wtorek, 16 kwietnia 2019

Orion Studentska Zlata Edice mleczna z orzeszkami arachidowymi, rodzynkami i solonym karmelem

Nigdy nie lubiłam Studentskich (choć próbowałam po trochu może tylko dwa razy w życiu), zbyt napchane dodatkami czekolady (w tym zwykłe z orzechami) są u mnie obiektami pożądania tylko i wyłącznie w górach, od galaretek zawsze trzymałam się z daleka, więc... Więc postanowiłam jednej czy dwóm Studentskim dać szansę. Mija się to trochę z logiką, ale po prostu nowość tej marki wpisała się w klimat, na który ostatnimi czasy mnie naszło. Miałam ochotę na "różne czekolady z solonym karmelem", a ta niewątpliwie do pospolitych nie należy (mimo że do plebejskich może już tak).

Orion Studentska Zlata Edice Mlecna Cokolada Slany Karamel Prazene Arasidy a Rozinky to mleczna czekolada o zawartości 34 % kakao z fistaszkami, rodzynkami i solonym karmelem, produkowana przez Nestle.

Po otwarciu poczułam przede wszystkim cudowny zapach fistaszków. Plątała się przy nich spora ilość soli, co przełożyło się na skojarzenie z masłem orzechowym. Słodka nuta mlecznej czekolady oraz maślana karmelowość z tła przełożyły się na skojarzenie z babeczkami-czekoladkami typu "peanut butter cups". Wyraźnie czułam też rodzynki, które w bardzo udany sposób zagrały obrazem "pb & jelly", bo wpisały się w taki soczyście-galaretkowaty klimat, doskonale pasujący do arachidowego otoczenia. Byłam zaskoczona, jak smakowite to wszystko było.

W dotyku jednak już gorzej, bo tabliczka wydała mi się tłusta. Przy łamaniu w dodatku miękko-krucha, bo strasznie najeżona dobrem, które jednak dobrze się jej trzymało (więc nie wiem, dlaczego krucha).
W ustach rozpływała się łatwo, ale wcale nie jakoś specjalnie szybko ze względu na dodatki. Było ich mnóstwo, a mimo to nie miałam wrażenia, że to jakiś zlepek, a czekolada. Rzeczywiście była dość tłusta, ale także maślano-kremowa, trochę zalepiająca, ale nie wyjątkowo gęsta.
Struktura dodatków... zachwyciła mnie. Rodzynki (na pewno sułtańskie) wyszły niemal świeżowinogronowo - tak były jędrno-miękkie i soczyste. Fistaszki cudownie chrupiące. Najciekawiej wyszedł jednak karmel (już na oko dziwny, bo niemal biały). Miał bowiem strukturę sucho-kruchej, grudkowatej krówki. Początkowo był bardziej twardawy, ale pod naporem zębów ulegał, uginając się i rozpadając. Zębów specjalnie nie oblepiał, rozpadał się na "krówkowe grudki" i nasiąkał, po czym rozpływał się dość szybko. Przyznaję, że w tym wydaniu taka forma okazała się doskonała.

W smaku od pierwszego kęsa poczułam grzmot słodyczy. Skojarzyła mi się z wyjątkowo cukrowym nugatem, bo miała lekko orzechowy wydźwięk, nadany pewnie też przez leciuteńką nutkę kakao. Do grona słodyczy dołączyło też waniliowo-krówkowe echo. Była to za słodka, maślano-mleczna kompozycja.

Po chwili gwałtownie wzrosła orzechowość za sprawą najpierw pobrzmiewających, a potem niemal dominujących orzeszków ziemnych. Cała gęstość i maślaność jednoznacznie ukierunkowały je na masło orzechowe. Pojawiająca się raz po raz słonawość przypieczętowała to.

Gdy jednak wyłoniła się któraś rodzynka, podbijała słodycz i zawłaszczała ją sobie. Owoce były tu słodkie do granic możliwości, że aż nierealistycznie i... kojarzyły mi się przez to z dżemem / galaretką winogronową. Skojarzenie z połączeniem "peanut butter and jelly" jak na dłoni.

Wraz z odsłanianiem się dodatków, oczywiście nasilał się ich smak. A co dopiero, gdy zaczęłam rozgryzać je ostrożnie obok czekolady!
Czekolada o nugatowym wydźwięku podszeptywała Snickersa, gdy tylko zębem zahaczyłam o orzeszka. Orzeszki miały bowiem 200 % swojego arachidowego, prażonego smaku.
Karmel... właściwie nie wyszedł zbyt karmelowo (tak minimalnie). Mimo że był sowicie posolony, wnosił też dużo cukrowości. Wyszedł jak połączenie cukrowych, mlecznych krówek i cukrowego nugatu. Wydobył z samej czekolady bardziej mleczny smak. Tu znów nakręciła się nugatowość doskonale wpisująca się w Snickersa.

Niewiarygodnie słodkie, ale w owocowy sposób, rodzynki kryły w sobie odrobinkę soczystego kwasku. Owszem, gdy którąś rozgryzałam, dominował nad wszystkim smak rodzynek, ale otoczony przez winogronowe sugestie. Ogólna cukrowość dołożyła też skojarzeń z dżemo-galaretką.

Nie ważne, czy trafiłam na kumulację dodatków każdego rodzaju, pojedynczo czy np. orzeszek i rodzynkę / orzeszek i karmel / karmel i rodzynkę itd., cudownie się ze sobą zgrywały. Niby trochę rywalizując o dominację, ale jednak w przyjaźni. Zdziwiłam się, jak przyjemnie wyszły rodzynki w zestawieniu z solonym "karmelem" - z racji snickersowo-masłoorzechowego wydźwięku, jakby były dla siebie stworzone.

Po rozprawieniu się z dodatkami, czekolada wydała mi się głównie cukrowa, a tylko w znikomym stopniu waniliowo-czekoladowa. Wydawało mi się, że cukier aż drapał w gardle.

W posmaku zostało poczucie przesłodzenia i głównie dodatki, a więc rodzynki, fistaszki i nugatowa krówka... może i "karmelowawa" z racji słoności. Zostało to na dłużej, i o ile przesłodzenie było trochę męczące, tak sugestię snickersowo-pb&jelly'owatą przyjęłam z aprobatą.

Tabliczkę przecukrzyli, to pewne, ale wypchali ją cudownymi dodatkami, wcale nie przesadzając z ilością. Mimo to, czekolada wyszła zaskakująco zadowalająco (nie ulepkowato, a trochę waniliowo-nugatowo-kakaowo). Oczywiście to jednak dodatki nadały jej charakteru. Miała dzięki nim zapędy masło-orzechowe i rodzynkowo-winogronowe, a także snickersowe. Pozorna nugatowość, to, że karmel wyszedł bardziej krówkowo, a jednak całkiem sporo soli w tym było, okazały się... bardzo smaczne.

