poniedziałek, 14 stycznia 2019

Dolfin Babelutte mleczna 38 % z karmelem babelutte

Babulette to francuskie cukierki karmelowe z masłem. Jako osoba nielubiąca masła, toffi tolerująca w rzadkich, szczególnych przypadkach i krzywiąca się na myśl o francuskich słodkościach, chyba nie powinnam zainteresować się tą czekoladą, ale nieracjonalna ciekawość wygrała. Ciekawość czego? Kupując, myślałam, że to jakieś szczególne cukierki, charakterystyczne, tradycyjne... Po otwarciu opakowania przypominającego kopertę trafiłam na wyjaśnienia, że Babelutte to cukierki toffi, stworzone w 1885 roku przez kobietę nazwaną później Mamę Babelutte, a potem uznane za regionalny przysmak Brugii. Ich nazwa pochodzi właśnie z języka flandryjskiego (belgijskie miasto Brugia leży w prowincji Flandria), połączenia słów "babbelen" (trajkotać) i "uit" (przestać). Ponoć podawano te cukierki dzieciakom nieprzestającym gadać, aby zakleiły sobie buzię, a wszyscy wokół mieli spokój.

Dolfin Babelutte to mleczna czekolada o zawartości 38 % kakao z kawałkami karmelu babelutte.

Po otwarciu poczułam zapach mleka i słodkiego karmelu z delikatnie zaznaczonym kakao. Karmelowość mało że słodka, wydała mi się na tyle maślana, że bardziej toffi. Chyba jedynie kakao sugerujące paloną nutkę kierowało skojarzenia ku karmelowi.

Tabliczka łamała się z lekkim trzaskiem, co mnie zaskoczyło. Nieco ziarnisty przekrój ujawnił kilka bardzo drobnych kawałeczków dodatku. Jak się później okazało, poskąpiono ich, ale mi to nie przeszkadzało, bo i tak trochę je czuć, a nie sprawiły, że tabliczka wyszła jakoś nimi najeżona; nie męczyły.
W ustach rozpływała się powoli, ale przyjemnie, gdyż była kremowa i gęsta, wręcz zbita. Miała skłonności do lekkiej chropowatości czy proszkowości, wyszło to jednak tak... z charakterem.
Cukierki okazały się różne, niektóre były bardziej twardawe w sposób chrupiąco-trzeszczący, inne miękkawo-uginające się. Jedne i drugie potrafiły przylepić się do zębów, a po naprawdę długim czasie jakoś tam się rozpuszczały.

Od pierwszego kęsa poczułam ogrom mleka wymieszanego z silną słodyczą maślanego toffi-karmelu.

Mleko wydało mi się tu tak świeże, wiejskie, że aż z siankowymi nutami (za sprawą kakao). Do naturalnego mleka szybko dołączył smaczek kakao przejawiający się jako nuta drzew i orzechów (i pewnie właśnie ta "siankowość"). Najpierw pomyślałam o włoskich, jednak mieszając się z mlekiem i słodyczą trochę złagodniały... Może bardziej pekany (smakują jak połączenie włoskich i laskowych)? Nie, w końcu uznałam, że jednak włoskie, bo nagle pojawiło się poczucie korzenności...

...które jednak okazało się raczej takim... podpalanym smakiem. Przy odsłaniających się kawałkach karmelu nasilała się słodycz: właśnie taka karmelowa, bo leciutko palona, ale też jak mleczno-maślane toffi.

W pewnym momencie słodycz jakby zadrapała w gardle, ale czmychnęła przed mlekiem i delikatnym kakao o ciepłym wydźwięku. Pod koniec mleko, mieszając się z maślanością (tłuszczu kakaowego?), znów wróciło do wiejsko-siankowych klimatów.

W posmaku pozostała słodycz karmelu przemieszanego z toffi, ale także jakby odrobinka soli wypływająca z tej naturalności mleka i orzechowego kakao (które jako one same o dziwo w posmaku pałętały się gdzieś w oddali).

