piątek, 11 listopada 2016

Zotter Nougsus Coconut Nougat kokosowy nugat z cukrem kokosowym na białej czekoladzie

Ociągając się sięgnęłam wreszcie po ostatni posiadany z nugatów Zottera, który odkładałam w czasie, ale nie z tego powodu, co zawsze (odkładanie czekolady potencjalnie najlepszej). Przyznam, że się go trochę bałam - słodyczy i tłustości, bo mimo że kokos uwielbiam, tak kokosowy nugat zrobiony, w odróżnieniu od dwóch poprzednich, na czekoladzie białej, a nie mlecznej (o czym nie wiedziałam kupując) zapowiadał się... no, właśnie nie wiedziałam jak. To samo tyczyło się cukru, który tu użyto - cukier kokosowy. Niby zapowiadał się dobrze (mleczna Akesson's właśnie z tym cukrem to moja ulubiona mleczna), ale... kurde, trochę wysokie miejsce w składzie zajmuje.

Zotter Nougsus Coconut Nougat to kokosowy nugat zrobiony na białej czekoladziez cukrem kokosowym.

Po rozchyleniu złotego papierka poczułam bardzo silny kokosowy zapach w towarzystwie gęstej, naturalnej śmietanki, mleka oraz wanilii. Nie było to jednak typowe połączenie kokos+wanilia+mleko, nie było przesłodzone czy "ciężkie". Wręcz przeciwnie: zapach miał w sobie coś orzeźwiającego a'la anyż (mówię tu jedynie o efekcie).

Przy łamaniu zaskoczyło mnie to, że jak na biały nugat, tabliczka okazała się dość twarda. Po włożeniu kostki do ust, zaczęła się rozpuszczać dość powoli, kremowo, chociaż nie tak tłusto jak się spodziewałam i minimalnie szorstko. Nie było w niej ani jednego wiórka.

Jeśli o smak chodzi, to była to kontynuacja zapachu, czyli silny, pełny kokosowy smak z waniliowo-mlecznym zacięciem o rześkim charakterze. Mimo silnej słodyczy, nugat wcale nie wydał mi się taki typowo słodki. W kolejnej chwili pojawiły się takie słonawo-kwaskowate nutki karmelu. Nie, żeby było tu czuć słoność, czy kwasek... ciężko mi to wyjaśnić, ale to był po prostu taki karmelowo-kokosowiórkowo-podpalany posmak. Jakby karmelizowany kokos?
Wszystko to w cały czas słodkim otoczeniu, w którym wanilia silnie się zaznaczała, ale nie wybiła się ponad ten karmelowo-kokoswy smak.

Im mniej kawałka czekolady było w ustach, tym (a przynajmniej tak mi się wydawało) nasilała się słodycz.
Pod koniec nadszedł mleczny smak, żeby po chwili czmychnąć przed kokosem, który to walczył o ostatnie słowo z charakterną słodyczą.

Przyznaję, że ta czekolada bardzo mnie zaskoczyła. Spodziewałam się tu przesłodzenia, a dostałam słodycz silną, ale charakterną i niecodzienną. Biała i wcale nie za tłusta! Co więcej, chyba jeszcze nie spotkałam się z tak wyraziście kokosową czekoladą, w której nie było ani jednego wiórka. To pewnie sprawka mleka, jakie tu użyto - pełne na pewno bardziej odznaczyłoby się w smaku, a co za tym idzie, trochę zagłuszyłoby kokosa.


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: nie pamiętam :P
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: odtłuszczone mleko w proszku, cukier z kwiatów palmy kokosowej (24%), tłuszcz kakaowy, wiórki kokosowe (18%), wanilia, lecytyna sojowa

czwartek, 10 listopada 2016

miód spadź iglasta (Bartnik Mazurski)

Pewnie zdarzyło mi się o tym wspomnieć raz i drugi, ale w takim razie powtórzę po raz trzeci (czyt. tysięczny). Lubię testować różne rzeczy, nie tylko czekolady. Ogólnie nie tylko słodycze, jednak... dzisiejszy obiekt recenzji niewątpliwie do rzeczy słodkich można zaliczyć.
Preferuję miód gryczany, ale jakbym całe życie miała tylko taki jeść, to pewnie by mi się znudził. Dlatego czasem sięgam po inne miody. Zwłaszcza teraz, gdy już skończyły się miody z dziadkowej pasieki.

Dzisiaj przedstawiam Wam nieco mniej ciekawy niż kremowany miód rzepakowy, ale wciąż całkiem przyjemny miód.

Miód Spadź Iglasta - mój pochodzi akurat z Bartnika Mazurskiego i jest dostępny na pewno w woj. podlaskim, na Mazurach w sklepach i działach z lokalnymi produktami.

Po odkręceniu słoika poczułam przyjemny zapach kojarzący mi się z choinką piłowaną przez tatę, żeby jakoś dopasować ją do świątecznego stojaka. Ah, wspomnienia!
Było przy tym całe mnóstwo oczywistej słodyczy, ale ten drzewny akcent bardzo przypadł mi do gustu.

Na dnie miód już zaczął się trochę cukrować, ale jego znaczna część wciąż była gęsto-lejąca. Kiedy spływał z łyżeczki, tworzył stożek, czyli wszystko, jak powinno być.

Po spróbowaniu poczułam słodycz, jak na miód dość łagodną, niosącą lekki kwasek. Początkowo skojarzył mi się z kwiatami cytrusów, jednak po chwili pojawił się w nim motyw kojarzący się z żywicą, szyszkami... I wtedy to zobaczyłam: las iglasty. Tak, ten miód miał kwasek, w którym zawarta została jasna sugestia takiego lasu. Taka świeżość, lekkość, sprawiająca że słodycz miała bardziej chłodny, zdystansowany wyraz.