Nigdy Studentskich nie lubiłam, nie cierpię Nestle, ale ta czekolada mnie kupiła. Zszokowała mnie. Gdyby nie cukrowość, może zdobyłaby maksa.
Pyszna, ciekawa konwencja i zestawienie dodatków. Myślałam, że część powędruje do Mamy, ale nie. Taka niebanalna słodycz na kilka dni przed studenckimi egzaminami była moja i tylko moja.
Zastanawiam się, czy forma karmelu miała taka być w nawiązaniu do galaretek. Myślę tu o miękkości. Podobało mi się to w sumie. I... właśnie. Nie jest to typowa Studentska, bo nie dali do niej galaretek (których nie cierpię...iałam nigdy - teraz nie wiem). Osobiście uważam to za plus, bo tu raczej by nie pasowały, więc możliwe, że smakowała mi, bo właśnie ich nie zawierała, ale... postanowiłam dzięki niej sprawdzić inne smaki. Zastanawiałam się, czy dalej będę narzekać na galaretki (trafiały się bowiem i takie czekolady, w których kawałki owocowe wyszły galaretkowato, a mi i tak smakowały).


ocena: 9/10
kupiłam: ktoś mi kupił "na zlecenie" w Niemczech (Aldi - u nas też były, ale tam wcześniej)
cena: 7 zł
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: czekolada mleczna (cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, pasta z orzechów laskowych, lecytyny, ekstrakt z wanilii), orzechy ziemne, rodzynki, kawałki solonego karmelu (cukier, słodzone skondensowane mleko odtłuszczone, cukier, syrop glukozowy, tłuszcz mleczny, tłuszcz kakaowy, woda, sól 2,9%

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Moser Roth Chocolat Delice Praline Edel Zartbitter ciemna 50 % z kremem pralinowym

Nie ukrywam, że byłam strasznie podekscytowana, gdy dostałam tę czekoladę. Nawet nie wiem dlaczego, ale... jakoś miałam przeczucie, że przebije J.D.Gross Trufle 56 %, Ritter Sport Kakao-Mousse, Lindt Creation 70 % Chocolate Mousse z racji tego, że nie próbowano w jej przypadku udawać, że to czekolada z mousse'em, który z góry w takiej formie wydaje mi się przegrany. Liczyłam też, że wynagrodzi mi rozczarowanie i niedosyt jakie zostawiła Loacker Dark-Noir. Byłam pewna, że ciemna czekolada Moser Roth wyjdzie o wiele lepiej.

Moser Roth Chocolat Delice Praline Edel Zartbitter to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana kakaowym kremem pralinowym (45%).

Po otwarciu poczułam średnio przyjemny zapach jednoznacznie kojarzący się z czekoladowymi kremami typu Nutella i taki typowo pralinowy. Kakaowy, ale bardzo, bardzo słodki i zalatujący margaryną. Po przełamaniu mignęło mi też coś bardziej orzechowego (ale orzechów w składzie nie ma).

Całość wyglądała bardzo jasno jak na czekoladę ciemną. Wydawała się miękka i tak tłusta, że to bardziej "tabliczka z kremu". Zamiast się łamać, prawie się rwała. Była solidnie nadziana plastycznym kremem, który uginał się i lekko ciągnął podczas robienia kęsa. Wtedy miałam wrażenie, że wgryzam się w miękkie masło.
W ustach potwierdziła się kremowo-tłusta miękkość tabliczki. Już wierzch szybko miękł i zalepiał, stając się kremową, gładką grudką. Rozpływała się dość szybko, ujawniając krem, który przed mazistym rozłażeniem się, rozpływaniem i zalepianiem w tłusto-oleisty sposób nie miał oporów. Cechowała go rzadkawość. To jakby najprawdziwszy krem do smarowania - osadził się między maślanością, margarynowością i śmietankowością. Dodatkowo posiadał pylisto-proszkowy efekt. Według mnie był okropny, ale uwierzę, że niektórzy mogą się zakochać. Miękkie bagienko, normalnie jak jakaś gianduja, ale zła jakościowo.

Od pierwszej chwili w smaku dominowała przesadzona słodycz. Równoważna z nią ciemna czekolada nie wyszła przez to gorzko, a słodko-kakałkowo. Przez chwilę przypominała cukrowy, palono-kakaowy sos, a potem pojawił się silny smak masła (miałam wrażenie, że to taka "ciemna maślana", jak np. są "ciemne mleczne / śmietankowe"). Z każdą kolejną chwilą delikatnie palono-kakaowy smak przegrywał z maślanością i smakiem kremu czekoladowo-kakaowego.

Wyłaniające się spod niej nadzienie rozrzedzało resztki wytrawnie-kakaowego charakteru, dodając bardziej mleczno-maślany akcent. To poniekąd przełożyło się, że i słodycz trochę odpuściła. Oto rozszedł się smak kremu czekoladowo-kakaowego... w tle pojawił się posmak bardziej pylistego kakao i margaryny. Było pralinowo; średniej jakości, choć jeszcze znośnie.

Dopiero w drugiej połowie margaryna przebiła się wyraźnie. Z nią łączył się mleczno-śmietankowy smak. To raczej kremo-smarowidło kakaowe w towarzystwie mleka. Cukier to ukrócił i wraz z maślano-czekoladowo-pralinowym smakiem zakończył debiut kremu. Na dosłownie końcówce ciemna czekolada, a więc lekka wytrawność kakao zawalczyła o honor, ale i tak wyszło "kakałkowo".

Dzięki temu jednak to delikatnie cierpkie kakao pozostało w posmaku wraz z przesłodzeniem spowodowanym jakby smarowidłem czekoladowo-kakaowym i poczuciem oleju na ustach.

Całość wyszła... dziwnie. To jakby tabliczki zrobione z nutellowatego kremu. Jeśli tak na nie spojrzeć, to bardzo udane, wielbiciele takich smarowideł powinni być zachwyceni, ale... z drugiej strony wyszło to cukrowo, kiepsko ciemnoczekoladowo, kakałkowo-średnio i po prostu oleiście... Bardzo słodko, w zasadzie rzeczywiście czekoladowo-pralinowo i w tym aspekcie może i do przyjęcia, ale też kilkakrotnie za tłusto, co dla mnie dało mieszankę nie do pokonania. To mnie od siebie odrzucało. Po zrobieniu kęsa powstrzymywałam się przed wypluciem.
Trochę zjadłam (dwie kostki, a planowałam 3 minitabliczki...), ale bez przekonania. Jeśli to taki urok*, to nie kupuję go. Nie jest to mój typ czekolady. Wyszło o wiele bardziej ciężko niż np. J.D.Gross Trufle 56 %. Było to o wiele bardziej margarynowo-rozrzedzone w smaku niż np. Ritter Sport - tam całkiem fajnie wyszło to najzwyklejsze kakao ("z grzybową nutą"). Myślę, że to nie tylko kwestia tego, czego się od czekolady oczekuje, gdyż to, że to twór na bazie cukru i tłuszczu po prostu się czuło... Wylądowała w koszu, bo nawet Mamie (lubiącej mleczne tłuste i bardzo słodkie czekolady) nie smakowała.

