niedziela, 16 listopada 2025

Barcelona Chocolate Company Trinidad & Tobago 70 % ciemna z Trynidadu i Tobago

Nigdy dotąd nie spotkałam się z marką Barcelona Chocolate Company. To jednak, że natknęłam się na nieznaną czekoladową firmę na stronie, na której składałam większe zamówienie, akurat tym razem nie było powodem, dla którego ją zamówiłam. Tu oczy mi zabłysły na widok bardzo rzadkiego regionu. Jadłam stamtąd w zasadzie tylko jedną czekoladę (Pralus Trinidad Trinitario 75 %) oraz tą samą w wersji neapolitanki i neapolitankę nielubianej marki (Amedei Cru Trinidad 70 % ). Z tego, co poczytałam już po zakupie, dowiedziałam się, że po tym, jak kakao przybyło na wyspy Trinidadu i Tobago, dało nazwę całej odmianie. Na nich bowiem wyhodowano kakaowce znacznie bardziej odporne na szkodniki niż odmiany środkowoamerykańskie. Potem trinitario rozniosło się i na inne zakątki świata. Kakao, z którego zrobiono dziś prezentowaną tabliczkę, pochodzi dokładnie z regionu wioski Tabaquite, a marka to projekt powiązany z Muzeum Czekolady w Barcelonie. Działa ona pod kierownictwem Santiago Luny i Oliviera Fernándeza.

Barcelona Chocolate Company Origins Collection Trinidad & Tobago 70% cocoa chocolate bar to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao trinitario z Trynidadu i Tobago, z regionu wioski Tabaquite.

Po otwarciu poczułam delikatny zapach lekko kwaśnego plastra cytryny, osiadłego w goryczkowatej czarnej herbacie. Ta mieszała się z drzewami, których złożony system korzeni trochę wyłaniał się ponad ziemię i które to porósł mech. Mech wilgotnie-ciepły, otwierający drogę słodko-ciepłemu cynamonowi oraz roślinnemu motywowi, który kojarzył mi się z sojowym kremem czekoladowym (jadłam z takim nadzieniem wegańską Zotter Chilli Bird's Eye). Słodycz stała na średnim poziomie, jawiąc się jako trochę drapiąca - była jakby trochę... miodowo-kwiatowo-cukrowa? Albo jak jakiś syrop kwiatowy?

Tabliczka wyglądała na masywną, twardą i kremową, jednak przy łamaniu trzaskała delikatnie - to zapewne ze względu na cienkość.
W ustach dała się poznać jako lekko szorstkawa, choć jednocześnie trochę kremowa. Rozpływała się w średnim tempie, zachowując luźny, rozlazły kształt. Stawała się coraz bardziej miękka i gibka, aż w końcu w ogóle zawiesinowa. Szorstkość przeszła w subtelniejszą pylistość. Cały czas czekolada wykazywała średnią kremowość oraz także średnią tłustość, a w porywach nawet leciutką soczystość.

W smaku pierwszy przybył cytrus w otoczeniu palono-cukrowej słodyczy i rodzynki. One jednak zaraz umknęły, a reszta przełożyła się na myśl o plastrze cytryny posypanym cukrem.

W oddali zaznaczyła się pewna łagodność... Niemal maślano-mleczna?

Plaster cytryny zaraz wskoczył do czarnej herbaty. Przemknęła mi przez myśl herbata z mlekiem, jednak mleczność nie utrzymała się i zniknęła. Ja za to wyobraziłam sobie średnio mocną herbatę z bardzo grubym plastrem cytryny, który dodał jej nie tyle samej kwaśności, co też goryczki konkretnej skórki. Cytryna, po swoim debiucie, przeszła na tyły, puszczając przodem inne nuty.

Gorzkość ogólna rozwinęła się z ochotą. Była odważna i szybko rozgościła się na pierwszym planie. Obok czarnej herbaty wkroczyły tam drzewa z rozrośniętymi, powykręcanymi korzeniami, wyłaniającymi się z ziemi. Ułożyły się w cały, zielono-bagnisty, wonny las.