Po przełknięciu zaczęłam odczuwać minimalne... nie, drapaniem w gardle nie mogę nazwać tego odczucia, chociaż do igiełek drzew iglastych by pasowało "tematycznie". To było raczej lekkie orzeźwiające "mizianie", może trochę jak piórkiem, ale nie łaskotanie. Specyficzne odczucie.

Oczywiście, mimo wyraźnie kwaskowatej nuty, miód był przede wszystkim słodki, ale nie taki słodko-słodki.

Idealnie pasował mi do kanapki ze słonawym serem owczym, którego nasilił łagodną specyficzność.
Dało to słodko-kwaśno-słone połączenie; mm, lubię sobie czasem takie coś zaserwować! I właśnie do uzyskania takich połączeń go polecam.


ocena nut smakowych i konsystencji: 8/10
kaloryczność: ok. 368 kcal / 100 g
czy znów kupię: mogłabym, ale nie prędko
bartnikmazurski.pl

PS Piłam ostatnio coś tak ciekawego jak sok z czarnego bzu i miało wyjątkowo dziwny smak... Chcecie taką "recenzję", jak te o miodzie?
PS 2 Jadłam ostatnio coś dziwnego (według mnie), a mianowicie trzy wafelki różnych firm, na przykładzie których widać, że reklama to nie wszystko i tak bym sobie pojechała po dużych koncernach... Chcecie taki post bardziej słodyczowo-refleksyjny, niż zwykłą recenzję?

wtorek, 8 listopada 2016

Zotter Cheesy Chocolate ciemna mleczna 60 % nadziewana serowym kremem z białą i jogurtową czekoladą, orzechami włoskimi, octem jabłkowym balsamicznym, cytryną i chili

W pierwszych miesiącach istnienia mojego bloga (kwiecień 2015), w moje ręce trafiła wymarzona serowa czekolada, którą była Zotter Cheese-Walnut-Grapes imitująca sernik. Do dziś pamiętam, jakie wrażenie na mnie wywarła... Nic dziwnego, w końcu uwielbiam nabiał, serniki, a czekolad z serem jest jak na lekarstwo, a już dobrych czekolad z serem... 
Tamten Zotter był już dawno temu, potem zniknął, pojawił się i znów zniknął. Trochę nie mogłam się z tym pogodzić, ale "na otarcie łez" razem z nowościami na jesień 2016, Zotter wydał kolejną serową czekoladę, tym razem bardziej wytrawną.


Zotter Cheesy Chocolate to ciemna mleczna czekolada (o zawartości 60 % kakao) nadziewana serowym kremem zmieszanym z białą i jogurtową czekoladą, orzechami włoskimi, octem jabłkowym balsamicznym, cytryną i chili.

Nie wiem, jak Wam, ale mi kojarzy się to z... serem pleśniowym. Z ogromną ekscytacją wyjęłam tę czekoladę z szuflady i rozchyliłam złoty papierek.

Najpierw poczułam mocno kakaową czekoladę, z lekką tylko słodyczą. Wyraźnie czułam mleczność, ale to kakao tu królowało. Przy drugim wdechu dotarła do mnie pewna ostrość i goryczka niekakaowego pochodzenia. Przełamałam.

Gruba warstwa czekolady chrupnęła, ale nadzienie było miękkie i ewidentnie tłuste.
W tym momencie poczułam serową nutę z odrobiną kwasku i orzechami. Wypływały z goryczki, z kakao i samodzielnie. O rany, ależ to był świetny zapach! Czekoladowy i zarazem mało czekoladowy.

Najpierw spróbowałam odrobinkę samej czekolady, ale od razu mówię, że to tabliczka w 100 %-ach do przegryzania się przez całość.

Czekolada rozpuszczała się kremowo, a jej mocno kakaowy smak z lekko orzechową nutą rozchodził się po całych ustach. Pojawiała się delikatna, naturalna słonawość, jakby pochodząca od odrobiny mleka.
Spod czekolady bardzo szybko wyłaniało się tłuste nadzienie (którego konsystencję szczegółowiej omówię na koniec).

Z czasem mleko, albo raczej śmietanka, zaczynało się nasilać razem ze słonawością. Motyw orzechowy się trochę zmienił. Teraz wyraźnie czułam orzechy włoskie - łagodnie podprażone, podkreślone przez ich własną goryczkę.
Dotarła do mnie serowość. Smak sera uderzał wraz z lekką pikanterią chili i kwaskiem. Ten kwasek był złożony... właściwie nie dało się jednoznacznie powiedzieć, jakiego typu. Zakładam, że to połączenie octu jabłkowego i cytryny, które jednak łącząc się podsycały serowy smak.

Kwasek po chwili znikał, nasilała się ostrość (ale nic nie piekło przesadnie) i rosła goryczka.
W tle pojawiała się i nakręcała słodycz. Nie nazwałabym jej jednak cukrową, nigdy w życiu. Wydała mi się dziwnie... wytrawna.
Wzmacniały się nuty śmietanki i sera o wytrawnym charakterze napędzanym przez kakao, które zostało świetnie podkreślone odrobinką soi, której samej w sobie jako smaku nie czuć, ale nadaje ona specyficznego, wytrawnego wyrazu.
Kakao na sam koniec znów wychodziło na pierwszy plan i z tymi wszystkimi słonawymi, serowymi, pikantnie słodkimi nutkami tworzyło wrażenie kakaowej, camembertowej skórki.

Wszystkie te smaki i posmaki składały się na jedno skojarzenie: na lekko pikantną, gorzkawą skórkę sera typu brie / camembert z mlecznym miąższem o niemal słodkawych nutach.

