Uwielbiam markę Grizly i np. do Kremu z orzechów laskowych 100% co jakiś czas wracam. A żeby przesyłka się opłaciła, zawsze gdy zamawiam coś, co już znam, staram się też wybrać coś nowego. Nie jest to trudne, bo wiele ich past wygląda bardzo smakowicie. Niektóre jednak są mocno kombinowane, złożone i słodzone, zwłaszcza z linii tworzonej z instagramerką MamaDomisha. Dziś przedstawiany przypominał kremy z tej linii, ale chyba nie był z niej właśnie. Na ich stronie opis głosił "z linii ekskluzywnej". Słowa "orzechowa symfonia" od razu do mnie trafiły, a gdy spojrzałam na skład, z nim też nie było źle. Co prawda nie podobało mi się wymieszanie czekolady białej i mlecznej, ale uznałam, że może jakoś to przejdzie. Napisali bowiem, że "pierwsze skrzypce grają w niej orzechy laskowe, prażone migdały, prażone pistacje i wysokiej jakości mleczna czekolada!" - biała może więc się gdzieś schowała? Dopiero jednak robiąc zdjęcia słoiczkowi, zorientowałam się, co też było inspiracją: słodkości "Mozart Kugeln" (ja jadłam Reber Mozart Kugeln), które do mnie nie przemawiają, bo uważam je za przeładowane. Tak, zorientowałam się dopiero po zobaczeniu kompozytora na etykietce... w trakcie robienia zdjęć do recenzji (podczas zakupów jakoś go... nie zauważyłam?!).
Grizly Nut Symphony by Grizly to krem z migdałów i pistacji z białą czekoladą oraz krem z orzechów laskowych i czekolady mlecznej, stylizowany na Mozartkugeln.
| przed i po uporaniu się z olejem |
Przy mieszaniu, nakładaniu i jedzeniu nasilał się motyw marcepanu i choć sporadycznie dało się w nim wychwycić pistacje, kryło się w nim też pewne przerysowanie. Marcepanowość a to wyłaniała się, a to wycofywała. Całość była znacząco słodka; ogólnie ewidentnie krem przyjął słodką, jednak nie przesłodzona, konwencję.
Na wierzchu wydzieliło się sporo oleju i trochę malutkich grudek tłuszczu kakaowego (proces ten zwie się wykwitem), z czego zlałam, ile się dało, czyli prawie 8 łyżeczek (31g), a dosłownie parę kropel już wymieszałam.
Najpierw pomyślałam, ż to u mnie stało się coś bardzo dziwnego, że krem się rozwarstwił, ale gdy skonsultowałam się z producentem, okazało się, że tak powinien wyglądać (na dole jaśniejszy krem, na górze warstwa mleczno-nugatowej czekolady).
Krem podpadł mi formą, która mnie zaskoczyła, przypominając dwukolorowe desery typu Monte. Na wierzchu i tak mniej więcej do połowy, tworząc wielki rdzeń, była część jasnobrązowa (czekoladowo-orzechowa), a na dnie i przy ściankach jasnobeżowa (migdałowo-pistacjowa). Było to problematyczne przy mieszaniu i nakładaniu, bo zależało mi, by warstw nie wymieszać. A przynajmniej nie zupełnie. Nie chciałam też zjeść najpierw jednej, potem drugiej. Stąd przełożyłam część jasnobrązową do oddzielnej miseczki i nałożyłam sobie mniej więcej po połowie każdej. Kolejnym problemem było, jak przemieszać suchsze fragmenty z tymi bardziej oleistymi? Jasnobeżowa, dolna warstwa podeschła miejscami i musiałam nieźle się nagimnastykować, by to do niej dodać troszeczkę oleju, nie zaś do jasnobrązowej, która ani trochę tłuszczu więcej nie potrzebowała.
Warstwa jasnobrązowa, w której widać pojedyncze brązowe kropeczki skórek, była ewidentnie bardziej kremowa i rzadka, acz wyraźnie czuć w niej zagęszczenie czekoladą. Wykazywała tłustość trochę oleistą, ale i miękko-czekoladową. Była ciągnąca i lepka, a także przez większość czasu bardzo gładka. Tylko chwilami wyłamywała się z niej drobna proszkowość. Usta zalepiała konkretnie, ale łatwo odpuszczała. Choć cały czas utrzymywała lepkość, rozpuszczała się w średnim tempie, trochę rzednąc. Rozpuszczała się szybciej od części beżowej. Miękką czekoladowość czuć w niej cały czas. Ona z czasem, przy jedzeniu większej ilości, do pary z oleistością trochę przytykała w sposób tłusto-czekoladowy.
Warstwa jasnobeżowa z mnóstwem sporych kropeczek-drobinek skórek, okazała się masywniejsza. Syta i wręcz twardawa, wykazywała tłustość bardziej orzechową. Była średnio ciągnąca, dość zbita, a miejscami trochę suchawa. Rozpływała się wolniej, a lepkość wykazywała średnią. Czuć w niej znikomy miazgowy efekt; może bardziej ziarnistość. Efekt tak jednak subtelny, że gryzienia nie wymagał. Gdy jednak masę gryzłam, trochę skrzypiała jak marcepan z mąki migdałowej.
Warstwy oczywiście różniły się też smakiem. Powiedziałabym jednak, że obie bazują na tych samych orzechach i migdałach, tylko że np. w różnych proporcjach. W istocie musiały się zwyczajnie trochę przemieszać i nasiąknąć.
