środa, 11 grudnia 2019

Scholetta Orange Liqueur Truffle ciemna 50 % z pomarańczowym nadzieniem truflowym z likierem pomarańczowym

Jakież było moje zdziwienie, gdy już przy otwieraniu zorientowałam się, że... mam deja vu. Otóż zdarzyło się to samo co z Scholettą Winter Schokolade Orangen Creme: kupując byłam pewna, że czekolada jest mleczna - naprawdę, czy producenci uznali, że to ciemna ma monopol na pomarańczę?
Historia tej tabliczki jest dość dziwna. Z jednej strony przełożyła się na to, że wyszła mi jakby kolejna seria czekolad pomarańczowych, z drugiej zaś nawet nie wiem, czy bym kupiła. Na pewno sama z siebie bym jej tak szybko nie otworzyła. Kupując wydała mi się ciekawa, "pomarańczowa mleczna i to z nadzieniem, a nie kawałkami" i wzięłam ją głównie pod Mamę - uwielbia słodycze z alkoholem i mleczną czekoladę; zawsze narzeka, że rzadko to łączą. Miałam więc sobie trochę zgarnąć, a resztę jej oddać.  I oto znalazłam się w głupiej sytuacji, bo Mama nie lubi ciemnych... Ech. A ja wiedziałam, że takie nadziewane czekolady już nie są w moim stylu. Postanowiłam zgarnąć tylko trochę, bo latami się za takimi uganiałam, a jak mi przeszły, to nagle zaczęły się pojawiać. Pozostało pytanie: do kogo trafi większość czekolady?

Scholetta Orange Liqueur Truffle in finest plain chocolate with a delicious ganache filling to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana (39%) mleczną truflą z pomarańczowym likierem; edycja na wiosnę 2019.

Po otwarciu poczułam słodziutką pomarańczę, powiedziałabym że wręcz mandarynkę, co było likierowo-cukierkowe w dość sztuczny i jakby niemający prawa istnieć sposób. Kojarzył się bowiem z gumą rozpuszczalną (typu Mamba?), jak również czuć było alkohol. Ciemnawa czekolada zaznaczyła się w tle, przywodząc na myśl czekoladowe pierniki w czekoladzie.

Tabliczka przy łamaniu była twarda za sprawą grubej i nieco skorupkowej czekolady. Skrywała miękko-plastyczne, na oko raczej zwarte nadzienie.
Dopiero w trakcie jedzenia odkryłam, iż między pomarańczowym kremem, a czekoladą, była jeszcze cieniutka warstewka mokro-mazistego kremu w kolorze brązowym. Niemal niezauważalna i niewyczuwalna (bo strukturą mieszała się z głównym nadzieniem).

W ustach czekolada rozpływała się trochę pyliście, opornie, a jednocześnie maziście. Początkowo twarda, pękała i ulepkowato zalegała, ale z czasem miękła na tłustą, coraz gładszą grudkę. Potrzebowała czasu, pozostawała jeszcze na koniec, gdy środek już zniknął.
Nadzienie, plastyczne i miękkie już od początku, wydało mi się zdecydowanie za maziste. (To niby ma być "ganasz", awięc właśnie taki bardziej wilgotnie-miękki krem, ale nie jestem przekonana...) Wręcz mleczno-wodniste i gładko-śliskawe. Wyciskało się spod czekolady dość szybko, częściowo znikało, częściowo zlepiało jej fragmenty. Nadzienie-łącznik wydało mi się minimalnie bardziej ślisko-mokre.
Blisko temu było do zlepka-ulepka, acz pomogło, że w sumie całość miękła, stając się zalepiającą i wilgotną masą. Było w tym jednak coś niespójnego i nieprzyjemnego. Za duży kontrast między jednak w pewien sposób twardawym wierzchem, a miękkim, wręcz rzadkawym, środkiem.

W smaku sama czekolada uderzyła cukrem, do którego po chwili dorzuciła wręcz przypalony motyw. Nie był zbyt gorzki, trochę tylko cierpkawy i polewowy (wcale nie w złym tego słowa znaczeniu). Szybko skojarzył się z czekoladowymi, raczej tanimi piernikami w polewie czekoladowej. Leciutka nutka pomarańczy dała o sobie znać dopiero po dłuższej chwili, wpisując się w piernikowy klimat.