Smak to jednak nie wszystko. Już po pierwszym kęsie zorientowałam się, że Zotter znowu się zabawił, jak w przypadku Pink Coconut and Fish Marshmallow, która nie tyle miała smakować rybą, co rybę przypominać.
Tutaj miałam do czynienia z camembertem w tabliczce!
Gruba czekolada pozwalała przez pewną chwilę dosłownie wypływać bokami tłustemu, miękkiemu, nieco śliskiemu, lecz wciąż niezwykle kremowemu, nadzieniu. Było lekkie, mimo że tłuste. W normalnej czekoladzie ta tłustość byłaby dla mnie nie do przyjęcia, ale wraz z tym smakiem kojarzyła się z aksamitnym wnętrzem camemberta, a taka serowa tłustość to już co innego.

Wszelkie składniki typu ocet jabłkowy, czekolada jogurtowa i biała czy orzechy włoskie nie mają być tu wyczuwalne jako właśnie one, o nie! One tworzą złudzenie sera. Sam ser oczywiście też jest w składzie, jednak gdyby Zotter po prostu oblał czekoladą krem z sera... nie byłoby aż tyle przyjemności i zabawy z jedzenia, odkrywania, która nutka czym została wywołana, prawda?
Zakochałam się zarówno w lekko pikantnym, serowo-orzechowym i wciąż słodkim smaku tej czekolady, jak i w jej cudownej serowej formie.


ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 506 kcal / 100 g
czy znów kupię: chciałabym!

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, śmietanka z mleka w proszku, mleko, przetworzony ser (ser z surowego mleka, śmietanka, woda, regulator kwasowości: cytrynian sodu), syrop glukozowy z cukru inwertowanego, orzechy włoskie, odtłuszczony jogurt w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, proszek sojowy (soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany), pełny cukier trzcinowy, koncentrat soku cytrynowego, sól, jabłkowy ocet balsamiczny, lecytyna sojowa, wanilia, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), cynamon, chili "Bird's eye", anyż

poniedziałek, 7 listopada 2016

Pralus Perou Trinitario 75 % ciemna z Peru

W związku ze spróbowaniem Zottera High-End 96 % z Peru i czekającym Blanxartem stamtąd, postanowiłam, że kolejnym Pralusem, po którego sięgnę, będzie właśnie ten z Peru. 
Sama nie wiem po co, ale wspomnę, że kolor pasków na opakowaniu to jeden z dwóch istniejących kolorów, jaki powoduje u mnie niemal odruch wymiotny.

Pralus Perou Trinitario 75 % to ciemna czekolada z zawartością 75 % ziaren kakao trinitario pochodzącego z Peru. 
Zostały do niej wyselekcjonowane ziarna z terenów wyżynnych (bo Peru jest bardzo zróżnicowane pod względem rzeźby terenu, dzięki czemu rośnie tam wiele rodzajów kakao).

Po otwarciu opakowania, poczułam delikatny, ale smakowity zapach. Przeplatały się tu kwiatowe motywy, nieśmiało wskazujące na róże, z dymno-drzewnymi. Przez moment (po przełamaniu) pomyślałam także o jagodach lub jeżynach.

Przełamałam chłodnobrązową tabliczkę, co sprawiło mi mały kłopot, bo była bardzo twarda, i usłyszałam głośny trzask, kojarzący się z suchym drewnem, do którego zaczęła zakradać się wilgoć.
To, co zobaczyłam skojarzyło mi się z Manufakturą Czekolady Ghana 100 % - nie dość, że podobny odcień czekolady, to jeszcze ten piaszczysty przekrój.

Kiedy zrobiłam pierwszy kęs, poczułam silny akcent dymu, coś niemal zwęglonego i... takiego prosto z ogniska. Pomyślałam o kiełbasie, ale nie chodzi tu o smak (!) , tylko o konsystencję. To taka lekka soczystość, wilgotność, minimum tłustawości wytapiającej się z czegoś bardziej suchego. Wraz z tym, jak czekolada się rozpuszczała, robiła się coraz bardziej kremowo-soczysta.

Tutaj, wracając do dymu, szybko rozwinął się raczej gorzki smak. Z podpalanych nut wyłoniła się ziemia, która złagodziła to początkowo palone wrażenie. Potem już czekolada wydawała się średnio prażona, aczkolwiek smak dymu czułam od początku do końca. 
Przez moment zawisła niepewna cierpkość, jakby trochę jeżynowa. Czekolada zaczęła ożywiać się, wychodzić z kłębów dymu i przechodzić (wraz z nasilającą się kremowością) do wilgotnej ziemi.

Pojawiła się lekka słodycz kwiatów, a oczami wyobraźni zobaczyłam bratki i płatki róż. Rześkość, lekkość rozwijały się jak gdyby obok ciężkawego dymu. Pomyślałam o młodziutkiej, zielonej trawce... niewątpliwie rosnącej na czarnej ziemi. 
Przez moment skojarzenia zaczęły krążyć wokół łagodnej, orzeźwiającej herbaty miętowej, obok niej też pojawił się mglisty cytrynowy kwasek... a może bardziej palono-karmelowy? W końcu sama nie wiem. Nasiliły się kwiaty i zgubiłam ten wątek. 

Trudno mi było określić, czy to kwiaty-kwiaty, czy może kwiaty podkręcone jakimiś przyprawami, a jeśli tak to jakimi. Może mało pieprzny, a orzeźwiający pieprz cytrynowy? Nie, raczej kwiaty, do których pod koniec wracały elementy drzewno-ziemiste.

Na bardzo, bardzo długi czas w ustach pozostawał słodki różany posmak, muśnięty przyjemną, czekoladową gorzkością.

