Aż sama sobie się dziwię, że skupiona na wybieraniu, jakie czekolady zakupić ze strony Naturitas, wpadłam też na to, by zerknąć, jakie mają w ofercie kremy orzechowe. Dobrze jednak, że tak się stało, bo znalazłam kompletnie mi nieznaną hiszpańską markę, a prezentującą się całkiem przyjemnie. Szkoda, że nie było też ich czekolady - okazało się, że produkują także je! Stawiają głównie na zdrowie, a gdy przejrzałam, co robią, doszłam do wniosku, że to nie tylko hasło. Miałam nadzieję, że za zdrowością i naturalnością produktów idzie zacny smak.
Natruly Bio Crema de Avellanas 100 % to krem 100% z prażonych orzechów laskowych.
Po odkręceniu poczułam intensywny zapach lekko prażono-pieczonych, znacząco słodkich orzechów laskowych z subtelnie zaznaczonymi goryczkowatymi skórkami. Słodycz wydawała się dominować, jednak nie była bardzo, bardzo wysoka. Goryczka i jakby leciutka, świeża soczystość z tła nadały jej poważniejszego charakteru. Po uporaniu się z olejem i w trakcie jedzenia, słodycz zapachu wydawała się jeszcze dosadniejsza (ale nie wyższa).
| przed i po uporaniu się z olejem |
Mieszanie wymagało trochę zachodu, bo krem bardzo podsechł. Nie był co prawda strasznie zbity czy twardy i całkiem ochoczo pochłaniał olej, ale nie przybierał kremowej konsystencji ze względu na mnóstwo drobinek. On wydawał się być stworzoną z drobinek masą. Widać w nim nie tylko drobinki orzechów, ale też konkretnie skórek. Acz znacznie mniej.
Krem był gęsto-ciągnący, a podczas jedzenia wydawał się na chwilkę jeszcze gęstnieć. Zalepiał usta konkretnie, jednak w miarę łatwo rozpływał się w tempie średnim. Potwierdziło się, iż to nie trochę miazgowy, niegładki krem, a zlepek nieskończenie wielu drobinek. Przekładały się one na przyspieszanie rozpuszczania. Oprócz nich, czuć pewną miękkość i tłustość oleju. Im więcej dolewałam oleju, tym bardziej rzadki, rzadko-zawiesinowy się robił. Na kremowości nie przybierał.
Gdy podgryzałam masę wcześniej, cała chrupała i skrzypiała. Drobinki dopraszały się o właśnie szybsze gryzienie.
Przeważnie jednak pozwalałam rozpłynąć się temu, co się rozpłynąć miało, a drobinki zostawiałam na koniec.
Gryzione po masie drobinki wciąż wykazywały chrupkość. Czasem wręcz krucho-twardawą, co dowodziło prażenio-pieczenia, ale także często uświadczałam trzeszczenia, skrzypienia, sugerującego świeżość. Drobinek było tak dużo, że miałam wrażenie, że w zasadzie prawie cały czas trzeba gryźć, gryźć, gryźć. Do tego stopnia, że gryzienie aż przytłaczało. Większość drobinek to po prostu drobinki orzechów, skórki stanowiły mniejszość.
W smaku pierwszą poczułam delikatną słodycz orzechów laskowych o średnim stopniu prażenia. Słodycz trwała przez moment, po czym zawahała się, a w oddali przemknęła nawet jakby... soczystość? Kontrastowa do prażenia, które szybko zaczęło rosnąć.
Początkowo prażenie zgrywało się w jedno ze słodyczą, lecz po chwili jakby się od niej odcięło, wykorzystało chwilę wahania, i dopuściło do głosu goryczkę, a nawet pewną wytrawność.
Gorzkość wzrosła. Częściowo należała do skórek laskowców, ale wydawała się zaskarbiać sobie mocno prażony akord, który chwilami chylił się ku wytrawności. Mocne prażenie było wszechobecne, a goryczka orzechów przez jakąś sekundę czy dwie starała się zająć pierwszy plan.
Co ciekawe, gdy raz czy drugi z ciekawości zaczęłam podgryzać masę, robiło się zaskakująco bardziej słodko.
Słodycz uciekła przed goryczką na tyły, jednak mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach trochę wzrosła. Zebrała się w sobie właśnie w tle, po czym odważnie ruszyła na spotkanie goryczce. Starły się, na zasadzie kontrastu obie podskoczyły, aż w końcu... splotły się w harmonii.
Pojawiła się delikatna maślaność. Wraz ze słodyczą okiełznała i zatopiła gorzkość skórkowo-prażoną. Na dosłownie końcówce słodycz wydała mi się... uwypuklona? Acz nie realnie dużo wyższa.
Gryzione kawałki orzechów umacniały prażoną nutkę oraz epizodycznie goryczkę - zależy, na co konkretnie trafiłam zębami. Goryczka wśród kawałkach plątała się, nie był to smak ciągle trwający. Skórki jako skórki nie wyróżniały się szczególnie.
Po zjedzeniu został gorzki posmak orzechów laskowych mocno prażonych. Goryczka wydawała się jakby ogólnie orzechowa, skórki miały w niej mały udział. Obok stanęła delikatna słodycz.
Krem był niezły, ale nie chwycił mnie w dużej mierze przez konsystencję. Wyszedł jak zlepek drobinek, że aż zatracała się kremowość. Trzeba było gryźć i gryźć. W dodatku nie lubię kremów aż tak rozwarstwiających się na suchą masę i olej. Smak gorzki, z goryczką o aż rządzących zapędach (dotąd trafiałam na kremy z orzechów laskowych, które miały gorzkie nuty, ale nie aż tak pierwszoplanowe), ale na szczęście zestawiony ze słodyczą i wpisany w laskowość na tyle mocno, że nie zadziałało to bardzo na niekorzyść. Bardziej podpadło mi nieco zbyt mocne prażenie, które wiele miało do powiedzenia.
ocena: 7/10
Skład: 100% prażone orzechy laskowe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.