wtorek, 30 lipca 2019

Zotter Nashido Peppermint / Pfefferminze ciemna 70 % z nadzieniem miętowym

Nie rozumiem, że tak wiele osób nie lubi połączenia mięty i czekolady, bo ja sama uwielbiam je, odkąd pamiętam. Za After Eight nigdy jednak nie szalałam, o nie. Moją miłością były pastylki Goplany (koniecznie tej marki!). Dalej je lubię, tylko że już nie jem (forma nie moja, mam inne słodycze itd.). Od interpretacji Zottera wiele oczekiwałam. Miałam nadzieję, że nie będzie to skorupka i rzadki środek jak twór Nestlé, a coś spójnego jak Goplany. Nie obraziłabym się oczywiście, gdyby wyszło po zotterowsku, a więc bosko-czekoladowo na 10. Mój zapach skutecznie ostudził jednak skład: wegański. A do wszelkich takich słodyczy jestem bardzo sceptyczna.


Zotter Nashido Peppermint / Pfefferminze to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao nadziewana 30 % białym mousse'em / kremem miętowym; w formie minitabliczek.
Jedna czekoladka ma 8,5g.

Po rozchyleniu papierka poczułam silny zapach mięty z granicy naturalności i olejkowości. Leciutko otoczyła ją palona, gorzkawa czekolada.

Tabliczka przy łamaniu trzaskała. Krem na oko wydał mi się sucho-kruchy, jednak w dotyku był bardziej plastyczno-lepki... choć wciąż mógł okazać się suchawy.
W ustach zaskoczenie! Czekolada rozpływała się tradycyjnie kremowo-gładko, a środek... również. Poniekąd. O wiele od niej szybciej i... ślisko-tłusto, maziście. Wydawał się gładki, ale w tej jego pomadowej gładkości były jakby grudko-scukrzenia.

Czekolada przywitała mnie silnie paloną gorzkością i stonowaną, palonokarmelową słodyczą. Lekko orzechowa, ale też ewidentnie przesiąknięta nadzieniem.

Ono okazało się dziwne. Przebijało się intensywną miętą, która jednak w żadnym stopniu nie zagłuszała czekolady, po czym podkręcało słodycz. Z jednej strony wydała mi się cukrowa, z drugiej zaś... zgłuszona i wyciszona, mdła, a jednak silna. Mięta mieszała się z pewną roślinnością, co nadało jej autentyczności. Podkradała się pod słodko-paloną czekoladę, co również "pomogło naturze".
W tle jednak pałętała się ta dziwna mdłość. Wydała mi się pudrowo-lukrowa, jednak w dużej mierze wymieszana z olejkową miętą, więc nie aż tak zła. Sama olejkowość z kolei też nie była zbyt napastliwa. Trochę miętówkowa, ale smakowita.

Na końcówce palono-orzechowa czekolada ciemna mieszała się z naturalną miętą i lukrową słodyczą, co w sumie wyszło całkiem w porządku.

Tylko po zjedzeniu miałam wrażenie, że zjadłam jakiś miętowy lukier. Goryczka kakao stała gdzieś daleko z tyłu.

Całość wyszła... nienapastliwie, ale ewidentnie z motywem "coś tu nie gra". Przez mdły motyw bardziej zwróciłam uwagę na słodycz. Jej lukrowe echo zupełnie zepsuło mi wszystko inne. Roślinność (wegańskość) akurat do mięty pasowała, ale... tej sama w sobie mogli też nieolejkowej dodać. Ciemna czekolada pyszna, ale w tym połączeniu wrażenia nie zrobiła.
Smaczne to jak na taką czekoladkę, ale zjeść więcej bym nie chciała.
Zdecydowanie wolę naturalniejszą Chocolate Mint (jedną z moich ulubionych nadziewanych).


ocena: 8/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł (za 68 g - cały zestaw - miks)
kaloryczność: 550 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), napój ryżowy, syrop ryżowy, olej słonecznikowy, lecytyna słonecznikowa, olejek miętowy, sól, sproszkowana wanilia

9 komentarzy:

  1. Nadziewane miętowe czekolady kojarzą mi się z pastą do zębów w czekoladzie :D dlatego ich nie lubię :p czekolade o aromacie miętowym jeszcze bym zjadła, ale nadziewanej mówię nie :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę? Ja nie wiem... wiele osób takie skojarzenia ma, a w sumie ciężko o nadziewaną tabliczkę smakującą pastą do zębów wśród tych, które ja jem.
      O, chyba po raz pierwszy czytam Twój komentarz, w którym wolałabyś czystą od nadziewanej. ;P

      Usuń
    2. To chyba jedyny taki przypadek :D

      Usuń
  2. Chyba nie dla mnie, jednak mięty olejkowej w smaku nie lubię, wolę żeby była ziołowa i raczej delikatna, aby nie tłumić czekolady. Za miętą pieprzową też nie przepadam, uważam, że zielona jest lepsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja lubię prawie każdą miętę, o ile nie jest tak napastliwa, że zabija czekoladę.

      Usuń
  3. Goplany? Jak to? A pyszne pastylki z Wawelu? ;>

    Dla mnie w tabliczce "coś by nie grało" głównie z uwagi na czekoladę. Nielubiana ciemna Zottera w połączeniu z miętą, która może być albo cudowna, albo druzgocąca? E, nie dla mnie podejmowanie ryzyka. Czytając o dzisiejszej bohaterce, wciąż miałam w głowie obraz zawodzącego Rittera. Zostaję przy tańszej i sprawdzonej Terravicie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sio mi z tym Wawelem! Chociaż niee... Wawelowa tabliczka to dopiero coś!

      Czekolada to ciemny Zotter, więc nie dla Ciebie, jak sama zauważyłaś, ale widzę Ciebie jedzącą jakieś ciastka / słodką bułkę / pączka z takim miętowym lukrem... Wyglądasz na w miarę zadowoloną w tym wyobrażeniu.

      Usuń
    2. A żebyś wiedziała! Kurczę, zjadłabym skapcaniałe ciastko/bułkę z miętą. Pop Tarts albo 7 Daysa, coś w tym rodzaju.

      Usuń
    3. Tego to z kolei ja bym nie tknęła, hah.

      PS Widziałyśmy dziś z Mamą czekoladki (obstawiam, że a'la pastylki) miętowe Odry - Faworytki bodajże? Skusisz się kiedyś przez zaufanie do marki (bo trufle) i bo można na wagę gdzie np. jedną-dwie sztuki kupić?

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.