Te wszystkie rześkie, kwiatowo-trawiaste nuty w towarzystwie wilgotnej ziemi wydały mi się niewyobrażalnie podobne do Zotter Labooko Ecuador "Arriba - Los Rios" 75 %, tylko że wzbogacone o dym i nieowocowe. Dotarło jednak do mnie, jak blisko Peru jest Ekwador, więc takie podobieństwo chyba nie powinno aż tak dziwić. 

W tej czekoladzie zakochałam się już od pierwszego kawałka. Gorzkość i kwiaty wydały mi się bardzo głębokie i kompleksowe, a zarazem bez przesadnych wariactw czy skrajności. Przepyszna czekolada, chyba jeden z moich ulubionych Pralusów.


 ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 24 zł
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: może

Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

niedziela, 6 listopada 2016

Filet Bleu Biscuits Sable au Caramel Shortbread with Salted Butter Caramel ciastka maślane z solonym karmelem

I dzisiaj kolejna recenzja w stylu "badanie nieswojego gruntu", bo kolejne ciastka. Tym razem kupione świadomie, bo gdy tylko je zobaczyłam podczas jakiejś tam (dawno, dawno temu) wizyty w krakowskiej Almie, wyobraziłam sobie cudownie maślane ciastka z chrupiącym, bardzo słonym i palonym karmelem. Czujecie to? Ja kubkami smakowymi wyobraźni poczułam! Moja wyobraźnia zarysowała tak wyrazisty obraz tego, co powinno zawierać pudełko, że kiedy spojrzałam na skład... no, trochę się zdziwiłam. Znaczy, już w sklepie go przeczytałam, ale wyobraźnia zablokowała informację wydrukowaną na pudełku.


Filet Bleu Biscuits Sable au Caramel Shortbread with Salted Butter Caramel to "francuskie ciasteczka maślane z kawałkami solonego karmelu". 
W tłumaczeniu angielskim jest rozgraniczenie na karmel solony (7,5%) praz po prostu karmel (6%).

W kartonie są cztery paczki, a w każdej po trzy raczej małe ciastka. Podoba mi się taka forma opakowania - nie trzeba się bać, że zmiękną / stwardnieją / ztwietrzeją, czy co tam sobie jeszcze wymyślą.

Po rozerwaniu folii poczułam czysto maślany i karmelowy zapach: nie jako połączenie, a dwie oddzielne nuty.

Ciasteczka okazały się tłuste i kruszące się, ale na szczęście współgrające z herbatą. Po zanurzeniu w niej nie rozwalały się czy coś, w ustach robiło się z nich twardawe "papu o konsystencji średnio przemielonego marcepana".

Ich smak był bardzo, bardzo maślany, a momentami przebijał się posmak słodkiej śmietanki. Oprócz tego, same w sobie, były minimalnie słodkie i delikatnie wypieczone.

Wewnątrz znajdowało się sporo kawałków karmelu różnego rodzaju (o czym świadczy i skład i to, że różne smaczki się pojawiały). Okazały się miękkie: część na sposób miękko klejący, a część na sposób zębooblepiający jak jakieś żelki / galaretki. O dziwo nie wydało mi się to czymś negatywnym.

Momentami, przy ich gryzieniu, czułam wręcz lekko soczysty, ale bardzo słodki, smak kojarzący się z jabłkami z szarlotki, takiej może trochę za długo pieczonej. Parę razy poczułam odrobinkę słonawości z palonym, ale nie jakoś szczególnie mocno, posmakiem. To było z kolei takie karmelowate toffi. Jako, że to był w sumie jedyny osładzający czynnik, słodycz była na dobrym poziomie. Była, ale nie zasładzała kompletnie.

Herbata podkreślała ten ich karmelowo-szarlotkowy i maślany smak, co wyszło ciekawie.

Ogólnie mi smakowały, może nie jakoś szaleńczo, ale po prostu okazały się inne niż reszta ciastek, jakie jadłam. Zupełnie nie spodziewałam się poczuć szarlotkę!
Nie zmienia to jednak faktu, że nastawiłam się na kawałki chrupiącego i słonego karmelu, więc biorąc to pod uwagę (w końcu w nazwie nie ma ani słowa o jabłkach, o słonym karmelu już tak), obniżam ocenę.

ocena: 7/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 9,99 zł (za 125 g)
kaloryczność: 505 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: mąka pszenna, masło 25%, cukier, skrobia pszenna, kawałki solonego karmelu 7,5% (cukier, jabłko, błonnik ananasowy, solony karmel 11% (syrop glukozowy, cukier, masło, woda, świeża śmietana, sól morska z Guérande), karmel 6%, substancja żelująca: alginian sodu, sól, aromat, stabilizator: fosforan dwuwapniowy, barwnik: karmel, sunstancja przeciwutleniająca: kwas cytrynowy), jaja, białka mleka, laktoza, sól, substancje spulchniające: wodorowęglan sodu –difosforan disodowy - wodorowęglan amonu, aromat (mleko).

sobota, 5 listopada 2016

Manufaktura Czekolady Ghana 100 % ciemna z Ghany

Tak mnie ostatnio na setki wzięło, że zaczynam się bać, że mi ich do próbowania zabraknie! Na szczęście mam jeszcze parę asów w rękawie tabliczek w szufladzie. Na szczęście nr 2, Polacy nie gęsi, iż swój język mają swoją setkę mają i to właśnie polskiej manufaktury dzisiaj czekoladę Wam przedstawiam. W dodatku, to tabliczka z kakao z Ghany, z którym nie miałam zbyt wiele do czynienia, ale które bardzo mnie zaciekawiło przez nutę "czegoś" ukrytego w dymie, jaką czułam w neapolitance Pralusa.