*Byłam tym tak przerażona (miałam już czarne myśli, że ktoś to wiózł w np. ogrzewanym samochodzie... albo że paczka spędziła noc na kaloryferze odkręconym na full), że jedną minitabliczkę wrzuciłam do zamrażarki. Po wyjęciu na moment pewną twardość wykazała, ale po dosłownie dwóch minutach była miękka.


ocena: 4/10
kupiłam: ktoś mi kupił "na zlecenie" w Niemczech
cena: 7 zł
kaloryczność: 597 kcal / 100 g; 1 minitabliczka 37,5g - 224kcal
czy kupię znów: nie

Skład: ciemna czekolada (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, masło klarowane, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii), oleje roślinne (kokosowy, palmowy), cukier, otłuszczone mleko w proszku , śmietanka w proszku, odtłuszczone kakao, masło klarowane, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii

niedziela, 14 kwietnia 2019

(Słodki Przystanek) Beskid Peru 70 % ciemna

Cenię sobie lokalne produkty, a w przypadku czekolad do degustacji bardzo lubię mniej znane marki z krajów, których często nikt by "nie podejrzewał" o dobrą czekoladę. Dobra czekolada? No oczywiście, Szwajcaria, Belgia! To stanowisko laika. Osobiście kocham miejscowych producentów (Marou, Pacari, Madecasse, MIA), ale też z małych krajów takich jak Litwa (Jordi's, Naive) czy... Polska. Manufaktura Czekolady i Jakub Piątkowski Czekolada - ubóstwiam! Chodzi jednak o czekoladę plantacyjną, nie o artystyczną, bo producenci zajmujący się tylko "naklejeniem posypki" mnie nie interesują. Zainteresował mnie jednak Słodki Przystanek, który niedawno wszedł na rynek. Głównie za sprawą czekolady rubinowej (o niej nie w tym wpisie) czy właśnie czekolad z dodatkami, ale mają również bogatą ofertę tabliczek bean-to-bar, które właśnie mam zamiar przetestować w ramach współpracy, jaką z producentem rozpoczęłam. Już nie mogę się doczekać odkrywania smaków, ale recenzje rozłożę w czasie.

Beskid Bean-to-Bar Chocolate Peru 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Peru z regionu Satipo.
Czas konszowania to 48 godzin.

Po otwarciu poczułam zapach gorzkiej kawy i cygar: drzewnych, odymionych, o raczej ciepłym wydźwięku. Obok nich stał soczyście słodki ananas i cała paleta bliżej nieokreślonej mieszaniny wiśni, śliwek, jagód w wersji wręcz nalewkowej. Mimo owoców, miało to poważny wydźwięk.

Tabliczka o ciemnym, soczystym odcieniu łamała się z głośnym trzaskiem, była twarda, ale wydawała się w pewien sposób gęsto-gliniasta, wilgotna.
W ustach potwierdziło się, że ta czekolada to ogrom wilgoci. Rozpływała się dość szybko (ale na tyle wolno, bym zdążyła nacieszyć się wszystkimi nutami) i idealnie gładki sposób, a jednak pozostawiając pewną nibypylistą suchawość. Tych dwóch efektów właściwie nie da się uświadczyć, bo oprócz pełnej, zbitej, jakby ukrytej, tłustości, ociekała wodą i sokiem. Początkowo chyliła się ku nieprzyjemniej wodnistości rodem z czekolad ze słodzikiem, później nakręcała się soczystość.

Szybko poczułam minimalnie dosłodzoną dosadną gorzkość dymu i czegoś bardziej roślinnego...

...niemal natychmiastowo mieszającego się z soczystą falą. Przyniosła ona słodkiego ananasa o odrobinę kwaskawych zapędach. Pojawiła się silna, ale soczysta słodycz, która nie starała się wyjść przed szereg, ale zmieniła egzotyczne owoce w jakąś słodką nalewkę, ananasa zapuszkowała. Kwasek i cierpkawość cały czas się z nią mieszały, co w efekcie odsłoniło sporo wiśni i jagód, może też jeżyn. Ich słodka cierpkość zwiększyła głębię gorzkości.

Ta w połowie wzrosła. Z dymu wyłoniła się palona kawa i mokre, zmielone ziarna na dnie filiżanki. Kawa, która mieszała się z dymną nutką cygar, weszła w koalicję z cierpkością (ale to nie była "cierpkość kawy"). Cały czas kryły się za nią jagody i wiśnie.

Cierpkość i wilgoć kawy pozwoliły na wyeksponowanie się owocowo soczystej kwaśności. Popłynął kwaśny, mniej słodki niż na początku smak. Jagody / wiśnie, ananas i nalewki z nich zmieniły się w bezkompromisowe cytrusy z cytryną na czele.

Pod koniec soczysta, gorzka kawa utemperowała i wyciszyła kwaśność, sama sugerując odrobinę ziemistości, a także podkreśliła dym i palony motyw. Do niego prześlizgnęła się delikatna, palona słodycz. Na końcówce wydała mi się bardziej karmelowa, acz wciąż soczysta. Dzięki temu gorzkość nabrała takiej... naturalnej trochę-roślinności, dzięki której pomyślałam o cygarach.

W posmaku została właśnie dymna gorzkość, nie za mocno palona, a wzbogacona o słodką soczystość jagód, ananasa i wiśni... wszystko to wkomponowane w kawę. Lekka kwasowość nie narzucała się, ale podsyciła to.

W tym, jak rozwijały się owoce: od wiśni po cytrusy obok gorzkiej kawy, z minimalnie alkoholową naleciałością, skojarzyło mi się z Manufakturą Czekolady Grand Cru Peru 70 %, jednak Manufaktura to wiśnie i jeżyny, ziemistość i mnóstwo miodu, w momencie gdy Beskid skupiła się na kawie i dymie, a do jeżyn dodała jagody, w kwestii słodyczy będąc bardzo skąpą.

Podobało mi się to, że słodycz i kwaśność zdawały się kumulować głównie w owocach. O ile słodycz była delikatna, tak kwaśność w pewnym momencie nieźle się popisała. Od ananasa, przez jagody, wiśnie i jeżyny po cytrynę - wszystkie one tylko ją nakręcały, a jednak... nie była za mocna. Gorzkość zagrała bowiem bardzo ładnie, bo kawą i dymem cygar - jak asem z rękawa. Kwaśno-słodkie owoce i gorzka część płynęły obok siebie. Obie bardzo wyraziste, niekłócące się.
Czekolada bardzo mi smakowała - świetnie przedstawiła nuty regionu i nie była za słodka. Tylko konsystencja mi nie odpowiadała. Pozorna tłustość, nibysuchość, a jednak wodnistość... W sumie gładka kremowość, szybkie rozpuszczanie się i soczystość cechuje wiele czekolad z Peru, ale...


ocena: 9/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 15,90 zł (za 50 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: mogłabym

Skład: ziarna kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany

sobota, 13 kwietnia 2019

Zotter Labooko High-End 96 % ciemna z Peru z cukrem kokosowym po zmianach / nowa wersja

Zotter High-End 96 % był już na moim blogu, trafił też do czekolad, które postanowiłam kiedyś znowu kupić - dla siebie, nie na bloga. Można więc go uznać za czekoladę szczególną. Życie jednak potoczyło się tak... że i na blogu znowu zagości. Nie tam, żebym zdanie o nim zmieniła. Po prostu wraz z jesienno-zimowymi nowościami w 2018 r. Zotter zmienił trochę skład. Cukier trzcinowy zastąpił... kokosowy. Co prawda "na czysto" żadnego z nich nie próbowałam, bo ogólnie nie używam cukru i innych słodzących rzeczy, ale zauważyłam, że czekolady, w których jest cukier kokosowy wyjątkowo mi smakują. Nie lubię, jak producenci mi gmerają w składzie ulubionych czekolad, ale... tutaj mogła to być zmiana na jeszcze lepsze. "To możliwe?! A może jednak nie?" - drobna obawa tkwiła gdzieś we mnie, no ale jednak ciekawość szybko skierowała mnie ku nowej wersji.