W przypadku brązowej, pierwsza rozbrzmiała bardzo słodka czekolada mleczna. Do głowy przyszła mi czekolada podbita białą, mleczną warstwą - coś jak w jajkach Kinder Niespodzianka. Cukier pozwalał sobie na wiele. Po chwili przyszedł mi na myśl marcepan oblany taką czekoladą. Przemknęły bowiem właśnie marcepanowe migdały.
Niestety, był w tej marcepanowości akcent aromatu. Lekka migdałowość tej warstwy nie była przejrzysta, czysta (realnie migdałów w brązowej części w ogóle nie było), a już po chwili także nutka orzechów laskowych się przy niej znalazła. Te już były wyrazistsze. Przeplotły czekoladową słodycz, co tę ogólną trochę zahamowało. Laskowce raz po raz tchnęły odrobinę goryczki swymi skórkami (goryczka nie pojawiała się przy każdym zagarnięciu). Orzechy laskowe zaczęły wypierać marcepan, w jedno mieszając się z przesłodzoną czekoladą mleczną. W końcu zrobiło się bardzo giandujowo. Jasna część podkreślała tu orzechy laskowe, ale i migdały sugerowała. A jednak z czasem po ich debiucie, początkowa marcepanowość tej części wydawała mi się jeszcze bardziej przerysowana. Słodycz cukrowej mlecznej czekolady z kolei drapała w gardle.
Część jaśniejsza przywitała mnie smakiem bardzo mlecznej i bardzo słodkiej białej czekolady. I w niej przemknęła cukrowość, ale błyskawicznie rozproszyły ją lekko prażone, naturalnie słodkie, niemal słodziuteńkie... orzechy laskowe? Miały nugatowy, słodziusi charakter, skojarzyły mi się odlegle z Kinder Bueno White (2015, 2020). W ciemno upierałabym się, że laskowce dodano także do jasnej części, ale na pewno nie (dopytałam o to producenta). Po chwili przybyła nuta... mąki migdałowej. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach przemknął marcepan i wyraźny motyw pistacji. Orzechy laskowe wycofały się, zrobiło się bardziej migdałowo-pistacjowo. Biała czekolada trwała obok, trochę męcząc. Nugatowość tej warstwy jednak tak zaadoptowała tę słodycz, że ta część wydawała się bardziej przystępna, gdy o słodycz chodzi. A także naturalniejsza (bez wątku przerysowania w marcepanie).
Gdy tak jadłam, zagarniając raz jedną, raz drugą część, doszłam do wniosku, że obu warstwom na dobre zrobiło zestawienie: w harmonii się uzupełniały. Raz mocniej zagrała czekolada mleczna z orzechowym echem i marcepanowość, raz biała i nugat orzechowo-migdałowo-pistacjowy. Czekolady zlewały się trochę w cukrowo słodkiej mleczności, co też nie było złe.
Część jasna za sprawą białoczekoladowej nugatowości bardzo harmonijnie dopasowała się do kinderkowo-mlecznoczekoladowej nutki części brązowej. Marcepan z czasem robił się coraz mniej jednoznaczny. Wyłaniał się epizodycznie. Raz po raz podbijały go pistacje, których smak trzymał się tylko jasnej części.
Po zjedzeniu został posmak mocno nugatowo-buenowaty i jednocześnie lekko marcepanowy. Z jednej strony trochę przerysowany, ale z drugiej wyraźnie zwyczajnie migdałowy. Czuć też jakby złudne echo marcepanu płynące z pistacji, nie zaś pistacje jako one same. Sporo w posmaku miała do powiedzenia przesłodzona czekolada. Znów myślałam o takiej a'la jajka Kinder, której słodycz aż trochę drapała w gardle.
Krem do mnie nie przemówił. Przede wszystkim, nie podobało mi się, jak został zrobiony - że tak warstwowo, że chcąc nałożyć pół obu warstw, trzeba się natrudzić. Jak chcieli robić krem dwuczęściowy, o wiele lepiej sprawdziłoby się, gdyby warstwy umieszczono obok siebie przedzielone pionowo. Taka forma, na jaką się zdecydowali, sprawdza się raczej w deserach jedzonych na raz, a choć ja potrafię zjeść i 200g kremu orzechowego na raz, ten na raz byłby za duży nawet dla mnie (po zlaniu oleju co prawda gramatura była niższa, ale z kolei wariant smakowy - tak słodki - sprawiał, że aż tyle by za bardzo męczyło). Struktura w porządku. Ogół gładki i masywny, tłusty, ale w przystępny sposób. Część bardziej czekoladowa i bardziej migdałowo-nugatowa współpracowały. Zapach ciekawy. Mieszanina marcepanu, nugatów, połączenie orzechów laskowych i migdałów była całkiem smaczna. Pistacje trochę za bardzo się gubiły. Czekolada o tak uroczym, mocno mlecznym wydźwięku pasowała, lecz gdyby była mniej słodka i gdyby białej dodano jeszcze mniej, wyszłoby lepiej. Tak bardzo słodka konwencja mnie trochę męczyła pod koniec jedzenia. Całość kojarzyła się trochę z kulkami Mozarta, była w porządku, ale jak one, nie zachwyciła.
ocena: 6/10
kupiłam: grizly.pl
cena: 30,39 zł za 250g
kaloryczność: 606 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
kupiłam: grizly.pl
cena: 30,39 zł za 250g
kaloryczność: 606 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład prażone orzechy laskowe, prażone migdały 24,7 %, czekolada mleczna 14,8 % (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, emulgator: lecytyna sojowa; naturalny aromat waniliowy), biała czekolada 12,3 % (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, emulgator: lecytyna sojowa; naturalny aromat waniliowy), prażone pistacje 7,4 %; mleko w proszku, ghee, naturalny aromat

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.