Manufaktura Czekolady Ghana 100 % kakao to ciemna czekolada, w której składzie znajdziemy jedynie kakao pochodzące z Ghany. 
Opakowanie jest według mnie najpiękniejsze i najdostojniejsze, jakie można sobie wyobrazić, bo po prostu czarne (jak ja kocham ten kolor!) ze złotym napisem.

Po otwarciu hermetycznie zamkniętego sreberka, poczułam mocny, wyraziście kakaowy zapach niewskazujący jednak na to, żeby kakao było tam osamotnione (obstawiałabym jakieś 80 albo 80 parę % kakao). Na przód wysuwało się palone drewno z akcentem prażonych orzechów włoskich i przypalonej skórki razowca w tle. To wszystko nieco łagodził słodkawy akcent jabłek, jakiś innych bliżej nieokreślonych owoców i zawilgoconych kwiatów.

Ciemna, ale jeszcze nie czarna, tabliczka przy łamaniu głośno trzasnęła, a potem odkryłam, że jest dość akustyczna, bo w momencie uderzania kostki o kostkę słychać było jakby dźwięk uderzania o siebie dwóch pustych pałeczek.
Przekrój wydał mi się sucho-ziemisty, a określenie to można użyć także do sposobu, w jaki czekolada rozpuszczała się. Robiła to w bardzo powolny sposób, jakby zmieniając zdanie kilkukrotnie. Najpierw wydała mi się po prostu szorstka, potem raczej piaszczysto-pylista, następnie wydało mi się, że lada moment zacznie zalepiać usta. Nie zaczęła, ale zrobiła się nieco kremowo-smolista, wciąż jednak nie gładka. W pewnym momencie wydala mi się nawet sucho-ściągająca, ale... właściwie jednoznacznie taka się nie zrobiła.

Namieszała mi w głowie konsystencją i... najwyraźniej postanowiła zrobić to samo za pomocą smaku.

Po zrobieniu kęsa poczułam drewno... suche, palone... DYM. Ni stąd ni zowąd pojawiły się kłęby dymu, ale nie papierosowego, a ja wiem? Z palarni kawy? Nie, za dużo tu było popiołu... Z ogniska, które ktoś rozpalił nocą na... pustyni? Tutaj przemknęło skojarzenie z suchym piaskiem, płytą chodnikową, które niemal błagają o odrobinę deszczu, ale nie zauważają, że gdzieś z tyłu zakrada się...

Soczystość. Początkowo znikoma, z czasem odnalazła się w tych "cięższych" nutach. Owoce, jakie w niej czułam, nie były szczególnie jednoznaczne, ale jestem niemal pewna, że czułam tu słodko-kwaśne jabłka i dojrzałe, wieelkie śliwki. Może jakieś przyprawy?

Nie, nie przyprawy, a kawa i słody. Ta pierwsza, wręcz gęsta, zaparzona na świeżo palonych i zmielonych ziarnach, roztoczyła nad kompozycją przyjemną gorzkość, do której ze wszystkich stron dobiegały bardziej goryczkowato-słodkawe nuty słodowe.
Przy nich nie dało się ukryć lekkiej spalenizny. I nie była to nuta obrzydliwa, bo skojarzyła mi się z trochę za długo palonym cukrem, a więc karmelem... mimo że nieco spalonym, to wciąż odrobinkę słodkim.

Ta ciężkawa kompozycja skojarzyła mi się z ciemnym lasem, w którym panują surowe zasady, których człowiek za nic nie pojmie. Właśnie "surowa" i dzika była ta czekolada, jednak na koniec rozpuszczania się kawałka, pojawiał się pierwszy poranny promień, sprawiający że rosa pokrywająca cały ten las zaczęła się mienić. Czujecie to orzeźwienie jakie niesie wilgotny poranek w lesie i rześka rosa?
Kawałek zniknął, ale smak tej mocnej czekoladowości i końcowych nut pozostał, szybko odsłaniając także orzechowy akcent. Były to zdecydowanie jakieś młode orzechy... wąchając czułam włoskie, ale teraz nazwałabym je miksem wielu różnych orzechów.

Jestem zachwycona tą czekoladą! Może obyło się bez skrajnych smaków, ale na pewno nie mogę nazwać jej prostą... Dymno-kawowo-słodowe nuty były tu niezwykle surowe i dzikie, ale ani trochę nie męczące. Okrywał je orzeźwiająco-słodkawy, znikomo owocowy, czekoladowy całun, a spajał palony posmak... I może brzmi to na połączenie kontrastowe, ale wcale takie nie było. Wydała mi się równie zdecydowana co Domori IL100% Blend (ale o zupełnie innych nutach), ale miała zdecydowanie mniej nut i również mniej niż np. Pralus Le 100 %, choć jednocześnie była bardziej dynamiczna od tego zmiennego Pralusa. Szok, ją nawet ciężko podsumować. Trochę kojarzyła mi się z niezbyt siekierowatą setką Menakao, zwłaszcza jeśli chodzi o "surowość", ale... to zupełnie inne czekolady.
Dymne nuty pasują jednak do Pralusa i Zottera z Ghany. Są tylko maksymalnie wydobyte i niczym nie przysłonięte.


ocena: 10/10
cena: 17,90 zł
kaloryczność: 682 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: ziarno kakao

piątek, 4 listopada 2016

Zotter Mitzi Blue Starry Sky biała ryżowa z cynamonem, "mlecznymi" sojowymi księżycami i kokosowymi gwiazdkami

Odkąd zrobiło się chłodniej, oczywiście ciągnie mnie do coraz to bardziej zimowych, korzennych smaków. Tę (i w sumie jeszcze jedną) Mitzi zakupiłam dawno temu, kiedy to uznałam, że mogą być arcypyszne... Oczywiście przeleżały swoje w szufladzie, a przez ten czas jakoś zmieniło się moje nastawienie do białych czekolad. Teraz jednak zamierzałam podejść do niej jako do ciekawostki - po smacznym białym ryżowym Zotterze liczyłam na jakiś taki... roślinny deserek z cynamonem w formie tabliczki? No, powiedzmy, naprawdę na nic więcej starałam się nie nastawiać, ani nie patrzeć na nią krytycznie.