Zotter Labooko High-End 96 % to ciemna czekolada o zawartości 96 % kakao z Peru; wersja od jesieni / zimy 2018, a więc słodzona cukrem kokosowym.
Czas konszowania to 34 godziny.

Gdy tylko rozchyliłam papierek, spiorunował mnie niezwykle złożony zapach, w dodatku niby znajomy, ale "jakiś inny". Niewątpliwie słodki, wręcz karmelowo-miodowy, a także kwaskowaty w soczyście-siarkowym kontekście. Lekkość i soczystość wygrywały tu siłą, serwując czerwone owoce (maliny?) i jakieś morelo-cytrusy... Które to zdawały się być wmieszane w konkretniejszą, gęstą masę... smoliście-makową? Ogromna rześkość, dużo owoców, ale też pewien konkret i być może jakaś korzenność.

Przy łamaniu tabliczka była bardzo twarda, wydawała się raczej sucha.
Po zrobieniu kęsa rozpływała się bardzo powoli, chętnie pozostawiając na podniebieniu smugi, a potem zupełnie zalepiając usta. Wydawała się smolista, gładka i nie za tłusta. Po dłuższym czasie znacząco miękła, zachowując jednak formę.

W pierwszej chwili poczułam silną gorzkość dymu, który po chwili zaczął mieszać się z poczuciem chłodku. Stał się rześką, poranną mgłą... Z czasem coraz gęstszą i wilgotniejszą.

We mgle po paru sekundach zaczęła błądzić niepewna słodycz. Najpierw wydała mi się zwiewna i ulotna. Może kwiatowa, może chłodząca, na pewno zawilgocona... a po chwili wręcz urocza. W końcu nabrała pewności siebie, stając się wyrazistym karmelem. Rosła przede wszystkim wyrazistość jej karmelowego, niemal miodowego, smaku. Kompozycja zrobiła się zaskakująco słodka, choć przyjemnie przy tym palona. W pewnym momencie wydała mi się niemal maślanokarmelowa.

Przełamał to kwasek, w połowie znów zwracający uwagę na dym. Jego gorzkość przeszła w bardziej orzechowo-chlebowe, przyprawione na korzenną nutę, klimaty, a dym wymieszał się z kwaskiem właśnie. Pomyślałam o siarkowo-smolistych... cytrusach, które trafiwszy na słodycz, zaserwowały pomarańcze i... z racji goryczki, odrobinkę grejpfrutów. Czerwone owoce takie jak bardzo słodkie maliny czy niewyraziste wiśnie? Nie były zbyt oczywiste, ale wniosły ogrom soczystości.

Spływała ona do... gorzkawej, smolistej masy makowej...? Lekko korzennego, karmelowo-palonego makowca! Coś w tym niewątpliwie było, takiego bardzo wilgotnego, z orzechami i... Mnóstwem karmelu. Znów wróciła bardziej urocza, choć wciąż z charakterkiem, słodycz. Pod koniec robiło się bardziej maślano-karmelowo, korzennie orzechowo (gdy już kończyłam drugą tabliczkę, makowcowe nuty zaczęły pojawiać się wcześniej, wraz ze słodyczą).

W posmaku pozostała smoliście-soczysta kwaskowatość owoców, palona gorzkawość i sporo słodyczy różnej maści (od karmelowej, przez "chłodzącą" i miodowo-korzenną, po owocową).

Całość wyszła zadziwiająco słodko jak na 96 %. Owszem, gorzka baza była bardzo wyrazista i smakowita, ale słodycz się z nią zrównała. Na szczęście miała w sobie dużo lekkości, nie była napastliwa. Co więcej, przełamał ją kwasek, którego złożony wydźwięk doskonale się odnalazł. Podobało mi się zestawienie smoliście-dymnych, makowych konkretów z całą tą lekkością i soczystością. Cytrusy, czerwone owoce, trochę orzechów i korzenności wraz z chłodkiem... a obok karmel: palony, niemal maślany, miodowy i taki... karmelowo-kwiatowy.

Czułam dużą różnicę między nią a dawną wersją. Dzisiaj przedstawiana była o wiele bardziej karmelowa w takim uroczo słodkim kontekście (dawna to mocny, palony karmel), a co za tym idzie - słodsza (choć nie aż tak bardzo). Z cytrusów pokazały się raczej łagodniejsze, w otoczeniu innych owoców, w momencie gdy dawna wersja była wyraźniej cytrynowa. Stara była ziemiście-drzewna, nowa raczej makowcowo-orzechowa. Obie wydawały się zawilgocono-chłodne (dawna bardziej zawilgocona, nowa chłodko-zwiewna). Siarkowo-smoliste sugestie silniejsze były w wersji dawnej, która to ogólnie miała mroczniejszy, konkretniejszy klimat (mi kojarzyła się z listopadem, cmentarzem itd. - kocham takie dekadencko-depresyjne scenerie).
Nowa wersja była przepyszna, ale... to bardziej jedzenie "słodkich antydepresantów", gdy za oknem groźna burza śnieżna.
W ciemno nie powiedziałabym, że to 96 %. Mimo że zazwyczaj wolę cukier kokosowy w czekoladach, tak w przypadku takich mocarnych propozycji chyba jednak się nie sprawdza. Tym bardziej, że i sól ze składu wyleciała.


 ocena: 9/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł (za 65g)
kaloryczność: 608 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe

Skład: miazga kakaowa, cukier kokosowy

-----------
Aktualizacja z dnia: 29. 09. 2021
Jak zwykle, aktualizacji nie planowałam, ale za bardzo lubię się wczuwać i wypisywać skojarzenia wszelakie, by tego nie uczynić nawet przy czymś, co jem już któryś raz. A i chyba warto odnotować, że dla odmiany, w czasach, gdy producenci wszystko co chwila zmieniają, właśnie akurat coś się nie zmieniło

Tym razem, gdy powąchałam, już wiedziałam, że "niby znajomy zapach" to oczywiście baza kakao, ale też ewidentnie cukier kokosowy, który kontrastowo wyraźnie się zaprezentował. Razem zahaczyło to o masę makową z melasą, coś ciężkiego. 

Smak w zasadzie się nie zmienił; był podobny prawie 1:1, jak go zapamiętałam, a jednak tym razem od początku do końca czułam, że tabliczkę posłodzono właśnie cukrem kokosowym. Od dawnej-dawnej z 2016 to wielka zmiana. Utwierdziłam się w przekonaniu, że nie na lepsze, bo znacząco odciągał część uwagi od bazy. W jej kwestii - ogrom czarnej gleby i dymu nieustannie zachwycała. W jej gorzkiej paloności, gorzkawej, nieco ciężko dusznej masie makowej tym razem doszukałam się jeszcze nuty goryczkowatego sezamu. Ogólnie też takiej słodkiej roślinności, co czasem właśnie w sezamie czuję i tak sobie nazywam. Wydaje mi się, że to cukier kokosowy tę nutę wniósł.
Znów czułam sporo maślanych nut, maślanego karmelu, jednak doszło nowe skojarzenie: wyobrażenie o maśle, zagarnianym skórką mocno wypieczonego chleba. To zaś osiadało w korzenności, smole i dymie. Tym razem kompozycja też wydała mi się mieć coś z chłodnej mgły. Czyżby to mięta, którą na opakowaniu wypisał producent?
Zdanie o czekoladzie po zmianach podtrzymuję. Choć ofertę od 2018 Zotter nieźle pozmieniał, tu raczej nic nie ruszył.

