wtorek, 4 listopada 2025

Soar 78 % Tanzania Dark Chocolate / Темний шоколад ciemna z Tanzanii

Sięgając po tę czekoladę, pomyślałam, że jakoś tak szybko minęła moja przygoda z Soar. Choć były to dobre czekolady, wiedziałam, że na tej ją zakończę. Mnie po prostu za bardzo nie leżała ich słodycz - cukier kokosowy w czekoladach zwyczajnie mnie nie przekonuje. Na koniec zostawiłam ją w zasadzie "bo tak wyszło", jednak przygotowując posta pod recenzję naszła mnie myśl, że wydawała się najbardziej obiecująca.

Soar 78 % Tanzania Dark Chocolate / Темний шоколад to ciemna czekolada o 78% zawartości kakao z Tanzanii; słodzona cukrem kokosowym.

Po otwarciu rozbrzmiał intensywny, ciężko-słodki zapach suszonych daktyli z lekko melasowym echem oraz kwaśno-słodki motyw czegoś limonkowego. Z melasą wiązała się paloność. W niej osiadła też średnio silna gorzkość, o którą zabiegała także cierpkość jesiennych liści i orzechy włoskie. Motyw liści był bardzo jednoznaczny. Wplótł także specyficzne, suche ciepło. Wyobraziłam sobie rudo-złote, szeleszczące liście, może też suche siano. Przy orzechach włoskich chyba zaplątało się trochę laskowców. Obok tego wszystkiego zarysowała się soczysta kwaśność cytrusów: pomarańczy z wyraźnie zaznaczonymi skórkami, mandarynek i limonek. Ostatnie miały lekko cukierkowo-lemoniadowo-oranżadową naleciałość.

Tabliczka wydała mi się dość jasna. Była bardzo twarda i podczas łamania trzaskała głośno w masywny sposób.
W ustach czekolada rozpływała się średnio powoli i soczyście. Była bardzo zbita, niemal zupełnie pozbawiona tłustości. Opływała rzadkimi, soczystymi falami. Wystąpiła w niej leciutka, aksamitna pylistość, a na koniec marginalne uczucie ściągania od kwasowości.

W smaku przywitał mnie zgrany splot słodyczy i kwaśności. Startowały z równego poziomu.

Słodycz szybciej wyrwała się na przód, serwując maślane... krówki? Nie jednak słodziutko urocze, bo przy nich doszukałam się trochę topornej melasy. Ta palona słodycz pędziła, jakby bojąc się, że zaraz...

To kwaśność skupi na sobie większość uwagi. Także nie zwlekała. Do głowy przyszły mi słowa: "limonkowa bryza". Polał się kwaśny, cytrusowy sok. Limonkę wzmocniły nieco słodsze pomarańcze i mandarynki, jednak ich bukiet niósł głównie kwaśność.

Za cytrusami przemknęło coś jakby... melasa z owoców (jest coś takiego, robi się z niej takie coś: Koska Findik Pureli Tahin Pekmez Tahini & Grape Molasses with Hazelnut Puree).

Krówki zniknęły na rzecz suszonych, ale soczystych daktyli. Niesamowicie jednoznaczne, charakternie ciężkawe słodkie owoce te przechodziły w motyw masy z suszonych owoców - głównie daktyli, ale nie tylko. Przeplotły je kwaśne rodzynki.

Gorzkość jako jedyna się nie spieszyła. Rozchodziła się powoli jako ciepło-palony wątek. Przemknęła mi kwaskawa kawa, a potem... palone liście? Poprzez liście słodycz zdawała się przeniknąć do gorzkości.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wzrosła słodycz. Daktyle zaczęły przeistaczać się w syrop daktylowy, a potem paloną, ciężką melasę. Już nie owocową. W słodycz wkradła się lekka goryczka... Albo to melasowa słodycz próbowała zabarwić sobą gorzkość?

Kwaśne limonki, które wśród owoców wyraźnie dominowały, w pewnym momencie otarły się o pewną sztuczność; plastikowość? Do głowy przyszły mi kwaśne żelki limonkowe i chyba też mieszane, cytrusowe. Żelki z dziwną, białą "mleczną" częścią? Ogólnie nagle coś mlecznego przemknęło mi w oddali, po czym zaraz zniknęło.

Gorzkość ogólna nie próbowała zawojować kompozycji. Cytrusy rozbrzmiewały w najlepsze na pierwszym planie, a ona w tle... złagodniała. Po palonych liściach przyszła pora na liście suche, szeleszczące jesienne. Wyobraziłam sobie złote i rude liście oraz siano, ze specyficznym, cierpkawym ciepłem.

Cytrusowe żelki zmieniły się w lemoniadę głównie z limonek. Lemoniado-oranżadę...? Nie, wróciły na naturalniejszy tor. Wysoką kwaśność połączyły jednak z całkiem dosadną dawką słodyczy.

Jesienne liście rozmyły się. W ich miejscu zaczęły mieszać się różne orzechy, pieczone kasztany... Chyba na chwilę wyraźniej wyłoniły się orzechy włoskie? Nic jednak pewnego.

Pod kwaśną, soczystą limonką, która cały czas dominowała aż trudno było stwierdzić. Kwasowość w końcu trochę przełamała raz po raz wyłaniająca się, rosnąca skokowo słodycz. Nagle wyobraziłam sobie jakiś krem cytrusowy; jakieś ciasto... krem ścięty od kwaśności krem limonkowo-mleczny na spodzie z mocno wypieczonych - trochę melasowo-karmelowych? - herbatników (ciasto Hemingwaya?)? Melasa na koniec zmieniła się w słodko-pieczoną, trochę niedookreśloną nutę.

Po zjedzeniu został posmak kwaśnej, trochę wręcz przerysowanej limonki, cierpkiej skórki pomarańczy oraz słodko-ciężkich daktyli. Do nich podkradła się jakby melasowa krówka. Czułam też trochę suchych, jesiennych, ciepłych w wydźwięku liści oraz odrobinkę orzechów.

Czekolada wyszła smacznie, ale nie podobało mi się, jak limonki zbytnio wszystko dominowały, idąc aż w sztuczność i żelki oraz ciężki charakter melasy. Słodycz daktyli, zalatywanie krówkami były zacne i żałuję, że nie grały większej roli kosztem właśnie melasy. Ta zdawała się za bardzo podkoloryzowywać gorzkość, która koniec końców nie rozbrzmiała tak, jak by mogła. Podobała mi się nuta jesiennych, szeleszczących liści, podkreślona orzechami, ale znów - trochę za bardzo cytrusy ją zagłuszały. Limonki mieszały się z mandarynkami i pomarańczami, które niby były od nich słodsze, ale przez melasę jakoś trudno było zwracać uwagę na słodycz inną, niż jej. Gdyby nie ta melasowość i nieco przerysowana limonkowość, mogłabym pomyśleć o maksymalnej ocenie.


ocena: 8/10
cena: 5€ (około 21 zł; za 80g)
kaloryczność: 534 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier kokosowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.