Zotter Mitzi Blue Starry Sky to połączenie wegańskich czekolad z cynamonem, czyli: dysk z białej czekolady ryżowej z cynamonem z księżycami z "mlecznej" czekolady sojowej o zawartości 40 % kakao oraz gwiazdkami z czekolady białej kokosowej.

Po otwarciu opakowania poczułam dość ubogi zapach. Czułam wyraźnie cynamon, ale pod nim nie rozchodziła się żadna "smakowita biel Zottera". Czułam lekko rośliny zapach, odrobinkę słodyczy wanilii, ale nie porwało.

Przełamałam. Czekolada okazała się zaskakująco twarda, lecz już w dotyku wydała mi się proszkowo-tłusta.

Najpierw spróbowałam samej "bazy" czyli białej ryżowej z cynamonem. Rozpuszczała się bardzo opornie, proszkowo-wodniście i tłusto. Poczucie proszkowości napędzały także drobinki cynamonu, do tego stopnia, że z czasem wydawało mi się, że to jakiś proszek zlepiony rozwodnionym tłuszczem.

W smaku najwyrazistsza była słodycz. Wydała mi się nieco słodzikowa (z takim orzeźwieniem... może to sprawka anyżu?), dość waniliowa, ale też po prostu ordynarna. Co więcej, cynamon jakby ją podkreślał i sam był pewnego rodzaju słodyczą. Zakładam, że to cynamon cejloński pozbawiony pikanterii znanej ze sklepowego cynamonu (za którą właśnie ja kocham cynamon).
Ta cała słodycz, wraz z cynamonową, całkiem skutecznie tłumiła ryżowo-śmietankowy smaczek, jaki czułam przy Labooko Rice White. Jakiś tam roślinny posmak pojawiał się dopiero po dłuższej chwili.

Gwiazdek i księżyców właściwie nie idzie oddzielić, bo są wtopione, a więc mamy do czynienia z dwiema warstwami. Gryząc kawałek czekolady z księżycem, wreszcie zobaczyłam światełko w tunelu dla tej kompozycji.

Księżyce były kremowe i tłuste, a w smaku wyraziście orzechowo-zbożowe. Wyraźnie czułam posmak soi podkreślony odrobinką kakao. Ten smak wydał mi się bardzo niecodzienny (już nie mogę się doczekać sojowej Labooko) i mało czekoladowy, ale bardzo smaczny.
Przez ryżową część było bardzo słodko i cynamonowo, co przełożyło się na silne skojarzenie ze zbożowymi cynamonowymi płatkami śniadaniowymi typu Cini Minis. Szkoda, że soja nie przełamała słodyczy, ale cóż... księżyce są tylko trzy i to malutkie.

Kokosowych gwiazdek mogłoby wcale nie być, bo nie wnoszą praktycznie nic. 

Mają co prawda jakiś tam kokosowy posmak i jest to kokos bardziej kojarzący się z orzechem, niż z wiórkami czy mlekiem, ale... tego było tak mało, że tonęło w słodyczy i słodkim cynamonie. 
Nie odnotowałam tu jednak żadnej mydlaności jak w Labooko Kokos, a konsystencja wydała mi się nieco mniej proszkowa niż części ryżowej, ale... nie wiem, słodycz chyba jeszcze się nasiliła.

Kiedy po gwiazdce i księżycach znowu wgryzłam się w część ryżową, utrzymało się skojarzenie z cynamonowymi płatkami zbożowymi z mlekiem (ryżowym), ale niestety z kilogramem cukru.

Nie przypominam sobie czekolady Zottera, którą oddałabym Mamie, a tej oddałam około połowę. Zjadłam trochę samej ryżowej, gwiazdkę i trzy księżyce i było straszliwie słodko. Roślinność ginęła w połączeniu słodyczy zwykłej i cynamonowej, zabrakło mi tu pikanterii cynamonu i właściwie tylko część z księżycami zjadłam z przyjemnością. Nie podobała mi się też konsystencja białych części, którą wybaczyłabym przy roślinnym smaku, a tak, jak mam do czynienia z czymś tak słodkim, wolałabym zwykłą tłustość. Swoją drogą zauważyłam, że tutaj w samym proszku ryżowym jest mniej ryżu niż w Zotter Labooko Rice white (niby szczegół, ale jak widać biała baza nie jest taka sama).