czwartek, 11 kwietnia 2019

Scholetta Winter Schokolade a'la Spekulatius mleczna z mleczno-śmietankowym nadzieniem o smaku ciasteczek korzennych z ciasteczkami

Listopad 2018 okazał się miesiącem, w którym kupiłam tyle czekolad z Aldi, co chyba jeszcze nigdy w życiu. Była to terapia po stracie szczurka, ale też korzystanie z tego, że wreszcie mogłam po prostu pojechać do jednego z trzech Aldich w mieście i kupić, co chciałam. Czekolady spod szyldu "Scholetta" niegdyś widywałam na straganach z niemieckimi (raczej tanimi) słodyczami, nigdy żadnej nie próbowałam, więc postanowiłam jedną kupić "dla nauki". Jednak... były tak tanie, a ja i tak władowałam do koszyka o wiele więcej, niż zamierzałam, że było mi bez różnicy i kupiłam całą serię. Potem pomyślałam, że pewnie okażą się podobnym g. co lidlowe Czekolaterie, ale trudno. Okazało się bowiem, że producentem jest Ludwig Schokolade m.in. od Schogetten. Postanowiłam zacząć od takiej "najogólniejszej", czyli po prostu z ciastkami korzennymi, bo... bo Lindt z takowymi (i z wiśnią) nawalił.
Tak swoją drogą... jestem ciekawa, czy to producent taki pomysłowy, żeby kombinować, zamiast zrobić po prostu mleczny krem i dodać ciasteczka korzenne, czy to już tłumacz usiłujący zabłysnąć awangardowym intelektem.

Scholetta Winter Schokolade a'la Spekulatius to "mleczna czekolada zawierająca 30 % kakao nadziewana kremem mleczno-śmietankowym (32%) o smaku ciasteczek korzennych z kawałkami maślanych herbatników (3,7%)" (ciastek korzennych?), stylizowana na ciastka Spekulatius.

Już w trakcie otwierania dobiegł mnie mocno korzenny zapach. Jednoznacznie kojarzył się z tłustymi ciastkami korzennymi z ogromną ilością cynamonu. Otoczenie słodkiej, mlecznej czekolady się temu podporządkowało, a z czasem wszystko to wydało mi się wręcz przearomatyzowane.

Lśniąca tabliczka sprawiała wrażenie twardawej, ale i tłustej.
W ustach aż tak strasznie tłusta nie była, acz tłustości całkiem odmówić jej nie można. Była ona jednak niemal śmietankowa, bardzo gęsta i kremowa. Sprawiała wrażenie niegładkiej.
Nadzienie było tłustsze, ale w rzadszy sposób, jak śmietanka z olejem - nie podobało mi się to, ale nie było strasznie złe (oleistość nie była taka znowu mocna). Dość silnie zaznaczyła się w nim proszkowość, dodatkowo nakręcona wyraźnie wyczuwalnymi "trzeszczącymi" drobinkami przypraw.
Zatopiono w nim mnóstwo małych i twardo-chrupiących kawałków ciastek. Ku mojemu rozczarowaniu, nie chciały się rozpływać.

W smaku sama czekolada storpedowała mnie słodyczą i pełnym mlekiem. Były bardzo, bardzo silne, ale już po chwili dołączyła do nich smakowita nuta... orzechów laskowych? W tle zaznaczyła się lekka korzenność, a ja z zaskoczeniem wyłapałam wątły posmak kakao.

Wraz z nadzieniem rosła korzenność, słodycz i mleko. Najpierw w tej kolejności. Korzenność wyraźnie przypiekła ostrawym cynamonem, słodycz zadrapała w gardle cukrem, a wyraziste mleko... mleko zmieniło się w słodką śmietankę. Za sprawą odrobinki chłodku anyżu przywiodła na myśl lody na bazie śmietanki właśnie, ale... posłodzone wanilią. W tle niestety mignęła też jakaś tłuszczowość... może maślaność.
Cukier i przyprawy starały się ją stłamsić. Nie wszystkie przyprawy udało mi się nazwać, ale nie był to tylko cynamon. Czyżby też goździki? Korzenna goryczka niestety słodyczy nie przełamała.

Gdy językiem zaczęłam trafiać na ciasteczka i rozgryzać je obok czekolady, niemiłosiernie rosła cukrowość. Zaraz jednak wszystko rozgoniło połączenie silnego smaku maślanego i pszeniczno-ciastkowej kartonowości. Ciastka wyszły bowiem słodko i nijako. Miałam wrażenie, że to takie kartonowo-korzenne, tłuste ciastka, nie zaś jasne maślane. Sprawiały wrażenie tanich, tłustych i niesmacznych ciastek z kartonu.

W posmaku została silna, niemal pikantna korzenność, zalatująca już trochę sztucznością, oraz przesłodzenie. Było cukrowo-waniliowe i wkomponowane w śmietankowo-mleczno-tłuszczową toń. W tle pobrzmiewała też mleczna, uroczo orzechowa czekolada. Niestety na ustach czułam oleistość.

Tabliczka wyszła więc... smacznie. Sama czekolada zaskakująco dobra - przypominała Lindta, ale była bardziej orzechowa niż kakaowa. Oprócz tego bardzo korzenna, śmietankowa i rzeczywiście jak z ciastkami korzennymi (choć w końcu trudno określić, jakie były w istocie). Przypraw bowiem ogółem nie pożałowano. Ciastka... hm, były okropnie kartonowo-tłuszczowe, ale właśnie jak takie kiepskie korzenne (+charakterystyczna twardość). Nie wiem w końcu, jakie były. Czuję, że dodanie przypraw nie tylko do nich to celowy zabieg - i to bardzo udany! Szkoda jednak, że tabliczka wyszła ogólnie zbyt oleiście i... no jednak pieruńsko słodko. Struktura jednak nie była zła. To, że nie była gładka, minimalizowało poczucie tłustości, a i wynikało z przypraw (i miazgi orzechowej?).
Przy jej cenie jednak można na to oko przymknąć. Z Lindtem Crunchy X-Mas Cherry wygrywa na pewno. Zaprezentowała też wyższą jakość niż lidlowe Czekolaterie.


ocena: 8/10
kupiłam: Aldi
cena: 2,79 zł
kaloryczność: 541 kcal / 100 g
czy kupię znów: może kiedyś?

Skład: cukier, mleko pełne w proszku, tłuszcz kakaowy, tłuszcz palmowy, miazga kakaowa, słodka serwatka w proszku, mąka pszenna, śmietanka w proszku, masło (0,6%), laktoza, lecytyna sojowa, przyprawy (0,2%), aromaty naturalne, miazga z orzechów laskowych, skrobia pszenna, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu w proszku, ekstrakt wanilii, sól, substancje spulchniające (węglany amonu, węglany sodu)

środa, 10 kwietnia 2019

Zotter Marzipan Angel (Almond Nougat and Marzipan) mleczna 50 % z marcepanem i nugatem migdałowym

Migdały uwielbiam odkąd pamiętam w prawie każdej formie, ale jakoś późną jesienią 2018 wyjątkowo mnie do nich ciągnęło. Dzisiaj prezentuję kolejną tabliczkę z nowości na jesień / zimę 2018 Zottera, z których to najpierw nic specjalnego dla siebie nie wypatrzyłam, ale i tak kupiłam wszystkie, by odkryć... że niektóre wyjątkowo się w mój gust wpisują. Weźmy tę... no brzmi idealnie! Została mi na koniec przygody z nugatowymi nowościami.