Nadzienie podbijało oczywiście także słodycz. Właściwie dzięki niej wchodziło do gry. Niemal pudrowe, wydało mi się słodkie w sposób sztuczny. Zadrapało w gardle, przez co wkradł się likier. Był zaskakująco wyraźnie wyczuwalny jako alkohol, który nie miał w sobie nic z ordynarności.
Mimo to, ogrom pudrowości wprowadził też smak mleka. Rozbiło poważniejszy klimat, rozrzedziło poszczególne smaki, jednak na czekoladę nie wpłynęło (nie "umleczniło" jej).
Nuta pomarańczy najpierw mignęła właśnie cukrowym likierem, potem zaś soczyście-słodziuteńkim owocem, pomarańczą / mandarynką, by za chwilę zrobić się cukierkową. Znów pomyślałam o Mambie i jakiś pudrowych cukierkach. Słodycz bezkarnie rosła do tego stopnia, że w pewnym momencie to cukier dominował. Bliżej końca do głowy przyszły mi też cukierki typu trufle (ale bardzo odlegle i tylko sekundowo). Lekka goryczka pomarańczy, przy asyście ciemnej (ciemnawej?) czekolady, odchyliła się w stronę wręcz pomarańczowo grzańcowatym. Niestety jednak, i grzaniec był to przesłodzony.

Tonął w słodyczy i lekko mlecznej nijakości. Jako że nadzienie znikało szybciej od czekolady, a ta zostawała, pod koniec posmak polewowo-pierniczkowej czekolady przysłaniał resztę... Był to jednak moment, w którym alkohol odebrał jej impet - wydawała się mdła.

Po wszystkim pozostało przecukrzenie - takie dziwne, sztucznawe oraz posmak alkoholu. Całkiem przyjemny motyw pomarańczy był za słaby. Czułam też palony akcent delikatnej, niewyrazistej czekolady.

Po raptem dwóch kostkach reszta trafiła do Mamy. I to wcale nie dlatego, by była jakaś wyjątkowo tragiczna. Po prostu... cukrowo-mazista, wydawała mi się raz, że tłustsza niż istotnie była, to jeszcze za mało czekoladowa. Odrzucało mnie skojarzenie z alkoholową Mambą, mimo że to i tak był bardzo delikatny smak, jak cała pomarańczowość. To bardziej... likierowe nadzienie. Likierowe i ogółem dziwnie słodkie. Chodzi mi o to, że właśnie słodycz wydawała się sztuczna, nie sama pomarańcza. Bardzo przeciętna czekolada nie pomogła. A ogrom cukru? Dla mnie nie do zniesienia, bo taki szybko drapiący w gardle (pewnie przez rzadkawość nadzienia i jeszcze wymieszanie z alkoholem).
Kiedyś, gdy bardziej lubiłam takie nadziewańce, pewnie byłabym w miarę zadowolona, teraz postrzegam ją jako tabliczkę bez sensu. Jak ktoś takie właśnie miękkie, alkoholowe nadzienia, bardziej ją doceni. Mama bowiem wszystkie środki wyjadła (nie cierpi ciemnej czekolady). Wprawdzie do końca nie mogła się zdecydować, czy jej smakuje, czy nie, ale wiadomo, że jedzenie samego nadzienia to też co innego.
Właściwie trudno powiedzieć, dla kogo to czekolada. Taka słodycz (gumy rozpuszczalnej / cukierków pudrowych), miękkość, a jednak alkohol i ciemny wierzch... Myślę, że z mleczną byłoby harmonijniej. Ewentualnie nadzienie mogłoby być gęstsze, konkretniejsze (tak jak w cukierkach typu trufle?).


ocena: 6/10
kupiłam: Aldi
cena: 2,99 zł
kaloryczność: 502 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, mleko zagęszczone odtłuszczone, tłuszcz mleczny, syrop cukru inwertowanego, syrop glukozowy, likier pomarańczowy 2,7%, substancje utrzymujące wilgoć (sorbitole, inwertaza), mleko odtłuszczone w proszku, mleko pełne w proszku, śmietanka w proszku, serwatka w proszku, alkohol, laktoza, lecytyna sojowa, naturalny aromat pomarańczowy, ekstrakt wanilii

4 komentarze:

  1. Myślę, że pomarańcza nieco lepiej komponuje się z ciemną czekoladą niż z mleczną czy chociażby białą, ale to tylko moje zdanie - jak ja jem coś co ma mleczną lub białą czekoladę i smak pomarańczowy to od razu przypomina mi się mój słodziutki syrop na gorączkę z dzieciństwa... A jak jem coś z gorzką czekoladą i pomarańczą to już takiego skojarzenia przeważnie nie mam (oczywiście pewnie zależy to od rodzaju pomarańczy czy aromatu w czekoladzie, ale jakoś wydaje mi się, że goryczką przycmiewa moje lekowe skojarzenia) :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale... Lekowe skojarzenia z pomarańczą w czekoladzie. Pierwszy raz, i jedyny, to właśnie od Ciebie o tym usłyszałam. :P

      Usuń
  2. Podoba mi się każdy aspekt. Pod znakiem zapytania stawiam jedynie cukrowość. Trochę pierniczków, likier, pomarańcze, pudrowe cuksy/Mamba. Opór przy rozpuszczaniu niepotrzebny, ale grunt, że się rozpuszcza.

    Powyjadanie środków przez mamę jest urocze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to jeszcze poziom cukrowości Tobie do zniesienia. Na pewno niższy niż w turronach. :D

      Taak, zawsze o takich czynnościach jej myślę, to się uśmiecham.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.