Myślę, że gdyby bazą była czekolada sojowa, byłoby o wiele lepiej, a tak... no nie, zacukrzone cini minis w formie tabliczki nie są dla mnie. Potem nawet po mocnej herbacie czułam przesyt cukru...


ocena: 6/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł (za 65 g)
kaloryczność: 521 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: tłuszcz kakaowy, surowy cukier trzcinowy, proszek ryżowy (22%: ryż, woda, olej słonecznikowy, sól), syrop fruktozowo-glukozowy, proszek sojowy (1%: soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany), cynamon (0,5%), wiórki kokosowe (0,5%), miazga kakaowa, proszek kokosowy (0,3%: mleko kokosowe, maltodekstryna), lecytyna słonecznikowa, sól, wanilia, proszek cytrynowy (cytryny, skrobia kukurydziana), lecytyna sojowa, anyż
składniki kakao w czekoladzie sojowej (miazga i tłuszcz): 40 %

środa, 2 listopada 2016

Blanxart 42% Grand cru Congo Milk mleczna z Kongo

Kiedy mojej zawalonej robotą osobie uda się wreszcie wyrwać z dnia choćby pół godzinki na czekoladę... sięgam po te zwyklejsze, prostsze albo o mniejszej zawartości kakao. Gdy jednak zauważyłam, że w szufladzie robi się coraz mniej tych naprawdę zwyklejszych, zaczęłam sięgać po te... powiedzmy lepsze-zwykłe. Tutaj pojawiła się marka Blanxart, o której jeszcze żadnego zdania sobie nie wyrobiłam. Kupiłam trzy, w tym jedną mleczną, która miała przesądzić, czy na dwie ciemne urządzić małą degustację, czy nie robić sobie zbyt wielkich nadziei.
Między sawanną a lasem równikowym u podnóża Gór Księżyca w Afryce panują idealne warunki dla wanilii i kakao, dzięki czemu stowarzyszenie o tej samej nazwie (Mountains of the Moon) zrzeszające około 1000 lokalnych farmerów przestrzegających zasad upraw ekologicznych i sprawiedliwego handlu ma co robić, a Blanxart... ma ekologiczne kakao.

Blanxart 42% Grand cru single origin Congo to mleczna czekolada o zawartości 42 % kakao pochodzącego z Kongo.

Nawet podoba mi się nieprzekombinowana forma (prawie PRL-owski papier i porządne złotko) opakowania, a kiedy tylko rozchyliłam złoty papierek... Byłam zachwycona.

Poczułam bardzo pyszny, ale niestety również bardzo delikatny, zapach. Kojarzył mi się trochę z mlecznymi nadziewanymi Zotterami, bo woń czekolady była mocno podkolorowana wanilią i wydawało mi się, że czułam tam cynamon i akcent moreli.

Wtedy jednak zobaczyłam czekoladę o jasnym i wręcz zaskakująco bladym, jakby wyblakłym, kolorze. Łamiąc słyszałam co prawda przyjemne trzaski, ale ugryzłam dość niepewnie.

I kolejne zaskoczenie. Początkowo czekolada w ogóle się nie rozpuszczała, czułam się, jakbym miała w ustach plastik. Po jakimś czasie trochę leniwie zaczęła, ale na smak dalej czekałam. 
W końcu, gdy jakiś lekki się pojawił (o nim za chwilę), czekolada zaczęła rozpuszczać się w dziwnie wodnisty sposób (jak czekolada ze słodzikiem, albo jak nie czekolada a jakiś cukier-puder) z takim... proszkowo-piaszczystym lekkim efektem? Fu. Okropieństwo.

A ten delikatny smak był w zasadzie... żaden. Pojawiła się jakaś taka niejasna słodycz, ale była naprawdę delikatna. Pewnie byłoby to zaletą, gdyby oprócz niej było czuć coś jeszcze. A tu po prostu nicość. W końcu poczułam trochę posmak masła, z czasem nawet odrobinę mleka, a słodycz wydała się mieć jakiś tam wyraz (albo raczej literkę). Pojawiła się skąpa szczypta wanilii i zrobiło się słodko-niesłodko, co z wodnistą konsystencją skojarzyło mi się z bladym, prawie w ogóle niesłodkim, arbuzem bez smaku.

Pod koniec rozpuszczania się kawałka, gdy zirytowana zaczynałam ssać i obracać ten kawałek jak się tylko dało, poczułam coś, co można by nazwać smakiem prawie-czekoladowym. I nie chodzi mi tu o kakao, a właśnie o coś prawie-czekoladowego. Pozwolicie, że sobie poironizuję, ale miałam wrażenie, że 40 % kakao to tłuszcz, a miazgi... może łaskawie dali te 2 %. :>

Jedzona kiedyś Valrhona Grand Cru Lait Jivara 40 % wydała mi się nijaka, bo wszystkie smaki w niej były bardzo delikatne, ale... przynajmniej były, mniejsza o to, że przesadnie wygładzone i wyrównane.
W życiu nie powiedziałabym, że ta też jest z Kongo, jak cudowna Original Beans Femmes de Virunga 55 %, która była słodka, ale z nutkami: orzechowo-zbożowo-słonawą i borówkowo-marchwiową. Niby różnica zawartości kakao to więcej niż 10 %, ale i tak... 

Jestem zszokowana tym, jak czekolada może nie mieć smaku czekolady... Tylko jakiś posmak masła, może wanilii i ten mdły (owocowy?) efekt? Nie mówiąc już o odpychającej konsystencji. Punkt przyznaję chyba tylko za zapach. Co do ceny... no, aż takiego majątku to tu przynajmniej nie straciłam jak na plantacyjną, ale skąpa część mnie i tak cierpi.


ocena: 2/10
kupiłam: Piccola Italia & Mediterraneo w Warszawie
cena: 16 zł (za 125 g)
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, kakao, sproszkowana wanilia

PS Jutro mam poważną operację, więc przez kolejny tydzień-dwa recenzje będą publikowane automatycznie. Nie wiem dokładnie, kiedy wrócę, ale tak długą kolejkę ustanowiłam na wszelki wypadek, prawdopodobnie wrócę szybciej. Obiecuję jednak, że po powrocie ze szpitala wszystko nadrobię, bo na pewno będę nie dość, że na czekoladowym głodzie, to jeszcze spragniona Waszych recenzji. ;)

wtorek, 1 listopada 2016

Zotter Labooko High-End 96 % ciemna z Peru

Do dziś wspominam i często w recenzjach przywołuję sadystycznego, ale smakowitego Zottera Labooko Peru 100 %, do którego po paru miesiącach od zjedzenia zrobiłam powrót i który w zasadzie zaostrzył moją niezdrową chęć próbowania czekolad o zawartości 100 % kakao. Dlaczego niezdrową? Szukałam w nich tej męczącej przyjemności, co nie brzmi zbyt normalnie, ale... jest szczere. Zjadając naprawdę wiele setek, nie znalazłam równie sadystycznej, więc po prostu sięgnęłam po kolejnego peruwiańskiego Zottera.