Zotter Almond Nougat and Marzipan to mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana marcepanem (30%) oraz migdałowym nugatem (30%) na bazie prażonych migdałów i białej czekolady.

Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam drzewno-migdałową woń z marcepanowym akcentem, wpisaną w palono-czekoladowy, może leciutko orzechowo-chlebowy, ale zaskakująco wytrawny klimat.
Dopiero dokładniej wąchając wierzch, a już zwłaszcza po przełamaniu, odnotowałam przy tym zwiewną, różaną słodycz i szczyptę cynamonu. Oprócz tego doszukałam się lekkiej maślaności, ale całość wciąż wydawała się zaskakująco niemleczna.

Przy łamaniu tabliczka wydała mi się konkretna, trzasnęła przyjemnie.
Czekolada stanowiła grubą warstwę, która w ustach rozpływała się przyjemnie powoli i idealnie kremowo. Szybciej wyciskał się spod niej, wypływał wręcz, rzadkawo-zwarty, niegładki i soczysty marcepan. Bardzo wilgotny i delikatnie skrzypiąco-trzeszczący sprawiał wrażenie niewiarygodnie świeżomigdałowego.
Nugat rozpływał się znacznie wolniej, troszeczkę opornie przez zbitą zwartość. Był bardzo tłusty i idealnie gładki, zbity mimo silnej mleczności.
Nadzienia jednak znikały w tym samym czasie, bo marcepan po "rozlezieniu się", wlepiał się w nugat.
Tabliczkę łatwo rozwarstwić, ale nie ma to sensu, ponieważ smacznie było dopiero, gdy przegryzałam się przez całość.

W smaku czekolada podtrzymała gorzkawy, palony klimat, zaczynając z pieczonym chlebem, orzechami i drewnem (wesoło trzaskającym w jakimś piecyku lub ognisku). Zaraz otoczyła to palonokarmelowa, delikatna słodycz i maślaność wymieszana z mlekiem, które rosły o wiele odważniej od gorzkości. Wyszło dość ciemnoczekoladowo mimo to.

Marcepan podtrzymał chlebowo-drzewne skojarzenia za sprawą cynamonu, ale oczywiście i marcepanem smakował. Zaskakująco silne okazały się w nim róże. W pewnym momencie, mniej więcej w połowie, połączywszy się z nugatem prawie zdominowały resztę. Stało się tak, bo był to mało marcepanowy, a bardziej świeżo-migdałowy i słodziutki marcepan (spróbowany osobno wydał mi się mdły). Wydźwięk... raczej właśnie słodko-uroczy, bardzo kwiatowy.

Głównym dosładzaczem okazał się tu nugat odzywający się niespiesznie. Szybko podkręcał słodycz mocno maślano-karmelowym smakiem (spróbowany osobno wydał mi się za maślany i... smakujący głównie słodyczą). Po chwili podkreślił mleczny wątek w czekoladzie, sam bowiem dodał wyrazistą śmietankę i mleko. Nuta delikatnych migdałów pobrzmiewała w tle, wraz z wanilią. Ta część wyszła niemal białoczekoladowo.

Warstwy genialnie się uzupełniały. Czekolada nadała całości pewnej wytrawności, a dzięki mleku możliwe było spójne, harmonijne przejście do warstw. Te to migdałowa mieszanina drzewno-chlebowych nut (którym ciepła nadał cynamon), dużej ilości masła i słodyczy - białoczekoladowo waniliowo-śmietankowej, różanej, maślano karmelowej, o łagodnym i bardzo naturalnym wydźwięku. A wszystko to otwierała i zamykała wyważona czekolada.

Po wszystkim pozostał posmak silnej słodyczy karmelu i białej czekolady, maślaności, ale także migdałów i palonej czekolady. Ona wyszła tak... ciemnawo, nie za mlecznie, choć po zjedzeniu także mleczność czułam.
Wprawdzie czekolada ciężka nie była (marcepan nadał jej lekkości), ale na koniec trochę tłuszczu się czuło.

Mam do tego mieszane uczucia. Na pewno na plus to, jak warstwy się uzupełniały i struktura. Było bardzo słodko, ale równocześnie zaskakująco wytrawnie... Palono-ciepły klimat bardzo mi się podobał, a także to, że nugat był śmietankowo-mleczny (a nie wegański czy nazbyt maślany). Ogólnie maślaność też nie była na tyle mocna, by miała przeszkadzać. Zakochałam się w wyrazistości róż i cynamonu - świetnie wyszły z białoczekoladowym nugatem, ale... ogółem, mimo że było migdałowo, to czułam niedosyt migdałów. Marcepan niby marcepanowy, ale... czegoś mi w nim brakowało. Alkoholu. Nugat był migdałowy, ale miałam wrażenie, że bardziej białoczekoladowy (na bazie prażonych migdałów, a tego też tak nie czułam). Może wszystkie użyte były blanszowane (bez skórek)? Stąd ta delikatność?
Całość wyszła pysznie, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że alkohol by się przydał. Czuję, że za bardzo czepialska jestem, więc w pierwszej chwili 9 wystawiłam, ale chyba bez przekonania (BARDZO subiektywnie dałabym 8).


ocena: 8,5/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 537 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: marcepan (migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, migdały, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, syrop ryżowy, odtłuszczone mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, masło, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sól, wanilia w proszku, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), cynamon

wtorek, 9 kwietnia 2019

Muller Mix Jogurt o smaku karmelowym z kulkami zbożowymi z czekoladą i o smaku solonego karmelu

Po ten jogurt sięgnęłam... W sumie nie wiem dlaczego. W Auchan nie znalazłam tego, co chciałam, a więc Ehrmann Grand Dessert Schoko-Brownie, i jakoś miałam zły humor. Zobaczyłam: jogurt + solony karmel + lubiana marka i... i co? Musiałam to mieć, mimo że nie lubię i nie jem tego typu jogurtów? Nie rozumiem dosypywanych, dziadowskich dodatków, smaki i składy nie dla mnie... Ale jednak. Müller. A jedyny jogurt o tym smaku jaki jadłam w ciągu ostatnich lat, to kozi paskudnik, przy którym miałam wrażenie, że sypnęli bez sensu torbę cukru, torbę soli i... zadowoleni. Jemu nie dałam rady, ale chciałam jakiś taki dobry. Szkoda tylko, że nie doczytałam, że sam jogurt Mullera był tylko karmelowy, soli powinnam szukać w dodatku, który planowałam wyrzucić / oddać Mamie. Skończyło się na tym, że popróbowałam wszystkiego.

Müller Mix Jogurt Caramel taste Jogurt + Salted Caramel taste Balls & Choco Balls / Jogurt o smaku karmelowym z kulkami zbożowymi z czekoladą ciemną (78%) i o smaku solonego karmelu (3%), ważący 130 g (117g jogurt, 13g kulki).

Po otwarciu poczułam kwaskowaty zapach jogurtu naturalnego i silną słodycz delikatnego, maślanego karmelu.

Jogurt był raczej rzadkawy, zwyczajny jeśli o gęstość chodzi. Może być. Oprócz tego kremowy i tłusty.
Zdecydowanie za tłusta była polewa na chrupkach. Okropność. Wydawała mi się margarynowa,  mimo że margaryny nie ma w składzie.
Rozpływała się szybko w śliski sposób. Same chrupki okazały się napowietrzone i lekkie, przyjemnie chrupiące (pomijam, że w moich oczach nic im to nie dało, bo nie lubię połączeń "jogurt + coś chrupiącego").

