Od lat mam słabość do połączenia jabłka i mięty, inspirowanego właśnie smakiem napoju Tymbark. Kiedyś jeszcze raz na jakiś czas, w dzieciństwie, gdy Mama go kupowała do picia, pijałam, choć nigdy smakowe picie nie było moją bajką. Po latach za nic mi nie wchodzi, jednak to, że wariant mi się podoba, nie uległo zmianie. Nie raz robiłam sobie też jogurt z jabłkiem i miętą, inspirując się tym napojem. Stąd i czekolada, gdy ojciec powiedział, że jak chcę, może mi kupić, w zasadzie zainteresowała mnie na tyle, że uznałam, iż przygarnę, by spróbować.
E. Wedel Tymbark Czekolada Mleczna Jabłko Mięta to czekolada mleczna o zawartości 29% kakao z mlecznym nadzieniem miętowym (30 %) i nadzieniem jabłkowym (20 %); edycja limitowana.
Na ciekawy pomysł wpadli twórcy opakowania: wewnątrz nadrukowany był kapsel z napisem, nawiązujący oczywiście do słynnych tymbarkowych kapsli.
Po otwarciu poczułam średnio intensywny zapach cukrowej, mocno mlecznej czekolady, zestawionej z landrynkowymi jabłkami, częściowo wpisanymi w przecierowo-szarlotkową konwencję. Do głowy przyszło mi nadzienie jabłkowe, mające oddawać szarlotkę oraz cząstki jabłkowe (nie jabłko suszone). Jabłko cechowała kwaśność, ale i w słodycz się wpisywało. Sztuczność zawisła jako groźba - nie była jednoznaczna, chowała się w tle. Gdy się skupić i na pewno przy podziale i w trakcie jedzenia, dało się wychwycić odrobinę olejku miętowego. Wszystko to we wręcz duszno słodkich, cukierkowo-cukrowych realiach. Nic tu do niczego nie pasowało.
Czekolada była w dotyku tłusta i ulepkowata. Rwała się zamiast łamać; wykazując kruchość. Nic sobie nie robiła z linii podziału. Wydawała się zbyt delikatna i skora do rozwalania się.
Tabliczkę wypełniały dwa nadzienia: tłusto-proszkowe, bardziej kremowe białawe, idące przez całość na dole oraz żelowate w wierzchu każdej kostki. To ciągnęło się i bardzo lepiło, wyglądało na trochę przecierowe.
Gdy robiłam kęsa, gruba czekolada wgniatała się w nadzienia. Wierzchy kostek pękały i odrywały się od bazy kostek - strasznie to wszystko niezgrane i niekomfortowe do jedzenia.
W ustach czekolada rozpływała się szybko i miękko. Była tłusta i proszkowa, a mięknąc przybierała postać gęstawego ulepka. Nadzienia to podchwyciły, przez co całość przeistaczała się w miękką, tłustą i bezkształtną masę.
Kostki szybko pękały, a nadzienia wyłaniały się. Jabłkowo-żelowate, jako te rzadsze, wypływało szybciej. Wykazywało niegładką prawie przecierowość, jednak nie był to przecier. Przypominało raczej przecier z galaretki z mikroskopijnymi grudkami galaretkowymi. Kleiło się i rozpuszczało wodniście. Dolne (miętowe?) podpinało się pod czekoladę. Okazało się jeszcze tłustsze od czekolady w sposób mazisto-oleisty i jeszcze bardziej proszkowe. Co jakiś czas, w każdym kęsie, trafiały się w nim punkciki proszku (widoczny na zdjęciu nr 4), trochę innego od bazowej proszkowości mleka - były bardziej... sucho-trzeszcząco-lepkawe.
Całość zostawiała nieprzyjemne wrażenie otłuszczonych ust.
W smaku czekolada przywitała się cukrem, który po chwili okazał się lekko doprawiony waniliną. Dołączyło jednak też sporo mleka. Czuć pełne mleko w proszku, jednak słodycz tak się nasilała, że to ona zajęła pierwszy, drugi, a nawet trzeci plan. Sprawiła, że czekolada wyszła dość plastikowo i szybko zasładzała.
Czekolada miejscami wydawała się lekko przesiąknięta nadzieniami, zwłaszcza tam, gdzie stykała się z żelem. A nadzienia nie czekały długo na swoją kolej. Odzywały się niemal równocześnie, wyskakując przed czekoladę.
Na moment żel jabłkowy zajął pierwszy plan, po czym zmieszał się z dolnym kremem.