Zotter Labooko High-End 96 % to ciemna czekolada o zawartości 96 % kakao pochodzącego z peruwiańskich And, które konszowało 34 godziny. 

Po rozchyleniu złotego papierka zobaczyłam piękną, głęboko ciemnobrązową tabliczkę, której zapach mnie zaskoczył, ponieważ nie był wcale atakujący i przerażająco silny. To dość stonowane palone nuty o ciepłym, kwasowo-asflatowym motywie. Owszem, były głębokie i wydały mi się pewne siebie, ale doszukałam się tu także przyjemnego aromatu zawilgoconej, chłodnej kwiaciarni.

Przełamałam i usłyszałam głośny trzask, jednak gdy zrobiłam pierwszy kęs, czekała mnie niespodzianka. W ustach czekolada wydała mi się niemal miękka, rozpuszczała się bardzo powoli w sposób ciężko-zalepiający, ale potem, wraz ze smakiem, złagodniała i zrobiła się bardziej kremowa i dość zwyczajna.

Pierwszym, co poczułam była cierpkość, gorzkość. Najpierw wzięła mnie z zaskoczenia, szczypiąc lekko siarkowym smakiem, jednak prawie od razu w tle zaczął rozwijać się też bardziej soczysty kwasek. Początkowo ogólnie cytrusowy, później narastał połykając siarkę aż przybrał po prostu cytrynowy wydźwięk.

Tymczasem cierpkość zaczęła zanikać (nie było uczucia ściągania), a gorzkość robiła się coraz prostsza, wzmacniał się ukryty w niej prażony smak. Doszukałam się tu odrobinki orzechów i... całość zaczęły otaczać kłęby dymu. Z niego wyłonił się posmak palonego karmelu, takiego goryczkowatego z odrobinką kwasku i minimalistyczna słodycz. 
Wraz z tym, jak obracałam kawałek w ustach, słodycz zaczynała robić się coraz pewniejsza i wyraźniejsza, aż w końcu zrobiła się zaskakująco (jak na tę zawartość kakao) silna, tak, że nawet mogłam określić jej nutę. Wydała mi się dość kwiatowa, jak takie... cmentarne lilie stojące w wodzie w ciemnym pomieszczeniu. 
Wyczuwalna była dość silna wilgoć i od tego miejsca nie mogłam odpędzić od siebie wizji chłodnego dnia, złoto-brązowych liści, które dawno już opadły na ciemną ziemię, tworząc na niej zawilgoconą warstwę okrywającą korzenie suchych, ale nie martwych, drzew. O tak, ziemistość i lekka drzewność były najsilniejszymi nutami tak mniej więcej od połowy rozpuszczania się kawałka. Nie znaczy to jednak, że subtelna słodycz odeszła w niepamięć.

Kompozycja zelżała, zrobiła się bardziej przyjazna, chociaż wciąż miała specyficzny charakterek, a klimat wciąż utrzymywał się dość ciężki.
Końcówka była gorzko-słodka i znów bardziej palona, a posmak tego wszystkiego pozostawał jeszcze na bardzo długo.

Ta czekolada wydała mi się przecudowna! Może nawet najlepsza, jaką ostatnio jadłam. Początek to moc, potęga, pokazanie tego, co potrafi siarka, cytrusy i palona gorzkość, a następnie łagodne przejście po karmelu aż do ziemisto-drzewnych i słodkawych nut. Takie ugłaskanie. Odebrałam tę czekoladę jako dość asertywną i klimatyczną, ale na pewno nie sadystyczną. 

Skojarzyła mi się z listopadowym klimatem święta zmarłych, ciężkimi kwiatami, liśćmi, wilgotną ziemią i w końcu z wieczornym spacerem, kiedy to z ciemności wchodzi się między kolorowe światełka, od których aż bije ciepło. Mimo kolorów i piękna, zasadniczy klimat tego dnia (czekolady) wciąż pozostaje pełen zadumy i pewnej ciężkości. (I piszę to jako osoba niewierząca, która jednak bardzo lubi klimat tego święta.)
Specjalnie poczekałam z publikacją tej recenzji aż do listopada, żeby jak najtrafniej opisać i móc do czegoś porównać jej charakter.
Z Labooko Peru 100 % jakoś tak od razu bym nie skojarzyła, za to palony karmel był podobny do tego wyczuwalnego w Domori Apurimac Peru 70 %. Dym skojarzył mi się z kolei z niedawno próbowaną Ghaną 100 % Manufaktury, ale... Zotter jest nieco bardziej zdecydowany, chociaż nie ma się czego bać, nie aż tak bardzo "straszniejszy". ;)
Najlepszym dowodem na to jest fakt, że bez problemu zjadłam całą na raz i... żałowałam, że nie ma jej więcej. Tak przy okazji, zorientowałam się, że niektóre Labooko mają jedynie 65 g, zamiast 70 - w tym właśnie ta niestety.


ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 634 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, sól

PS Wszystkich przybyłych po 2018 roku zapraszam na recenzję nowej wersji.