W smaku jogurt okazał się bardzo słodki jak połączenie maślanego... karmelu, krówek, czegokolwiek strasznie słodkiego. Niezbyt wyrazisty, że jakby mi wpierali, że to cappuccino, też bym uwierzyła. Zwłaszcza przy kontrastowych kulkach.

Karmelowe raczyły silną słodyczą cukru i delikatnego, maślanego "powiedzmyżekarmelu". Soli w zasadzie brak. Może coś tam było, ale miałam wrażenie, że i tak pochodziła raczej od wnętrza - chrupka. W jednej kulce trafiłam jednak na cały kryształek, ale musiał to być jeden jedyny na całe korytko (skonsultowałam z Mamą - z niczym słonym się nie spotkała).

Wierzch ciemnych chrupaczy zaskoczył mnie gorzkością kakao. Wyszły całkiem nieźle, nie tak bardzo słodko. Nie były jednak jakoś specjalnie wyraziste.

Chrupki ryżowe smakowały po prostu sobą, troszeczkę. Ot, przełamały słodycz, ale niespecjalnie mi tu pasowały.

Całość wyszła nudno, nijako i dość tanio. Na tyle słodko i nie w moim guście, że oddałam Mamie, która wsypała resztę kulek do jogurtu, wymieszała, stwierdziła, że "może być" i zgodziła się ze mną w kwestii, że równie dobrze może to być cappuccino i wszystko inne. Smak "solony karmel" w takim miksie można by zrobić o wiele ciekawiej, bo to... w sumie koło niego nie stało.
Utwierdziłam się w przekonaniu, że takie jogurty to beznadzieja. Mullerze, hańba Ci! Zajmij się czymś fajniejszym!


ocena: 4/10
kupiłam: Tesco
cena: 1,39 zł (promocja)
kaloryczność: 151 kcal / 100 g; w opakowaniu - 221 kcal
czy znów kupię: nie

Skład: jogurt, cukier, woda, miazga kakaowa, glukoza, tłuszcz kakaowy, kaszka kukurydziana, mąka ryżowa, mąka pełnoziarnista z pszenicy orkisz, mleko w proszku pełne, cukier skarmelizowany 0,1% (cukier, woda, syrop glukozowy), sól, słodka serwatka w proszku, lecytyny sojowe, mąka ze słodu jęczmiennego, syrop cukru skarmelizowanego (cukier, woda), aromat

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Cachet Pear & Almonds ciemna 57 % z gruszką i migdałami

Lubię gruszki, ale nad tym, czy lubię rzeczy gruszkowe się nie zastanawiałam, bo... w moim życiu prawie się nie pojawiają. Sklepowych jogurtów / serków raczej nie jadam, ale jak już jakiś gruszkowy akurat wpadnie mi w ręce, zawsze boję się, że owoc ten wyjdzie jak kamień. Jedyną gruszkową czekoladą, którą jadłam była pyszna Zotter Pear Cardamon, po której raz i drugi zdarzyło mi się pomyśleć, że jakąś inną dobrą z gruszką bym zjadła, więc gdy tylko zobaczyłam tę tabliczkę, kupiłam. Zjedzenie jej przyspieszyłam, ponieważ jakiś czas później trafiłam w sklepie na ówczesną nowość - Lindta z gruszką i nie wiedziałam, czy kupić (po zjedzeniu tej i porównaniu składów, kupiłam).

Cachet Pear & Almonds to ciemna czekolada o zawartości 57 % kakao z granulatem gruszkowym i płatkami migdałów.

Po otwarciu uderzył mnie zapach wilgotnego murzynka z migdałami - takimi podkradającymi się pod marcepan. Po poprzełamywaniu stało się jasne, że poczucie wilgoci wynika poniekąd z lekkiej, słodkiej soczystości roztaczającej się woni. Gruszki nie były jednak zbyt wyczuwalne.

W dotyku tabliczka wydała mi się nie za tłusta, nie za sucha. Przy łamaniu okazała się przyjemnie twardawa, dodatki mocno się jej trzymały i łamały wraz z nią. Jej trzask przypominał trochę chrupanie (pewnie za sprawą płatków migdałów). Przekrój ukazał mnóstwo migdałów i mniej, ale też sporo, jasnych drobinek (gruszkowych kawałków na bazie inuliny - naturalnego, ponoć prozdrowotnego cukru).
Czekolada rozpływała się leniwie, ale raczej w umiarkowanym tempie. Wydała mi się dość tłusta, gdy tak zmieniała się w gładki i miękki krem. Chwilami podchodziła pod ulepek - chyba z racji gęsto rozmieszczonych, raczej drobnych dodatków.
Gruszkowe kawałki rozpuszczały się powoli, a gryzione skrzypiały / chrupały trochę w cukrowy sposób. W kwestii struktury daleko im do soczystości. Migdały, obecne pod postacią cienkich płatków i słupków, już trochę soczystości zawierały. Chrupały, ale zachowały delikatność. Wyszły świeżo. Osobiście rozgryzałam je systematycznie pod koniec, gdy wyłaziły z czekolady.

W smaku od pierwszego kęsa poczułam palony charakter delikatnej czekolady. Był to duet łagodnej gorzkości przywodzącej na myśl paloną kawę i słodyczy.

Początkowo słodycz wydała mi się także palona, potem wzrosła, obejmując dowodzenie. Ta pozycja trochę ją spłyciła, ale szybko pomogła jej gruszkowa nuta. Dobiegała z oddali i wydawała się naturalna. Nabierała mocy jeszcze zanim wyłoniły się dodatki. Okazała się znacząca, ale nie zagłuszała czekolady.

Palona gorzkość w tym czasie do kawy dorzuciła wyraźny smak niemal przypalonego ciasta czekoladowego / murzynka. Słodycz była nieodłączna, więc to niewątpliwie słodkie ciasto, ale... zaraz zrobiło się bardzo wilgotne i charakterne, bo... z marcepanem? Lekka nutka migdałów zasugerowała jakiś kawowy marcepan albo kawowo-marcepanowe ciasto. Silna słodycz z tym wszystkim złączona podsunęła też jakiś nieco wytrawniejszy sos czekoladowo-kakaowy.

Gdy językiem zaczęłam trafiać na dodatki, smak gruszki jeszcze się nasilił. Był wyraźniejszy od migdałów i wydał mi się lekko przearomatyzowany (raz i drugi poczułam się, jakbym jadła perfumę). Naturalna, bardzo, bardzo słodka i w pewien sposób soczysta gruszka dominowała, ale kawałki miały w sobie też pewien mdło-słodki, dziwny posmak. Wydaje mi się, że także jakaś goryczka się przy tym pałętała.
Migdały z kolei wyszły jednoznacznie, bo po prostu delikatnie migdałowo - jak to blanszowane migdały.

Pod koniec rosło poczucie słodyczy z leciutko goryczkowatymi akcentami, ale w dużej mierze takiej prostszej. Delikatna czekolada zespoiła gruszki i migdały, kojarząc się z mocno wilgotnym i bardzo słodkim, kawowo-czekoladowym ciastem z gruszkami i migdałami.

