poniedziałek, 10 listopada 2025

Pangea Chocolate Maya Belize 75 % ciemna

O hiszpańskiej marce Pangea dowiedziałam się, gdy przypadkiem natknęłam się na nią na stronie sklepu z czekoladami. Stworzył ją w 2016 roku Xavier Palau, który bardzo ceni dopracowywanie szczegółów w czekoladach i kupuje tylko certyfikowane, najwyższej jakoś kakao. Przełożyło się to na całkiem sporo nagród.  Zaciekawiło mnie samo trochę dziwnie brzmiące słowo "Pangea". Jak się okazuje, z greckiego to "All the Earth" i oznacza starożytny superkontynent, który istniał, gdy wszystkie kontynenty były połączone. Z tego, co się jeszcze dowiedziałam, przygotowując posta pod recenzję, ponoć założenie Pangea miało takie, by opakowania hołdem dla krajów, z których dane kakao pochodzi. W przypadku każdego ponoć wybierają, co ich zdaniem jest dla niego najbardziej charakterystyczne (miejsce, drzewo, kwiat itd.). Na początek zamówiłam ostrożnie dwie czekolady, które jakoś do mnie przemówiły, a najpierw sięgnęłam po dziś przedstawianą tylko dlatego, że miała trochę krótszą datę.

Pangea Chocolate Maya Belize 75% to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao odmiany Maya Mountain z Belize.

Po otwarciu poczułam średnio mocny zapach słodko-cierpkich wiśni - dojrzałych, w pełni sezonu! Takich, które miały okazję porządnie dojrzeć na słońcu. Towarzyszyła im słodka egzotyka z wyróżniającym się ananasem. Z egzotycznymi owocami mieszały się barwne, tropikalne kwiaty, a także delikatny wątek zielonych liści. Obok tego wszystkiego stała gorzkość dymu chyba tytoniowego i sucha, gorąca ziemia. Do głowy przyszedł mi też mocno wypieczony wypiek - kruche ciasto? Z echem karmelu, odpowiadającym za średnio-niską słodycz.

Ciemna tabliczka już w dotyku wydała mi się twarda i konkretna, ale i tłustość zdradzała. Łamanie i głośne trzaski tylko utwierdziły mnie przekonaniu o jej konkrecie.
W ustach rozpływała się łatwo, ale powoli. Pokrywała podniebienie gęstymi smugami, dając się poznać jako bardzo tłusta w maślany sposób. Z czasem tłustość urozmaiciła soczystość i pyliste wrażenie. Całość stawała się coraz bardziej mazistą masą bez kształtu, z czasem tracącą gęstość i łatwo rzednącą. Pozostawiała cierpkie ściągnięcie na koniec.

W smaku pierwsze poczułam słodkie, lekkie, wręcz zwiewne kwiaty. Ich słodycz zaczęła rosnąć, a rześkość zmieniać się w soczystość.

Pod tą już wyraźnie soczystość, nie tylko rześkość, podpięły się owoce. Soczyste, egzotyczne i w pewnym sensie wciąż kwiatowe były trudne do ponazywania, ale w złożonym miksie na pewno całkiem nieźle wyróżniał się słodki, bardzo dojrzały ananas. Przewijała się też chyba mniej intensywna papaja. W oddali przemknęły mi jeszcze... bardzo słodkie, jasnoczerwone czereśnie?

Gdy rześkość przechodziła w soczystość, do głosu zaczął dochodzić dym. Bardzo pewny siebie, rósł i rósł, zaraz zapuszczając się na pierwszy plan. Nie zagłuszył wprawdzie egzotyki, ale to on wydawał się rządzić. Pomyślałam o tytoniu, ale nie smrodzie papierosów, a liściach... Gorzkość stanęła na wysokim poziomie, co z czasem umocniła jeszcze rozgrzana, sucha ziemia. Przez głowę przemknęły mi słowa "brudna ziemia".

Do słodyczy kwiatowo-owocowej dołączyła odrobinka palonego karmelu... Nie jednak jakoś szczególnie wyrazistego, choć optującym za pewną ciężkością. Słodycz ogólna trzymała się jednak średnio-niskiego poziomu. Pilnowała tego ta rześkość - z czasem nie tylko kwiatowa, ale też należąca do zielonych, masywnych liści jakiś egzotycznych roślin.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwiaty zupełnie zniknęły w owocach, ale rześkość wciąż czułam. Tak kontrastową do coraz konkretniejszego, ciężkawego dymu! Owocowa mieszanka zaczęła się rozmywać, a ja odnotowałam tam jednak lekką kwaśność, wręcz cierpkość. 

Przy karmelu zaś pojawiła się śmietanka. Wyobraziłam sobie ciężkawe, karmelowe lody zrobione na śmietance sowicie polane owocowym sosem. Pod nim przemknęło coś orzechowego; może orzechy właśnie zrywane z krzewów/drzew spośród zielonych liści.

W gorzkiej strefie dym - już z całą pewnością tytoniowy - cały czas rozbrzmiewał i ani myślał osłabnąć. Podkreślił w owocach cierpkość. Im też podszepnął trochę ciężkawości. Do tego, tytoń ten krył w sobie trochę specyficznej - jednak papierosowej? - smrodliwości.

To wywołało wiśnie. Cierpkie, ale bardzo słodkie; bardzo dojrzałe ciemne wiśnie. Może wiśnie pieczone pod kruszonką? Pieczoność dopowiadały dym i rozgrzana ziemia. Do głowy przyszło mi jeszcze kruche ciasto i nagle oczami wyobraźni zobaczyłam amerykańskie ciasto-placek wiśniowy "cherry pie". Podany... ze śmietanką? Śmietanką karmelową? Śmietanka zawiązała sojusz z cierpkimi wiśniami, zamykając kompozycję.

W ostatnich sekundach pokazały się jeszcze zielone liście - mokre od deszczu? - gdzieś w jakiejś dżungli.

Po zjedzeniu został posmak słodko-cierpkich wiśni, zamkniętych w pieczonych wypiekach, może jakiegoś cherry pie lub pod kruszonką oraz egzotycznej rześkości. Czułam nie tylko miks kwiatów, ale też świeże zielone liście. Pojawiły się też dym i rozgrzana ziemia, ale w tym momencie miały znacznie mniej do powiedzenia niż w trakcie jedzenia. Słodycz trzymała się tyłów.

Czekolada bardzo mi smakowała. Porządna gorzkość, trochę kwaśności, ale nie za dużo, ogrom rześkości i soczystości, tuż obok trochę cięższych motywów i niska słodycz stworzyły świetną kompozycję. Kwiaty przechodzące w egzotyczną mieszankę z ananasem i papają, potem słodko-cierpkie wiśnie i cherry pie obok charakternego dymu - tytoniu? - i rozgrzanego ziemi wyszły smakowicie. Odrobina karmelu, rześkość zielonych liści, trochę śmietanki robiły za dobre dopełnienie, wyważając wszystko.
Gdyby nie struktura tłusta i łatwo rzednąca, a np. gęsta i konkretna, wystawiłabym maksymalną ocenę.


ocena: 9/10
cena: €8.60 (za 70g; około 37 zł)
kaloryczność: 545 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.