Czekolada wyszła smacznie, bez przegięć. Mleczna jak trzeba, z nutką kakao i... bardzo słodka, jak na taki smak przystało. Na szczęście to słodycz poprzełamywana i wyrazista smakowo. Połączenie karmelu i toffi wyszło przyjemnie w smaku. W kwestii ilości i struktury dodatku, mam mieszane uczucia. Ta skromna ilość mi odpowiadała, ale nie wiem, czy przez to nie uciekła np. specyfika karmelu babelutte (nie znam jego smaku, Dolfin ma też czekoladę z karmelem i solą, ale... no nie wiem, nie sądzę, żeby to było naprawdę jakieś wyjątkowe). Jeśli jednak miałby być po prostu słodkim karmelo-toffi, to więcej bym go nie chciała, ponieważ przy tej ilości i wielkości małości struktura wyszła dobrze (acz właśnie na granicy, że więcej mogłoby równać się "gorzej").
Na blogu Sex, Coffee & Chocolate znajdziecie notkę o dawnej wersji, gdzie karmelu było 10%, a nie 4% - w tym przypadku wydaje mi się, że zmniejszenie karmelu wyszło na dobre, bo czekolada miała okazję na debiut, jednak... no właśnie: to czekolada z karmelem.
Swoją drogą, szkoda, że zmienili wanilię na aromat.
Uznałam, że ocenię ją według gustu, ot, jako czekoladę z karmelem.


ocena: 9/10
kupiłam: Smacza Jama
cena: 6,95 (dostałam rabat -50%) za 70g
kaloryczność: 528 kcal / 100 g
czy kupię znów: z takim rabatem w sumie kiedyś mogłabym

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, karmel babelutte 4% (cukry, syrop: cukier, cukier inwertowany, woda; olej kokosowy, sól), lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy

6 komentarzy:

  1. Najpierw myslalam, ze czekolada z karmelem to tabliczka z plynnym, zlocistym nadzieniem. Zdziwilam się, jak zobaczylam ze to po prostu twarda tablica :D ale skoro smakuje takim mleczno maslanym toffi...ojej, to coś dla mnie <3 chociaż ja bardzo lubię ciągnacy sie karmel w czekoladzie. A Ty taki lubisz czy raczej nie? ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli ciągnie się i klei za bardzo to nie lubię, jak trochę to spoko. Z karmelem w formie stałej to z kolei mam tak, że jak jest kamienno twardy, to nie lubię, jak normalny - jak najbardziej. Wniosek taki, że dobrze zrobiony to każdy lubię.

      Wolisz karmel czy toffi?

      Usuń
    2. Czasami producenci używają tych nazw zamiennie, więc sama często się gubię co jest czym :D ale chyba toffi, bo ono ma taki maslany smaczek, a karmel chyba nie, prawda? Jak odróżniasz te dwie rzeczy? :)

      Usuń
    3. Dokładnie. Karmel to palony cukier, toffi jest z cukru, masła, mleka i to po prostu czuć.
      Właśnie przez ten maślany smaczek wolę karmel.

      Usuń
  2. Cukierki rozpuszczające się przez setki lat i zakładające obozy w zębach do zupełnego wywalenia. Smak czekolady dla mnie, mniam. Czy historia cukierków została przetłumaczona na język polski? ;> Pewnie nie. Mnie to nie robi różnicy, ale już np. moja mama by nie przeczytała. Skoda, że czekolad ze środkowej półki nie opatrują historią. Niekoniecznie dotyczącą składników, bo pewnie nie byłoby fajnie czytać o laboratoriach. Jakąkolwiek. Lubię ciekawe historie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, tłumaczenia nie było, ale jak przypomnę sobie, jak czasami tłumaczą zwykłe opisy czy składy... lepiej niech nie tłumaczą.
      Też lubię historie. Czasem nawet mniej ciekawe, a np. po prostu dziwne, głupie, smutne.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.