Po wszystkim pozostał autentycznie gruszkowy posmak, ale też silnej słodyczy i lekkiej goryczki kakao, odrobinki migdałów.

Mam problem z podsumowaniem tej czekolady. To propozycja niewątpliwie niespotykana, mająca swoje wady i zalety. Smakowała mi, ale wiele bym w niej zmieniła. Podobało mi się, że naturalna gruszka cały czas była wyraźnie wyczuwalna, a jednak nie zbyt nachalna. Szkoda tylko, że dodano granulat, a nie np. liofilizowane gruszki (albo zmienić kolejność gruszki sproszkowanej i inuliny). Migdały w sumie też wyszły poprawnie, acz ja akurat preferuję je ze skórkami. Takie delikatne... no, tu się sprawdziły. Czekolada wyszła delikatnie i przyjemnie, ale jednak za słodko. Mimo to, dobrze spajała wszystko. Podobał mi się klimat mokrego ciasta i te wszystkie kawowo-marcepanowe, takie nasączone, wątki.
Struktura wyszła też nie w moim stylu, ale nie źle. Nazbyt miękka (jak na ciemną - gdyby była ciemną mleczną, chwaliłabym) i bardzo wypchana. Skrzypiący granulat to takie sobie rozwiązanie, a migdały jako płatki... Nie mam zdania, ale chyba spoko, tylko że dla mnie za dużo. Za dużo do gryzienia chyba... Albo nie?


ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 7,49 zł
kaloryczność: 523 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, migdały 8%, kawałki gruszki (inulina, gruszka w proszku 5%, naturalny aromat), tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa

niedziela, 7 kwietnia 2019

Merci Creme Fruit Erdbeer-Creme / Strawberry-creme mleczna z kremem truskawkowo-śmietankowym

Merci nigdy, ale to nigdy nie robiły na mnie wrażenia. Jak już miałam któreś jeść, bo a to ktoś w otoczeniu (albo ja) dostał lub częstował, sięgałam po ciemne. Pamiętam, że jakąś jasną (z migdałami?) kiedyś wyplułam po gryzie... Z mlecznymi więc moje doświadczenie jest tak znikome, że wszystkich smaków to nawet nie jadłam. Owocowe jednak ... dostałam jako "prezent za wyrażeniem zgody". Uznałam, że smaki są ciekawe, więc co mi tam. Degustacje postanowiłam zacząć od truskawkowej, bo... może to śmieszne, ale również z truskawkowymi słodyczami nie mam żadnych wspomnień (bo latami unikałam). Czekoladki truskawkowe? Wydaje się, że to najzwyklejsza rzecz pod słońcem... ale nie dla mnie. Rozplanowałam i... dopiero sobie przypomniałam, że nie bez powodu unikałam takich truskawkowych rzeczy. Dawno, dawno temu, jak lubiłam te różne nadziewane jajka itp., to truskawkowe omijałam, bo jako jedyne mi nie smakowały. Ale ej! Może akurat z Merci będzie inaczej? ("Jasne" - prychała ta druga ja w mojej głowie).

Merci Limited Edition Creme Fruit Erdbeer-Creme / Strawberry-creme to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao z kremem truskawkowo-śmietankowym.
Oczywiście w formie czekoladek, edycji limitowanej na lato 2018 zawierającej owocowe smaki, produkowanej przez Storck.

Od razu po otwarciu poczułam silny zapach "mlecznej truskawki". Znaczy się... truskawkowo-kwaśny, utrzymany w słodziaśnym klimacie, motyw wkomponowany w bardzo słodkie mleko. Trochę to sztucznawe, trochę urocze i trochę autentycznie soczyście-owocowe. Całkiem niezłe, bo w towarzystwie słodkiej mlecznej czekolady.

Przy łamaniu czekoladki nie wydawały się specjalnie twarde czy miękkie... Ot, takie normalne. Tłuste, solidnie nadziane plastycznie-tłustym kremem.
W ustach czekolada rozpływała się tłusto-kremowo, choć z proszkowym efektem, co wyszło przyjemnie. Z wolna ujawniała gładkie, plastyczno-miękkie nadzienie rozpływające się szybciej od niej, co spowodowane było zdecydowanie silniejszą tłustością. Ta wydała mi się mleczno-oleista, choć z lekko soczystym motywem. Nie wyszło nazbyt ciężko, ale lekko też nie, a przeciętnie. Przypominało to gęsty i miękki krem, tak całościowo.

W smaku już sama czekolada powitała mnie silną słodyczą. Na szczęście równie silny okazał się smak pełnego mleka, szybko się z nią mieszający. Czekolada wydała mi się bardzo łagodna, niemal maślana.

Słodycz i mleko przeplatały się, dopuszczając po pewnym czasie truskawkowy wątek z tła. Pomyślałam o bardzo słodkim mleku truskawkowym, gdy nagle...

Słodycz przeciął silny kwasek wydobywający się z wnętrza. Nadzienie odezwało się soczystym kwaskiem owoców. W pierwszej chwili (pewnie przez kontrast) wydał mi się przerysowany (cytrynowy?), ale po chwili poczułam się, jakbym miała do czynienia z miksem truskawek i porzeczek / owoców leśnych. Szybko jednak doszła do tego ogromna ilość cukru. Zrobiło się bardziej "uroczo", słodziaśnie, choć wciąż zadowalająco owocowo i mlecznie.

Przez dłuższy czas smak był zaskakująco naturalny, dopiero bliżej końca poczułam bardziej chemiczną nutę truskawki i coś tłuszczowego.

Końcówka była już bardziej słodka i mdła, przy czym mignęła mi margaryna.

Po wszystkim został posmak kwaskowatych owoców leśnych... sztucznawej truskawki oraz soczyście kwaskowatej czarnej porzeczki, zamkniętych w bardzo słodkiej i bardzo mlecznej czekoladzie, ogólne przesłodzenie, a także okropnie silne poczucie oleju w ustach i na ustach.

Całość wyszła... zaskakująco wciągająco. Zdecydowanie za słodko i tak tłusto, że ledwo zjadłam całość (5 sztuk) przez obrzydzenie spowodowane tłuszczem na ustach, ale... równocześnie na tyle smakowicie owocowo i mlecznie, że nie porzuciłam po jednej czekoladce (ani nawet po czwartej). Owoce zaskoczyły mnie naturalnością i tym, że wyszły jak miks, a nie tylko truskawka. Ta chyba jednak przewodziła. Kwasek wkomponował się we wszystko, więc nie było tu napastliwości. Chemia na poziomie do zniesienia. Muszę przyznać, że nawet ogólna miękkość miała swój urok: tak jakby to był krem czekoladowo-truskawkowo-mleczny w formie batoników. Przy takiej mleczności spoko.
Muszę przyznać, że mnie zszokowały.


 ocena: 8/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 578 kcal / 100 g (podane dla wszystkich smaków)
czy kupię znów: przygarnęłabym

Skład: cukier, oleje roślinne (palmowy, shea), pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, jogurt w proszku (?), śmietanka w proszku, maślanka w proszku (?), laktoza, maltodekstryna, skoncentrowany przecier truskawkowy, aromaty, lecytyna sojowa, skoncentrowany przecier z wiśni (?), kwas cytrynowy*
*Skład podany dla wszystkich smaków, usunęłam tylko marakuję i brzoskwinię, bo to na pewno nie z tych czekoladek; tam, gdzie znaki zapytania to wątpię, by były w tym smaku, ale mogą być