane. 

Końcowo robiło się coraz bardziej słodko i słodko, ale dzięki malinowości, nie muląco. W ostatnich sekundach jednak na wyżyny wspięła się i wyłoniła cierpkość. Im czekolady było mniej, a w ustach zostawały głównie kawałki malin, serwowały soczystą kwaśność.

Maliny pozostałe na koniec nie były jakoś szczególnie wybitne, a po prostu ok. To bowiem W większości pestki, smakujące jak to one, i odrobinka kwaśnego miąższu. Czuć, że to maliny liofilizowane.

Po zjedzeniu został jednak dziwny posmak - maliny przełożyły się na jakiś niesmak. Czułam przecukrzenie i niedookreśloną cukierkowość - trochę malinową, ale nawet nie tak bardzo. Zaznaczyła się jednak też kakaowa cierpkość, acz z maślanym echem.

Czekoladę uważam za udaną - takie liofilizowane maliny świetnie się sprawdziły i ukryły wady bazy, tak, że i ona wyszła w ogólnym rozrachunku spoko. Wolałabym jednak, by cukierkowość wcale nie wystąpiła, ale jak widać nie można mieć wszystkiego. Gorzkość wyższa też to już pewnie za duże wymagania, ech... Szkoda, bo gdyby to dopracować, ocena mogłaby być maksymalna. 
W całej jej malinowości i z porządnie ciemnoczekoladową strukturą, nie czuć, że miała aż tyle mniej % kakao od Guylian Tablets Raspberry 72 % Cocoa Dark Chocolate with Real Fruit. Wyszły równie przyjemnie.


ocena: 8/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem w Leclerc
cena: jakieś 8,50 zł (a dokładniej 60 za 7 różnych czekolad z tej serii, więc nie wiem, ile dokładnie za jaką)
kaloryczność: 529 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, 2% liofilizowane maliny, emulgator: lecytyny, ekstrakt z wanilii, naturalny aromat