Żel jabłkowy smakował... właśnie żelem jabłkowym. Był słodki i kwaskawy, oddający cukierkowo-landrynkowe jabłko, które aspiruje do przecieru, ale przecierem nie jest. Pojawiła się w nim sztuczność, ale nie rażąca. Mieszając się z czekoladą mleczną, raz czy drugi zrobiło aluzję do nadzienia szarlotkowego.
Dolny krem wchodził poprzez słodko-tłuszczowy, trochę mleczny motyw, by nagle - po paru chwilach - zaskoczyć kwaśnością. Bazowo był słodki i mdławy, jednak wystąpiły w nim intensywne wystrzały. W nim też pojawiło się coś niby jabłkowego, ale nie jabłkowego, a po chwili motyw goryczkowatego olejku miętowego. W pierwszej chwili nie był oczywisty, bo zgrywał się z kwasem, wraz z którym potem rósł. Nagle było aż zaskakująco kwaśno. Czułam jakby kwasowaty aromat miętowy, sztuczną miętę, co rozchodziło się punktowo. Dolny krem miał w sobie coś z napoju Tymbark jabłko&mięta, ale nie smakował naturalnymi ani miętą, ani jabłkiem.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nadzienie górne jabłkowe i dolne (miętowe), połączyły się w harmonii. Pomogły sobie. Żel wydawał się bardziej przecierowy, a dolne... nie było już tak nieadekwatnie kwaśne. Pojawiało się ochłodzenie, jakby pić miętowy, schłodzony napój. Sztuczna miętowość nasilała się, aż w końcu zaczęła dominować, aż gryząc w język.
Przesłodzona, wanilinowa czekolada mleczna trwała jakby obok, w oddali. Sprawiała wrażenie za ciężkiej i nie na miejscu. Jej mleczność nie umiała się w tym wszystkim odnaleźć. A jednak gdy nadzienia zniknęły, czyli raczej gdy gryzłam brzegowy fragment, dobrze czuć właśnie ją. Wraz z kilogramem cukru. Dziwny, nieokreślony kwasek jaki pobrzmiewał, jeszcze bardziej ją spłycił.
Po zjedzeniu został posmak sztucznego aromatu miętowego i kwasek... kwasek jakby właśnie nieudanego aromatu miętowego i kwasek przecieru jabłkowego. Czułam przy nim cukierkowość, wtapiającą się w ogólne przecukrzenie.
Czekolada mi nie pasowała. Dolne nadzienie wyszło aż niepokojąco - smakowało trochę sztucznie kwaśną miętą? Było dziwne, nie szczególnie miętowe, ale z nutą mięty... Tymbarkowo? Ewentualnie karykaturalnie, bo zupełnie nie pasowało to do mlecznej czekolady. Żel jabłkowy wyszedł w porządku, choć też trochę cukierkowo. Tabliczkę uważam za dziwną - może jako limitka-eksperyment i może być. Nie była bowiem obrzydliwa czy skrajnie tragiczna; po prostu nieprzyjemnie dziwna, ale bez traumy. Bardzo nie podoba mi się niepodzielna forma, skora do rozwalania się i łamania nie po liniach.
Po trochę więcej niż kostce darowałam sobie.
Spróbowałam gryza po schłodzeniu i w zasadzie nie wyszło to jakoś szczególnie inaczej, a trochę mniej słodko i twardo przez chłód - ale każda czekolada zachowałaby się tak samo.
Mama trochę spróbowała i powiedziała: "Bardzo kiepska ta czekolada. Jakbym jadła pastę do zębów z czymś kwaśnym. Najpierw sztuczna, miętowa pasta, a potem sztuczna, dziwna jakby kwaśna mięta. No jak mogli taki smak tak zepsuć... W ogóle gdzie im kwaśność do mięty?!. Po trochę darowałam sobie. Jak bym miała oceniać to góra 4 łaskawe, ale nie... Chyba nie zasłużyła. Raczej 3?".
ocena: 3/10
kupiłam: dostałam
cena: nie znam
kaloryczność: 492 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: czekolada mleczna 50% (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyny sojowe i E 476; aromat), cukier, tłuszcz palmowy, zagęszczony przecier jabłkowy 7%, mleko pełne w proszku, serwatka w proszku, roztwór cukru inwertowanego, substancja utrzymująca wilgoć: glicerol; regulator kwasowości: kwas cytrynowy; aromaty, naturalny aromat miętowy, emulgator: lecytyny sojowe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.