Słodycz rosła - wyszła ponad słodzoną herbatę z cytryną. Ta na długo straciła na znaczeniu. Ponownie swoich sił spróbowały bardzo słodkie, lekko kwaskawe rodzynki. Jednocześnie w oddali przemknęły mi kwiaty, łączące drapiąco-słodki element z cierpkością. Może też jakaś sugestia miodu? Coś drapiącego.

Słodycz zgrała się z zielonym, świeżym lasem. Masywne, wielkie drzewa pokrywał mech. Mech wilgotny, ale i wonny w ciepły, wręcz przytulny sposób. Mech ciepło wprowadził, ale mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pojawił się cynamon i tym ciepłem się zaopiekował. Do głowy przyszedł mi cynamon cejloński - bardziej świeżo-rześki od cynamonu cassia.

Mech przeszedł ogólnie w zieleń roślin - acz taką... bardziej ciężkawą? Roślinność lasu zmieniła się w nuty dań roślinnych - pomyślałam o sojowym kremie czekoladowym, w którym czuć wyraźnie gorzkość, ale i cukrowość. Obok całej silnej gorzkości, wręcz wytrawności bowiem, cały czas rozbrzmiewała znacząca słodycz.

Cynamonowe ciepło słodyczy próbowało podszepnąć palono-karmelowy wydźwięk, ale udawało się to tylko w porywach.

Cytryna trochę bardziej znów wróciła do gry. Nie była jednak kwaśna - szła bardziej w goryczkowato-cierpkie nuty skórki cytrynowej. Przez moment przemknęła mi też bardziej suszona trawa cytrynowa. I jakiś... syrop kwiatowy (jaśminowy?) z trawą cytrynową?

Potencjalny kwasek od razu spróbowała załagodzić pewna... ni mleczność, ni maślaność?

Cierpkość cytrynowa z czasem ukryła się w lesie. Wróciły masywne drzewa, których korzenie wyłaniają się znam wilgotnie-bagnistej ziemi. Znowu pomyślałam o herbacie, ale tym razem czerwonej pu-erh o właśnie nutach ziemi, mułu. Ta pewna cytrusowość tliła się właśnie w tej dolnej części lasu - jako kwasko-cierpkość ziołowych roślin i drzew? 

Po zjedzeniu został znacząco słodki posmak herbaty z cytryną mocno posłodzonej oraz trochę kwiatowo-miodowy, co w jedno splotło się z cierpkawą roślinnością. Rośliny, dużo mchu, mieszało się z niejednoznacznym już cynamonem, jawiąc się jako coś pikatnego. Do tego w pełni zaprezentowała się po raz ostatni goryczka, świeżość, ale i ciężkość zielonego lasu i ziemi.

Czekolada wyszła intrygująco. Bardzo, bardzo podobały mi się nuty drzew, korzeni, bagnistej ziemi i mchu, mieszającego się z odrobiną cynamonu oraz to, jak leśne rośliny przechodziły w wegańską sojowość. Obrazowa czarna herbata z cytryną wyszła świetnie, ale trochę przeszkadzała mi nadto cukrowa chwilami słodycz. Ogół porządnie gorzki, cierpkawo-rześki, ale i znacząco słodki - wolałabym niższą słodycz. Subtelna kwaśność, kwaśno-cierpkość świetnie się  tu odnalazła i była w punkt.
Przeszkadzała mi jej słodycz, a także cienkość, przez którą trochę za bardzo spieszyła się z rozpływaniem się.

Pikantne przyprawy korzenne, sojowy krem czekoladowy / sojową czekoladę, las i drzewa, ale też lekki kwasek (bardziej marmolady cytrusowo-brzoskwiniowej) czułam w mniej słodkiej i zarazem smaczniejszej Pralus Trinidad Trinitario 75 %


ocena: 8/10
cena: €9 (za 57g; około 38 zł)
kaloryczność: 575 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.